debaty / ankiety i podsumowania

Poetyckie książki 2004 roku

Łukasz Mańczyk

Głos Łukasza Mańczyka w debacie "Poetyckie książki 2004".

strona debaty

Poetyckie książki 2004

W mija­ją­cym roku moją uwa­gę zwró­ci­ły przede wszyst­kim dwie książ­ki: Inwa­zja Karo­la Mali­szew­skie­go oraz Mię­ta Ery­ka Ostrow­skie­go.

Karol Mali­szew­ski, pisząc nie­li­te­rac­ko, jest prze­sym­pa­tycz­ną posta­cią total­nie zakrę­co­ną na punk­cie lite­ra­tu­ry. Daje i czer­pie z niej gar­ścia­mi. Kry­tyk i per­so­na­li­sta, wyłu­sku­ją­cy z każ­de­go pod­mio­tu lirycz­ne­go czło­wie­ka, bez pod­pie­ra­nia się bio­gra­fią. Rocz­nie prze­ży­wa set­ki takich spo­tkań. Być może to, czym dzie­li się jako autor, jest w pew­nym sen­sie pokło­siem tych spo­tkań. Oma­wiał nie­mal wszyst­kich wstę­pu­ją­cych w lite­ra­tu­rę w latach 90.; wyda­je się, że sam też pisze mło­dzień­czo, prze­kli­na, dzię­ki cze­mu stwo­rzo­na prze­zeń muzycz­na gama sytu­uje się na wszyst­kich miej­scach pię­cio­li­nii (mógł­by też meto­dą „ouli­pij­ską” zaka­zać sobie tych prak­tyk, ale poezja to ma być jego, jego wła­sne świa­dec­two). Nie będę pisał, dla­cze­go Inwa­zja jest dobra. Sku­pię się na tezie powtó­rzo­nej w zbior­ku trzy­krot­nie: zbęd­no­ści poezji. A prze­cież chce­my robić to, co jest waż­ne, mówić tak, by nas słu­cha­no. A „oni napraw­dę mają tyl­ko to: puchar / zdo­byw­ców pucha­rów. Jakiś mecz, pokaz, narę­cze / urzę­do­wych pism” („Na chwi­lę”). Wczo­raj byłem w Wil­li Decju­sza na dys­ku­sji o kon­dy­cji pol­skiej kry­ty­ki poetyc­kiej i poezji na tle nie­miec­kim. Za Odrą recen­zje poezji uka­zu­ją się w wyso­ko­na­kła­do­wych pismach. Dodat­ko­wo w Szwaj­ca­rii każ­dy kry­tyk może publi­ko­wać w każ­dym piśmie – libe­ral­nym albo kon­ser­wa­tyw­nym. Nie ma tam lewi­co­wo-pra­wi­co­we­go roz­ła­mu i sztu­ka jest trak­to­wa­na jak sztu­ka. Wra­ca­jąc do Nie­miec, kry­ty­cy jed­nak dosto­so­wa­li się do wymo­gów ryn­ku: utwór jest pre­tek­stem do roz­wa­żań spo­łecz­nych czy mię­dzy­ludz­kich. Jest źró­dłem poznaw­czym. Podob­nie jak pre­zen­tu­je lite­ra­tu­rę kanał „Disco­ve­ry”. Bo trze­ba się bro­nić, by na lite­ra­tu­rę nie patrzeć jak na awan­gar­do­we dzie­ła pla­stycz­ne, z któ­ry­mi nawet inte­li­gent­ny ogół stra­cił kon­takt. I Karol Mali­szew­ski pró­bu­je prze­ła­mać eli­tar­ny mur rów­nież jako twór­ca, choć­by w „publi­cy­sty­ce drob­ne­go gnie­wu” – utwór „Wstyd. Mia­stecz­ko gór­ni­cze cze­ka swe­go koń­ca”. Pole­cam.

Eryk Ostrow­ki, ur. 1977, nie zna­lazł się w żad­nej liczą­cej się anto­lo­gii swo­je­go poko­le­nia, choć wydał kil­ka ksią­żek, może za dużo: ), jed­nak­że gdy odsie­je­my paszę tre­ści­wą od obję­to­ścio­wej, wycho­dzi tego cał­kiem spo­ry uro­bek. Mię­ta jest dedy­ko­wa­na pamię­ci wro­cław­skiej poet­ki Marian­ny Bocian. Mię­ta to zie­le o tajem­ni­czym zapa­chu, uwal­nia­nym w mia­rę roz­cie­ra­nia w dło­niach. „Czuć do kogoś mię­tę” to zna­czy kochać. „Mię­ta” jest o tej trud­nej miło­ści do życia, dostrze­ga­niu jego uro­ków, smacz­ków, o tym, że praw­dzi­we zna­jo­mo­ści, któ­re mają coś dać, są wyma­ga­ją­ce. Jed­nym z otwie­ra­ją­cych utwo­rów jest poemat „Nad woda­mi”, gdzie czy­ta­my mię­dzy inny­mi: „jakaś uczci­wość naka­zy­wa­ła mil­czeć przez wie­le mie­się­cy”. I koń­czy się rów­nież nie­mo­cą wypo­wie­dze­nia – cykl „Zda­nia w ciem­no­ści” – być może wyra­ża­ją­ce skrom­ność nawią­za­nie do „Bły­sków” Julii Har­twig. Pomię­dzy jed­ną, a dru­gą ciszą dzie­je się tomik, czas wypo­wie­dzi. Jest dzie­ciń­stwo, eko­lo­gia, pier­wiast­ki fami­lij­ne.

Roz­cza­ro­wań nie notu­ję. Zaczą­łem pozna­wać bar­dzo inten­syw­nie pisa­nie rocz­ni­ków sie­dem­dzie­sią­tych z pyta­niem, czy kon­ku­ren­cja aby mi nie odjeż­dża – tzn. czy nie znaj­du­ję się w „pas­se – get­cie”. Debiu­to­wa­łem w tym roku, od tego cza­su zaczą­łem nie­co wyjeż­dżać oraz spo­ty­kać się z oma­wia­ny­mi w pismach bran­żo­wych auto­ra­mi. Zwró­ci­łem uwa­gę na „tfu tfu” Pio­tra Macie­rzyń­skie­go, któ­re­go wier­sze ponoć na kon­kur­sach mylą z moimi (sły­sza­łem od juro­ra). Cho­ciaż on wciąż wygry­wa, ja tyl­ko cza­sa­mi, jest więc w tym może naj­wię­cej czy­stej aneg­do­ty. Po dru­gie nie­daw­no uka­za­ło się „Szmer­me­le” Jur­ka Fran­cza­ka. Twór­czość tego pro­za­ika zna­łem jesz­cze przed pozna­niem śro­do­wi­ska, jako rzecz odręb­ną, jed­ną z nie­wie­lu pró­bek rówie­śni­czych. Utra­cił on dla mnie od tego cza­su urok jedy­ne­go pro­za­ika, bo jest choć­by Moni­ka Mosto­wik, są gło­śne książ­ki W.A.B., ale odbie­ram go nadal z dużą aten­cją, choć w tym momen­cie patrzę na jego twór­czość jak na część więk­szej cało­ści.

W ogó­le muszę jesz­cze odróż­nić „książ­ki roku 2004” od fascy­na­cji lek­tu­ro­wych tego roku. Do tych dru­gich zali­czył­bym część „roz­grzew­ka sty­gnię­cie” z tomu Dzi­kie dzie­ci Krzysz­to­fa Siw­czy­ka, zawar­tą tam apo­lo­gię dzie­ciń­stwa, doj­rze­wa­nia, nar­cy­zmu, nawet zatrzy­ma­nia w cza­sie. Dowo­dzi to sta­łej potrze­by kla­sy­fi­ko­wa­nia sta­nu posia­da­nia, roz­róż­nia­nia mię­dzy książ­ka­mi „uka­zu­ją­cy­mi się” i „funk­cjo­nu­ją­cy­mi”; to dru­gie może trwać „dale­ce dłu­żej” niż rok kalen­da­rzo­wy dzię­ki odpo­wied­niej poli­ty­ce wydaw­ni­czej.

O AUTORZE

Łukasz Mańczyk

Autor tomików poetyckich: służebność światła (wyd. Homini, Kraków 2004 – nagroda im. K. Iłłakowiczówny za najlepszy debiut poetycki roku, „Głos Wielkopolski”, Poznań), affirmative (Trci Trg, Belgrad 2006) oraz pascha 2007/punkstop (Kraków 2009). Autor reportażu Biserka (wyd. Universitas, Kraków 2015) – pierwszej w Polsce książki, której bohaterem jest tłumacz a tematem proces tłumaczenia (nagroda Krakowskiej Książki Miesiąca). Obecnie pracuje nad książką Czytanie Ciechowskiego. Jest radnym Krowodrzy, V Dzielnicy Miasta Krakowa.