debaty / wydarzenia i inicjatywy

O wieczorach poetyckich

Zuzanna Witkowska

Głos Zuzanny Witkowskiej w debacie "Dobry wieczór".

strona debaty

Dobry wieczór

Czy może być coś trud­niej­sze­go od zor­ga­ni­zo­wa­nia uda­ne­go wie­czo­ru poetyc­kie­go, po któ­rym widz ma poczu­cie dobrze wyko­rzy­sta­ne­go cza­su i na doda­tek prze­ko­na­nie, że oto doświad­czał przez ostat­nią godzi­nę czy dwie – sztu­ki wyż­szej? Wie­czo­ry poetyc­kie same w sobie odby­wa­ją się spo­ra­dycz­nie (jeśli brać pod uwa­gę wyda­rze­nia kul­tu­ral­ne odby­wa­ją­ce się w ogó­le). A wśród wszyst­kich spo­tkań autor­skich te dobre sta­no­wią, zda­je mi się, taki sam odse­tek, jak w każ­dej innej dzie­dzi­nie życia kul­tu­ral­ne­go. Mamy zatem do czy­nie­nia ze zja­wi­skiem rzad­kim i, na doda­tek, nie­po­szu­ki­wa­nym przez odbior­ców.

Pomi­ja­jąc festi­wa­le lite­rac­kie, któ­rych fre­kwen­cja nie może być mia­rą zain­te­re­so­wa­nia wie­czo­ra­mi autor­ski­mi, spo­tka­nia z poeta­mi cie­szą się kiep­ską popu­lar­no­ścią (co inne­go poje­chać na festi­wal do Kra­ko­wa na week­end, co inne­go wró­cić po pra­cy i, zamiast pomy­kać w kap­ciach po swo­im m2, wyjść posłu­chać poezji). Zawsze znaj­dzie się powód, żeby zostać w domu. Poezja tak bar­dzo kocha papier, a nie zno­si medial­no­ści, że nawet bez­po­śred­ni kon­takt z auto­rem czę­sto nie bywa wystar­cza­ją­cym argu­men­tem. Trud­no winić kogo­kol­wiek – bo kogo? Auto­ra, że kiep­sko czy­ta, orga­ni­za­to­ra, że nie zapew­nił napo­jów wysko­ko­wych i poka­zu fajer­wer­ków? Jestem tra­dy­cjo­na­list­ką, jeśli cho­dzi o podej­ście do pro­ble­mu – twier­dzę, że poezja sama w sobie powin­na być magne­sem przy­cią­ga­ją­cym widow­nię. Jeśli tak nie jest, to ani korecz­ki z wino­gron, ani mul­ti­me­dial­ne dodat­ki nie zmie­nią tego sta­nu rze­czy, a przy­naj­mniej nie spra­wią, że ludzie zechcą słu­chać.

Twier­dzi się, że autor jest naj­gor­szym kan­dy­da­tem do czy­ta­nia swo­ich tek­stów. Wie­le wie­czo­rów poetyc­kich zda­je się to potwier­dzać. Może cho­dzi o zmę­cze­nie mate­ria­łu: wza­jem­ną pra­cą wier­sza i poety. Emo­cje zaczy­na­ją opa­dać jakiś czas po eta­pie twór­czym – a wiersz czy­tać trze­ba. Może więc pro­blem tkwi w połą­cze­niu myśli o kotle­cie i sztu­ki poetyc­kiej, a może w czymś zupeł­nie innym – oba­wie, że wczu­wa­ją­cy się autor będzie uzna­ny za nar­cy­za? Z dru­giej stro­ny zda­rzy­ło mi się zasiąść na widow­ni, słu­chać i marzyć, żeby ten wie­czór nie skoń­czył się zbyt szyb­ko. Moje pierw­sze takie doświad­cze­nie to spo­tka­nie poetyc­kie Krzysz­to­fa Siw­czy­ka w 2002 roku. Jecha­łam do Miko­ło­wa roz­kle­ko­ta­nym oso­bo­wym przez pół zaśnie­żo­nej Pol­ski obła­do­wa­na wszyst­kim, co zosta­ło kie­dy­kol­wiek wyda­ne pod jego nazwi­skiem. Pamię­tam nie­skoń­czo­ne nie­szczę­ście wyma­lo­wa­ne na twa­rzy Siw­czy­ka, kie­dy zażą­da­łam pod­pi­sa­nia się na KAŻDEJ książ­ce (rów­nież w anto­lo­giach i na sce­na­riu­szu Wojacz­ka). War­to było, choć abso­lut­nie nic nie pamię­tam ze spo­tka­nia jako takie­go.

Dosko­na­le za to pamię­tam wie­czór „Przy­czy­nek do nauki o nie­ist­nie­niu” Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go w ramach ostat­nie­go Por­tu Legni­ca w 2003 roku. Bywa­łam wcze­śniej na wie­lu spo­tka­niach autor­skich, ale do tam­tej pory nie byłam świad­kiem cze­goś rów­nie wzru­sza­ją­ce­go. Moż­na zarzu­cić, że dałam się zła­pać na łatwy chwyt i że to teatr jed­ne­go akto­ra mnie urzekł, nie poezja. Naza­jutrz jed­nak cze­ka­ła kolej­na nie­spo­dzian­ka w posta­ci czy­ta­nia Taxi przez Andrze­ja Sosnow­skie­go. Jeśli tu też dałam się zła­pać, to z pew­no­ścią na magne­tycz­ny głos auto­ra. Dla­te­go wspo­mi­nam pierw­sze moje spo­tka­nia z tymi poeta­mi, bo były dla mnie wprost szo­ku­ją­ce, a każ­de następ­ne było speł­nie­niem cichych ocze­ki­wań. Przy­po­mi­na mi się też odczy­ta­nie „Rob­bie­go Wil­liam­sa” przez Andri­ja Bon­da­ra na Por­cie Wro­cław 2005. To był jeden z naj­le­piej przed­sta­wio­nych tek­stów, jakich mia­łam przy­jem­ność słu­chać. Bez­pre­ten­sjo­nal­nie, z dystan­sem, a jed­no­cze­śnie na pew­no bez kotle­ta na myśli. Zatem za jakość spo­tka­nia odpo­wia­da autor sam w sobie. Z tym nic nie da się zro­bić, jeśli orga­ni­zu­je się spo­tka­nie autor­skie. Tak napraw­dę jest to – oprócz poezji samej w sobie – naj­waż­niej­szy ele­ment ukła­dan­ki.

Orga­ni­za­tor ze swo­jej stro­ny może robić wie­le, ale zawsze spro­wa­dza się to tyl­ko do wisien­ki na tor­cie. Chy­ba naj­bar­dziej kło­po­tli­wą kwe­stią jest ter­min spo­tka­nia. W dzień nie­do­brze, bo szko­ła, pra­ca (rów­nież same­go auto­ra, nie oszu­kuj­my się). Wie­czo­rem – w porząd­ku, ale czy śro­dek tygo­dnia to na pew­no dobry pomysł? Rów­nie zły i dobry jak piąt­ko­wy wie­czór lub śro­dek week­en­du. Znów wszyst­ko spro­wa­dza się do wybo­ru, któ­re­go musi doko­nać poten­cjal­ny uczest­nik: kapcie/wyjazd czy poezja.

Kie­dy myślę o ide­al­nej opra­wie spo­tka­nia z poetą, nasu­wa mi się na myśl cie­płe pomiesz­cze­nie (nie ma nic gor­sze­go niż zim­ny pokój), her­ba­ta na sto­li­kach i nie­iry­tu­ją­cy pro­wa­dzą­cy. Pamię­tam kil­ka takich wie­czo­rów, z któ­rych wycho­dzi­łam roz­draż­nio­na nie jako­ścią poezji czy czy­ta­nia, ale gwiaz­dor­stwem pro­wa­dzą­ce­go. Lubię dys­ku­sje i roz­mo­wy z poetą po czy­ta­niu wier­szy. Więk­szość widzów jest zbyt skrę­po­wa­na, by na forum uczest­ni­czyć w dia­lo­gu, zada­wać pyta­nia i wyra­żać swo­je opi­nie. Nie mam nic prze­ciw­ko, by robił to pro­wa­dzą­cy. Draż­ni mnie nato­miast nie­zmier­nie dys­ku­to­wa­nie w spo­sób pre­ten­sjo­nal­ny, co prze­ja­wia się na przy­kład w uży­wa­nym języ­ku. Moż­na prze­cież roz­ma­wiać o poezji nie­tu­zin­ko­wo i pro­fe­sjo­nal­nie, nie sypiąc jak z ręka­wa slan­giem pseu­do­aka­de­mic­kim. Inną kwe­stią bywa nie­chęć same­go poety do dia­lo­gu. Zwy­kle auto­rzy są cie­pli i ser­decz­ni, ale cza­sem wyczu­wa się nutę iry­ta­cji w ich wypo­wie­dziach. Wte­dy mam z tym kło­pot: czy sęk tkwi wła­śnie w bra­ku chę­ci odpo­wia­da­nia na pyta­nia, czy to może sztucz­na non­sza­lan­cja, któ­ra nie bar­dzo wyszła.

Naj­waż­niej­sze jed­nak jest to, że te spo­tka­nia . Dyna­micz­ne czy miał­kie, z samy­mi tek­sta­mi czy z roz­mo­wą, z her­ba­tą czy bez – są nie­za­stą­pio­ne. Czy­tel­nik zawsze jest cie­ka­wy czło­wie­ka, któ­ry stoi za tek­stem. Zwy­kle wiersz nie jest świa­dec­twem oso­bo­wo­ści auto­ra, co nie jest zbyt odkryw­czą praw­dą, ale jak na iro­nię prze­waż­nie i tak jeste­śmy zasko­cze­ni. A cza­sem zain­try­go­wa­ni – i wte­dy chce się poznać tego czło­wie­ka i pójść z nim na piwo po spo­tka­niu. I wów­czas jest czas i miej­sce na bez­cen­ne roz­mo­wy…