debaty / ankiety i podsumowania

„Powiadacie, że chcecie rewolucji”: podsumowanie

Przemysław Rojek

Podsumowanie debaty "Powiadacie, że chcecie rewolucji".

strona debaty

Powiadacie, że chcecie rewolucji

Deba­ta pod beatle­sow­skim tytu­łem „Powia­da­cie, że chce­cie rewo­lu­cji” („You say you want to revo­lu­tion”; to z pierw­sze­go wer­su utwo­ru Revo­lu­tion, nagra­ne­go przez czwór­kę z Liver­po­olu w tym tak gorą­cym dla zachod­niej kul­tu­ry roku 1968, w dwóch wer­sjach – na uży­tek stro­ny B sin­gla Hey Jude/Revolution i „bia­łe­go” albu­mu The Beatles) była deba­tą z kil­ku – a co naj­mniej dwóch – wzglę­dów nie­ty­po­wą. Po pierw­sze: bo nie była zało­żo­na w pla­nach dzia­ła­nia Tawer­ny; zro­dzi­ła się spon­ta­nicz­nie z ini­cja­ty­wy Ada­ma Popra­wy, któ­ry zwró­cił uwa­gę, że tego­rocz­ny, nie dość że jubi­le­uszo­wy, to jesz­cze ostat­ni  w dotych­cza­so­wej, wszyst­kim zna­nej for­mu­le Port, powi­nien mieć w pro­gra­mie rów­nież dużą dys­ku­sję o tym, w jaki spo­sób dzia­łal­ność legnic­kiej i wro­cław­skiej ofi­cy­ny oraz jej ini­cja­tyw festi­wa­lo­wych wpły­nę­ły na zmia­nę usta­wie­nia języ­ków poezji (i meta­po­ezji) w Pol­sce po prze­ło­mie 1989 roku. Prze­ło­mie – jak zresz­tą wyraź­nie suge­ru­je Popra­wa – któ­re­go mogło już to nie być, już to nie oka­zał się on prze­ło­mem na mia­rę wyobra­żeń tych, któ­rzy jego nadej­ście zwia­sto­wa­li. Po wtó­re zaś – ta deba­ta mia­ła wyraź­nie inną struk­tu­rę niż poprzed­nie ini­cjo­wa­ne przez Tawer­nę; roli tek­stu prze­wod­nie­go nie odgry­wał redak­cyj­ny wstęp­niak (któ­re­go ambi­cją było wyłącz­nie zre­ka­pi­tu­lo­wa­nie kil­ku głów­nych myśli Popra­wy), ale wła­śnie szkic wro­cław­skie­go kry­ty­ka, wobec któ­re­go pozo­sta­li dys­ku­tan­ci się ze swy­mi roz­po­zna­nia­mi sytu­owa­li.

Przy­po­mnę prze­to tych kil­ka naj­istot­niej­szych wąt­ków zaini­cjo­wa­nych przez Popra­wę, któ­re wypunk­to­wa­ne zosta­ły rów­nież we wzmian­ko­wa­nym tuż powy­żej wstęp­nia­ku Tawer­ny: „(…) wiel­ka zmia­na po roku 1989 nie­wąt­pli­wie się doko­na­ła, tyle że – co dziś, z per­spek­ty­wy histo­rycz­no­li­te­rac­kiej, cał­kiem nie­źle już widać – była to wła­śnie zmia­na, skła­da­ją­ca się na cały skom­pli­ko­wa­ny i zróż­ni­co­wa­ny pro­ces. Zmia­na, a nie rewo­lu­cyj­ne zerwa­nie i cał­kiem nowy począ­tek”; „(…) Fort – Port – Biu­ro oka­za­ły się istot­ny­mi insty­tu­cja­mi poezji pol­skiej, prze­strze­nia­mi, w któ­rych mogła publicz­nie zaist­nieć, dzię­ki któ­rym łatwiej docie­ra­ła do czy­tel­ni­ków, była bar­dziej roz­po­zna­wal­na (jako nowa poezja pol­ska wła­śnie)”; „Rewo­lu­cji for­tecz­no-por­to­wej raczej więc nie było, w Legni­cy i Wro­cła­wiu doko­na­ło się za to coś waż­niej­sze­go: cią­głość poezji pol­skiej reali­zo­wa­ła się tam w swej inno­wa­cyj­nej róż­no­rod­no­ści”.

Jako pierw­sza – apro­ba­tyw­nie – pod­ję­ła rzu­co­ną przez Popra­wę ręka­wi­cę Moni­ka Brą­giel, poet­ka i kry­tycz­ka lite­rac­ka, lau­re­at­ka zeszło­rocz­ne­go Biu­ro­we­go i Por­to­we­go kon­kur­su „Kry­tyk z uczel­ni”. Zda­niem Brą­giel, isto­tą zmia­ny zaini­cjo­wa­nej – mię­dzy inny­mi – dwie deka­dy temu w Legni­cy (choć rów­nież, by dale­ko nie się­gać, w tych kil­ku zale­d­wie nie­po­mier­nie waż­nych tomi­kach poetyc­kich fio­le­to­wej serii „Bru­lio­nu” z począt­ku ostat­niej deka­dy poprzed­nie­go stu­le­cia), nie jest to, co sta­no­wi w obie­go­wej opi­nii bez mała syno­nim same­go poję­cia zmia­ny, czy­li zerwa­nie, lecz wprost prze­ciw­nie: zaini­cjo­wa­nie pew­nej ina­czej niż do tej pory rozu­mia­nej cią­gło­ści. Prze­strzeń otwar­ta przez mogą­ce się cie­szyć dłuż­szą niż jed­no­ra­zo­wa egzy­sten­cją insty­tu­cje, takie jak Biu­ro z jego Fortami/Portami lub „Bru­lion” (ale też – dopo­wia­dam – cho­ciaż­by serie wydaw­ni­cze i całe wydaw­nic­twa kon­sty­tu­ują­ce się przy cza­so­pi­smach takich jak „Lam­pa i Iskra Boża”, „Kre­sy”, „Stu­dium” czy „Czas Kul­tu­ry”) umoż­li­wi­ła wybrzmie­nie naj­wy­ra­zist­szym pol­skim idio­mom poetyc­kim ostat­nich lat, od któ­rych roz­ple­ni­ły się gło­sy i pogło­sy poetów coraz młod­szych. Tak zatem zda­niem Brą­giel isto­tą wpły­wu Biu­ra jest jego dzia­łal­ność wydaw­ni­cza i pro­mo­cyj­na – a przy­szłość powin­na kon­cen­tro­wać się głów­nie na prze­my­śle­niu nowych stra­te­gii publicz­nej pre­zen­ta­cji lite­ra­tu­ry.

Kolej­ny głos w deba­cie nale­żał rów­nież do młod­sze­go poko­le­nia kry­tycz­no­li­te­rac­kie­go, repre­zen­to­wa­ne­go przez Jaku­ba Skur­ty­sa – i sku­pia się on na podob­nych aspek­tach co wypo­wiedź Moni­ki Brą­giel (dzia­łal­ność wydaw­ni­cza i jej festi­wa­lo­wa opra­wa), acz­kol­wiek ina­czej roz­kła­da akcen­ty, rów­nież teo­re­tycz­ne. Skur­tys – co zna­mien­ne wła­śnie dla mło­de­go poko­le­nia kry­ty­ków lite­rac­kich (i mam nadzie­ję, że Autor nie obra­zi się za to epa­to­wa­nie „mło­do­ścią”; sam wszak przed­sta­wia się w ten spo­sób w zamiesz­czo­nym pod tek­stem bio­gra­mie) – nie jest obcią­żo­ny nie­chę­cią w sto­sun­ku do mark­si­zu­ją­ce­go dys­kur­su lite­ra­tu­ro­znaw­cze­go; korzy­sta z nie­go zresz­tą z jak naj­lep­szym poznaw­czym skut­kiem. Tak zatem, zda­niem Skur­ty­sa, Biu­ro ma swo­ją rolę zarów­no w two­rze­niu pew­nej bazy, ale echa jego dzia­łań widać też po stro­nie nad­bu­do­wy. Na odzie­dzi­czo­nych po PRL‑u zglisz­czach cen­tra­li Biu­ro ukształ­to­wa­ło się jako naj­po­waż­niej­szy ośro­dek wyda­wa­nia i pro­mo­wa­nia nowej poezji – a że zro­bi­ło to jako pierw­sze, więc przez czas jakiś korzy­sta­ło z wywal­czo­nej dla sie­bie pozy­cji hege­mo­na. Pew­ne prak­ty­ki spo­łecz­no-lite­rac­kie i wydaw­ni­cze z cza­sem sta­ły się punk­tem wyj­ścia dla nowych poszu­ki­wań, nowych ini­cja­tyw – zgod­nie z dia­lek­tycz­ną logi­ką pew­ne­go pro­ce­su histo­rycz­ne­go Biu­ro, któ­re zaczy­na­ło jako anty­te­za dla cze­goś, co Piotr Czer­wiń­ski nazwał ongiś „eli­to-poezją”, z cza­sem skost­nia­ło w tezę, któ­ra zaczę­ła gene­ro­wać swo­je wła­sne anty­te­zy.

Głów­ną myślą wypo­wie­dzi Paw­ła Mac­kie­wi­cza, auto­ra dwóch waż­nych ksią­żek o pol­skiej lite­ra­tu­rze i meta­li­te­ra­tu­rze ostat­nich lat, jest porów­na­nie dzia­łal­no­ści Biu­ra Lite­rac­kie­go i reda­go­wa­nych przez Mie­czy­sła­wa Gry­dzew­skie­go „Wia­do­mo­ści Lite­rac­kich”, naj­bar­dziej wpły­wo­we­go pol­skie­go perio­dy­ku lite­rac­kie­go lat mię­dzy­wo­jen­nych. Tak zatem – kon­sta­tu­je Mac­kie­wicz – zarów­no Biu­ro, jak „Wia­do­mo­ści Lite­rac­kie”, mia­ły swo­je pod­gle­bie w innym śro­do­wi­sku: dla legnic­ko-wro­cław­skiej ofi­cy­ny był to „Bru­lion”, dla tygo­dni­ka Gry­dzew­skie­go ska­man­dry­ci z ich głów­nym cza­so­pi­smem. I tu, i tam nie mie­li­śmy więc do czy­nie­nia z ambi­cją pre­zen­to­wa­nia cało­ści powsta­ją­cej w danym momen­cie w Pol­sce lite­ra­tu­ry, lecz z foro­wa­niem pew­nej okre­ślo­nej kote­rii poko­le­nio­wej, towa­rzy­skiej czy este­tycz­nej – i choć doko­ny­wa­ły się otwar­cia na inne poety­ki, inne gło­sy, to jed­nak trzon pozo­stał zasad­ni­czo ten sam: w „Wia­do­mo­ściach…” Tuwim czy Wie­rzyń­ski, w Biu­rze Sosnow­ski bądź Sen­dec­ki. Po wtó­re: w obu porów­ny­wa­nych przez Mac­kie­wi­cza ini­cja­ty­wach nie cho­dzi­ło – przy­naj­mniej od pew­ne­go momen­tu – o sta­no­wie­nie nowych języ­ków, a o utrwa­la­nie siły raże­nia tych już ukształ­to­wa­nych. Czy też – by się­gnąć po efek­tow­ną meta­fo­rycz­ną dycho­to­mię same­go Mac­kie­wi­cza – i Biu­ro, i „Wia­do­mo­ści Lite­rac­kie” mniej rewo­lu­cjo­ni­zo­wa­ły, bar­dziej cemen­to­wa­ły.

Coraz moc­niej obec­ny ostat­nio w rodzi­mej kry­ty­ce lite­rac­kiej Krzysz­tof Szta­fa doma­ga się w swo­im gło­sie (podob­nie jak zro­bił to w obszer­nej roz­pra­wie nade­sła­nej do Tawer­ny na dru­gą edy­cję kon­kur­su „Kry­tyk z uczel­ni”) zauwa­że­nia fak­tycz­nie nowych zja­wisk lite­rac­kich, takich jak choć­by Maciej Tara­nek i gru­pa Roz­dziel­czość Chle­ba czy Rafał Róże­wicz wespół ze śro­do­wi­skiem „2Miesięcznika”, prze­strze­ga­jąc jed­no­cze­śnie przed – z pew­no­ścią do pew­ne­go stop­nia real­nym – nie­bez­pie­czeń­stwem roz­my­cia gra­nic poję­cia „nowej” poezji; roz­my­cia, pozwo­lę sobie dodać, moty­wo­wa­ne­go rów­nież bie­żą­cym inte­re­sem tego czy tam­te­go wydaw­nic­twa. Jak pisze sam Szta­fa, „Jeże­li ety­kiet­ka «nowej poezji» obej­mu­je (przy­kła­do­wo) nowy tom Łuka­sza Jaro­sza, Szcze­pa­na Kopy­ta czy Kon­ra­da Góry (wcze­sne rocz­ni­ki osiem­dzie­sią­te), to jesz­cze pół bie­dy. Gorzej, kie­dy przez nową poezję kry­ty­ka nadal rozu­mie – a dzie­je się tak, nie­ste­ty, zbyt czę­sto – auto­rów debiu­tu­ją­cych u pro­gu lub w poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych (jak cho­ciaż­by Andrzej Sosnow­ski czy Roman Honet), a więc nie­mal­że w «pierw­szym rzu­cie» po wzmian­ko­wa­nej na począt­ku trans­for­ma­cji. Powiedz­my sobie jasno: nie da się prze­ce­nić zasług, jakie dla «nowej poezji» odda­li ci auto­rzy, jed­nak sami w sobie «nowej poezji» nie two­rzą”.

Joan­na Orska z kolei, autor­ka – mię­dzy inny­mi – arcy­waż­nej dla zaj­mu­ją­ce­go się naj­now­szą pol­ską lite­ra­tu­rą książ­ki Lirycz­ne nar­ra­cje, nade­sła­ła na uży­tek deba­ty reflek­sję nad poję­ciem main­stre­amu. Rzecz o tyle dziw­na, że poję­cie to naj­czę­ściej funk­cjo­nu­je w odnie­sie­niu do poezji jako nega­tyw­ny punkt odnie­sie­nia – we fra­ze­olo­gicz­nie kost­nie­ją­cych licz­ma­nach: „poezja sytu­uje się na obrze­żach kul­tu­ral­ne­go main­stre­amu”, „main­stre­amo­we media lek­ce­wa­żą poezję” etc. Orska tym­cza­sem – z iro­nicz­ną dezyn­wol­tu­rą – wska­zu­je, że to wła­śnie śro­do­wi­ska odpo­wie­dzial­ne za życie lite­rac­kie w Pol­sce powin­ny, miast pogrą­żać się w rytu­al­nym uty­ski­wa­niu, uznać, że w obrę­bie pew­ne­go pola poezja, owszem, jest main­stre­amo­wa. Prze­ciw­na stra­te­gia pro­wa­dzi do efek­tów prze­ciw­sku­tecz­nych: jest fak­tycz­nym pogo­dze­niem się ze stra­te­gią rugo­wa­nia poezji z sze­ro­kie­go dys­kur­su kul­tu­ry.

Wro­cław­ski kry­tyk lite­rac­ki Paweł Kacz­mar­ski zwra­ca z kolei uwa­gę na dwa – jego zda­niem – nad­uży­cia popeł­nio­ne w otwie­ra­ją­cym deba­tę redak­cyj­nym wstęp­nia­ku: na nad­mier­nie roz­my­wa­ją­ce isto­tę dys­ku­to­wa­ne­go pro­ble­mu (a do tego nie do koń­ca upraw­nio­ne wzglę­dem ducha i lite­ry tek­stu Popra­wy) uży­cie ter­mi­nów „rewo­lu­cja” i „isto­to­wy”. Rewo­lu­cja – zda­niem Kacz­mar­skie­go – to fakt nazbyt poważ­ny, by moż­na było o niej mówić w kon­tek­ście cze­goś spo­łecz­nie jed­nak tak nie­waż­kie­go jak „zro­bie­nie cze­goś bar­dzo cie­ka­we­go z wier­szem na łamach cza­so­pi­sma lite­rac­kie­go w latach 90.”. Kry­ty­ka uży­te­go we wstęp­nia­ku kon­struk­tu poję­cio­we­go „isto­to­wa nowa poezja” wyra­sta z kolei z pew­ne­go przy­ję­te­go przez Kacz­mar­skie­go za zasad­ny teo­re­tycz­no­li­te­rac­kie­go zało­że­nia, że poezja jest spra­wą wyłącz­nie pew­nej powierzch­nio­wej gry form (w swej rady­kal­nej, neo­prag­ma­ty­stycz­nej z ducha for­mie, zało­że­nie to negu­je w ogó­le ist­nie­nie cze­goś takie­go jak głę­bi­no­wy sens komu­ni­ka­tu lite­rac­kie­go). A jeśli cho­dzi o pew­ną jako­ścio­wą zmia­nę zapro­po­no­wa­ną w dyk­cjach pol­skiej poezji przez Biu­ro i jego insty­tu­cje, to wśród róż­no­rod­no­ści (być może nie­moż­li­wej do satys­fak­cjo­nu­ją­ce­go uspój­nie­nia) pre­zen­to­wa­nych tu poetyk indy­wi­du­al­nych naj­bar­dziej ude­rza­ją­ca jest – zda­niem Kacz­mar­skie­go – „pew­na meta­po­etyc­ka nie­śmia­łość auto­rów uwa­ża­nych za naj­waż­niej­sze punk­ty odnie­sie­nia – ich nie­chęć do dekla­ra­tyw­no-pro­gra­mo­we­go wypo­wia­da­nia się o wier­szu poza wier­szem”. A to, że w pewien okre­ślo­ny spo­sób w prze­strze­ni pol­skiej kul­tu­ry funk­cjo­nu­ją poety­ki Kry­sty­ny Miło­będz­kiej czy Roma­na Hone­ta, nie jest imma­nent­ną cechą tych poetyk lecz efek­tem mniej­szej lub więk­szej for­tun­no­ści pew­nych aktów kry­tycz­no­li­te­rac­kich.

Naj­bar­dziej kry­tycz­nym wobec Biu­ra Lite­rac­kie­go gło­sem w deba­cie jest ten nade­sła­ny przez zasłu­żo­ne­go ani­ma­to­ra życia lite­rac­kie­go, Rado­sła­wa Wiśniew­skie­go. Wiśniew­ski – odda­jąc spra­wie­dli­wość Biu­ru jako insty­tu­cji, któ­ra wypra­co­wa­ła sobie ongiś trud­ną do porów­na­nia pozy­cję w świat­ku pol­skie­go życia lite­rac­kie­go i dzię­ki któ­rej w spo­sób odpo­wied­ni do ich wagi mogły być publi­ko­wa­ne naj­waż­niej­sze gło­sy poetyc­kie ostat­nich dwu­dzie­stu lat – zarzu­ca, że w ślad za tym nie poszedł inten­syw­niej­szy wysi­łek zmie­rza­ją­cy do kre­owa­nia dys­kur­su już nie tyl­ko poetyc­kie­go, ale też oko­ło­po­etyc­kie­go (kry­tycz­no­li­te­rac­kie­go, śro­do­wi­sko­we­go). To Biu­ro – zda­niem Wiśniew­skie­go – powin­no było stać się waż­nym ośrod­kiem fer­men­to­wa­nia naszej reflek­sji o poezji, tym­cza­sem poszło w kie­run­ku bycia (po pro­stu? tyl­ko? aż?) wydaw­nic­twem, jeśli czymś się wyróż­nia­ją­cym (nie­ste­ty, in minus) wśród innych pod­mio­tów w pol­skiej grze wydaw­ni­czej, to tyl­ko wyjąt­ko­wą her­me­tycz­no­ścią sku­pio­ne­go wokół sie­bie śro­do­wi­ska pisar­skie­go.

Tekst zamy­ka­ją­cy deba­tę – autor­stwa zna­ko­mi­tej poet­ki Mar­ty Pod­gór­nik – rów­nież jest tek­stem moc­nym, oskar­ży­ciel­skim, acz skie­ro­wa­nym prze­ciw­ko komuś inne­mu: prze­ciw­ko śro­do­wi­sku (tak dzien­ni­kar­skie­mu, jak i kry­tycz­no­li­te­rac­kie­mu bądź aka­de­mic­kie­mu), któ­rych iner­cja spra­wia, że samo mówie­nie o rewo­lu­cji w lite­ra­tu­rze sta­je się gro­te­sko­we już w punk­cie wyj­ścia. Nie­mniej jed­nak ostat­nie sło­wa Pod­gór­nik wyda­ją się krze­pić – na tyle, że być może nie od rze­czy będzie je tutaj, na koniec, w obszer­niej­szym nie­co frag­men­cie przy­wo­łać: „W redak­cjach tych kil­ku wydaw­nictw, któ­re jesz­cze wie­rzą w lite­ra­tu­rę inną niż biblie gen­der czy pod­ręcz­ni­ki odchu­dza­nia w week­end, codzien­nie od rana do wie­czo­ra pra­cu­ją praw­dzi­wi ludzie; po cichut­ku, bez fajer­wer­ków, bez okła­dek w «Two­im Sty­lu» – piszą, czy­ta­ją, skła­da­ją, reda­gu­ją, robią nud­ne korek­ty, odbie­ra­ją mej­le i tele­fo­ny, per­trak­tu­ją z gra­fi­kiem, dru­kar­nią, z księ­gar­nia­mi, cza­sem oso­bi­ście noszą pacz­ki na pocz­tę. Dla mnie to wię­cej zna­czy niż tocze­nie pia­ny w aka­de­mic­kiej pral­ce. Dużo wię­cej, niż byle­ja­kość hur­to­wo zamiesz­cza­nych w inter­ne­cie (lite­rac­kim) bzde­tów”.

O AUTORZE

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.