debaty / ankiety i podsumowania

O Matko, znów Polka?

Grzegorz Tomicki

Głos Grzegorza Tomickiego w debacie "Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra".

strona debaty

Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra

O okre­śle­niu „Mat­ka Polka” daw­no bym już zapo­mniał, gdy­by go od cza­su do cza­su nie reani­mo­wa­ły – a może raczej: wskrze­sza­ły – tzw. publicz­ne deba­ty. Na przy­kład ta pod tytu­łem „Jaką Pol­skę zoba­czy­li po dru­giej stro­nie lustra?” (będą­ca kon­ty­nu­acją deba­ty „Jaka Pol(s)ka?”), do któ­rej wła­śnie zosta­łem zapro­szo­ny.

A zapro­szo­ny zosta­łem do tej deba­ty – żeby była jasność – jako męż­czy­zna, w ramach pary­te­tu, o ile dobrze zro­zu­mia­łem. Powiem szcze­rze, nie czu­ję się z tym zbyt kom­for­to­wo. Praw­dę mówiąc, nie czu­ję się z tym nawet cał­kiem po męsku (co powin­no być mi prze­cież dane z natu­ry). Bo cóż to za męskość, co to się reali­zu­je dzięki/na przekór/kosztem/z łaski kobie­co­ści. Czy też w ramach oso­bli­wej – jak by się brzyd­ko wyra­ził jaki aka­de­mik – anty­ko­bie­cej pro­ce­du­ry toż­sa­mo­ścio­wej.

W tzw. deba­tach publicz­nych w ogó­le nie lubię wystę­po­wać jako męż­czy­zna. Wiem, jak to brzmi, ale trud­no. Cho­dzi mi o to, że w takiej deba­cie nie będę się prze­cież z nikim walił po mor­dzie ani – sytu­acja w pew­nym sen­sie prze­ciw­na – fizycz­nie upra­wiał miło­ści. Sło­wem, w deba­cie publicz­nej moja męskość wyda­je mi się zupeł­nie nie­przy­dat­na i mogę ją sobie w buty wsa­dzić.

Jak już wspo­mnia­łem, o okre­śle­niu „Mat­ka Polka” daw­no bym już zapo­mniał, a o wyra­że­niach „bab­cia z przy­mu­su”, „pol­ska dziew­czyń­ska” czy „moro­we pan­ny” to bym w ogó­le nawet nie wie­dział, gdy­bym ich z wro­dzo­nej rze­tel­no­ści (nie wiem, czy męskiej) nie wyczy­tał z tek­stów opu­bli­ko­wa­nych na oko­licz­ność poprzed­niej czę­ści deba­ty, w któ­rej z kolei bra­ły udział wyłącz­nie kobie­ty. Tym bar­dziej okre­śleń tych i wyra­żeń nie użył­bym w sto­sun­ku do kobiet, któ­re znam oso­bi­ście, nie­oso­bi­ście albo i nie znam wca­le. Powiem wię­cej – i tu się pew­nie nie­jed­ne­mu tudzież nie­jed­nej nara­żę – o żad­nej z nich nie pomy­ślał­bym jako o Polce. W każ­dym razie nie w pierw­szym, dru­gim ani nawet nie w trze­cim rzę­dzie. W moim mnie­ma­niu obra­ża­ło­by to ich indy­wi­du­al­ne, jed­nost­ko­we i zawsze ory­gi­nal­ne jeste­stwo. Ich inność i nie­po­wta­rzal­ność. W ogó­le odno­szę przy­kre wra­że­nie, że ci, co mówią i myślą o sobie przede wszyst­kim jako o Pola­kach, Niem­cach, Rosja­nach itd. nie bar­dzo wie­dzą, co zro­bić ze swo­im „ja”, w któ­re­go ist­nie­nie chy­ba moc­no powąt­pie­wa­ją, sko­ro niczym brzy­twy chwy­ta­ją się toż­sa­mo­ści zbio­ro­wych i uży­wa­ją ich jako wła­snych. Tego wąt­ku nie będę jed­nak kon­ty­nu­ował, bo każ­dy może go z tego miej­sca pocią­gnąć sam – i w któ­rą stro­nę mu będzie wygod­niej.

Sko­ro już powie­dzia­łem, co powie­dzia­łem, niko­go chy­ba nie zdzi­wi, że ter­min „lite­ra­tu­ra kobie­ca” nie­wie­le dla mnie zna­czy, choć kobie­ty i owszem, zna­czą, i to bar­dzo wie­le. A naj­bar­dziej te, któ­rych imion nie będę wywle­kał na forum publicz­ne. Na to mam zbyt duży do nich sza­cu­nek, a w indy­wi­du­al­nych przy­pad­kach nawet coś wię­cej.

Ter­min „lite­ra­tu­ra kobie­ca” nie­wie­le dla mnie zna­czy, bo prze­cież tak mar­ne tek­sty jak Doro­ta Masłow­ska rów­nie dobrze mógł­by pisać męż­czy­zna, a wręcz nie­je­den to robi (choć jeśli nie nazy­wa się Doro­ta Masłow­ska, to może i nikt mu tego nie opu­bli­ku­je, ale to nie jest kwe­stia płci), więc nie ma sen­su znę­cać się z tego powo­du aku­rat nad kobie­ta­mi. Nato­miast lite­ra­tu­ra pisa­na przez kobie­ty czy o kobie­tach inte­re­su­je mnie dokład­nie z tego same­go powo­du, co każ­da inna lite­ra­tu­ra. Otóż cie­ka­wi mnie po pro­stu punkt widze­nia auto­ra, bez wzglę­du na płeć.

Tak mię­dzy nami, to nie wiem, jak w War­sza­wie czy we Wro­cła­wiu, ale my tu w Legni­cy na co dzień nie deba­tu­je­my o lite­ra­tu­rze (kobie­cej czy nie­ko­bie­cej) ani o Pol­sce. Roz­ma­wia­my sobie „o życiu”. O miło­ści, o samot­no­ści, o rodzi­nie, o pie­nią­dzach, o pra­cy i bez­ro­bo­ciu, o umo­wach śmie­cio­wych, o suk­ce­sach i poraż­kach, o wizy­tach u onko­lo­ga, meno­pau­zach, pogrze­bach, smut­kach i rado­ściach, prze­mi­ja­niu i takich tam drob­nych spra­wach. Czy­li zwy­czaj­nie, mniej wię­cej jak wszę­dzie na świe­cie. Cza­sem ktoś mnie wpraw­dzie zacze­pi o spra­wy kul­tu­ry, ale to raczej z grzecz­no­ści. Bo wie, że mnie to jakoś zaj­mu­je.

Dla­cze­go zazwy­czaj nie roz­ma­wia­my o lite­ra­tu­rze (kobie­cej czy nie­ko­bie­cej) i o Pol­sce? Jak każ­dy, mam swo­ją teo­rię na ten temat. Otóż wyda­je mi się, że o Pol­sce i lite­ra­tu­rze – i o kul­tu­rze w ogó­le – deba­tu­ją głów­nie ci, któ­rym za to pła­cą, a więc roz­ma­ici „eks­per­ci” od pol­sko­ści i lite­rac­ko­ści. Ewen­tu­al­nie ci, dla któ­rych zapła­tą za publicz­ne wyra­że­nie swo­je­go zda­nia jest poczu­cie wyż­szo­ści, jakie dzię­ki temu zysku­ją. I jed­ni, i dru­dzy zała­twia­ją po pro­stu swo­je pry­wat­ne inte­re­sy. Tym­cza­sem prze­cięt­na Mat­ka Polka nie wie nawet, że jest Mat­ką Polką – i to zupeł­nie za fra­jer – i że ma jakiś swój wize­ru­nek we współ­cze­snej lite­ra­tu­rze pol­skiej, na któ­rą nikt się jakoś nie rzu­ca, że zacy­tu­ję Poetę (prze­pra­szam, że męż­czy­znę).

Zda­ję sobie spra­wę, że pew­nie zanad­to uprasz­czam, ale czy nie tak wła­śnie pro­wa­dzi się „deba­tę publicz­ną”?