debaty / ankiety i podsumowania

Nowości najnowsze

Dawid Gostyński

Głos Dawida Gostyńskiego w debacie "Biurowe książki 2014 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2014 roku

Naj­waż­niej­sza książ­ka  2014 roku wyda­na przez Biu­ro Lite­rac­kie. I obok podob­nie brzmią­cej for­mu­ły, nazwi­ska choć­by takie: Tka­czy­szyn-Dyc­ki, Zadu­ra, Honet, Bar­giel­ska, Sen­dec­ki, Sośnic­ki, Jawor­ski, Kry­nic­ki, Pod­sia­dło. Ale nie koniec wyli­czan­ki, bo dołą­cza­ją do niej auto­rzy zagra­nicz­ni: Catel­li, Gren­del, Śnia­dan­ko, Mati­jasz. Całą zaba­wę moż­na przy­jem­nie kon­ty­nu­ować, dorzu­ca­jąc jesz­cze kil­ku waż­nych auto­rów i auto­rek, jed­nak sytu­acja zro­bi się mniej sym­pa­tycz­na, kie­dy z tego wie­lo­gło­su trze­ba będzie wybrać jeden, bowiem auto­ma­tycz­nie spra­wi­my sobie kło­pot tłu­ma­cze­nia się z wybo­ru. A nie trze­ba chy­ba wska­zy­wać, że w owej wie­lo­ści każ­dy głos jest już dobrze usta­wio­ny, osob­ny, roz­miesz­czo­ny w świa­do­mo­ści czy­tel­ni­ków pod róż­ny­mi adre­sa­mi poetyk, chwy­tów, tro­pów, kon­tek­stów (znów wyli­czan­ka, w dodat­ku nie­cie­ka­wie rów­no­brz­mią­ca – przy­na­gla do wydu­sze­nia jed­ne­go nazwi­ska, więc wie­my już, że nie do koń­ca neu­tral­na). Mogę jesz­cze prze­cią­gać, że prze­cież Kochan­ka Nor­wi­da była wycze­ki­wa­na, że Być może nale­ża­ło mówić było potrzeb­ne (itd.), ale, sko­ro nale­ży się zde­cy­do­wać, mój wybór (może nie­co ryzy­kow­ny) pada na Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2013.

Dla­cze­go ryzy­kow­ny? Wyda­je mi się, że z co naj­mniej dwóch powo­dów. Po pierw­sze, do czy­sto prag­ma­tycz­nej koli­zji docho­dzi w momen­cie, gdy zaczy­nam zesta­wiać tomi­ki, wobec któ­rych mamy już pew­ne ocze­ki­wa­nia (choć­by w przy­pad­ku jed­ne­go z dotych­cza­so­wych juro­rów Poło­wu) z alma­na­chem debiu­tan­tów. Nale­ża­ło­by rów­no­cze­śnie zauwa­żyć, że sło­wo „naj­waż­niej­sza” kono­tu­je inne okre­śle­nia: naj­lep­sza,  naj­spraw­niej zro­bio­na, prze­su­wa­ją­ca jakąś lite­rac­ką „gra­ni­cę”. Tutaj poja­wia się dru­gi powód. W komen­ta­rzach Kon­ra­da Góry i Mar­ty Pod­gór­nik znaj­du­ję dość moc­ne stwier­dze­nia: „każ­de tu nie­mal sło­wo jest szu­ka­niem dla tego sło­wa miej­sca, każ­dy obraz (cza­sa­mi za łatwo) prze­cho­dzi w kolej­ny obraz, jak­by lubli­nia­nin chciał nam zafun­do­wać sli­de­show na ekra­nie z papie­ru, kie­dy cza­sa­mi prócz zmien­nych figur widać tak­że pal­ce mani­pu­lan­ta”, „trze­ba się zgo­dzić z Arka­diu­szem Wierz­bą, że to są gów­nie wpraw­ki skła­da­ją­ce się z moc­niej­szych i słab­szych frag­men­tów, nie­ja­ko typo­wa na star­cie anto­lo­gia obra­zów, powi­do­ków o nie­zbyt dużej kla­row­no­ści […]”. Cytu­ję i zaczy­nam sobie prze­czyć, bo w pra­wie każ­dym „posło­wiu” poja­wia­ją się (drob­niej­sze lub bar­dziej zasad­ni­cze) uwa­gi, któ­re w jakimś stop­niu wytra­ca­ją siłę argu­men­tów umiesz­cza­ją­cych Poetyc­kie debiu­ty 2013  na podium naj­waż­niej­szych ksią­żek Biu­ra Lite­rac­kie­go tego roku. Mimo to nadal nie mam ocho­ty zmie­niać zda­nia, bo jed­nak trzy­mam się for­mu­ły „naj­waż­niej­sza” (choć nie­ko­niecz­nie „naj­lep­sza”) i zno­wu znaj­du­ję kil­ka powo­dów, by za taką książ­kę uznać Połów.

Poetyc­kie debiu­ty trak­tu­ję przede wszyst­kim jako pew­ną for­mę lite­rac­kie­go labo­ra­to­rium, gdzie mie­sza­ją się naj­roz­ma­it­sze gło­sy, pró­by, eks­pe­ry­men­ty, o któ­rych  wyni­ku prze­ko­na­my się praw­do­po­dob­nie za jakiś czas. Lecz nie cho­dzi jedy­nie o tru­istycz­ne wska­zy­wa­nie róż­no­rod­no­ści debiu­tan­tów, ani o przy­po­mi­na­nie auto­rów i auto­rek, któ­rych udział w Poło­wie zaowo­co­wał wie­lo­ma inte­re­su­ją­cy­mi tomi­ka­mi, ale o to, że każ­da z debiu­tu­ją­cych osób potra­fi­ła wzbu­dzić odmien­ne reak­cje czy­tel­ni­ków. Wyda­niu alma­na­chu towa­rzy­szy­ła pole­mi­ka (Komu książ­kę z Poło­wu) i była ona o tyle inte­re­su­ją­ca, że wśród kil­ku­na­stu gło­sów pro­po­zy­cje kon­kret­nych nazwisk zazwy­czaj nie powta­rza­ły się. A to ozna­cza­ło­by, że każ­dy zestaw wier­szy (nawet jeśli pod­kre­śla­no jego zaląż­ku­ją­cy etap) jest na swój spo­sób inte­re­su­ją­cy i obie­cu­ją­cy. Jed­no­cze­śnie w czę­ści komen­ta­rzy wyda­rza­ło się coś rów­nie waż­ne­go, bo w mniej lub bar­dziej kry­tycz­nym tonie przed­sta­wia­no ocze­ki­wa­nia (speł­nio­ne bądź zawie­dzio­ne) wobec wier­szy z anto­lo­gii. Z tej per­spek­ty­wy Poetyc­kie debiu­ty, posłu­gu­jąc się oczy­wi­ście wycin­ko­wym mate­ria­łem, dają moż­li­wość spoj­rze­nia na coś ogól­niej­sze­go, na dia­gno­zo­wa­nie, z jed­nej stro­ny, oraz sta­wia­nie „wyma­gań”, z dru­giej, naj­now­szej poezji. I choć jest to ogląd siłą rze­czy ogra­ni­czo­ny, to jed­nak mówi o nie­ustan­nym ruchu, prze­su­nię­ciach, wymia­nach w obrę­bie róż­nych poetyk („[…] wia­do­mo, że trud­no tu prze­sko­czyć Zadu­rę i Som­me­ra”), zatem o tym, co jakoś waży­ło­by na kształ­cie nowej poezji i mówie­niu o niej.

A co z Poło­wu dla mnie, już bar­dziej pry­wat­nie? Dzie­wiąt­ka zło­wio­nych: Syl­wia Gry­ciuk z cie­ka­wie sto­no­wa­nym i zwol­nio­nym reje­strem („noc odsła­nia pięk­no pło­ną­cych świa­tów”); Dawid Mate­usz z zawrot­nie szyb­kim prze­ska­ki­wa­niem po jak naj­szer­szej i wyraź­nie nie­oczy­wi­stej ska­li („Przy­śni­łem sobie fra­zę zgrab­ną jak tyłeczek/ Wiersz wol­ny jak war­ko­cze Julii Tymo­szen­ko); bez­ce­re­mo­nial­na Domi­ni­ka Par­szew­ska, ryzy­kow­nie szorst­ka – w sen­sie jak naj­bar­dziej pozy­tyw­nym, nie­uda­wa­nym – i sen­su­al­nie kon­kret­na („cia­ło już wcze­śniej pod­da­ło się obję­ciom nowotworu,/ kro­pló­wek, skal­pe­li, dre­nów, cewników./ Skar­bie, w nie­wie­lu miej­scach był­byś pierw­szy.”); Piotr Parul­ski z poka­wał­ko­wa­ną, gęstą, intry­gu­ją­cą, peł­ną wewnętrz­ne­go zdzi­wie­nia fra­zą („patrzę na tru­pa goły nim całym zdję­ty jego wzrokiem/ miesz­cząc się w powło­ce wszy[…]”); Kasper Pfe­ifer repe­tu­ją­cy i ze swa­dą wybie­ga­ją­cy z kon­wen­cji („gdy neo­ny sta­ną będę nalotem/ gdy neo­ny bły­sną będę ryce­rzem”). Wymie­ni­łem wię­cej niż poło­wę i już widać, że wyli­czan­ki na nic się tutaj zda­dzą, jed­nak przy­po­mi­nam sobie o try­bie „naj­waż­niej­szej książ­ki”, a nie „komen­ta­rza do wier­szy”, więc kon­ty­nu­uję: dale­ko świa­do­my i wie­dzą­cy, co i jak z impe­tem usta­wić w wier­szu Michał Pran­ke („i niby jak mam tutaj wywie­trzyć, sko­ro zamiast okien jest klat­ka?”); a tak­że Rafał Rut­kow­ski dosko­na­le i przej­rzy­ście zmie­rza­ją­cy w oko­li­ce mniej lub bar­dziej jasnych puent („i to będzie naj­lep­sza rzecz jaką kie­dy­kol­wiek mieliśmy/ podob­na tro­chę do gry w zdrap­ki”); Mar­ta Stach­nia­łek, pięk­nie i lek­ko wygry­wa­ją­ca tek­sty mię­dzy punk­ta­mi spo­ro od sie­bie odda­lo­ny­mi, eks­pe­diu­ją­ca „codzien­ność” (tak­że języ­ko­wą) w roz­ma­ite rejo­ny („koń­ców­ka lata któ­ra trwa całe lato komary/ też trwa­ją całe to lato któ­re­go nie ma i nigdy nie było”); w koń­cu Agniesz­ka Żucho­wicz, oszczęd­na i jakoś kame­ral­nie (z jak naj­szer­szym gestem), i raczej złud­nie bez­po­śred­nia („jestem gniewna/ jak sta­ro­te­sta­men­to­wy bóg/ z tą różnicą/ że we mnie/ nikt nie wierzy/ co następuje:/ jesteś nikim, incydentalnie/ o tym zapo­mi­nasz”).

Dosze­dłem do koń­ca ostat­niej wyli­czan­ki, więc mogę dodać jedy­nie: bogac­two i mno­gość. A co z tego wynik­nie? Mam nadzie­ję, że spo­ro.