debaty / ankiety i podsumowania

Pięć razy BL

Dominik Żyburtowicz

Głos Dominika Żyburtowicza w debacie „Biurowe książki roku 2017”.

strona debaty

Biurowe książki 2017 roku

1. Piotr Maty­wiec­ki Pala­me­des

Naj­waż­niej­szą książ­ką, któ­ra uka­za­ła się w 2017 roku w Biu­rze Lite­rac­kim, jest według mnie Pala­me­des Pio­tra Maty­wiec­kie­go. Prze­strzeń mitycz­na (czy lepiej – „poza­prze­strzeń mitycz­na”), któ­rą budu­je autor, się­ga wyżyn poetyc­kie­go kunsz­tu i wyobraź­ni. Nie­je­den mito­log miał­by tu mate­riał do badań. Jestem prze­ko­na­ny, że w przy­szło­ści Pala­me­des jesz­cze nie­raz będzie inter­pre­to­wa­ny przez bada­czy lite­ra­tu­ry. Nie pamię­tam, aby ktoś w pol­skiej lite­ra­tu­rze stwo­rzył w poema­cie tak obszer­ną mitycz­ną prze­strzeń. Cie­ka­we, co powie­dział­by na nią Mir­cea Elia­de. Według Elia­de­go prze­strzeń mitycz­na wią­że się z poję­ciem punk­tu sta­łe­go, jakie­goś „środ­ka” (jako miej­sca speł­nie­nia się mitu); środ­ka, wzglę­dem któ­re­go pew­ne jej obsza­ry uwa­ża się za zado­mo­wio­ne, upo­rząd­ko­wa­ne, pozo­sta­łe zaś (leżą­ce zazwy­czaj dalej od cen­trum) – za obce, bez­kształt­ne (cha­os). Sacrum to sfe­ra świę­ta, świat poza­zmy­sło­wy. Dzię­ki sacrum powsta­je rze­czy­wi­stość abso­lut­na, któ­ra prze­ciw­sta­wia się nie­rze­czy­wi­sto­ści bez­kre­sne­go obsza­ru (cha­oso­wi). Świą­ty­nia jest kla­sycz­nym przy­kła­dem świę­te­go obsza­ru, prze­kra­cza­jąc jej próg, wcho­dzi­my na tery­to­rium sacrum. Tutaj zie­mia łączy się z nie­bem, otwie­ra­ją się wro­ta boże. Daw­niej budo­wa­no świą­ty­nie w miej­scach, gdzie poja­wia­ły się jakieś zna­ki, np. gdzie zabi­to dzi­kie zwie­rzę.

Piotr Maty­wiec­ki budu­je „poza­prze­strzeń mistycz­ną” według wła­snych (mię­dzy inny­mi etycz­nych) zasad. Budu­je świą­ty­nie w miej­scu, gdzie zabi­to Pala­me­de­sa. Sacrum łączy ze śmier­cią. Mówi o zabój­stwie z pre­me­dy­ta­cją (róż­nią­cym się od zabój­stwa Kaino­we­go). Oto rdzeń całej opo­wie­ści.

Ktoś kie­dyś powie­dział, że prze­strzeń i czas zaczy­na­ją się w miej­scu, gdzie otwie­ra oczy życie. W przy­pad­ku Pala­me­de­sa moż­na powie­dzieć, że prze­strzeń i czas zaczy­na się w miej­scu, gdzie życie zaczy­na mówić. Jest to „świą­ty­nia w mowie”. Nie­ła­two wska­zać jej śro­dek, ponie­waż „Świą­ty­nia Pala­me­de­sa” „to punkt d e z o r i e n t a c j i, punkt roz­pa­du” . Fun­da­men­tem jest tu ety­ka.

Nauplios, ojciec Pala­me­de­sa, zbu­do­wał makie­tę świą­ty­ni na brze­gu Eubei. Zro­bił to dla zmył­ki, aby okrę­ty Gre­ków, wra­ca­ją­ce spod Troi, roz­bi­ły się o ska­ły – w ten spo­sób Nauplios mści się za śmierć syna. Taka świą­ty­nia jed­nak z góry zawie­ra w sobie ziar­no zła, ponie­waż powo­dem jej zbu­do­wa­nia jest zemsta, a zemsta nie idzie w parze ze świę­to­ścią. Autor pisze: „Zbrod­nia Ody­se­usza to akt zało­ży­ciel­ski dzi­siej­sze­go świa­ta. Świą­ty­nia Pala­me­de­sa to zmien­na w cza­sie kul­tu­ro­wa i emo­cjo­nal­na odpo­wiedź na ten akt zało­ży­ciel­ski. Ludz­kość – gatu­nek od zawsze zmę­czo­ny zabi­ja­niem – teraz już nim znu­dzo­ny. Pala­me­des, jako nie­win­ny zabi­ty, mógł­by być bogiem tego polis, któ­rym stał się infor­ma­tycz­ny, „zglo­ba­li­zo­wa­ny” świat” […] Świą­ty­nia Pala­me­de­sa w gaze­tach, na ekra­nach kom­pu­te­ra. Świą­ty­nia w maso­wej komu­ni­ka­cji – jej isto­tą jest maso­wa zbrod­nia…”. To tyl­ko jed­na z prób przy­bli­że­nia świą­ty­ni zbu­do­wa­nej przez Maty­wiec­kie­go, tych prób może być o wie­le wię­cej. W Pala­me­de­sie wymia­rów świą­ty­ni jest mnó­stwo, np „Wymiar: świą­ty­nia wewnętrz­na i zewnętrz­na”, „Wymiar: świą­ty­nia otwar­ta – zamknię­ta”, „Wymiar świą­ty­ni para­dok­sal­nej”, „Wymiar: świą­ty­nia prze­strze­ni”, „Wymiar: świą­ty­nia pali­no­dii” itd. Każ­dy z tych wymia­rów to cie­ka­wa i prze­my­śla­na struk­tu­ra, któ­ra zbli­ża czy­tel­ni­ka do waż­ne­go etycz­ne­go prze­sła­nia. Przez książ­kę – oprócz ese­jów i pro­zy – prze­wi­ja­ją się wier­sze, w jed­nym z nich autor pisze: „Dzi­siaj, po tysiąc­le­ciach, / każ­dy stan duszy ma swo­ją archi­tek­to­ni­kę, / ona dosto­so­wu­je i przy­zwy­cza­ja nas / do samych sie­bie – mamy tyle świą­tyń ist­nie­nia, ile uczuć… […] // Zbrod­nia Ody­se­usza była począt­kiem / naszej ety­ki – a cała archi­tek­tu­ra ist­nie­nia świa­ta / to świą­ty­nia w ruinie”. Wymia­ry świą­ty­ni są „r o z n o s z o n e” w świat, w ludzi, w ludz­ki spo­łecz­ny byt, zaczy­na­ją funk­cjo­no­wać w wie­lu cza­sach.

W omó­wie­niach Pala­me­de­sa, któ­re poja­wia­ją się w pismach lite­rac­kich i w inter­ne­cie, czę­sto pada uwa­ga, że mit Pala­me­de­sa jest bar­dzo współ­cze­sny. I fak­tycz­nie, tak w isto­cie jest. Poemat Maty­wiec­kie­go jest dość uni­wer­sal­ny i może funk­cjo­no­wać w róż­nych współ­cze­snych prze­strze­niach – tych waśnie, któ­re wyma­ga­ją etycz­ne­go wspar­cia. Maty­wiec­ki przy­po­mi­na o pra­sta­rej, rudy­men­tar­nej praw­dzie. Nie moż­na budo­wać cze­goś na nie­na­wi­ści. Nie­na­wiść to czy­ste zło; wszyst­ko, co zosta­nie zbu­do­wa­ne na jej fun­da­men­tach, prę­dzej czy póź­niej popad­nie w ruinę. Nie moż­na budo­wać na nie­na­wi­ści pań­stwa, nie moż­na budo­wać na nie­na­wi­ści spo­łe­czeń­stwa ani żad­nej ide­olo­gii. Wszy­scy pamię­ta­my pie­kło dru­giej woj­ny świa­to­wej i Holo­kaust. A zaczę­ło się prze­cież od „mowy nie­na­wi­ści”.

Moja krót­ka inter­pre­ta­cja jest tyl­ko namiast­ką tego, co nale­ża­ło­by o Pala­me­de­sie napi­sać. Bo powie­dzieć moż­na tu jesz­cze wie­le. Z pew­no­ścią znaj­dą się odpo­wied­nie do tego oso­by. Ja tym­cza­sem jestem szczę­śli­wy, że po lek­tu­rze Pala­me­de­sa – któ­rą trze­ba było czy­tać z uwa­gą – wsze­dłem na kolej­ny poziom samo­świa­do­mo­ści.

2. Łukasz Jarosz Sto­pień pokre­wień­stwa

W dobrej kon­dy­cji jest Łukasz Jarosz. W jego jede­na­stej książ­ce Sto­pień pokre­wień­stwa znaj­dzie­my wier­sze inte­re­su­ją­ce, rów­ne, tra­fia­ją­ce do czy­tel­ni­ka. Jak na Jaro­sza przy­sta­ło, nie brak tu meta­for zorien­to­wa­nych egzy­sten­cjal­nie. Zmian w dyk­cji nie ma (i tako­wej już chy­ba nie będzie, co zresz­tą według mnie nie sta­no­wi pro­ble­mu), ale jest zmia­na w spo­so­bie postrze­ga­nia świa­ta. W tre­ści. W nowych wier­szach auto­ra Somy dostrze­gam odda­le­nie się od stre­fy ducho­wej (mam tu na myśli Boga, abso­lut, jed­ność, ener­gię), a zbli­że­nie się do mate­rii. Autor sku­pia się na cie­le. Pod­miot tych wier­szy coraz głę­biej tkwi w tym, co natu­ral­ne. Gno­sty­cy nazy­wa­ją to – świa­tem dia­lek­tycz­nym. Czy moż­na więc mówić o ducho­wym zwąt­pie­niu? Wszyst­ko wska­zu­je, że tak.

Waż­ny temat, któ­ry poru­sza autor, doty­czy ludz­kie­go trwa­nia i celu. Ludzie żyją i umie­ra­ją, ich życio­ry­sy są do sie­bie podob­ne. Ludzie popeł­nia­ją podob­ne błę­dy i prze­ży­wa­ją ten sam ból. Cie­szę się, że autor posta­wił na miłość – naj­cu­dow­niej­szy pier­wia­stek ducho­wy. Miłość oka­zu­je się jakimś roz­wią­za­niem. Punk­tem zacze­pie­nia. Według auto­ra Stop­nia pokre­wień­stwa nie ma recep­ty na cier­pie­nie, nie ma recep­ty na śmierć, pozo­sta­je nam tyl­ko kochać, zosta­wiać świa­dec­two kocha­nia. To naj­lep­sze, co może­my zro­bić. Jak­by autor Somy prze­cho­dził jakąś meta­mor­fo­zę; jak­by wcho­dził na kolej­ny etap w swo­jej opo­wie­ści.

Zawsze uwa­ża­łem, że jest to opo­wieść cie­ka­wa i war­ta uwa­gi. Kolej­na książ­ka Łuka­sza Jaro­sza jest tego potwier­dze­niem.

3. Roman Honet ciche psy

Gdy słu­cham utwo­rów Fry­de­ry­ka Cho­pi­na, sły­szę czy­ste pięk­no dźwię­ku. Gdy patrzę na słoń­ce van Gogha, pej­za­że Tur­ne­ra, por­tre­ty Modi­glia­nie­go – widzę czy­ste pięk­no obra­zu. Utwo­ry Hone­ta dostar­cza­ją mi podob­nych wra­żeń. W poezji współ­cze­snej jest wie­le zróż­ni­co­wa­nych poetyk i nur­tów: cyber­ne­tyzm, ima­gi­na­ryzm, neo­kla­sy­cyzm, neo­lin­gwizm itd. W tym post­mo­der­ni­stycz­nym lite­rac­kim tyglu poeci czę­sto zapo­mi­na­ją o bar­dzo waż­nej rze­czy, jaką jest pięk­no. Autor cichych psów nie zapo­mi­na. Już pierw­szy wiersz z tomu – „Nikt w ope­rze” – jest pięk­na cudow­nym mani­fe­stem.

Śmierć i miłość zda­ją się domi­no­wać w cichych psach, ale nie sta­no­wią mono­po­lu, w wier­szach prze­bi­ja rów­nież świat i życie ludzi. Jest tło, powiedz­my, czer­wo­no-czar­ne (miłość i śmierć), a na tym tle róż­ne bar­wy (kon­sump­cjo­nizm, mate­ria­lizm, sys­tem, prze­mi­ja­nie i – uwa­ga – akcen­to­wa­nie tego, co w życiu napraw­dę waż­ne). Świat i ludzie mają wie­le nie­po­trzeb­nych zaba­wek i od tych zaba­wek się psu­ją. W wier­szu „Idź poprzez skle­py” autor pisze: „teraz bie­gnij poprzez skle­py, / lecz mnie nie zabie­raj. przez porę / psy­cho­pa­tów zaplą­ta­nych w kablach, czasz­ki waria­tów w peru­kach…”, „zbli­ży się anioł z dźwię­kosz­czel­ną / włócz­nią, psz­czo­ły jak zło­te skrze­py w ter­mo­me­trze, aby sta­ło się / zim­no. Tak zim­no od lat”. W pogo­ni za spra­wa­mi mate­rial­ny­mi ludzie sta­ją się zim­ni i zobo­jęt­nia­li. Do cze­go nas to zapro­wa­dzi? Może: „dla tego cia­ła / i dla tej ciem­no­ści – roz­szar­pią nas psy ciche, / jak­by bie­gły na mszę” . Oczy­wi­ście, pole inter­pre­ta­cyj­ne tych wier­szy jest sze­ro­kie i nie nale­ży gene­ra­li­zo­wać. Cie­szy mnie, że autor Ali­cji stał się bar­dziej czy­tel­ny, zauwa­ży­łem to już w tomie Świat był mój i widzę to w tomie ciche psy. Tu i tam moż­na zna­leźć tro­py, któ­re poma­ga­ją.

Nie­chęć do świa­ta kon­sump­cyj­ne­go wyra­żo­na jest rów­nież w wier­szach „dzień macie­rzyń­stwa i pięk­no­ści”, „targ pustych ust” i „idzie­my”, w któ­rym autor alar­mu­je: „to zna­czy nie maszy­ny, / całe to żela­stwo, my idzie­my na złom / ludzie”. Życie to nie tyl­ko wege­ta­cja, roz­mna­ża­nie i zara­bia­nie pie­nię­dzy. Autor nam o tym przy­po­mi­na. Nie prze­cho­dzi obo­jęt­nie wobec spo­łe­czeń­stwa, któ­re spa­da na psy.

„koły­san­ka dla kró­la” wyda­je mi się naj­cie­kaw­szym utwo­rem w tomie. Dla­cze­go? A dla­te­go, że kon­ty­nu­owa­na jest w nim pró­ba uka­za­nia bar­dzo cie­ka­wej prze­strze­ni. Moż­na tu dostrzec funk­cjo­no­wa­nie pod­mio­tu (jeże­li moż­na mówić o pod­mio­cie) w dwóch wymia­rach jed­no­cze­śnie, pierw­szy wymiar – wymiar ziem­ski, dru­gi wymiar – „zaświa­ty”, i te dwa wymia­ry prze­pla­ta­ją się niczym w ele­giach Ril­ke­go. Jak­by życie, któ­re minę­ło, i wszyst­kie jego kom­po­nen­ty (rze­czy, wyda­rze­nia, wypo­wie­dzia­ne sło­wa) żarzy­ło się jesz­cze tu, wśród żywych, ale bez cia­ła. W innym wier­szu – „z obsza­ru cia­ła” – czy­ta­my: „a więc – nie mrok pamię­ci / ale nad­miar zda­rzeń”. W lite­ra­tu­rze zawsze inte­re­so­wał mnie obraz zaświa­tów, jaki kre­owa­li poeci. Taki obraz two­rzy­li mię­dzy inny­mi Leśmian i Eliot. To bar­dzo waż­ne, że podob­ną pró­bę zbu­do­wa­nia tego arcy­cie­ka­we­go świa­ta podej­mu­je się Roman Honet.

4. Jerzy Jar­nie­wicz Puste noce

W fil­mie doku­men­tal­nym Witol­da Bro­dy pada­ją sło­wa: „Ja myślę, że sama nazwa Pusta noc, to z racji tej, że ten ktoś, po pro­stu zmarł, odszedł. Jesz­cze był cia­łem, ale duchem już był w innej rze­czy­wi­sto­ści. I zosta­ło puste miej­sce po nim…”. W nowym tomie Jerze­go Jar­nie­wi­cza odczu­wal­na jest pust­ka po świe­cie, któ­ry prze­mi­nął. I miłość. Czy­ta­jąc te wier­sze mam wra­że­nie, jak­by były pisa­ne przez ducha, któ­ry kochał.

W wier­szu „W każ­dej rze­czy patrzą koń­ca i nic” poja­wia się fra­za: „Po tak zakoń­czo­nym życiu nie ma / dokąd wró­cić, bo tam, gdzie za parę gro­szy / popro­wa­dzi­ło­by nas dziec­ko uli­cy, jest żwir i / potłu­czo­ne butel­ki. Jeśli ktoś się tu / kochał, kochał się jak / wiatr, albo zło­dziej wia­tru, bez śla­du”, a w wier­szu „Dobra­noc ci przez klam­kę” czy­ta­my: „Nie ma / już nas, ale nie odchodź dale­ko, jeśli nie chcesz / uro­dzić się ponow­nie”. Autor wspo­mi­na w wywia­dzie, że uro­dził się w cza­sie powo­jen­nym i atmos­fe­ra, w któ­rej się wycho­wy­wał, trwa­ła jesz­cze tam­tym cza­sem. W kolej­nym wier­szu tomu poja­wia się fra­za: „Z tego cza­su mam dziu­ra­wy hełm, / taki echt hitle­row­ski, i bagnet. Kto wte­dy / prze­czu­wał, że kie­dy będzie­my się / roz­sta­wać, ostrzał rakie­to­wy / zmie­cie poło­wę nasze­go mia­sta?” („Wiatr dziu­ra­mi prze­la­tu­je”). Pięk­na jest ta miłość wple­cio­na w woj­nę. Motyw sta­ry jak świat w pol­skiej kine­ma­to­gra­fii. W poezji – nie. Weź­my na przy­kład wiersz Jar­nie­wi­cza „A więc woj­na”. Tu wyda­wa­ło­by się, że będzie mowa o kon­flik­cie, ale nie, oka­zu­je się, że prze­wa­ża tona­cja miło­ści. Miłość wygry­wa tę wal­kę.

Jak na Jar­nie­wi­cza przy­sta­ło, w książ­ce nie bra­ku­je cie­ka­wych zabie­gów języ­ko­wych. W nie­któ­rych wier­szach autor posłu­gu­je się języ­kiem praw­ni­czym. Że za pomo­cą kodek­su kar­ne­go mona napi­sać wiersz miło­sny? Tego się nie spo­dzie­wa­łem. A jed­nak moż­na. Znaj­dzie­my też odnie­sie­nia do kul­tu­ry maso­wej, poli­ty­ki, mediów spo­łecz­no­ścio­wych i fil­mu. I odsło­nię­cie pew­nej pry­wat­nej stre­fy.

Zbiór ero­ty­ków Jar­nie­wi­cza na dłu­go pozo­sta­nie mi w pamię­ci. Podo­ba mi się jego „inny” spo­sób pisa­nia o miło­ści. Bo nie jest to miłość sza­lo­na. Nie ma żaru. Te uczu­cie nie pło­nie jak słoń­ce w meta­fi­zycz­nych wier­szach Joh­na Don­nea. U Jar­nie­wi­cza mamy do czy­nie­nia z miło­ścią sto­no­wa­ną, wywa­żo­ną; gorą­cą, ale bez prze­sa­dy. Jego tom jest kolej­nym dowo­dem na to, jak w odmien­ny i ory­gi­nal­ny spo­sób moż­na mówić o miło­ści.

5. Grze­gorz Kwiat­kow­ski Sową

Książ­ka Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go Sową doty­ka tema­ty­ki Holo­kau­stu. W krót­kich, moc­nych wier­szach autor wcie­la się w oso­by, któ­re prze­ży­ły woj­nę i doświad­czy­ły zła. Oto, co jeden czło­wiek potra­fi zgo­to­wać dru­gie­mu czło­wie­ko­wi. Pisa­nie o tym dziś, kie­dy w Pol­sce odzy­wa­ją się gło­sy nazi­stow­skie, jest dobrym posu­nię­ciem. To waż­ne, co robi autor i za to nale­ży mu się uzna­nie.

Czy­ta­jąc jego wier­sze, mam nie­od­par­te wra­że­nie, jak­bym roz­ma­wiał z pew­ną osiem­dzie­się­ciocz­te­ro­let­nią zna­jo­mą, któ­ra dosko­na­le pamię­ta czas woj­ny. Zawsze z zacie­ka­wie­niem słu­cham, jak opo­wia­da o nagon­kach Niem­ców, o prze­śla­do­wa­niach, roz­strze­li­wa­niach; ta mądra kobie­ta potra­fi opo­wia­dać wszyst­ko z nie­zwy­kły­mi szcze­gó­ła­mi. Mówi: „pamię­tam to tak, jak­by dzia­ło się to wczo­raj”. Czas woj­ny był dla niej mor­der­czą wal­ką o prze­ży­cie. Z punk­tu widze­nia dzi­siej­sze­go oby­wa­te­la „mięk­kie­go świa­ta”, tam­ta rze­czy­wi­stość jest ist­nym pie­kłem na zie­mi. Dobrze, że jesz­cze żyją ludzie, któ­rzy o tym mówią. I dobrze, że są ludzie, któ­rzy o tym piszą. Mam nadzie­ję, że moja osiem­dzie­się­ciocz­te­ro­let­nia zna­jo­ma będzie z nami jesz­cze dłu­go i że nie­je­den raz będę mógł słu­chać jej opo­wie­ści. A kie­dy już nie będzie takiej moż­li­wo­ści, zosta­ną książ­ki Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go. Zapis strasz­nej rze­czy­wi­sto­ści, o któ­rej nie może­my zapo­mi­nać.