debaty / książki i autorzy

Odczytać ruch percepcji

Mateusz Miesiąc

Głos Mateusza Miesiąca w debacie „Czytam naturalnie”.

strona debaty

Czytam naturalnie

Jak zauwa­ży­ła Susan Son­tag w dru­giej czę­ści swo­ich dzien­ni­ków, zaty­tu­ło­wa­nej Jak świa­do­mość zwią­za­na jest z cia­łem, lite­ra­tu­ra róż­ni się od sztuk pla­stycz­nych wią­za­niem zależ­no­ści pomię­dzy tre­ścią i cza­sem. Odbiór obra­zu jest natych­mia­sto­wy, odbiór tek­stu postę­pu­je stop­nio­wo. Tym samym roz­wój prze­ży­cia lite­rac­kie­go nie ma natu­ry czy­sto kon­tem­pla­cyj­nej, jak mogli­by postu­lo­wać nie­któ­rzy hagio­gra­fo­wie lub auto­rzy haiku. Oczy­wi­ście, odkry­wa­nie isto­ty tek­stu wią­że się z odnaj­dy­wa­niem jego zna­czeń na nowo, w rytm umiesz­cza­nia tych samych fraz w róż­nych odstę­pach mie­rzo­nych akcen­tem czy spraw­no­ścią oka w ska­ka­niu po miej­scach pustych i zatrzy­my­wa­niu się na tych napeł­nio­nych tre­ścią. Jed­nak koniecz­ność repe­ty­cji zwią­za­na z tym pro­ce­sem jest, jak chce dalej Son­tag, zde­cy­do­wa­nie bliż­sza muzy­ce niż sztu­kom pla­stycz­nym.

Potrze­ba zatem pew­ne­go ruchu, by lite­ra­tu­rę zacząć czy­tać w tym duchu, w jakim zosta­ła ona powo­ła­na do życia. Ruchu będą­ce­go wyra­zem obec­no­ści czy­tel­ni­ka, jego kon­tak­tu z utwo­rem na tych zasa­dach, jakie okre­śla­ją rów­nież spo­sób funk­cjo­no­wa­nia muzy­ki. Podob­nie jak melo­dia wybrzmie­wa dzię­ki współ­pra­cy instru­men­tu i muzy­ka, tak dzie­ło lite­rac­kie moż­na roz­po­znać przede wszyst­kim poprzez pry­zmat rela­cji auto­ra i czy­tel­ni­ka. Nie jest to jed­nak wyłącz­nie ruch pro­wa­dzo­ny wespół z tek­stem, lecz tak­że wstecz­ny, sta­wia­ją­cy tek­sto­wi opór, mie­rzą­cy się z jego logicz­ną struk­tu­rą, wypra­co­wu­ją­cy wresz­cie sen­sy nie­za­leż­ne od for­my podaw­czej dane­go utwo­ru. Taka nie­po­kor­ność jest jed­nym z postu­la­tów Ryszar­da Kry­nic­kie­go:

kosmyk krwi z krwio­bie­gu podró­ży
po bez­dro­żu roz­łą­ki, po bez­lu­dziu powi­tań
(…)
odejdź,
tak
idąc,
jak­byś, cho­dzą­ca roz­łą­ko, chcia­ła mnie powi­tać

Każ­do­ra­zo­wy wyłom w zapi­sie, bazu­ją­cy na nagi­na­niu zna­czeń i kolo­ka­cji, na prze­ła­ma­niu cią­gło­ści wer­su, jest wpi­sa­ny w jego sło­wa w for­mu­le zapro­sze­nia. Cho­ciaż wiersz, ze wzglę­du na swój epi­zo­dycz­ny cha­rak­ter, sku­pia w sobie przede wszyst­kim dozna­nia towa­rzy­szą­ce auto­ro­wi, to jego impul­syw­ność pro­wo­ku­je do reak­cji po stro­nie odbior­cy, do sta­łej wery­fi­ka­cji zna­czeń i ich rewa­lo­ry­za­cji. Doko­nu­je się to na dro­dze przy­własz­cza­nia sobie przez czy­tel­ni­ka kate­go­rii, któ­re o tych zna­cze­niach sta­no­wią – wiersz może być wyra­zem ego­ty­zmu poety, jed­nak nie ogra­ni­cza to w niczym pra­wa odbior­cy do zagar­nię­cia jego skła­do­wych. Zetknię­cie się z płod­nym tek­stem jest bowiem oka­zją do nie­po­skro­mio­ne­go doko­ny­wa­nia jego trans­po­zy­cji, w któ­rej wła­śnie ruch czy­tel­ni­czej per­cep­cji znaj­du­je swój punkt pędu.

Dzie­ło lite­rac­kie jest zatem obsza­rem sta­le otwar­tym, prze­strze­nią bez rze­czy­wi­stych barier, nawet jeśli pisarz usi­łu­je posta­wić takie przed odbior­cą. Co wię­cej, funk­cjo­no­wa­nie tek­stu w języ­ku kre­śli para­le­lę pomię­dzy przed­mio­tem opi­su a sta­nem rze­czy­wi­sto­ści – nawet jeśli jej dany frag­ment nie jest w nim bez­po­śred­nio pod­da­ny deskryp­cji. Sytu­acja czy­tel­ni­ka jest toż­sa­ma sytu­acji oby­wa­te­la, któ­ry usto­sun­ko­wu­je się do odau­tor­skich stra­te­gii odno­śnie poli­ty­ki decy­du­ją­cej o spo­so­bie zapi­su języ­ka. W obsza­rze dzie­ła lite­rac­kie­go doty­czy to przede wszyst­kim koniecz­no­ści sta­łe­go wypra­co­wy­wa­nia języ­ko­we­go novum. Potrze­ba ta leży u pod­sta­wy słów Juany Adcock:

W naszych łama­nych języ­kach ojczy­stych,
w naszym zro­zu­mia­łym angiel­skim,
w naszym wyna­ję­tym poko­ju,
w naszym obcym kra­ju,
z naszy­mi zaprzy­jaź­nio­ny­mi migran­ta­mi,
powo­lut­ku budu­je­my
słow­nic­two zna­ne tyl­ko nam.
(…)
Wypra­co­wa­li­śmy wła­sną skład­nię.
Czas teraź­niej­szy cią­gły wciąż się w niej gubił.
(…)
Czas przy­szły był aktem czy­stej woli.

Nie bez przy­czy­ny cha­rak­ter pod­mio­tu lirycz­ne­go w O miło­ści i wymie­ra­ją­cych języ­kach roz­my­wa się i nie okre­śla wyraź­nie, jakich „nas” autor­ka przy­wo­łu­je. Dzie­je się tak dla­te­go, że przy oka­zji roz­pra­wia­nia się Adcock ze swo­ją dwu­ję­zycz­no­ścią otrzy­mu­je­my przy­zwo­le­nie na inge­ro­wa­nie w tekst, na dostrze­ga­nie ambi­wa­lent­ne­go cha­rak­te­ru jego skła­do­wych. Tym samym rela­cja poet­ki z doświad­czeń wła­sne­go życia za spra­wą obec­no­ści czy­tel­ni­ka nabie­ra zna­mion uni­wer­sal­nych: pro­blem nadawcy‑odbiorcy roz­cią­ga się wzdłuż kwe­stii języ­ko­wej odmien­no­ści. Nowy język jest jed­no­cze­śnie nowym wymia­rem coin­ci­den­tia oppo­si­to­rum. Nowa idea dwój­jed­ni znaj­du­je speł­nie­nie bez­po­śred­nio w wier­szu, ponie­waż wcze­śniej zdo­ła­ła rów­nież zre­ali­zo­wać się w oso­bie autor­ki sta­no­wią­cej jego przy­czy­nę.

Ta komu­nio­ni­stycz­na wola czy­tel­ni­czej inge­ren­cji w struk­tu­rę dzie­ła jest reali­za­cją tego, co Adrien­ne Rich okre­śli­ła jako The Dre­am of a Com­mon Lan­gu­age. Ów wspól­ny język pisar­ki usta­na­wia jed­nak nie tyl­ko pra­gnie­nie ero­tycz­ne­go zjed­no­cze­nia się pod­mio­tów powo­ła­nych na prze­strze­ni tek­stu. Jest to tak­że, jeśli nie przede wszyst­kim, marze­nie o pojed­na­niu się z czy­tel­ni­kiem, do cze­go poet­ka potra­fi się przy­znać bez uciecz­ki w płasz­czy­znę meta­ję­zy­ko­wą. W wier­szu Pau­la Bec­ker to Cla­ra Westhoff [1] pisze prze­cież bar­dzo jasno:

In the dre­am his poem was like a let­ter
to some­one who has no right
to be the­re but must be tre­ated gen­tly, like a guest
who comes on the wrong day.

Topi­ka tego tek­stu prze­kształ­ca jego natu­rę w pewien rodzaj mani­fe­stu, jego for­ma podaw­cza sama wyzna­cza sobie kie­ru­nek prze­mia­ny. Apo­stro­fa, któ­rą kobie­ta kie­ru­je do swo­je­go lirycz­ne­go adre­sa­ta, ponow­nie znaj­du­je ujście w pro­ble­ma­ty­ce spo­za obsza­ru fik­cji lite­rac­kiej. Rich mogła­by prze­mó­wić sło­wa­mi swo­jej boha­ter­ki: „I didn’t want this child. (…) I want a child may­be, some­day, but not now”. Tym nie­chcia­nym dziec­kiem była­by per­cep­cja czy­tel­ni­ka, któ­ry wbrew jej woli roz­po­czął wyzna­cza­nie subiek­tyw­nych ście­żek rozu­mie­nia słów poet­ki. Jed­nak po chwi­li, jak na doj­rza­łe­go twór­cę przy­sta­ło, rzu­ci­ła­by w tę samą stro­nę: „You’re the only one I’ve told”.

Wyni­ka z tego, że tek­stu nie spo­sób w peł­ni ukształ­to­wać bez udzia­łu pędu zawar­te­go w czy­tel­ni­czej woli do par­ty­cy­po­wa­nia w prze­ży­ciu lite­rac­kim jako takim, lecz przede wszyst­kim – pędu zawar­te­go w goto­wo­ści do kre­śle­nia para­le­li mię­dzy jako­ścia­mi lite­rac­ki­mi a rze­czy­wi­sty­mi bez wyraź­ne­go odau­tor­skie­go przy­zwo­le­nia. Tyl­ko posta­wa czy­tel­ni­ka przyj­mu­ją­ce­go za punkt wyj­ścia jego imma­nent­ną inte­gral­ność z dzie­łem jest mia­rą tego, jak dłu­go jesz­cze per­cep­cja języ­ka tek­stu będzie wią­za­na ze zdol­no­ścią do reflek­sji odda­lo­nej od repe­to­wa­nych sche­ma­tów myśle­nia.

Reali­zo­wa­nie tego wymo­gu odby­wa się w wyni­ku decy­zji czy­tel­ni­ka, by mie­rzyć się z obra­zem ota­cza­ją­ce­go go świa­ta poprzez wer­bal­ną mate­rię dzie­ła – by z jej pomo­cą zwe­ry­fi­ko­wać, czy wystar­cza­ją­co spraw­nie odnaj­du­je ścież­ki pozwa­la­ją­ce omi­nąć ska­zy wycho­wa­nia, pod­wa­żyć je, korzy­sta­jąc z zawar­te­go w nim cię­ża­ru natu­ral­nej gene­zy. Inny­mi sło­wy, jest to spraw­dzian świa­do­mo­ści wykra­cza­ją­cej poza przy­zwy­cza­je­nia samo­ist­ne­go uzna­wa­nia pew­nych zało­żeń, jak naj­trzeź­wiej­sze­go okre­śla­nia dro­gi pro­wa­dzą­cej do isto­ty tek­stu. Jakość czy­tel­ni­czej wykład­ni lite­ra­tu­ry infor­mu­je o spo­so­bie funk­cjo­no­wa­nia czło­wie­ka w rze­czy­wi­sto­ści poza­li­te­rac­kiej, o pozio­mie prze­ja­wia­nej przez nie­go woli do usta­na­wia­nia w niej swo­jej auto­no­mii.

Odmien­na, lecz kom­ple­men­tar­na sytu­acja zacho­dzi, kie­dy to autor wykra­cza poza wyżej nakre­ślo­ne ramy, kie­dy lite­ra­tu­ra nie wni­ka w rze­czy­wi­stość za pośred­nic­twem obec­no­ści czy­tel­ni­ka, lecz już w samym akcie twór­czym odbior­ca jest wyznacz­ni­kiem zna­czeń, kie­dy tekst zamie­rza odpo­wie­dzieć na jego potrze­by. Pro­wa­dzi to do sytu­acji prze­peł­nie­nia dzie­ła lite­rac­kie­go obra­zem rze­czy­wi­sto­ści, któ­rej zmia­nę postu­lu­je, zakła­da moż­li­wość oddzia­ły­wa­nia na nią poprzez wni­ka­nie rze­czy­wi­sto­ści w jego struk­tu­rę. Dla­te­go Piotr Przy­by­ła nie boi się pisać:

i wykry­wam w wiśnio­wych powi­dłach nastę­pu­ją­cą tajem­ni­cę o świe­cie, tudzież
o świ­cie: nie może­my się kochać, bo sąsie­dzi patrzą (przez pla­ste­rek tram­po­li­ny),
(…)
i wykry­wam w swo­im imie­niu i nazwi­sku zapis dzie­sięt­ny z płyt winy­lo­wych,
co cze­ka­ją na digi­ta­li­za­cję w insty­tu­cie audio­wi­zu­al­nym z sie­dzi­bą w sola­rium.

Zamknię­ty w czte­rech ścia­nach, jak boha­ter­ka opo­wia­da­nia Oczy duszy Micha­ela Fabe­ra ze zbio­ru Bliź­nię­ta Fah­ren­he­it, decy­du­je się na pod­da­nie postę­po­wi tech­ni­ki w nadziei, że ten fał­szy­wy mier­nik inte­gral­no­ści ze spo­łe­czeń­stwem przy­nie­sie mu odro­bi­nę ulgi; w nadziei, że jak posta­cie teatru absur­du Doro­ty Masłow­skiej, wykrzyk­nie pod koniec: „Mię­dzy nami dobrze jest”. Choć w nie­co innym tonie, wtó­ru­je mu Dawid Mate­usz w wier­szu Pol­ska:

(…) zepsu­tym
dłu­go­pi­sem noto­wa­łem hasła. (…)
myśla­łem
o pra­cy i pobud­ce dla kra­ju. (…)
zba­wia mnie racja
jak cie­pły uśmiech coacha. (…)
trzy­mam pustą kart­kę.

Dru­zgo­cą­ce w obu tych tek­stach jest zawę­że­nie sytu­acji lirycz­nej do opre­syj­ne­go mikro­kli­ma­tu cywi­li­za­cji. Jej kształt z jed­nej stro­ny ogra­ni­cza eks­pre­sję jed­nost­ki, z dru­giej – eli­mi­nu­je ele­men­tar­ne poczu­cie wspól­no­to­wo­ści jako szan­sy spo­łecz­ne­go roz­wo­ju. Pośled­nie roz­wią­za­nie tego impa­su, któ­re obser­wu­ją obaj auto­rzy, wyra­żo­ne jest trzy­ma­niem się przez nich pod­mio­tu w licz­bie poje­dyn­czej. Nie ma miej­sca na inną woka­li­za­cję w świe­cie, gdzie wej­ście w rela­cję z Innym pocią­ga za sobą koniecz­ność przy­ję­cia fili­ster­skiej men­tal­no­ści, gdzie tre­ne­rzy popkul­tu­ry uczą nas przy­wią­za­nia do kon­struk­tu pro­duk­tyw­no­ści będą­ce­go jako­by wyznacz­ni­kiem oso­bi­ste­go samo­roz­wo­ju.

Przed tym cie­niem trans­for­ma­cji ’89 ostrze­ga­ła już Doro­ta Masłow­ska w Woj­nie pol­sko-ruskiej pod fla­gą bia­ło-czer­wo­ną, ostrze­gał Edward Redliń­ski w Trans­for­mej­szen. Zna­mien­ne jed­nak, że wier­sze z anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny nie powie­la­ją tych gro­te­sku­ją­cych zabie­gów, tyl­ko wybrzmie­wa­ją echem daw­nej, podob­nie prze­wrot­nej reto­ry­ki poetyc­kiej trans­po­zy­cji rze­czy­wi­sto­ści. Bar­dzo dobrze pod­su­mo­wał tę sytu­ację Jakub Korn­hau­ser: „Nie ma poezji zaan­ga­żo­wa­nej bez lek­cji Nowej Fali. Cho­dzi o sprzę­że­nie dwóch pozor­nie odmien­nych wizji lite­ra­tu­ry: z jed­nej stro­ny «reali­zmu nie­na­iw­ne­go», towa­rzy­sze­nia codzien­no­ści, ujmo­wa­nia się za innym, słab­szym i zapo­mnia­nym; z dru­giej zaś – zanu­rze­nia w język, for­mę i awan­gar­do­wy bunt prze­ciw­ko sys­te­mo­wi, w tym prze­ciw­ko sys­te­mo­wi samej lite­ra­tu­ry”. [2]

Czy zatem trwa­łość lite­rac­kich stra­te­gii, swo­ista rekon­wa­le­scen­cja kul­tu przod­ków oka­że się odpo­wie­dzią na nie­moż­li­wą już do zre­ali­zo­wa­nia potrze­bę wspól­no­to­wo­ści w obsza­rze sze­ro­ko rozu­mia­nych prze­ja­wów post­pa­mię­ci? Potrze­bę odbior­cy poeci anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny zda­ją się nakre­ślać na nowo, pod­po­wia­dać dro­gi, któ­re już kie­dyś oka­za­ły się pew­ne. Ten prze­jaw nowe­go huma­ni­ta­ry­zmu dopeł­nia posta­wę czy­tel­ni­ka, jego rela­cję z auto­rem budo­wa­ną na pod­wa­li­nie tek­stu. Już nie tyl­ko na jego prze­strze­ni – tekst sta­je się tu bowiem ini­cja­to­rem obo­pól­nej aktyw­no­ści.


Przy­pi­sy:
[1] [http://www.poemhunter.com/i/ebooks/pdf/adrienne_rich_2012_3.pdf]
[2] Daw­ne histo­rie oka­zu­ją się bar­dziej real­ne niż codzien­ność. Roz­mo­wa Mate­usza Dwor­ka z Jaku­bem Korn­hau­se­rem.[http://fundacja-fka.pl/rozmowa/#more-1877]