O wyższości kisielu i dlaczego warto się w nim potykać
Justyna Bargielska
Głos Justyny Bargielskiej w debacie "Jaka Pol(s)ka".
strona debaty
Jaka Pol(s)kaDo udziału w tej rozmowie zaproszono mnie już jakiś czas temu, ale pytanie „jaka Pol(s)ka” było może ostatnim z pytań, na których zadawanie sobie miałabym ochotę, czas, czy choćby kaprys. Głównie przez to „(s)”, które domaga się od odpowiadającego, żeby do odpowiadania przystąpić z eleganckim dystansem, jakby to była dyskusja akademicka, w dodatku zdominowana przez mężczyzn. Mężczyzn, którzy po jej zakończeniu będą mieli komfort powrotu do domu, w którym jakaś zakontraktowana w ten czy inny sposób kobieta przedstawi im raport z prawdziwego życia, które właśnie i za siebie, i za mężczyznę, któremu jest zakontraktowana, na ich wspólne konto popchnęła do przodu. A że to akurat nie jest taka dyskusja, a w dodatku jestem nieco rozjuszona koniecznością występowania w moim własnym prawdziwym życiu w obu opisanych powyżej rolach, uznałam, że mogę to olać.
Ale palący pretekst do odpowiedzi pojawił się sam i grzechem byłoby go nie wykorzystać. Dziennikarka TOK FM do rozmowy o tym, jak implementować (i czy w ogóle) u dzieci patriotyzm, zaprosiła Małgorzatę Terlikowską i przedstawicielkę Fundacji MaMa. Piszę „przedstawicielkę”, bo w pierwszym porywie miała to być Sylwia Chutnik, Sylwia nie mogła, poproszono Patrycję Dołowy, Patrycja odpisała redaktorce TOK FM, że z Terlikowską rozmawiać nie będzie. Nie, przepraszam: z żoną Terlikowskiego rozmawiać nie będzie. Różnica znacząca i, w ustach osoby aspirującej do feminizmu, na swój sposób zatrważająca.
W wydanym następnie oświadczeniu Fundacja potwierdziła, że, z grubsza biorąc, nie widzi sensu rozmowy z ekstremistami, a pomysł zaproszenia do studia dwóch tak skrajnie różniących się poglądami osób jest ze strony prowadzącej audycję godną potępienia próbą sprowadzenia poważnej debaty do poziomu walki w kisielu. Bardzo cenię sobie Fundację MaMa, cenię sobie również Małgorzatę Terlikowską, ale jeszcze bardziej cenię sobie świadomość, że jeśli nie odbędziemy swoich światopoglądowych walk właśnie w kisielu, istnieje realne ryzyko, że przeniosą się one na znacznie mniej wirtualne, mniej przyjazne tereny.
Walczę w kisielu, odkąd zaczęłam publikować. Notorycznie narażam się na śmieszność, pogardę, wyrazy zażenowania, niechęć, deklarację znużenia tym, że moje pisanie jest takie kobiece, że jest w nim tyle dzieci i niedopinanie budżetu, a po 11 listopada niektórzy moi znajomi pytają, dlaczego znowu podpaliłam tęczę. Mam z tym tylko jeden mały problem. Owszem, odkąd skończyłam dwanaście lat, moją absolutną idolką jest Klorynda z Jerozolimy wyzwolonej i po prostu mdleję, gdy w motecie Monteverdiego śpiewa, zabita omyłkowo przez swojego ukochanego Tankreda, „s’apre il cielo, io vado in pace”. Ale z drugiej, tej odpowiedzialnej nie tylko za siebie, ale i za moje dzieci strony wiem, że walka w kisielu jest w pewnym sensie powołaniem kobiety: dopóki kobiety walczą w kisielu, jest szansa, że mężczyźni (w tym mój syn) nie będą musieli walczyć w błocie i własnej krwi.
O AUTORZE
Justyna Bargielska
Urodzona w 1977 roku w Warszawie. Poetka, pisarka. Laureatka konkursu poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego (2001) i nagrody specjalnej im. Jacka Bierezina (2002). Otrzymała dwa razy Nagrodę Literacką Gdynia (2010 i 2011). Mieszka w Warszawie.