debaty / ankiety i podsumowania

Poeta na barykady

Michał Piętniewicz

Głos Michała Piętniewicza w debacie "Poezja na nowy wiek".

strona debaty

Myślę, że w poezji (tej naj­now­szej i naj­młod­szej) nastą­pi­ło istot­ne prze­si­le­nie, któ­re moż­na nawet nazwać rewo­lu­cją. Jest to rewo­lu­cja pole­ga­ją­ca na zmia­nie para­dyg­ma­tu języ­ko­we­go i egzy­sten­cjal­ne­go, i powol­nym wyczer­py­wa­niu się dotych­cza­so­wych klisz poetyc­kich. Wią­że się zatem ona z jed­nej stro­ny z poszu­ki­wa­niem nowe­go języ­ka dla wyra­że­nia nowych doświad­czeń i uczuć. A z dru­giej zmie­ni­ła się jej sytu­acja jako medium, któ­re prze­sta­ło być już takie oczy­wi­ste. Kie­dyś poezja mia­ła do speł­nie­nia „łatwiej­sze” zada­nia. Była wyra­zi­ciel­ką tych potocz­nie poj­mo­wa­nych „sta­nów duszy” czy też łączy­ła okre­ślo­ne poko­le­nie w ramach wspól­nej spra­wy. Teraz jej rola prze­sta­ła być taka zno­wu oczy­wi­sta. Po pierw­sze para­dyg­mat poezji jako wyra­zi­ciel­ki okre­ślo­nych sta­nów ducho­wych i prze­żyć wewnętrz­nych jest już moc­no zuży­ty i star­ty. Po dru­gie nie ist­nie­je już tak zwa­na „wspól­na spra­wa”, któ­ra moje poko­le­nie (20 i 30-lat­ków) by w jakiś istot­ny spo­sób łączy­ła. Nie ist­nie­je zatem w cza­sach dzi­siej­szych (w moim poko­le­niu) tak zwa­na poezja ide­owa. Jej ide­owość spro­wa­dza się raczej do takiej, a nie innej „ide­olo­gii” (naj­czę­ściej moc­no lewi­cu­ją­cej), któ­ra w jakiś tam spo­sób pró­bu­je się bun­to­wać, lecz jej bunt prze­waż­nie tra­fia w próż­nię i pust­kę – prze­ciw­nik prze­stał ist­nieć. Teraz wal­czyć moż­na dla samej tyl­ko idei wal­ki, a idea ta czę­sto jest bar­dzo nie­prze­ko­nu­ją­ca, wyko­śla­wio­na i w nie­udol­ny poetyc­ko spo­sób przed­sta­wio­na. Mno­żą się bowiem mało war­te („ide­owo i poetyc­ko”) tak zwa­ne anto­lo­gie zbun­to­wa­nych prze­ciw­ko sys­te­mo­wi poetów, któ­rzy bia­da­ją nad wyzy­skiem pra­cow­ni­ka przez pra­co­daw­cę i nie­ludz­kim, przed­mio­to­wym trak­to­wa­niem pra­cow­ni­ków w Bie­dron­ce i Tesco. Oczy­wi­ście, ja spra­wę tutaj w spo­sób celo­wy znacz­nie uprasz­czam, jed­na­ko­woż pra­gnę jedy­nie uwy­pu­klić pew­ną miał­kość współ­cze­snej, tak zwa­nej zbun­to­wa­nej poezji, któ­ra nie­ste­ty prze­waż­nie nie ma nic do powie­dze­nia.

Powsta­je pyta­nie: jeśli nie bunt, to co w takim razie? Dru­gim czło­nem tej alter­na­ty­wy było trak­to­wa­nie poezji jako wyra­zi­ciel­ki tak zwa­ne­go doświad­cze­nia wewnętrz­ne­go, któ­re dzi­siaj już jest bar­dzo „pas­se”. Poeta współ­cze­sny brzy­dzi się taki­mi sło­wa­mi jak „dusza”, „anio­ły”, „pół­mro­ki”, „mro­ki” i inny­mi tego rodza­ju okro­pień­stwa­mi, któ­re fak­tycz­nie trud­no prze­cho­dzą przez gar­dło dyk­cji nowo­cze­snej. Poezja dzi­siaj jest nade wszyst­ko poezją języ­ko­wej hochsz­ta­pler­ki, umie­jęt­ne­go ope­ro­wa­nia poetyc­ką fra­zą, aby prze­ko­nać czy­tel­ni­ka do tego, że napraw­dę jest się dobrym i zna się rze­mio­sło. Poeta dzi­siaj zda­je się mru­gać do swo­je­go odbior­cy i cicho mu mówić: „zobacz to ja, popatrz jaki jestem dobry, ja to umiem”. Poeta dzi­siej­szy syci się swo­ją fra­zą, w swo­jej fra­zie jest zako­cha­ny, fra­zę tę pie­lę­gnu­je i prze­ko­na­ny cał­ko­wi­cie o słusz­no­ści swo­jej racji, uwa­ża swo­ją fra­zę za jedy­ną w swo­im rodza­ju, nie­pod­ra­bia­ną, wyjąt­ko­wą, osob­ną. Zno­wuż swo­ich wnio­sków nie opie­ram na tym, co się dzie­je na tak zwa­nym poetyc­kim Par­na­sie, wśród poetów zna­nych już i uzna­nych przez kry­ty­kę, i roz­ma­ite insty­tu­cje kul­tu­ral­ne. Swo­je wnio­ski opie­ram raczej na tym, co dzie­je się wśród tak zwa­ne­go poetyc­kie­go ludu, pro­stacz­ków, osob­ni­ków bytu­ją­cych pokąt­nie i nie­ofi­cjal­nie, na mar­gi­ne­sach życia lite­rac­kie­go. Jed­nak wła­śnie ta nie­ofi­cjal­ność (mówię tutaj przede wszyst­kim o „inter­ne­cie”) jest w jakiś spo­sób cha­rak­te­ry­stycz­na i repre­zen­ta­tyw­na dla współ­cze­snej poezji i współ­cze­snych poetów. Każ­dy musiał przejść przez fazę „dusz”, „mro­ków”, „anio­łów” i „tęsk­nią­cych, sma­ga­nych wia­trem poca­łun­ków”, następ­nie prze­cho­dził fazę nie­co doj­rzal­szą (gdy wyzbył się już pew­nych języ­ko­wych natręctw), lecz dalej nie miał nic do powie­dze­nia. Kolej­na faza to rze­mieśl­ni­cza spraw­ność i ów nar­cyzm poetyc­ki, o któ­rym przed chwi­lą pisa­łem (czy­li pisa­nie po to, by nas podzi­wia­li inni za spraw­ność i nie­omyl­ność rze­mio­sła). Faza następ­na (któ­ra zara­zem jest fazą prze­ło­mo­wą) czy­ni z poety mar­gi­ne­su tak zwa­ne­go poetę ofi­cjal­ne­go (choć nie jest to jed­no­znacz­ne z uzna­niem przez insty­tu­cjo­nal­ne gre­mium), któ­ry rów­no­cze­śnie sta­je się poetą doj­rza­łym, świa­do­mym sie­bie, wła­sne­go warsz­ta­tu i tego, co ma do powie­dze­nia. Szy­dze­nie na roz­ma­itych por­ta­lach poetyc­kich (mam tu na myśli przede wszyst­kim „nie­szu­fla­dę”) z ludzi, któ­rzy zaczy­na­ją dopie­ro swo­ją przy­go­dę z pisa­niem, uwa­żam za bar­dzo małe i miał­kie. Oczy­wi­ście bywa to w pewien spo­sób mobi­li­zu­ją­ce, ale nie dla wszyst­kich. Były przy­pad­ki, że ludziom łama­no pió­ra, kie­dy panicz von Deh­nel swój kciuk skie­ro­wał w dół. Ale były też oczy­wi­ście przy­pad­ki, że tego rodza­ju mało kon­struk­tyw­na, miej­sca­mi wręcz cham­ska kry­ty­ka mobi­li­zo­wa­ła do wal­ki i prze­ciw­sta­wie­nia się okre­ślo­nym, inter­ne­to­wym kli­kom. Piszę tu tak wie­le o tak zwa­nej nie­ofi­cjal­nej, mar­gi­ne­so­wej z punk­tu widze­nia ofi­cjal­ne­go życia lite­rac­kie­go, poezji, ponie­waż zauwa­ży­łem, że tam napraw­dę wie­le się dzie­je i życie w tak zwa­nym lite­rac­kim „realu” czę­sto do złu­dze­nie przy­po­mi­na to inter­ne­to­we, któ­re w piguł­ce poda­je pewien sche­mat ukła­dów i zależ­no­ści. Sam od tego pew­ne­go cza­su pro­wa­dzę ten żywot mar­gi­nal­ny i pokąt­ny, i sta­ram się nie narze­kać na swój los, lecz coś dla sie­bie w tym odna­leźć. Co mogę powie­dzieć o poezji ofi­cjal­nej? Oczy­wi­ście Sosnow­ski. Oczy­wi­ście Dyc­ki. Honet. Są nazwi­ska, któ­re sta­le się prze­wi­ja­ją na ustach mło­dych ludzi w roz­ma­itych, inter­ne­to­wych zapo­wie­dziach i wąt­kach. Każ­dy tęsk­ni za „realem”, ale zaczy­na się nie­ste­ty (choć nie jest to regu­ła) od tego wir­tu­al­ne­go, nie­praw­dzi­we­go świa­ta, w któ­rym jest peł­no śmie­ci i odpa­dów, ale cza­sem bły­śnie rów­nież i dia­ment. Rewo­lu­cję we współ­cze­snej poezji wią­żę przede wszyst­kim z tym nie­zwy­kłym medium jakim jest Inter­net. Tam na chwi­lę każ­dy może stać się kró­lem, każ­dy może mieć swo­je pięć minut. To jest świat nie­praw­dzi­wy i sztucz­ny, ale jed­nak two­rzo­ny przez żywych ludzi, któ­rzy zasła­nia­jąc się swo­imi pseu­do­ni­ma­mi, two­rzą jakieś tam (ułom­ne bo ułom­ne), ale jed­nak lite­rac­kie życie. Moż­na, a nawet trze­ba zaczy­ty­wać się w Sosnow­skim, Dyc­kim i Hone­cie, ale rewo­lu­cję zaczy­na­no two­rzyć w pod­zie­miach i kata­kum­bach. W tych nie­ofi­cjal­nych, nie­zbyt wygod­nych, czę­sto stę­chłych sfe­rach rodzi­ły się talen­ty, któ­re potem zaj­mo­wa­ły miej­sca swo­ich mistrzów. Czy zatem wie­rzę w Inter­net? Oczy­wi­ście, że nie. Ale kto naiw­ny wie­rzy jesz­cze dzi­siaj w rewo­lu­cję?

O AUTORZE

Michał Piętniewicz

Urodzony 13 stycznia 1984 roku. Poeta. Absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Uczestnik projektu „Połów 2008”. Wyróżniony m.in. w konkursie im. Gombrowicza „Przeciw poetom”. Mieszka w Krakowie.