debaty / ankiety i podsumowania

Obracaj to w kółko, w kółko

Jakub Kornhauser

Głos Jakuba Kornhausera w debacie „Kroniki osobiste”.

strona debaty

Kroniki osobiste

1.

[„Sprzą­ta­li­śmy dokład­nie. Nie chcąc/ żeby zosta­ło jakie­kol­wiek źdźbło,/ okru­chy albo kotek kurzu”; Piotr Som­mer, „Postój”, z tomu Pio­sen­ka paster­ska, Cen­trum Sztu­ki – Teatr Dra­ma­tycz­ny w Legni­cy, Legni­ca 1999, Fort Legni­ca ’99, tom 7, s. 37]

Ksią­żek nie było w łazien­ce. W kuch­ni Gło­wiń­ski ze Sła­wiń­skim, Wit­ka­cy z Joyce’em, BN-ka roz­sia­na mię­dzy sło­ja­mi z her­ba­tą i tymi cytry­na­mi, co spa­dły z wozu w Doli­nie Roz­to­ki, a teraz wyschły jak mumie. Pośród bułek Bor­ge­sy i Astu­ria­sy, zza lodów­ki żół­to-poma­rań­czo­we tomy Dąbrow­skiej i coś, co spra­wia­ło wra­że­nie serii „celo­fa­no­wej”. Przed­po­kój w jugo-gościach i gośció­wach; plus kla­sy­ka – spa­li­ła się potem, gdy wybu­chły kor­ki. Osma­lo­ny Apol­li­na­ire obok pod­du­szo­nej Atwo­od. Reszt­ko­wy Arra­bal. W małym dzi­wacz­nie pokrzy­wio­ny rega­lik z poezją bliż­szą i dal­szą, i z dale­ką naj­bar­dziej, już nie­od­stęp­ną po S. Pół­ki ame­ry­kań­skie, pół­ki fran­cu­skie, Róże­wi­cze w prze­kła­dach, bez­i­mien­nych stert z osiem czy dzie­więć. W innym, na biur­ku, tomicz­ki i tomi­sie, że ho ho. Paw­la­cze peł­ne egzy­sten­cja­li­zmu, wnę­ki awan­gard. Piw­ni­ca nie­droż­na, bo Sło­wac­kie w skó­rze upchnię­te po meblo­ścian­kach sprzed wie­ków. Razem z Dzieć­mi z Bul­ler­byn i Malut­ką cza­row­ni­cą. Seria Nike na pew­nia­ka w tap­cza­nie. W kie­sze­ni debiut: Gwóźdź i śru­ba. Lat 6. Aneks: krót­kie pro­zy z życia smo­ków (jeden zjadł Krle­žę, dru­gi Šala­mu­na). Do liceum rowe­rem, tam Jar­ry i Sade pod ław­ką. I „Pił­ka Noż­na” na histo­rii, ska­ka­nie z okien i ucznio­wie-wid­ma. Kolek­tyw­ne pisa­nia (bal­la­dy o Hen­ry­ś­ce i Emi­lii Pla­ter, co poka­zu­je kla­tę). Spodnie zgu­bio­ne w fer­wo­rze i trze­ba w majt­kach na bio­lo­gię, na mate­ma­ty­ce wywa­ry z pokrzyw. Stiu­ki na angiel­skim. Prin­ce: Najn­tin-najn­ti-najn!

2.

[„Nie­dzie­la. Gru­bo za wcześnie./ Mia­sto nabra­ło wody w usta.// Cze­kam na auto­bus, któ­ry mnie stąd zabierze// do domu”; Jerzy Jar­nie­wicz, „San­do­mierz nad Wisłą”, z tomu Dowód z toż­sa­mo­ści, Biu­ro Lite­rac­kie Port Legni­ca, Legni­ca 2003, Port Legni­ca 2003, tom 2, s. 38]

Albo powro­ty ika­ru­sa­mi, kok­sow­ni­ki przy par­ku i Wąsik (ten od spi­sków japoń­skich) roz­kle­ja­ją­cy po latar­niach mani­fe­sty (1. Dla każ­de­go czy­sta woda; 2. Stop śmie­ciom nad rze­ką; 3. Wier­sze doty­czą­ce jesie­ni są naj­lep­szy­mi wier­sza­mi). Jaz­dy po obrze­żach. Wal­cow­nia, tam w krza­kach baza i taj­ny zeszy­cik. Koniec świa­ta w Węgrzy­no­wi­cach. Jana­sów­ka – łabę­dzie o świ­cie drep­czą polem. Dzi­ki w mgle. „Czło­wiek-sza­fa”, „Cebu­la tek­stem” i inne, jakieś ana­gra­mów­ki lub per­mu­ta­cyj­ne. Wyjaz­dy peka­esem albo oso­bo­wy­mi z prze­siad­ką w Skar­ży­sku-Kamien­nej, Sta­lo­wej Woli lub Kozło­wie. Piz­za w San­do­mie­rzu czy Prze­my­ślu („niech pani tego cze­goś już nigdy piz­zą nie nazy­wa”). Piz­ze­ria „Shaz­za” i biblio­te­ki w syna­go­gach, zim­no, nie­spo­dzie­wa­ne spo­tka­nie autor­skie. Auto­gra­fy człon­ki­niom klu­bu czy­tel­ni­ka i spa­nie z tatą w jed­nym łóż­ku. Robie­nie zaku­pów Kazi­mie­rzo­wi Bicu­le­wi­czo­wi (w kuch­ni zaba­ry­ka­do­wa­ny nie­ja­ki Sidzi­na z bro­dą i czar­nym psem, któ­ry wył i char­czał). Stu­dia w tem­bla­ku po awan­tu­rze w gale­rii (zła­ma­ny nos jakie­muś Grześ­ko­wi). Góry, der Blaue Reiter, fowi­zmy i oko­li­ce. Kar­ty Piat­ni­ka z Pau­lem Klee, agraf­ki i ćwie­ki, kra­dzie­że men­to­sów, 200 dni w roku w tra­sie, gmi­na za gmi­ną, gru­be kilo­me­try szla­ka­mi. Nagle wła­sne miesz­ka­nie, dom, ludzie i szta­lu­gi, spa­nie na dmu­cha­nym mate­ra­cu od pre-pre­zy­den­ta, w spo­żyw­czym pie­czar­ki, trój­ką­ty w cze­ko­la­dzie, keczup w szkle. Szy­deł­ko­wa­nie dre­dów, Michaux i Topor. Angi­na za angi­ną. Angi­na, chro­nicz­ne zapa­le­nie zatok, aler­gie (mimo odczu­lań). Z biblio­tek zabie­ra­nie ksią­żek (ple­ca­ka­mi). Szwaj­ca­rzy, Niem­cy, Sin­ger na wyprzód­ki, rów­nież w Boch­ni, na przy­stan­ku, wśród har­ce­rzy.

3.

[„być sobą tak, że już nie być// (obra­caj to w kół­ko, w kółko/ aż ci się zro­bi pusto)”; Kry­sty­na Miło­będz­ka, z tomu gubio­ne, Biu­ro Lite­rac­kie, Wro­cław 2008, Poezja 28, s. 42]

Dwa popo­łu­dnia na maszy­nie. Po debiu­cie, cich­cem, jaz­dy do Rze­szo­wa po nakład. Spo­tka­nia w loka­lach o niskim sufi­cie. „Umiesz pisać, ale za mało prze­kli­nasz. Trze­ba bar­dzo prze­kli­nać w poezji” (Baczew­ski znad piwa, nagle obu­dzo­ny). Napiór­kow­ski o Naumie (ja też, bo pra­ca magi­ster­ska obro­nio­na). Jaz­dy z pacz­ka­mi tomi­ków po Pol­sce. Pomy­sły na kolej­ne książ­ki (Rotes Haus im Park) – nagryw­ki na dys­kiet­ki Ver­ba­ti­ma, te małe, twar­de, nie te, co się gię­ły jak bibuł­ki. Inter­net to w biblio­te­ce co naj­wy­żej – i inne (o sło­niu pra­cu­ją­cym w zakła­dzie ubez­pie­czeń plus seria o gru­pie wydr ata­ku­ją­cych deka­rzy). Bez powo­dze­nia, ban­kruc­twa („Dziś trud­no o wydaw­nic­two, któ­re ma pie­nią­dze na wyda­wa­nie ksią­żek” – zasły­sza­ne). Recen­zje, dżi­za­sie zło­ty, dok­to­ra­ty, nagłe dra­ma­ty, wystę­py i prze­bra­nia, i na gola­sa po mie­ście, i na sznu­rze, „gościu bez butów nie wej­dzie” (Pod­gó­rze?), potem znów sznu­rem go, jak bale­ron, do kar­to­nu i ska­kać tak. Ale żeby pisać, to nie. O nie. Naj­go­rzej. Małe pro­zy ewen­tu­al­nie. Wydać i nie pisać, dys­kon­to­wać suk­ce­sy na rowe­rze: leże­nie w rowie po dwu­stu kilo­me­trach w upa­le (peka­es z Koszyc paku­je do luku). W Mie­cho­wie też paku­je (na dwor­cu, któ­re­go nie ma, każ­dy wska­zu­je w inną stro­nę), a łań­cuch pęka pod Czę­sto­cho­wą; no pęka, ale poma­ga facet z czer­wo­ne­go malu­cha, wysko­czyw­szy ze skrzy­necz­ką spi­na ogniw­ka, jak­by nic w życiu inne­go nie robił (potwier­dza żona, też wysko­czyw­szy). Daje świę­ty obra­zek, nale­ży się modlić w każ­dą nie­dzie­lę. W nie­dzie­lę wie­czo­rem kolej­ka, oka­zu­je się, że do pie­kar­ni, to w Wol­bro­miu, w Łapa­no­wie nato­miast księ­gar­nia ze zni­cza­mi i skła­da­ka­mi, obok Alf, a tam pie­ro­gi z borów­ka­mi (wier­sze? „O nale­śni­kach ułóż, pro­szę”! Mała Ewe­lin­ka ska­cze na jed­nej nóż­ce. „A o plac­kach umiesz?”. Jasność. „Pla­cek, pla­cek, tyś cwa­nia­czek”). Juro­ro­wa­nie w Ange­lu­sie (przy­je­chał z waliz­ką, typ biz­nes­men; na gali jesiotr z brzu­chem wypeł­nio­nym sma­ko­ły­ka­mi). A o kne­dlach? O kne­dlach nie.

4.

[„Na dzie­wią­te uro­dzi­ny drużynowy/ dał mi kart­kę z licz­bą dni,/ któ­re do tej pory prze­ży­łam. To była nie­zwy­kła licz­ba”; Justy­na Bar­giel­ska, „Wiel­ki Plan B”, z tomu Nudel­man, Biu­ro Lite­rac­kie, Wro­cław 2014, Poezja 107, s. 23]

Plan? Wyko­na­ny, nawet mel­do­wać nie ma po co. Roz­pra­wa odda­na, oce­nio­na, obro­nio­na, u wydaw­cy, z prze­kła­da­mi, z baje­ra­mi, z booze­ra­mi; opcja pierw­sza – pociąć na kawał­ki i zło­żyć na chy­bił tra­fił. Strajk rze­czy i temu podob­ne. Hote­le dla kotów i psów, kadzie bla­sza­ne i dzię­cio­ły czar­ne nad rze­ką. Prze­ra­ża­ją­ce wid­ma suk­ce­sów (wygra­ne w bie­gu na 10 km w gmi­nie Maków Pod­ha­lań­ski, groź­ne prze­łę­cze bra­ne na raz, cze­ko­la­da gorz­ka wylo­so­wa­na spo­śród wie­lu). Anty­cy­pa­cja: oto nowe świa­ty będą póź­niej, tłu­ma­cze­nio­we, tutor­skie, deba­ciar­skie. Pyka­nie w bilard, masecz­ko­wy cate­ring, „GPS popro­wa­dził nas przez napraw­dę wąskie dro­gi, ty tam byłeś?”. Wjaz­dy przy ura­nie, zjaz­dy spod wie­ży (mały rowe­rzy­sta nie ma wody; nie tyle nawet mały, co wątły). Jele­nie pod Śnież­ni­kiem. Dzie­wią­te uro­dzi­ny? Trzy­dzie­ste chy­ba? Do ilu razy moż­na debiu­to­wać? Chy­ba z tysiąc razy, w tysiącu ksią­żek, tyle to tak. No i loso­wać trze­ba, bo wszy­scy uczest­ni­cy z biglem, roz­pę­dze­ni. Ale na razie to led­wo trzy­dziest­ka miga, skła­da się zapy­ta­nia do tego, do tam­te­go, może ktoś zechce tomi­czek taki z prze­rób­ką bla­sza­ków na busy? Z gaśnicz­ka­mi? Trze­ba przy­znać, że dzie­je się dużo, może za dużo. Zacze­pia wyciecz­ka pie­chu­rów: „Pan widział tego chło­pa w kożu­chu?”. „W kożu­chu?”. „Tak, w kożu­chu. On nigdy nie zdej­mu­je kożu­cha”. „W kożu­chu to nie. W Mię­dzy­le­siu widzia­łem w takim ska­fan­drze jak­by kosmicz­nym”. „Nie, to nie on. On się boi nawet na lot­ni­sko”. W odda­li szkie­let gorzel­ni. Wyrób gala­li­tu. Kadzi już brak. Za to poszum fal. Dzi­ka pla­ża pośród drzew.

O AUTORZE

Jakub Kornhauser

Urodził się w 1984 roku w Krakowie. Poeta, eseista, tłumacz, literaturoznawca. Współzałożyciel i pracownik Ośrodka Badań nad Awangardą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autor kilkunastu książek – tomów wierszy, zbiorów esejów, monografii naukowych poświęconych awangardzie. Redaktor serii wydawniczych, czasopism, antologii. Przekłada z francuskiego, rumuńskiego i serbskiego, m.in. książki Gherasima Luki, Henriego Michaux, Gellu Nauma, Miroljuba Todorovicia, ostatnio Claudiu Komartina. Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej za tom poematów prozą Drożdżownia (2015) i Nagrody Znaczenia za zbiór esejów rowerowo-krakowskich Premie górskie najwyższej kategorii (2020). Juror Nagrody Literackiej Gdynia.