debaty / książki i autorzy

Poetyckie różnice i pokrewieństwa

Maciej Bieszczad

Głos Macieja Bieszczada w debacie "44. Poezja polska od nowa".

strona debaty

Josif Brod­ski w jed­nym z ese­jów poświę­co­nych oso­bie naj­wy­bit­niej­sze­go chy­ba poety języ­ka angiel­skie­go – W. H. Aude­na, zauwa­ża istot­ną zależ­ność, notu­je bowiem na mar­gi­ne­sie głów­ne­go wąt­ku nastę­pu­ją­ce sło­wa: „Dziw­na to rzecz – twa­rze poetów. Teo­re­tycz­nie wygląd zewnętrz­ny auto­ra nie powi­nien mieć żad­ne­go zna­cze­nia dla jego czy­tel­ni­ków: czy­ta­nie, jak pisa­nie zresz­tą, nie jest czyn­no­ścią nar­cy­stycz­ną; a prze­cież wystar­czy polu­bić dosta­tecz­ną ilość wier­szy dane­go poety, aby zacząć zasta­na­wiać się, jak on wyglą­da. Wią­że się to przy­pusz­czal­nie z podej­rze­niem czy­tel­ni­ka, że zachwy­cić się dzie­łem sztu­ki to to samo, co roz­po­znać wyra­żo­ną w sztu­ce praw­dę czy okre­ślo­ny sto­pień praw­dy. Z natu­ry nie­pew­ni, pra­gnie­my arty­stę, któ­re­go utoż­sa­mia­my z jego dzie­łem – po to, aby wie­dzieć przy następ­nej oka­zji, jak w rze­czy­wi­sto­ści wyglą­da praw­da”. Frag­ment ten pocho­dzi z ese­ju pod wymow­nym skąd­inąd tytu­łem „Spra­wić przy­jem­ność cie­nio­wi”. Nie­przy­pad­ko­wo posłu­ży­łem się tym wła­śnie przy­kła­dem.

Wyda­je mi się, że pomysł Biu­ra Lite­rac­kie­go, aby poka­zać raz jesz­cze poetów w jakimś sen­sie zapo­mnia­nych, jest, a może powi­nien być, czymś takim – spra­wie­niem przy­jem­no­ści ich cie­niom. Kogo więc wska­zać, kogo ponow­nie chce­my usły­szeć i kto z żyją­cych poetów wie, jak odtwo­rzyć coś, co już daw­no prze­cież pra­wie cał­kiem zamil­kło? Jak przy­bli­żyć dobrze prze­cież zna­ną twarz poety, aby zoba­czyć skry­wa­ną tam praw­dę? Czym się kie­ro­wać pod­czas takie­go wybo­ru?

Naj­ła­twiej było­by odwo­łać się do już funk­cjo­nu­ją­cych przy­kła­dów i wspo­mnieć naj­lep­sze chy­ba tego typu pary poetów: entu­zja­stycz­nie uspo­so­bio­ne­go Zbi­gnie­wa Bień­kow­skie­go i rów­nie żywio­ło­we­go Saint-John Per­se­’a, eru­dy­cyj­ne­go i zrów­no­wa­żo­ne­go Zyg­mun­ta Kubia­ka i wyco­fa­ne­go Kawa­fi­sa, czy też Kry­nic­kie­go i Cela­na, obu lako­nicz­nych i medy­ta­cyj­nych. Tak było­by naj­le­piej i naj­ła­twiej. Powszech­nie jed­nak wia­do­mo, że tzw. łatwość jest pod­sta­wo­wym prze­kleń­stwem sztu­ki ambit­nej. Cho­ciaż takie oczy­wi­ste para­le­le też były­by prze­cież bar­dzo cie­ka­we. Połą­czyć Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go z Sępem-Sza­rzyń­skim albo Deh­ne­la z Miło­szem.

Widział­bym to mimo wszyst­ko zupeł­nie ina­czej, kie­ro­wał­bym się zgo­ła odmien­ny­mi kry­te­ria­mi. Chciał­bym, żeby Anna Piw­kow­ska pochy­li­ła się nad wier­sza­mi soma­tycz­ny­mi Alek­san­dra Wata, żeby Tomasz Różyc­ki poka­zał czy­tel­ni­kom inny wize­ru­nek Bole­sła­wa Leśmia­na, żeby Roman Honet się­gnął po meta­fi­zycz­ne wier­sze Kazi­mie­rza Prze­rwy-Tet­ma­je­ra, żeby Jerzy Sucha­nek zaj­rzał do dzie­ła poetyc­kie­go Bia­ło­szew­skie­go, a daj­my na to Marzan­na Kie­lar odku­rzy­ła wier­sze Anny Świrsz­czyń­skiej. Czy­li ocze­ki­wał­bym od poetów sobie bli­skich – jesz­cze więk­szej bli­sko­ści, od poetów raczej się mija­ją­cych – nawią­za­nia dia­lo­gu. Z nadzie­ją, że czy­tel­nik zoba­czy twarz żywą, nowe obli­cze auto­ra, nie zaś kolej­ny nega­tyw.