debaty / ankiety i podsumowania

Poetycka książka trzydziestolecia: rekomendacja nr 11

Rafał Wawrzyńczyk

Głos Rafała Wawrzyńczyka w debacie „Poetycka książka trzydziestolecia”.

strona debaty

Poetycka książka trzydziestolecia: wprowadzenie

Trzy kąty, a piec w pią­tym

Pyta­nie jest o tomy „naj­bar­dziej zna­czą­ce”, a więc poda­ję trój­kę cho­rą­gie­wek, któ­re w moim prze­ko­na­niu wyzna­cza­ją pole, na któ­rym przez ostat­nie lata toczy­ła się gra:

3. Boh­dan Zadu­ra, Prze­świe­tlo­ne zdję­cia (1990)

2. Mar­cin Świe­tlic­ki, Schi­zma (1994)

1. Andrzej Sosnow­ski, Taxi (2003)

W takiej wła­śnie – niech będzie, że chro­no­lo­gicz­nej – kolej­no­ści. Małych roz­mia­rów książ­ka Zadu­ry jest jed­nym z pierw­szych, i od razu naj­ory­gi­nal­niej­szych, przy­kła­dów ogra­nia wpły­wów nowo­jor­skich na naszym grun­cie. Ash­be­ry i O’Hara poja­wia­ją się w niej, jeśli dobrze pamię­tam, nawet z nazwi­ska, ale tak napraw­dę są dla poety tyl­ko bodź­cem do tego, by „pomy­śleć wiersz ina­czej”. Ina­czej, ale nie­ko­niecz­nie tak jak oni. Wiersz Zadu­ry w „Zdję­ciach” to twór bar­dzo prze­ko­nu­ją­cy, otwar­ty, spo­isty i lek­ki zara­zem, nie­stro­nią­cy od lokal­nych zgęsz­czeń, eks­pe­ry­men­tu­ją­cy z nowo­cze­sną ale­go­rią, odważ­niej­szy, mam wra­że­nie, niż to, co poeta pisał przed­tem i potem. Oddy­cha ten tomik jakimś wyjąt­ko­wym, ponad­kra­jo­wym, „histo­rycz­nym” powie­trzem – pisa­ny był w koń­cu na Węgrzech – i ten nastrój wycze­ki­wa­nia na coś, co ma się doko­nać w gór­nych par­tiach atmos­fe­ry, udzie­la się czy­tel­ni­ko­wi nawet po latach. Wschód cofał się wte­dy, nie bez opo­rów, na wschód, Zachód sta­wał się odro­bi­nę jak­by bliż­szy, na Węgrzech trwał jakiś nie­zwy­kły, schył­ko­wy wyż, upal­ne lato. Wino było słod­kie, zie­leń zmę­czo­na, środ­ko­wo­eu­ro­pej­skie tele­wi­zje nada­wa­ły samą już siłą iner­cji. Zadu­ra – owszem – pisał, jak­by gwiz­dał.

„Kil­ka ulic dalej / Azja”. No cóż, trans­for­ma­cja oka­za­ła się okre­sem tyleż entu­zja­stycz­nym, co dzi­kim i peł­nym nie­po­ko­ju; kto nie dora­stał w tych latach, napięć tych może już nie zro­zu­mie. Strze­la­no wte­dy w Pol­sce na uli­cach, gra­so­wa­ły wam­pi­ry, pącz­ko­wa­ły sek­ty i alter­na­ty­wy. Pod wul­ka­nem kocha­no się i roz­cho­dzo­no, a nie­któ­rzy, mimo wszyst­ko, spro­wa­dza­li na świat dziec­ko – o tym, w moc­no nie­spra­wie­dli­wym uprosz­cze­niu, była­by Schi­zma. Język Świe­tlic­kie­go nie miał ze zre­lak­so­wa­nym kla­sy­cy­zmem Zadu­ry za wie­le wspól­ne­go, przy­po­mi­nał swo­ją natu­ral­no­ścią i nie­od­par­to­ścią tek­sty, jakie zna­leźć moż­na było w ksią­żecz­kach under­gro­un­do­wych kaset. Jego sub­tel­ne, zgo­ła nie­pun­ko­we, orkie­stra­cje, przy­pad­ko­wo niby roz­sia­ne rymy wewnętrz­ne, wątłe, ale wyczu­wal­ne tęt­no wier­sza syla­bo­to­nicz­ne­go (Bro­niew­ski!) dostrzec łatwiej, wra­ca­jąc do tej książ­ki po latach. Wte­dy musia­ła być jak cios z pię­ści. Sil­ny, nigdy nie­prze­szar­żo­wa­ny obraz, dosko­na­łe wyczu­cie tego, co w zda­niu wystar­cza, odda­nie gło­su snom i prze­czu­ciom, kil­ka, dosłow­nie kil­ka meta­for, o gęsto­ści tak jed­nak dużej, że fascy­no­wa­ły – i fascy­nu­ją do dzi­siaj – jak kamie­nie zro­dzo­ne pod słoń­cem innym niż nasze. „Tu spa­dła gwiaz­da”.

Zga­dza się. Wie­lu naśla­do­wa­ło ten meta­fi­zycz­ny vibe, two­rząc naj­czę­ściej jakieś roz­bu­cha­ne pokrac­twa; dokład­nie tak samo było z epi­go­na­mi Andrze­ja Sosnow­skie­go, któ­re­go Taxi wymie­niam jako uko­ro­no­wa­nie – czy może desty­la­cję – tego naj­bar­dziej chy­ba zdu­mie­wa­ją­ce­go zja­wi­ska, jakie przy­tra­fi­ło się poezji pol­skiej w ostat­nich trzy­dzie­stu latach. O języ­ku Sosnow­skie­go napi­sa­no tyle, że trud­no cokol­wiek do tej góry komen­ta­rzy dodać; nie będę się tutaj nawet na to silił. Kon­takt z Taxi onie­śmie­la i wyzwa­la jed­no­cze­śnie. Odbie­ra wszel­ką nadzie­ję, jeśli idzie o poziom władz­twa nad pol­sz­czy­zną, do któ­re­go nigdy się nie zbli­ży­my. Daje wol­ność, przy­po­mi­na­jąc i doku­men­tu­jąc set­ka­mi przy­kła­dów, że pisa­nie jest aran­żo­wa­niem zda­rzeń w języ­ku, dzia­łal­no­ścią poten­cjal­nie nijak nie­ogra­ni­czo­ną przez to, co nam się w trak­cie sza­rych ferii ziem­skich przy­tra­fi­ło albo i nie przy­tra­fi­ło. Byłem zasko­czo­ny tym, jak dużo naj­więk­szych hitów Sosnow­skie­go jest wła­śnie w Taxi: hiper­no­wo­cze­sny, meta­licz­ny jak póź­ny Ger­hard Rich­ter Love Para­de, prze­pi­sy­wa­ny na cza­tach „Wiersz dla czy­tel­ni­ka”, obec­ny już chy­ba w pod­ręcz­ni­kach „Wiersz (Trac­kless)”, kró­ciut­kie i zja­dli­we „Tań­czą­ce maleń­stwa”. Nie­zwy­kły tom, któ­ry przez lata wyda­wał się orto­go­nal­ny do „rze­czy­wi­sto­ści”, jak orto­go­nal­na wzglę­dem niej bywa­ła pro­za Bucz­kow­skie­go; odnaj­dy­wa­nie punk­tów sty­ku czy wręcz śla­dów Zeit­ge­istu w tej książ­ce to rzad­ka i trud­na przy­jem­ność, na któ­rą cią­gle jest chy­ba za wcze­śnie.

Jest więc trój­ka. Ale jest i tytuł.

Spo­mię­dzy cho­rą­gie­wek trze­ba oczy­wi­ście wybiec.

Pójść dalej wzdłuż zdań z jakichś innych, tak jest, innych ksią­żek.

O AUTORZE

Rafał Wawrzyńczyk

Ur. 1980 w Tomaszowie Mazowieckim. Pisuje o poezji i muzyce współczesnej. Laureat Grand Prix Konkursu Polskich Krytyków Muzycznych „Kropka” (2018), felietonista „Ruchu Muzycznego”. Razem z Miłoszem Biedrzyckim przełożył Błękitną wieżę Tomaža Šalamuna (2019), a z Dawidem Kujawą i Jakubem Skurtysem opracował wybór wierszy Jarosława Markiewicza Aaa!... (2020).

Inne głosy w debacie