debaty / ankiety i podsumowania

Pogłębiający się nałóg

Szymon Słomczyński

Głos Szymona Słomczyńskiego w debacie "Wakacje z książkami".

strona debaty

Wakacje z książkami

Wol­ną część lata moż­na wpraw­dzie spę­dzać w domu (naj­bez­piecz­niej), zaopa­trzyw­szy się w odpo­wied­nią licz­bę sezo­nów nie­trud­nych seria­li i rów­nie łatwo wchła­nia­nych prze­ką­sek. Jeśli komuś bra­ku­je wita­mi­ny D3, może leżeć nad base­nem i w nale­ży­cie nasło­necz­nio­nym kuror­cie naby­wać brą­zu lub to samo czy­nić nad cie­płym morzem (wer­sja dla ambit­niej­szych opa­la­ją­cych się). Moż­na też coś upra­wiać: na przy­kład roz­ma­ite spor­ty, ogród­ki dział­ko­we i pola. Jeśli ktoś na co dzień pra­cu­je gło­wą, to wręcz wska­za­ne jest, aby w cią­gu usta­wo­wych dwu­dzie­stu kil­ku dni urlo­pu, odpo­czął przy­naj­mniej od moni­to­ra i poja­wia­ją­cych się na nim upar­cie słów, liczb, zna­ków czy tabe­lek – wła­sne­go czy też cudze­go autor­stwa. Powi­nien zatem podzi­wiać przy­ro­dę albo kra­jo­bra­zy post­in­du­strial­ne i zadbać o nad­szarp­nię­te pra­cą ze sło­wa­mi ukła­dy rodzin­ne tudzież przy­ja­ciel­skie. Może rów­nież potań­czyć albo postrze­lać – zależ­nie od upodo­bań.

Wsze­la­ko jeśli jest się od czy­ta­nia uza­leż­nio­nym, to waka­cje, nie­za­leż­nie od miej­sca spę­dza­nia tych­że, sta­ją się zwy­kle oka­zją do pogłę­bia­nia czy­tel­ni­cze­go nało­gu i gorącz­ko­we­go nad­ra­bia­nia tego, co się zna­la­zło na pla­no­wa­nej liście lek­tur w cią­gu ubie­głych mie­się­cy. Teo­re­tycz­nie pod­czas dwu­ty­go­dnio­we­go urlo­pu moż­na, w nie­zbyt wysi­lo­nym tem­pie (stro­na na minu­tę), prze­czy­tać z tuzin powie­ści, tuzin ksią­żek non-fic­tion oraz całe sto­sy tomów wier­szy. W prak­ty­ce czy­ta się mniej. Książ­ki jed­nak nie­chyb­nie war­to wziąć ze sobą wszę­dzie. Co naj­mniej dwie. Raz zda­rzy­ło mi się, przez nie­uwa­gę, nie wziąć żad­nej i musia­łem poży­czyć w beskidz­kim schro­ni­sku Pod­ziem­ny krąg Chuc­ka Palah­niu­ka, bo nic inne­go nie mie­li. Powieść czy­ta­ła się szyb­ko. Aż pro­si­ła się o skoń­cze­nie za jed­nym zama­chem, któ­ry oka­zał się pró­bą zama­chu na całe schro­ni­sko, ponie­waż zasną­łem prze­czy­taw­szy ostat­nie zda­nie i obu­dzi­ło mnie dopie­ro skwier­cze­nie drew­nia­nej pod­staw­ki pod świecz­kę, będą­cą jedy­nym źró­dłem świa­tła w poko­ju. Gdy­bym miał dru­gą, wła­sną książ­kę, to bym się za nią zabrał zaraz po Pod­ziem­nym krę­gu i praw­do­po­do­bień­stwo wywo­ła­nia poża­ru zmniej­szy­ło­by się rady­kal­nie.

Bywa tak, że baga­że nale­ży ogra­ni­czyć (nie doty­czy korzy­sta­ją­cych z czyt­ni­ków). Zazwy­czaj, pomny beskidz­kie­go doświad­cze­nia, wyjeż­dża­jąc dokądś, bio­rę ze sobą zbyt wie­le ksią­żek, sta­ra­jąc się zara­zem, żeby były róż­no­rod­ne; i nie­ko­niecz­nie „lek­kie”, choć powin­ny się dobrze czy­tać oraz pozo­sta­wać w pamię­ci obok let­nich wspo­mnień inne­go rodza­ju. Poniż­sze naj­wy­raź­niej odzna­cza­ją się tymi cecha­mi, ponie­waż jako pierw­sze przy­szły mi na myśl, kie­dy zosta­łem popro­szo­ny o wzię­cie udzia­łu w deba­cie.

1. Julio Cor­tázar, Carol Dun­lop, Auto­nau­ci z kosmo­stra­dy albo poza­cza­so­wa podróż Paryż-Mar­sy­lia — bo choć wyda­je się, że to jedy­nie obfi­cie ilu­stro­wa­ny zdję­cia­mi i naszpi­ko­wa­ny gro­te­sko­wo szcze­gó­ło­wy­mi opi­sa­mi dzien­nik podró­ży auto­stra­dą z Pary­ża do Mar­sy­lii, jaką trzy deka­dy temu przed­się­wzię­li Wilk (Julio) i Niedź­wie­dzi­ca (Carol), zatrzy­mu­jąc się codzien­nie na dwóch par­kin­gach, to jego auto­rzy-boha­te­ro­wie prze­ży­li pod­czas swo­ich ostat­nich wspól­nych waka­cji wię­cej niż nie­któ­rzy podró­żu­ją­cy dooko­ła świa­ta. Zale­ca­ne zwłasz­cza tym, któ­rzy nie umie­ją się cie­szyć swo­im let­nim wyjaz­dem i pod­czas tegoż marzą o innym, dal­szym, droż­szym, bar­dziej luk­su­so­wym.

2. Josef Škvo­rec­ký, Lwiąt­ko — bo zasy­pia­nie nad ranem moż­na uznać za waka­cyj­ny przy­wi­lej, a jeśli się zacznie lek­tu­rę wie­czo­rem, to przed czwar­tą się nie zaśnie. Czy­ta­łem raz i zapa­mię­ta­łem w cało­ści ostat­nie zda­nie, co mi się nie­czę­sto, w przy­pad­ku pro­zy, zda­rza. Jakie to zda­nie, nie będę zdra­dzał, ponie­waż jest to powieść kry­mi­nal­na.

3. Josef Škvo­rec­ký, Przy­pad­ki inży­nie­ra ludz­kich dusz — bo jeśli się prze­czy­ta Lwiąt­ko, to się chce Škvorecký’ego — i w rze­czy samej otrzy­mu­je się nie­ma­ło. Dzię­ki nie­li­ne­ar­nej struk­tu­rze nar­ra­cji książ­ka moż­na wywo­łać cokol­wiek hebe­fre­nicz­ną reak­cję. War­to prze­czy­tać, mimo nie­ko­niecz­nie dobrze odda­ją­ce­go jej cha­rak­ter tytu­łu, szcze­gól­nie jeśli się pod­czas waka­cji lubi naprze­mien­nie popa­dać w śmiech i głę­bo­ką melan­cho­lię.

4. Mał­go­rza­ta Leb­da, Gra­ni­ca lasu — bo to oszczęd­nie napi­sa­ne wier­sze, zawie­ra­ją­ce wła­śnie tyle wer­sów, ile powin­no się w nich zna­leźć, a przy tym poru­sza­ją­ce chy­ba każ­de­go, kogo cynizm jesz­cze nie prze­żarł do cna i kto nie stał się odpor­ny na odbiór poezji pra­wą pół­ku­lą. War­to pozwo­lić się prze­nieść w powo­ła­ny (choć nie wiem, czy „do życia”) przez Leb­dę świat, z któ­rym oswa­ja ona czy­tel­ni­ka w powol­nym ryt­mie: zwie­rzę za zwie­rzę­ciem, rośli­na za rośli­ną, sło­wo za sło­wem, choć część słów nie­uchron­nie zaczy­na się na śmierć.

5. Tama­ra Boł­dak-Janow­ska, Hop! Hop! Hop! Trak­tat o samot­no­ści — bo Boł­dak-Janow­ska poczy­na sobie z języ­kiem cokol­wiek non­sza­lanc­ko, chwi­la­mi wręcz sza­leń­czo i nie oba­wia się naj­wi­docz­niej posą­dzeń o prze­ga­da­nie (ani nicze­go inne­go). Nie­ła­two prze­czy­tać ten tom za jed­nym posie­dze­niem (czy też raczej: pole­że­niem, choć­by pla­żo­wym), co pod­czas waka­cji może sta­no­wić nie­za­prze­czal­ny walor. Moż­na sobie go dozo­wać, dzie­lić na mniej­sze czę­ści, dać się pono­sić roz­pę­dzo­nym fra­zom przez kwa­drans, w każ­dy waka­cyj­ny wie­czór.

6. Boh­dan Zadu­ra (redak­cja i tłu­ma­cze­nie), Wier­sze zawsze są wol­ne. Anto­lo­gia poezji ukra­iń­skiej — bo po pierw­sze czas im sprzy­ja, a po dru­gie, czy­tel­nik poezji pol­skiej może w nich, jak sądzę, zna­leźć dla sie­bie coś prę­dzej niż w innych anto­lo­giach tego rodza­ju.

7. Nata­lie Zemon Davies, Powrót Mar­ti­na Guerre’a — bo dowo­dzi, że wbrew powszech­ne­mu mnie­ma­niu, książ­ka histo­rycz­na nie musi wca­le być nie­cie­ka­wa, mimo że zawie­ra spo­ro przy­pi­sów. Szes­na­sto­wiecz­na fran­cu­ska wieś: zagi­nio­ny przed laty Mar­tin Guer­re, nie­spo­dzie­wa­nie powra­ca do żony (lub nie powra­ca). Zosta­ła wyda­na w mięk­kiej opra­wie i zaj­mu­je mało miej­sca w waliz­ce, ple­ca­ku, bagaż­ni­ku. Nie cią­ży.

8. Jacek Hugo-Bader, Dłu­gi film o miło­ści. Powrót na Bro­ad Peak — bo war­to wyro­bić sobie wła­sne zda­nie, nawet jeśli nigdy wcze­śniej nie inte­re­so­wa­ło się hima­la­izmem.

9. Wil­liam Boyd, Jak lody w słoń­cu — bo to dość tra­dy­cyj­nie napi­sa­na powieść, któ­ra jed­na­ko­woż może stać się zarze­wiem kon­flik­tu pod­czas rodzin­ne­go wyjaz­du waka­cyj­ne­go. Wszy­scy ją sobie wyry­wa­ją. Jeśli kogoś draż­ni nad­mier­ny spo­kój, to powi­nien ją koniecz­nie ze sobą zabrać.

10. Geo­r­ge Gamow, Pan Tomp­kins w kra­inie cza­rów — bo repre­zen­tu­je w tym zesta­wie­niu książ­ki poświę­co­ne współ­cze­snej nauce (w tym wypad­ku fizy­ce: w szcze­gól­no­ści pod­sta­wom teo­rii względ­no­ści i mecha­ni­ce kwan­to­wej), dzię­ki któ­rym sta­je się ona zro­zu­mia­ła dla ludzi na co dzień się nią nie­zaj­mu­ją­cych. W prze­ci­wień­stwie do pozo­sta­łych dzie­wię­ciu, moż­na podzie­lić się tak­że z dzieć­mi.

11. Odnja­ki, Bab­cia 19 i sowiec­ki sekret — bo jest na tyle nie­eu­ro­pej­ska, że moż­na ją śmia­ło czy­tać poza Euro­pą, a zara­zem na tyle euro­pej­ska, że w Euro­pie też moż­na; a nawet w Pol­sce.

W moim bagaż­ni­ku, przy oka­zji naj­bliż­sze­go wyjaz­du, znaj­dą się zaś w pierw­szej kolej­no­ści książ­ki, któ­re aku­rat teraz czy­tam jed­no­cze­śnie i chciał­bym je skoń­czyć, a mia­no­wi­cie: Czas czer­wo­nych gór Petry Hulo­vej, Hop­per wir­tu­al­ny Fili­pa Lipiń­skie­go i Pul­sa­ry Micha­ła Sobo­la. Taki rytm czy­tel­ni­czy, czy­li: powieść lub opo­wia­da­nia, książ­ka (popularno-)naukowa czy też inna non-fic­tion oraz tom wier­szy — czy­ta­ne w jed­nym cza­sie, naj­le­piej mi słu­ży nie­za­leż­nie od pory roku i pozwa­la czer­pać wie­lo­stron­ną przy­jem­ność z lek­tu­ry. Poza tym zapew­ne w ostat­niej chwi­li dołą­czy do tej trój­ki kolej­nych kil­ka­na­ście, w tym te, do któ­rych się­gam raczej z koniecz­no­ści, ale o któ­rych nie będę pisał, bo waka­cje to czas, w któ­rym wszel­kie koniecz­no­ści powin­ny zostać zawie­szo­ne, a w szcze­gól­no­ści — co raz jesz­cze chciał­bym pod­kre­ślić — bycie pod­łą­czo­nym do sie­ci. Wystar­czy się pozba­wić dostę­pu do inter­ne­tu i od razu zaczy­na się czy­tać wię­cej ksią­żek, a mniej arty­ku­łów, komen­ta­rzy i gło­sów w deba­tach.

O AUTORZE

Szymon Słomczyński

Urodzony w 1988 roku. Poeta. Laureat projektu Połów 2012 i kilku innych konkursów poetyckich, m.in. im. Tadeusza Sułkowskiego i im. Zbigniewa Herberta. Debiutował w 2013 roku tomem Nadjeżdża, który znalazł się w finale Nagrody Literackiej Nike. W 2015 ukazała się jego druga książka poetycka pt. Dwupłat. Autor mieszka w Krakowie.