Poezja na sprzedaż
Głos Marcina Wdowikowskiego w debacie "Być poetą dzisiaj".
strona debaty
Być poetą dzisiajWyobraźmy sobie samotną wieżę, wyrastającą wysoko ponad coraz bardziej liczne budynki i nadal szerokie, jałowe pola. Na szczycie wieży znajduje się okno, przez które można zajrzeć w najgłębsze zakątki świata – okno świadomości. Wnętrze wieży wypełniają wąskie, kręte schody, po których wspinają się poeci. Z każdym rokiem pojawiają się kolejni twórcy, ślepo wierzący, że uda im się dotrzeć jak najwyżej, a nawet na sam szczyt, by tam spojrzeć na horyzont.
Rok 2009 to bez wątpienia czas wielkich wydarzeń literackich, czas ludzi, którzy dzięki swojej działalności poetyckiej dotarli na szczyt wieży. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że był to rok szczególny pod względem ilości, jak również jakości tych zdarzeń oraz poetów, którzy je tworzyli. Ta niezwykła kumulacja zdaje się być pewną konsekwencją działań podejmowanych w latach ubiegłych. Coś musiało się w końcu przelać lub eksplodować. Systematycznie pączkujący „młodzi”, coraz bardziej wyraziści i gruntujący swoją pozycję „dotychczasowi”, oraz stawiający przysłowiową kropkę nad i, czy może zamykający kordon, „starzy” poeci, pokazują, że wędrówka nadal trwa, ma się dobrze i nie chce mieć końca; bo w niej drzemie sens. Absolutna prawda, której szukają dziś wszyscy, nie tylko poeci.
Wydaje się, że można mnożyć powody i czynniki, dzięki którym obecna sytuacja literatury pięknej w Polsce jest właśnie taka, a nie inna – mianowicie podlega ona wszelkim prawom dynamicznego wzrostu. Coraz bardziej ścisłe powiązanie z procesami ekonomicznymi i społecznymi, zapotrzebowanie rynku odbiorców, pewna tajemnicza faza księżyca, w której znalazł się nasz kraj; wszystko to sprawiło i nadal sprawia (bo przecież jesteśmy we wnętrzu wydarzeń), że współczesna nam poezja, jako pewien autonomiczny mechanizm, żyje.
Natomiast, według mnie, tym podstawowym procesem w technologicznym ciągu wydarzeń roku 2009, jest szczerość, która przebiła się do naszej świadomości, między innymi, przez poetykę Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. Uhonorowanie działalności poetyckiej Dyckiego nagrodą Nike potwierdza, że do głosu dochodzi wreszcie coś czystego, wrażliwego i zarazem odzierającego ze złudzeń. Rozpoczyna się coś, nad czym ciężko będzie zapanować, coś czego nie można zatrzymać, ani nawet zahamować. Rozpoczyna się czas ludzkiego wyznania. Już przypomnieli o sobie Pasewicz, Sośnicki, Grzebalski, przebijają się Szychowiak, Elsner, Hrynacz czy Dehnel – a ilu coraz odważniej zagląda z niższych pięter? Na schodach wieży nastąpiło niecierpliwe poruszenie, dotąd mozolnie przesuwająca się kolejka ruszyła z nową siłą, przestawiając szyk i ustalając nowe zasady. Ale czy jesteśmy na nie gotowi, mimo iż wspomniane zmiany są wyznacznikiem czasów w których żyjemy?
Obserwując niezwykle szybki rozwój techniczny i technologiczny w kraju, jak i na świecie, rozwój myśli i świadomości w rozmaitych dziedzinach życia, trudno nie pokusić się o przełożenie tych zjawisk na grunt literatury pięknej. Można zauważyć, że poezja również przeżywa rozwój, który jest niejako konsekwencją przemian zachodzących wokół nas. Poeta przecież, jako twórca literacki, to przede wszystkim obserwator życia bezwzględnie oddany pięknu jego przejawów, w tym śmierci. Co w sercu, to w słowach. Co wokół, to w sercu; i tak bezustannie toczy się to koło już od wielu, wielu lat.
Jednak co istotne, w szybkim tempie przemian gubią się pewne elementy odbioru poezji. Znaczenia tracą wyrazistość, jest ich tak wiele, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego zarejestrować i wchłonąć. Stąd ten nowy szyk w kolejce i nowe zasady. Zeszłoroczny sprzęt elektroniczny, przyjazny z punktu widzenia użytkownika, traci swoją wartość, nowy jest trudny w obsłudze. Zanim przyzwyczaimy się do nowego, pojawia się kolejny, którego znowu trzeba się będzie nauczyć. Jedno jest pewne, za każdy trzeba zapłacić. Podobnie jest w poezji, z tą różnicą, że szybkość pojawiania się kolejnych poetyk nie daje nam szans nawet na przeczytanie „instrukcji obsługi”. Procesy gruntowania się myśli poetyckiej, które dotychczas trwały dziesięcioleciami, dziś wspierane promocją, ograniczyły się do kilku raptem lat. Czyżby następowały po sobie tak szybko, że jesteśmy w stanie określić ich początek, apogeum i przejście do historii? Czy możliwe jest, by wejść na długie, kręte schody i zaledwie po roku czasu już patrzeć przez okno, i myśleć o poszerzeniu horyzontu?
Myślę, że za kurtyną tych pytań stoi wcześniej wspomniany związek literatury ze zjawiskami agresywnego rozwoju. Poezja powoli staje się produktem, który jest łatwo i tanio wyprodukować, a drogo, choć jeszcze z trudnością, można sprzedać. Poezja jako element rozrywki staje się częścią krwiożerczego showbiznesu. Żyjemy w nowym, szybkim świecie i przyszło nam również o nim pisać. Jestem przekonany, że pisarze wcześniejszych okresów przełomowych również borykali się z podobną problematyką, oczywiście każdy w swojej przestrzeni. Podobnie jak my dzisiaj, nie rozstrzygnęli tych problemów jednoznacznie.
Jak jest z pisarzami dzisiaj? Czy mimo nieustannie podejmowanych dyskusji żyjemy i piszemy w czasach przełomu i nie ma co klasyfikować, bo zrobią to za kilkadziesiąt lat potomni? Czy może w związku z rozwojem znaleźliśmy się w sytuacji, kiedy jeden przełom stymuluje kolejny, świat przyspieszył, nie ma okresów adaptacyjnych ani przejściowych? Pożyjemy, zobaczymy. Póki co, trzeba pilnować miejsca w kolejce na sale widokową, przyjąć nowe zasady albo przedrzeć się ze swoimi.
W tym miejscu należy wspomnieć o pozycji wydawnictwa jako instrumentu, dzięki któremu poszczególni wędrowcy wdrażają swoje zasady. Trzymajmy się faktu, że świat pędzi, jak nigdy dotąd. Pędzi w określonej przez nas przestrzeni. Literatura dostosowuje się, jak każda branża, do potrzeb odbiorców. Okazuje się, że proza lepiej radzi sobie z adaptacją do zapotrzebowań rynkowych niż poezja. Dlaczego? No cóż, myślę, że podstawowym zagadnieniem jest zdefiniowanie konsumenta. Przeciętny zjadacz chleba czyta coraz mniej, to fakt, ale i tak częściej sięga po prozę. Współczesne aparaty promocji komercyjnej wytrwale penetrują pragnienia przyzwoitych ludzi pracy. Pozycje książkowe idą w parze z serialami telewizyjnymi, przebojami kinowymi, grami komputerowymi. Oczywiście ciężko porównywać ostatnie książki Miłobędzkiej czy Szymborskiej z zestawem promocyjnym Dom nad jeziorem i nie o takie porównanie zresztą chodzi. Poezja ciągle jeszcze jest uważana za hermetyczną, znajduje odbiór głównie w swoim obszarze. Poeci czytają poetów, a co za tym idzie, poeci piszą dla poetów. Na spotkaniach literackich, otwartych konkursach poetyckich, można spotkać „młodych” piszących lub jeszcze młodszych, którzy za pisanie się dopiero biorą. Od czasu do czasu można natknąć się na uroczą starszą panią, która jak się okazuje, jest polonistką na zasłużonym wypoczynku, zatem poezją jest zainteresowana niejako z zasady.
Z drugiej strony – wydawnictw poetyckich jest znacznie mniej niż prozatorskich. Wiąże się to również z niższym zainteresowaniem, niższą ceną poszczególnych produktów wydawniczych, a co za tym idzie, niższym zyskiem. Nie do końca znam temat, ale zdaje się że większość wydawnictw poetyckich jest finansowana z rozmaitych funduszy państwowych i lokalnych, przeznaczonych na rozwój kultury. Gdyby „sprzedaż” poezji charakteryzowała się wynikami zbliżonymi choćby do prozy czy telewizji, sprawa konkurencyjnych rozwiązań na pozyskanie zainteresowania konsumenta doszłaby momentalnie do głosu. Uważam, że taka sytuacja mogłaby doprowadzić do ograniczenia coraz większego udziału książek wydanych własnym sumptem autora (z różnych względów).
Zwiększenie czy nawet pojawienie się konkurencyjności w sektorze wydawniczym (bo paradoksalnie z taką sytuacją boryka się dzisiejsza poezja polska), według mnie spowodowałaby przeniesienia strumienia zainteresowania odbiorców w kierunku postrzegania produktu „poezja” jako atrakcyjnego. Umożliwiłoby to również dostęp to tej rzeszy twórców, którzy dalej niż za swój skrzętnie spreparowany świat poetycki nigdy nie wyszli. Zwiększenie ilości prób zwiększa prawdopodobieństwo. Podobnie z młodymi twórcami, którzy po kilku nieudanych próbach zaistnienia w czymkolwiek innym niż gazetka szkolna, czy n‑ty serwis internetowy poświęcony wierszom, dają za wygraną i albo przestają pisać, albo piszą do szuflady. Fakt, że mody człowiek nie może się przebić z racji wieku jest intuicyjny, ale przecież zdarzają się młodzi, którzy piszą o swojej przestrzeni w swoim języku, nie łamiąc przy tym rażąco zasad pisowni polskiej i zdrowego rozsądku.
Co ważne, piszą niczym nie ustępując doświadczonym literatom. Nie ma tam młodzieńczej naiwności i lekkomyślności. Takie sytuacje się zdarzają i trzeba im dać dojść do głosu. Bowiem, jak obfity może być plon z odpowiednio zasianego ziarna? Oczywiście jest jeden warunek – wszystko to musi się opłacać. Podobnie jak na rynku muzycznym, tu nikt nie jest bratem Albertem, każdy chce zarobić. W całej tej sytuacji komercjalizacji poezji tkwi jednak dosyć poważne zagrożenie, mianowice straci ona na jakości, a w istocie to co ją naprawdę tworzy – szczerość.
Pytanie tylko, czy o to tak naprawdę chodzi. Poezja przecież nie jest tworem współczesnego świata. Żyje i ewoluuje razem z nim. Być może jest w tej hermetyczności coś całkowicie słusznego i właściwego? Przecież w jakiś sposób poeci jednak dogadują się między sobą. Posługują tajemnym językiem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Powstają kolejno po sobie. Jedni umierają, w ich miejsce rodzą się następni. A może tak im się tylko wydaje? Podobnych zagadnień można mnożyć i pewnie tak się właśnie dzieje.
Jedno jest pewne. Każdy kto pisze poezję, bez względu na to czy zdobędzie uznanie środowiska literackiego i będzie mógł o sobie mówić „poeta”, czy nie, nie powinien się tego wstydzić. Kto pisze wiersze, nie śpi w bunkrze na przedmieściach, nawet jeśli tak faktycznie jest. Jest operatorem sekretnego szyfru, inżynierem słowa i jednocześnie wiecznym tułaczem. Wędrowcem, który wspina się po krętych schodach na szczyt wieży, skąd rozpościera się widok na wszystko czego do tej pory dokonano.