debaty / ankiety i podsumowania

Ogród na skraju szosy

Joanna Roś

Głos Joanny Roś w debacie "Biurowe książki 2014 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2014 roku

Jesz­cze na począt­ku sierp­nia byłam prze­ko­na­na, że w ocze­ki­wa­niu na nowe wyda­nie w Pol­sce pierw­szych, „śród­ziem­no­mor­skich” pism Camu­sa przyj­dzie spę­dzić jego czy­tel­ni­kom bar­dzo dużo cza­su. Zacho­dząc w gło­wę, jak mogli­by ten czas wyko­rzy­stać, prze­glą­da­łam wyda­ny czte­ry lata temu, ogrom­ny album, zawie­ra­ją­cy boga­tą, dotych­czas nie­pu­bli­ko­wa­ną iko­no­gra­fię oraz wybór frag­men­tów jego pism.

25 sierp­nia miał swo­ją pre­mie­rę w Biu­rze Lite­rac­kim tom pro­zy poetyc­kiej Gio­van­nie­go Catel­lie­go, wło­skie­go pisa­rza, żyją­ce­go w Pra­dze. Odło­ży­łam na bok wypi­sy i zdję­cia ze wspo­mnia­ne­go albu­mu, nawet te odsy­ła­ją­ce do zmy­sło­wych „zaślu­bin” Camu­sa z lite­ra­tu­rą i prze­czy­ta­łam Geo­gra­fie Catel­lie­go jed­nym tchem, aż do „Pary­ża, Wene­cji, Rzy­mu” – ostat­nich słów z noty o auto­rze. Czy­ta­łam, aby do teraz zma­gać się z pyta­niem: dla­cze­go jest to nie tyl­ko naj­lep­sza książ­ka Biu­ra 2014 roku, ale w ogó­le jed­na z pięk­niej­szych, jakie kie­dy­kol­wiek prze­czy­ta­łam? I aby przez kil­ka następ­nych dni swo­je prze­ży­cia z lek­tu­ry pró­bo­wać bez­sku­tecz­nie opi­sać.

W koń­cu przy­szło mi na myśl, że może powin­nam posłu­żyć się cyta­tem, powtó­rzyć za kimś, sko­ro pro­za Catel­lie­go pyta o mnie na tak wie­le spo­so­bów, tak nie­spo­koj­nie szu­ka­jąc chwi­li, kie­dy mogła­by się we mnie zado­mo­wić – „pra­daw­nym powie­trzem, roz­pacz­li­wym wyciem syren”, a ja nie potra­fię dać jej odpo­wie­dzi na piśmie. Posta­no­wi­łam zwró­cić się z moim pro­ble­mem bez­po­śred­nio do auto­ra, nie­świa­do­ma, że prze­wi­dział moje roz­ter­ki. „Powtó­rzę za Paso­li­nim: Ja jestem siłą prze­szło­ści… pocho­dzę z ruin, ze świą­tyń, z nastaw ołta­rzy, z porzu­co­nych wio­sek na zbo­czach Ape­ni­nów albo na przed­mu­rzu Alp… oglą­dam zmierz­chy, poran­ki wsta­ją­ce nad Rzy­mem, nad Cio­cia­rią, nad świa­tem… Uwa­żam, że to, co widzie­li­śmy, wchło­nię­ta daw­ka pięk­na uobec­nia się póź­niej w tym, co piszemy”[1] – powie­dział w wywia­dzie, towa­rzy­szą­cym wyda­niu jego książ­ki przez Biu­ro Lite­rac­kie. I wte­dy zro­zu­mia­łam, co ozna­cza­ją sło­wa Alfon­so Berar­di­nel­lie­go, że Catel­li jest „naj­mniej widocz­nym spo­śród pisa­rzy wło­skich” i dla­cze­go czy­ta­jąc jego pro­zę tak czę­sto doświad­czam nie­wiel­kich zakłó­ceń, wyni­ka­ją­cych z inten­syw­ne­go świa­tła obec­ne­go w suchym i cie­płym kli­ma­cie.

Ktoś, kto nie podró­żo­wał jesz­cze z Catel­lim, mógł­by pora­dzić mi postu­kać się po gło­wie, ale jak mia­ła­bym wal­czyć z tym, że nie­za­leż­nie czy – wni­ka­jąc w tek­sty zawar­te w Geo­gra­fiach – jestem w Pary­żu, Sara­je­wie, Aube­rvil­liers, Tel­czu, Le Mens czy na przed­mie­ściach Pra­gi, zawsze sta­ję „w lek­kim powie­wie, słoń­ce grze­je mi twarz z jed­nej stro­ny, przy­glą­dam się świa­tłu spły­wa­ją­ce­mu z nie­ba i wszyst­ko wyda­je mi się błahe”[2]? Jak mia­ła­bym pozbyć się uczu­cia, że choć­bym zna­la­zła się w tym miej­scu, gdzie rodzi się szum pra­skie­go tar­go­wi­ska, w Geo­gra­fiach to zawsze jest już nie­opo­dal, już na chwi­lę od momen­tu wpad­nię­cia w pio­łu­ny, że choć­bym zna­la­zła się na żela­znym moście, po któ­rym mknie pociąg, ten most będzie pach­niał gorą­cy­mi kamie­nia­mi, a kole­jo­we szy­ny przez nie­go prze­wle­czo­ne będą peł­ne wes­tchnień morza?

Oczy­wi­ście, w biblio­te­kach i księ­gar­niach nie brak jest śród­ziem­no­mor­skich ese­jów, tak jak nie brak pro­zy poetyc­kiej, sce­ne­rię dla któ­rej zbie­ra się po dro­gach i mia­stach. Wiem też, że „zakłó­ce­nia­mi miejsc” nie mogę po pro­stu uspra­wie­dli­wić moje­go wybo­ru. Wśród innych powo­dów upa­try­wa­nia przez mnie w Geo­gra­fiach książ­ki naj­waż­niej­szej, jest i ten: Catel­li nie pozwo­lił mi zapo­mnieć, że zda­nia, „led­wie muśnię­te odde­chem”, mogą tak pło­nąć, a wer­sy, „dys­kret­ne rysun­ki desz­czu”, mogą odbie­rać oddech. A więc nie tyl­ko nie­przej­rzy­sta mate­ria czy­tel­ni­czych wyobra­żeń, ale tak­że język Catel­lie­go jest dla mnie olśnie­niem (choć to, para­dok­sal­nie, tak­że nie­po­żą­da­ny stan widze­nia), jakie co jakiś czas musi wystą­pić, aby pod­trzy­mać ten nie­ja­sny prze­cież zachwyt lite­ra­tu­rą.

PS. Przed podzie­le­niem się tym tek­stem jesz­cze raz wni­kli­wie prze­czy­ta­łam wybra­ne szki­ce Catel­lie­go. Może się ośmie­szę? Może coś mnie zdra­dziec­ko zwo­dzi? Może tym razem po ich lek­tu­rze poczu­ję się, jak­bym zna­la­zła się na lot­ni­sku, na dwor­cu, w prze­dzia­le kole­jo­wym, w każ­dym razie w jakimś miej­scu, sygna­li­zu­ją­cym pra­gnie­nie bycia w cią­głej dro­dze? Nie uda­ło się…. „Pod wie­czór wró­ci­łam do czę­ści par­ku bar­dziej upo­rząd­ko­wa­nej, zamie­nio­nej w ogród na skra­ju szo­sy. Po wyj­ściu z tumul­tów zapa­chu i słoń­ca, w odświe­żo­nym powie­trzu gło­wa uci­sza­ła się, odprę­żo­ny orga­nizm roz­ko­szo­wał się wewnętrz­ną ciszą. Za mną były roz­ma­ry­ny, czu­łam ich alko­ho­lo­wy zapach. A jesz­cze dalej – skra­wek morza, nad któ­rym nie­bo jak zerwa­ny żagiel spo­czy­wa­ło cię­ża­rem całej swo­jej czu­ło­ści. Mia­łam w ser­cu dziw­ną radość”[3].


Przy­pis:
[1] Miesz­kać z dale­ka, Z Gio­van­nim Catel­lim roz­ma­wia Anna Wasi­lew­ska
[2] A. Camus, Zaślu­bi­ny, Lato.
[3] A. Camus, Zaślu­bi­ny, Lato.