POETYCKA KSIĄŻKA TRZYDZIESTOLECIA: REKOMENDACJA NR 17
Szymon Żuchowski
Głos Szymona Żuchowskiego w debacie „Poetycka książka trzydziestolecia”.
strona debaty
Poetycka książka trzydziestolecia: wprowadzeniePoeci na 30-lecie
Nie jestem literaturoznawcą ani krytykiem literackim; nie czuję się więc na siłach, by całościowo oceniać, kto i jak trwale zapisze się na kartach historii literatury polskiej. Myślę, że o wiele za wcześnie na takie wyroki. Skupię się zatem na tych twórcach, którzy są mi osobiście bliscy: po prostu mnie wzruszyli lub wzruszają. Chociaż sformułowanie „po prostu” może nie być tu najwłaściwsze, bo – jakkolwiek sentymentalnie to zabrzmi – wzruszenie to jedna z najrzadszych i najcenniejszych rzeczy, jakie może mi dać poezja.
Zasady tego zestawienia wymagają uszeregowania twórców w kolejności; z konieczności jakąś musiałem przyjąć, ale nie postrzegam jej zanadto dogmatycznie, zwłaszcza w przypadku nominalnie ostatnich miejsc, których nie traktowałbym w kategoriach konkursu tylko bardziej „nagrody za całokształt”.
1. Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Piosenka o zależnościach i uzależnieniach (2008)
W przypadku Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego niełatwo jest wybrać jedną książkę, a z drugiej strony w pewnym sensie można by wskazać którykolwiek z opublikowanych przez niego tomów poetyckich, żeby dokonać reprezentatywnego wyboru. Jego życie przerasta jego twórczość – nie da się orzec, co w tym zdaniu jest podmiotem, a co przedmiotem, i jest to znamienne. Poezja Dyckiego wrosła również w moje myślenie o wierszach; po jej lekturze trudno nie myśleć „po dyckiemu”, czasem przez wiele dni, a nawet tygodni, i dlatego nie wyobrażam sobie polskiego krajobrazu poetyckiego ostatnich dekad bez jego wierszy. Najchętniej wymieniłbym w tym zestawieniu cały zbiór Oddam wiersze w dobre ręce (1988–2010), ale gdybym musiał postawić na jeden konkretny tom, zdecydowałbym się na Piosenkę o zależnościach i uzależnieniach.
2. Joanna Mueller, Wylinki (2010)
Rodzimy krajobraz poetycki ostatnich trzech dekad byłby dla mnie również niekompletny, a wręcz niebezpiecznie spłaszczony, bez twórczości Joanny Mueller. Poezja lingwistyczna nie należy do łatwej, modnej ani chętnie uprawianej w ostatnich dekadach (w przypadku poezji te kategorie często bywają tożsame). A solidna poezja lingwistyczna, czyli taka, która poza radosnym eksplorowaniem możliwości języka niesie z sobą jakąś wartość dodaną (i pomnożoną), to już zupełna nisza. Nawet jeśli Joanna Mueller nie jest obecnie jedyną lokatorką tej niszy, to gniazduje tam bardzo pewnie i owocnie. Na potrzeby tego zestawienia wybieram jednak nie Zagniazdowniki/Gniazdowniki czy wcześniejsze Somnambóle fantomowe, lecz Wylinki, kolejne niezwykłe świadectwo metamorfoz języka i tej, która go używa – między innymi do tego, by za jego pomocą dociec zarówno istoty, jak i rzeczy.
3. Jacek Dehnel, Ekran kontrolny (2009)
Nigdy nie mogłem za bardzo zrozumieć, dlaczego zazwyczaj przyznaje się wyraźny prymat prozie Jacka Dehnela wobec jego poezji – ta druga porusza mnie zwykle bardziej, zwłaszcza w swoich późniejszych odsłonach. Może to kwestia stosunku do poezji w ogóle, która dla bardzo wielu czytelników nie istnieje, a jej uprawianie traktowane bywa jak wstydliwa słabość. Ekran kontrolny jest dość klasycznym formalnie zwierciadłem, w którym przeglądają się tematy aktualne bieżąco (incydentalne, popkulturowe, efemeryczne) i wiecznie aktualne (uniwersalne, eschatologiczne) – trudno nie mieć tu skojarzenia z Balzakiem, do którego Dehnel ma nietajoną skłonność. Mnie jednak szczególnie interesuje w tej książce to, jak znakomicie jej z pozoru niedzisiejsza forma przystaje do opisu nowoczesności. Tytułowy poemat nie jest przez swoją kunsztowność ani trochę mniej skuteczny – przeciwnie, jego siła leży w fuzji tej formy z elementarnością, prostotą, przyziemnością treści. I w tym jest, jak sądzę, siła poezji Dehnela w ogóle.
4. Piotr Przybyła, Apokalipsa after party (2015)
Wiersze Piotra Przybyły są w jakimś sensie niebezpieczne w lekturze, zwłaszcza dla ludzi piszących, bo ich apokaliptyczny, transowy rytm potrafi długo wychodzić z człowieka jak używki wysączające się z organizmu jeszcze przez dzień albo dwa po. Równie skutecznie jak Dycki i Dehnel, choć na innej zasadzie, Przybyła umie swoimi frazami zasiedlić umysł; o ile jednak u dwóch poprzednich działanie to wynika z regularności „napomknień i powtórzeń”, o tyle u niego regularna jest nieprzewidywalność – paradoksalnie to ona go rytmizuje. W ultramodnych tematach, takich jak rodzina, dojrzewanie itd., bardzo trudno powiedzieć cokolwiek oryginalnego i oryginalnie – lecz autorowi Apokalipsy after party przychodzi to nadzwyczaj lekko. Poprzez pozorną nielogiczność skojarzeń i nietypowość rekwizytorium jego wiersze nieoczekiwanie sięgają tam, gdzie najmniej się spodziewamy. Potwierdzą to pewnie ci czytelnicy, którzy wiedzą, co – i jak – mają do powiedzenia „abażur”, „bakłażan” i „niepełnosprawna żółwica o imieniu Dżesika”.
5. Tomasz Bąk, [beep] Generation (2016)
Dużym wyczuciem frazy, rytmu i pulsu mowy wykazuje się również Tomasz Bąk i dlatego większość jego wierszy – które można zaliczyć do tak zwanej poezji zaangażowanej – wydaje mi się czymś znacznie więcej niż tylko publicystyką mniej lub bardziej udolnie rozbitą na wersy. Jego poezja wyróżnia się tym na tle znacznej części tego typu produkcji. Poeta wie, że nie wystarczy silić się na bycie Ginsbergiem nr 2, Kerouakiem nr 17 albo Burroughsem nr 165, żeby pokusić się o własny głos i mieć nim do powiedzenia coś więcej niż tylko to aktualnie jest modne (choć, fakt, czasem to ostatnie wystarczy, aby być słuchanym). Bąk dokonuje selekcji – i środków, i celów. Tytuł książki, którą wybrałem na potrzeby tego zestawienia, [beep] Generation, można zinterpretować również w ten sposób, że twórca często wie, czego nie trzeba bądź nie należy mówić – po to, by do odbiorcy dotarło jeszcze więcej.
6. Marcin Świetlicki, Trzecia połowa (1996)
Niewielu jest poetów, których tak cenię, a jednocześnie z którymi pod tak wieloma względami się nie zgadzam. Mam wrażenie, że Marcin Świetlicki całkiem sprytnie maskuje swój warsztat – łatwo skupić się na ostrości przekazu, w której celuje (nie tylko zresztą w poezji), by przeoczyć, jak mistrzowsko Świetlicki panuje nad rzemiosłem. Lubi i potrafi aranżować efektowne katastrofy, budować skomplikowane rusztowania, a potem je wysadzać; jest w jego poezji coś operowego, a zarazem bardzo mocno stojącego na ziemi pomimo wysokiego koturnu. Nie wiem, co by na to powiedzieli specjaliści, ale mi się Świetlicki od dawna kojarzy z Dyckim (nawet się rymują); i Kamień pełen pokarmu, i Trzecia połowa mają w swoim klimacie coś z kolacji na Titanicu. I choć czasem dla mnie „Trójmasztowiec” Świetlickiego tonie, to ewidentnie „ogniem broni się”, i ten ogień mi się udziela, choć nie zawsze za moją zgodą. Trudno jednak przejść obok takiej siły obojętnie.
7. Joanna Pollakówna, Dziecko-drzewo (1992)
Joanna Pollakówna to poetka zaskakująco mało znana jak na rozmiary i rozpiętość czasową jej spuścizny (debiut w 1961 roku, opus posthumum w 2003 roku). W jej wierszach – raz bardziej wolnych, kiedy indziej, zwłaszcza w późniejszym okresie, ściślejszych – pobrzmiewają jakby echa poezji Mariny Cwietajewej, może Kazimierzy Iłłakowiczówny, chwilami Iosifa Brodskiego, co składa się na znakomite towarzystwo czy też genealogię. Dominująca w jej poezji tematyka ogólnoobyczajowa oraz „historyczno-sztuczna” wykazuje silne zakorzenienie w chrześcijaństwie. Moim patentem na odczytanie jej poezji okazał się pewien zabieg, który mógłby się komuś wydać zbędny bądź kontrowersyjny, ale był skuteczny – przynajmniej u mnie. Po prostu ilekroć w jej wierszach pojawia się „Ty”, wielką literą, lub inna inwokacja do bóstwa, zamieniam ją sobie w głowie na „ty”, zwrot do człowieka. I wtedy zaczynam jeśli nie rozumieć, to przynajmniej czuć to, co miała na myśli autorka Dziecka-drzewa.
8. Stanisław Barańczak, Chirurgiczna precyzja (1998)
Last but not least w moim zestawieniu pojawia się twórca pokrewny czasoprzestrzennie Joannie Pollakównie, młodszy od niej o 7 lat − Stanisław Barańczak. O ile jednak Pollakówna z trudem przebija(ła) się do dyskursu poetyckiego, o tyle Barańczak był w nim zawsze silnie obecny i jako twórca, i jako tłumacz, przekładający poezję zagraniczną, czyli de facto tworzący ją od nowa dla polskiego odbiorcy. Gros poetyckiej twórczości Barańczaka lokuje się w okresie przed 1989 rokiem, więc wykorzystam jego książkę z końca lat 90., Chirurgiczną precyzję, jako „pretekst”, by umieścić go w tym zestawieniu. Pretekst w cudzysłowie, ponieważ szczerze uważam, że wpływ Barańczaka na poezję polską rozciąga się na całe trzy dekady, o których mowa. A chirurgiczna precyzja – bez cudzysłowu ani kursywy – to na poetyckim kompasie ważny kierunek.
O AUTORZE
Szymon Żuchowski
Poeta, tłumacz, krytyk muzyczny. Tłumaczył między innymi Edmunda White’a, D. A. Powella, Nathalie Sarraute, Xaviera de Maistre’a i Pabla Nerudę. Redaktor prowadzący „Polish Libraries” (Biblioteka Narodowa), stały współpracownik „Kultury Liberalnej”. Autor tomów wierszy Ars amandi, vita brevis (Zeszyty Literackie, 2014) oraz Podział odcinka (Zeszyty Literackie, 2016, finał Nagrody Poetyckiej Orfeusz).