debaty / ankiety i podsumowania

Orzeł, reszka i rant

Dawid Kujawa

Głos Dawida Kujawy w debacie „Formy zaangażowania”, towarzyszącej premierze antologii Zebrało się śliny, która ukaże się niebawem w Biurze Literackim.

strona debaty

Formy zaangażowania

„[…] prze­ci­wień­stwo mię­dzy wie­żą z kości sło­nio­wej a agi­ta­cją i pro­pa­gan­dą nie słu­ży poezji. Ten wer­bal­ny spór przy­po­mi­na jało­wy bieg dwóch bia­łych myszek ści­ga­ją­cych się w klat­ce na dep­ta­ko­wym młyn­ku. Anty­to­wa­rem, któ­ry oka­zu­je się «czy­stym» sprze­ci­wem wobec mani­pu­la­cji, są zawsze naj­bar­dziej zaan­ga­żo­wa­ne «wyro­by goto­we» Maja­kow­skie­go. I rów­nież naj­swo­bod­niej buja­ją­cy w obło­kach tekst Arpa czy Elu­ar­da pozo­sta­je wytwo­rem poesie enga­gée już przez to, że w ogó­le jest poezją: sprze­ci­wem, a nie zgo­dą na to, co ist­nie­je” [1].

Zaczy­nam tym nie­co przy­dłu­gim cyta­tem z Enzens­ber­ge­ra, żeby od począt­ku było jasne, jakie­go poglą­du na kwe­stie sto­ją­ce u pod­staw tej deba­ty mam zamiar bro­nić poni­żej – zde­cy­do­wa­nie nie jestem z tych, któ­rzy czu­ją się kom­pe­tent­ni do wska­zy­wa­nia, gdzie dokład­nie prze­bie­ga linia oddzie­la­ją­ca lite­ra­tu­rę zaan­ga­żo­wa­ną poli­tycz­nie od tej – no wła­śnie, jakiej: prze­ła­do­wa­nej este­tycz­ny­mi sztucz­ka­mi, zawie­ra­ją­cej efek­tow­ne tri­ki i peł­nej wymy­ków? Zresz­tą – o kom­pe­ten­cjach piszę wyłącz­nie kur­tu­azyj­nie, bo spi­no­zjań­ska pod­szew­ka skła­nia mnie, by więk­szo­ści pomy­słów na budo­wa­nie murów pro­gra­mo­wo przy­glą­dać się ze scep­ty­cy­zmem.

Dla­cze­go poezja mia­ła­by być, jak twier­dzi Enzens­ber­ger, zaan­ga­żo­wa­na tyl­ko dla­te­go, że jest poezją? Czy poli­tycz­na eks­pre­sja tek­stu nie powin­na mieć bez­po­śred­nie­go cha­rak­te­ru, jak zwy­kło się myśleć? Autor Pro­ce­su histo­rycz­ne­go pre­zen­tu­je bar­dzo bli­ski mi pogląd: poezja w całej swej tem­po­ral­nej roz­cią­gło­ści nie opie­ra się na petry­fi­ko­wa­niu wzor­ców i usta­na­wia­niu tym spo­so­bem trwa­łych tra­dy­cji, któ­re pozwa­la­ją jej ist­nieć jako „dzie­dzic­two” – to rzecz, któ­ra przy­cho­dzi póź­niej, jak­by przy­pad­kiem, powie­dział­bym wręcz, że jako sku­tek ubocz­ny eks­pe­ry­men­tów, choć koniecz­nie i zaraz po tym, jak wyko­na­na zosta­nie naj­cięż­sza i naj­istot­niej­sza pra­ca w zakre­sie prze­pły­wów inten­syw­no­ści, to zna­czy odna­le­zio­ne zosta­ną w koń­cu draż­li­we miej­sca w poetyc­kim mono­li­cie, odpo­wied­nie linie ujścia, dzię­ki któ­rym wytre­so­wa­ny i pozor­nie „zamknię­ty” język wymknie się spod kon­tro­li, po raz kolej­ny w histo­rii ujaw­nia­jąc całą swo­ją obcość i oso­bli­wość, nie­zmien­ną pre­dys­po­zy­cję do sta­wa­nia-się, a zatem ist­nie­nia pomię­dzy powsta­ły­mi już kate­go­ria­mi o moc­nych gra­ni­cach. Poezja rozu­mia­na nie jako muzeum, ale raczej jako fabry­ka, w któ­rej pro­du­ku­je się języ­ko­we blo­ki, na star­cie oka­zu­je się anty­kon­ser­wa­tyw­na, a w odpo­wied­niej per­spek­ty­wie – rewo­lu­cyj­na w ści­słym rozu­mie­niu tego sło­wa. Nie muszę chy­ba doda­wać, że eks­pe­ry­men­ty otwie­ra­ją­ce poezję na noma­dycz­ne, zde­cen­tro­wa­ne ruchy pra­gnie­nia wią­żą się przede wszyst­kim z trans­mu­ta­cja­mi w zakre­sie tak zwa­nej (wąt­pli­wość zamie­rzo­na, wię­cej o tym za moment) for­my tek­stu – mor­fo­ge­ne­za wier­sza nastę­pu­je póź­niej, kie­dy sza­leń­stwo ude­rza­ją­ce począt­ko­wo w sta­tus quo zosta­je zre­te­ry­to­ria­li­zo­wa­ne i osta­tecz­nie wto­pi się w pej­zaż, kie­dy powsta­nie już kate­go­ria w peł­ni cha­rak­te­ry­zu­ją­ca wcze­śniej­sze „pomię­dzy”.

Spra­wa sta­ła­by się być może jaśniej­sza, gdy­by pro­sty, struk­tu­ra­li­stycz­ny podział na treść i for­mę zastą­pić poję­cia­mi pozwa­la­ją­cy­mi przyj­rzeć się pro­ble­mo­wi wni­kli­wiej, mam na myśli mia­no­wi­cie zapro­po­no­wa­ne przez Louisa Hjelm­sle­va „war­stwy” tre­ści i wyra­że­nia, z któ­rych każ­da posia­da swo­ją wła­sną sub­stan­cję i for­mę. To, co nas aktu­al­nie inte­re­su­je, spo­sób ukształ­to­wa­nia mate­rii wier­sza, jego wyra­że­nie – kom­po­zy­cja, wer­sy­fi­ka­cja, układ – jawi­ło­by się tu zatem jako coś, co już w punk­cie wyj­ścia posia­da swo­ją sub­stan­cję. A zatem wszyst­kie te ele­men­ty, któ­re w powierz­chow­nych odczy­ta­niach – a tych u nas nie bra­ku­je, na co wska­zu­je choć­by potrze­ba prze­pro­wa­dze­nia deba­ty takiej jak ta – postrze­ga­ne są jak puste, nie­zna­czą­ce same w sobie naczy­nia napeł­nia­ne obli­czo­ną już na kon­kret­ny efekt tre­ścią – bar­dziej poli­tycz­ną czy kler­kow­ską – nio­są ze sobą okre­ślo­ne sen­sy. Bez wąt­pie­nia słusz­nie wska­zu­je Caro­li­ne Levi­ne, któ­rą przy­wo­łu­je w swo­im tek­ście Mar­ta Koron­kie­wicz, że for­my, nie tyl­ko te lite­rac­kie, same w sobie zawsze coś afor­du­ją, a zatem zgod­nie z defi­ni­cją Jame­sa Gib­so­na dają spo­sob­ność do kon­kret­ne­go dzia­ła­nia: rym, powtó­rze­nie, poli­syn­de­ton nie są prze­zro­czy­ste, a żeby to dostrzec, wystar­czy być prze­cięt­nie uważ­nym czy­tel­ni­kiem lub choć­by z  dru­giej ręki znać naj­czę­ściej cyto­wa­ną fra­zę Mar­shal­la McLu­ha­na.

Gdy czy­ta się nie­któ­re z komen­ta­rzy doty­czą­cych poli­tycz­ne­go aspek­tu nowej pol­skiej poezji, zda­wać by się mogło, że cały doro­bek Wiel­kiej Awan­gar­dy – dziś prze­cież nie wywro­to­wy, a „wto­pio­ny w pej­zaż” – został przez kry­ty­kę lite­rac­ką prze­oczo­ny lub zlek­ce­wa­żo­ny. Nie­za­leż­nie od tego, jak oce­nia­my dziś pro­jekt – ustal­my na moment, że mówi­my o pro­jek­cie jed­no­li­tym – naj­więk­szych inno­wa­to­rów lite­ra­tu­ry i sztu­ki XX wie­ku, nie może­my uda­wać, że nic się dzię­ki nim nie zmie­ni­ło: gdy­by nie Tza­ra, Kan­din­sky i Duchamp, praw­do­po­dob­nie nie uda­ło­by się podać w wąt­pli­wość Saussure’owskiego duali­zmu, bo choć wciąż pod­po­rząd­ko­wa­ni jeste­śmy reżi­mo­wi Zna­czą­ce­go, wła­śnie ich eks­pe­ry­men­ty raz na zawsze odsło­ni­ły jego sła­be punk­ty i rzu­ci­ły moc­ne świa­tło na jego pery­fe­ryj­ne obsza­ry, gdzie wyło­ni­ły się bar­dzo wyraź­nie zary­so­wa­ne linie ujścia. Sko­ro w 2016 roku wszy­scy dosko­na­le wie­my, że dzie­łu sztu­ki znacz­nie bli­żej jest – powtó­rzę się chy­ba po raz set­ny – do wstę­gi Möbiu­sa niż do dwu­stron­nej kart­ki papie­ru, dla­cze­go wie­dzy tej nie potra­fi­my w peł­ni zin­ter­na­li­zo­wać i zacząć wyko­rzy­sty­wać jako wyj­ścio­wej bazy? Wszy­scy zga­dza­my się rów­nież co do tego, że inter­pre­ta­cja i, sze­rzej, pozna­nie nie są opar­te na usil­nym docie­ra­niu do sed­na pro­ble­mu, ale sta­no­wią pro­ces kre­acji, w któ­rym sed­no pro­ble­mu dopie­ro powsta­je, dosłow­nie wytwa­rza­ją one sens – mimo to, nie wie­dzieć cze­mu, for­ma tek­stu pozo­sta­je dla wie­lu czar­ną skrzyn­ką.

Nie pró­bu­ję dzie­lić odbior­ców lite­ra­tu­ry na wal­czą­ce ugru­po­wa­nia, nie mam żad­ne­go inte­re­su w ini­cjo­wa­niu lub pod­trzy­my­wa­niu przy życiu spo­rów nie­szcze­gól­nie sty­mu­lu­ją­cych dys­ku­sję, a zwy­kle wręcz, jak nie­raz mia­łem oka­zję się prze­ko­nać, blo­ku­ją­cych pro­duk­cję wie­dzy – prze­ciw­nie, cho­dzi o wspól­ną spra­wę, co do któ­rej w grun­cie rze­czy spo­ra więk­szość z nas w peł­ni się zga­dza. Tym, cze­go potrze­bu­je­my napraw­dę, nie są chy­ba kłót­nie o to, „gdzie” wiersz reali­zu­je swo­ją poli­tycz­ność. Z moje­go punk­tu widze­nia w cenie jest dziś coś inne­go – kon­se­kwen­cja.


Przy­pi­sy:
[1] H. M. Enzens­ber­ger, Świa­to­wy język poezji nowo­cze­snej, przeł. A. Kopac­ki, „Lite­ra­tu­ra na Świe­cie” 2015, nr 11–12, s. 33.

O AUTORZE

Dawid Kujawa

Doktor nauk humanistycznych, marksistowski krytyk literacki, redaktor. Ostatnio wspólnie z Jakubem Skurtysem i Rafałem Wawrzyńczykiem opracował wybór wierszy Jarosława Markiewicza Aaa!... (Wydawnictwo Convivo). Obecnie przygotowuje do druku tom Powrót możliwego, poświęcony polskiej poezji i krytyce 2000–2010 (Korporacja Ha!art). Mieszka w Katowicach, pracuje jako programista.