debaty / ankiety i podsumowania

Przestrzał i prześwit. Wokół nowej poezji

Krzysztof Sztafa

Głos Krzysztofa Sztafy w debacie "Powiadacie, że chcecie rewolucji".

strona debaty

Powiadacie, że chcecie rewolucji

To oczy­wi­ste, że w prze­cią­gu ostat­nie­go ćwierć­wie­cza w pol­skiej poezji doko­nał się sze­reg istot­nych, nie­ba­ga­tel­nych zmian. Czym była­by bowiem lite­ra­tu­ra nie­czu­ła na rady­kal­ne prze­obra­że­nia w świe­cie zewnętrz­nym? Bez wzglę­du na toczo­ne nie­gdyś spo­ry, z pew­no­ścią przy oka­zji prze­ło­mu 1989 roku zakoń­czy­ła się „jakaś” opo­wieść o lite­ra­tu­rze, a wraz z nią rów­nież pewien okre­ślo­ny spo­sób myśle­nia o niej.

Według nie­któ­rych poezja – jak­by w zgo­dzie z logi­ką nowych sto­sun­ków spo­łecz­nych – spry­wa­ty­zo­wa­ła się i zamknę­ła w obsza­rze jed­nost­ko­wej, egzy­sten­cjal­nej eks­pre­sji, w któ­rej pod­miot – zależ­nie od wyobra­żo­ne­go punk­tu doj­ścia – szu­kał ratun­ku przed pochła­nia­ją­cą go dez­in­te­gra­cją albo, zgo­ła prze­ciw­nie, bra­wu­ro­wo cele­bro­wał i wychwa­lał wła­sną przy­pad­ko­wość. Według dru­gich zamknę­ła się we wła­snym – języ­ko­wym – two­rzy­wie, testu­jąc jego wytrzy­ma­łość i ujaw­nia­jąc tkwią­ce w nim apo­rie. Według jesz­cze innych poezja sta­ła się nade wszyst­ko kry­tycz­nym komen­ta­rzem do pod­le­ga­ją­cej dyna­micz­nym zmia­nom rze­czy­wi­sto­ści, uprzy­wi­le­jo­wa­nym miej­scem, z któ­re­go – jak­by za pomo­cą wstrzy­mu­ją­ce­go ruch zaklę­cia – moż­na było uchwy­cić jej natu­rę i wyru­szyć w nie­bez­piecz­ną podróż pro­wa­dzą­cą wzdłuż śla­dów po „wiel­kich” ide­ach, któ­rych nikt o zdro­wym umy­śle już nie śmiał nazy­wać wprost.

W dużej mie­rze dzie­je pol­skiej poezji z okre­su prze­ło­mu są już dziś jed­nak zamknię­tą kar­tą, o czym świad­czą licz­ne opra­co­wa­nia kry­tycz­ne oraz mno­żą­ce się – poręcz­ne mniej bądź bar­dziej, jed­nak nie­odmien­nie zawłasz­cza­ją­ce – typo­lo­gie. Histo­ria lite­ra­tu­ry rze­czy­wi­ście pochła­nia wszyst­ko i to pochła­nia szyb­ciej, niż się wyda­je. Moż­na powie­dzieć, że jej ape­tyt rośnie w mia­rę jedze­nia. Stąd w śro­do­wi­sku kry­ty­ków (ale rów­nież wśród samych poetów, do cze­go wró­cę póź­niej) w ostat­nich latach poja­wi­ły się woła­nia o nowość: zra­zu były to gło­sy nie­śmia­łe i raczej odosob­nio­ne, dzi­siaj jed­nak powszech­ne i coraz gło­śniej­sze. Jak w otwie­ra­ją­cym niniej­szą deba­tę tek­ście pisze Adam Popra­wa, „róż­ne wypo­wie­dzi [kry­ty­ków, dzien­ni­ka­rzy – K.S] łączy jed­no: we wszyst­kich mani­fe­stu­je się pra­gnie­nie wiel­kiej zmia­ny”. Nale­ża­ło­by uści­ślić jaką „wiel­ką zmia­nę” mamy na myśli i w zasa­dzie kto miał­by do niej dopro­wa­dzić.

Przejdź­my zatem do kon­kre­tów. Pro­blem z kry­ty­ką „pro­jek­tu­ją­cą” ową (peł­za­ją­cą) rewo­lu­cję oraz z samą rze­ko­mą rewo­lu­cją – szcze­gól­nie w pol­skim dys­kur­sie lite­ra­tu­ro­znaw­czym – pole­ga dziś przede wszyst­kim na okre­śle­niu jej wła­ści­we­go pod­mio­tu spraw­cze­go. Wszak trud­no było­by wycze­ki­wać zasy­gna­li­zo­wa­nej przez redak­cyj­ne wpro­wa­dze­nie do niniej­szej deba­ty „wiel­kiej” zmia­ny bez odpo­wied­niej repre­zen­ta­cji ze stro­ny samych arty­stów. Jeże­li ety­kiet­ka „nowej poezji” obej­mu­je (przy­kła­do­wo) nowy tom Łuka­sza Jaro­sza, Szcze­pa­na Kopy­ta czy Kon­ra­da Góry (wcze­sne rocz­ni­ki osiem­dzie­sią­te), to jesz­cze pół bie­dy. Gorzej, kie­dy przez nową poezję kry­ty­ka nadal rozu­mie – a dzie­je się tak, nie­ste­ty, zbyt czę­sto – auto­rów debiu­tu­ją­cych u pro­gu lub w poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych (jak cho­ciaż­by Andrzej Sosnow­ski czy Roman Honet), a więc nie­mal­że w „pierw­szym rzu­cie” po wzmian­ko­wa­nej na począt­ku trans­for­ma­cji. Powiedz­my sobie jasno: nie da się prze­ce­nić zasług, jakie dla „nowej poezji” odda­li ci auto­rzy, jed­nak sami w sobie „nowej poezji” nie two­rzą. Kry­ty­ka doszu­ku­ją­ca się dziś świe­żo­ści w obrę­bie wspo­mnia­nych poetów nie­ja­ko sama przy­zna­je się do myśle­nia według prze­brzmia­łych już kate­go­rii – wpraw­dzie aktu­al­nych w prze­szło­ścio­wej (a więc nega­tyw­nej) per­spek­ty­wie trans­for­ma­cyj­nej, lecz ana­chro­nicz­nych w kon­tek­ście dru­giej deka­dy dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wie­ku. Któ­ra to deka­da ma sta­no­wić prze­cież jedy­nie punkt wyj­ścia. Tym­cza­sem rze­czy­wi­ście nowa poezja wyra­sta z kry­tycz­nej re-lek­tu­ry tych auto­rów i doty­czy dzi­siej­szych dwu­dzie­sto­lat­ków, czę­ściej sku­pio­nych wokół niszo­wych, inter­ne­to­wych por­ta­li niż dużych domów wydaw­ni­czych w sty­lu Biu­ra Lite­rac­kie­go, por­ta­li ist­nie­ją­cych na mar­gi­ne­sie „nasze­go małe­go main­stre­amu” (okre­śle­nie Paw­ła Kacz­mar­skie­go), a więc nie­ste­ty zazwy­czaj poza zasię­giem „poważ­nej” deba­ty. To naj­czę­ściej tam, w abso­lut­nej niszy pola lite­rac­kie­go, dzie­je się dziś naj­więk­szy fer­ment i wrze­nie, cze­go przy­kła­dem niech będzie (zata­cza­ją­ca coraz szer­sze krę­gi, to fakt) dzia­łal­ność kra­kow­skiej „Roz­dzielcz­no­ści Chle­ba” czy powsta­ją­cy wła­śnie pod redak­cją Rafa­ła Róże­wi­cza „2Miesięcznik”, inter­ne­to­we cza­so­pi­smo „w cało­ści poświę­co­ne poko­le­niu trans­for­ma­cji ustro­jo­wej”, któ­re za cel sta­wia sobie kon­so­li­da­cję dzi­siej­szych dwu­dzie­sto­lat­ków i trzy­dzie­sto­lat­ków. W tym kon­tek­ście w wypo­wie­dzi Ada­ma Popra­wy, suge­ru­ją­cej, iż w powszech­nym woła­niu o mło­dych tkwi hipo­kry­zja (a nawet „hipo­kry­zia”), gdyż tak napraw­dę nikt się prze­cież nimi nie inte­re­su­je, czai się wie­le złej woli. O mło­dych pisze się coraz czę­ściej, jed­nak poza zasię­giem dużych wydaw­nictw. Jak ujął to wspo­mnia­ny Rafał Róże­wicz: „poezja pol­ska uro­dzo­nych w oko­li­cach prze­ło­mu jest celem wypraw poje­dyn­czych sond kosmicz­nych, dopie­ro zbie­ra­ją­cych prób­ki z jej powierzch­ni”, lecz – dodam już od sie­bie – te podró­że w nie­zna­ne wyda­rza­ją się coraz czę­ściej, a w nie­dłu­gim cza­sie – jestem o tym prze­ko­na­ny – sta­ną się nor­mą.

Nie cho­dzi tutaj jed­nak, jak mogło­by się wyda­wać, o jakieś rewo­lu­cyj­ne zerwa­nie – swo­ją dro­gą wyobraź­my sobie śmiesz­ność takie­go gestu w sytu­acji, w któ­rej prze­cięt­ne­mu Kowal­skie­mu abso­lut­nie nikt i nic nie mówi, by w ogó­le poezję (jaką­kol­wiek) czy­tał. Umów­my się: od 1989 roku zmie­ni­ło się wie­le, a nawet bar­dzo wie­le, ale nie aż tyle, by mówić o jakimś rady­kal­nie nowym hory­zon­cie egzy­sten­cjal­nym. Podob­nie jak kie­dyś „Bru­lio­now­cy” i póź­niej „Dzie­ci gor­szej koniunk­tu­ry”, mło­dzi dzi­siaj nadal zma­ga­ją się z rze­czy­wi­sto­ścią póź­nej nowo­cze­sno­ści. Owszem, zma­ga­ją się z zupeł­nie innej per­spek­ty­wy i innych pozy­cji, jed­nak kwe­stia w dużej mie­rze spro­wa­dza się do podob­nej wal­ki z podob­ny­mi wia­tra­ka­mi. Na takim grun­cie żad­nej hege­mo­nicz­nej stra­te­gii budo­wać się nie da. U źró­deł wzmian­ko­wa­ne­go „2Miesięcznika” leży raczej utwo­rze­nie jakiejś – naj­pew­niej nie­zo­bo­wią­zu­ją­cej – nar­ra­cji wspól­no­to­wej, któ­ra (wła­śnie mię­dzy inny­mi ze wzglę­du na swo­ją wspól­no­to­wość) mogła­by zaofe­ro­wać cho­ciaż­by lek­kie prze­su­nię­cie domi­nant na dzi­siej­szej sce­nie poetyc­kiej. Redak­cja Tawer­ny, zasta­na­wia­jąc się nad logi­ką zmia­ny w poezji pol­skiej, sama sobie odpo­wia­da, kie­dy doda­je, iż zmia­na ta wyro­sła „z sze­re­gu rewo­lu­cyj­nych gestów, z któ­rych żaden sam w sobie nie sta­no­wił żad­ne­go prze­ło­mu”. Dokład­nie tak. Dotych­cza­so­wa zmia­na pole­ga­ła wła­śnie na tym, że skła­da­ła się z wie­lu poje­dyn­czo­ści, przez co – z jed­nej stro­ny – skut­ko­wa­ła zaist­nie­niem wie­lu fascy­nu­ją­cych poetyk, lecz – z dru­giej – nie sta­no­wi­ła żad­ne­go rze­czy­wi­ście struk­tu­ral­ne­go prze­ło­mu. Zamiast wywa­żyć drzwi, weszła przez okna. Żeby była jasność: to żaden zarzut, a być może wręcz prze­ciw­nie.

Wspól­no­to­wy ciąg spod zna­ku „2Miesięcznika” nie jest jed­nak pró­bą reha­bi­li­ta­cji poko­le­nia rozu­mia­ne­go jako rady­kal­na kate­go­ria lite­ra­tu­ro­znaw­cza. To raczej pró­ba stwo­rze­nia plat­for­my dla mło­dych, w któ­rej mogli­by nawza­jem deba­to­wać o doty­czą­cych ich pro­ble­mach, takich cho­ciaż­by jak spór wokół poezji cyber­ne­tycz­nej (to zna­mien­ne, że „Roz­dziel­czość Chle­ba” jako bodaj jedy­ne współ­cze­sne śro­do­wi­sko poetyc­kie wyda­ło wła­sny mani­fest ide­owy). Tutaj cie­ka­wym, bo odby­wa­ją­cym się nie­ja­ko „wewnątrz” gene­ra­cji zja­wi­skiem wyda­je się zbiór Rafa­ła Róże­wi­cza Pro­duct Pla­ce­ment, wyra­sta­ją­cy wła­śnie z nie­zgo­dy na cyber­po­ezję. Jako taki, zapew­nia on jakiś ruch myśli wewnątrz for­ma­cji mło­dych i w grun­cie rze­czy nie ogra­ni­cza się wyłącz­nie do pro­ble­ma­ty­za­cji przed­mio­tu naj­now­szej liry­ki; cho­dzi o coś więk­sze­go, o coś, co na tę chwi­lę jesz­cze wisi w powie­trzu. Spór o sta­tus onto­lo­gicz­ny i wie­lość rze­czy­wi­sto­ści, spro­wo­ko­wa­ny z jed­nej stro­ny przez dzia­łal­ność „Roz­dziel­czo­ści Chle­ba”, a z dru­giej przez Pro­duct Pla­ce­ment, jest naszym – być może nawet gene­ra­cyj­nym – spo­rem; to jed­na z tych rze­czy, jaką w obręb naj­now­szej poezji pol­skiej włą­czy­li mło­dzi, zarów­no na pozio­mie idei, jak i na pozio­mie już same­go języ­ka. Repe­ty­to­rium Macie­ja Taran­ka ze swo­ją repe­ty­cyj­ną kon­struk­cją wypo­wie­dzi lirycz­nej nie­wąt­pli­wie coś w pol­skiej poezji zmie­ni­ło, a przy­naj­mniej osta­tecz­nie pogrze­ba­ło jało­wy, toczo­ny od lat spór pomię­dzy poety­ką „doświad­cze­nia” i poety­ką „języ­ka”. Nale­ży pod­kre­ślić: to zasłu­ga mło­dych, któ­rzy – porzu­ca­jąc bądź prze­kra­cza­jąc spo­rą część dotych­cza­so­wych spo­rów wokół poezji – prze­miesz­cza­ją się powo­li we wła­snym kie­run­ku, ku odmien­nym zagad­nie­niom, inspi­ro­wa­nym przez rów­nie odmien­ne punk­ty odnie­sie­nia (takie jak cho­ciaż­by teo­rie nowych mediów).

Jeste­śmy świad­ka­mi pew­nej zmia­ny: postę­pu­ją­cej jesz­cze na czwo­ra­kach, ale to zupeł­nie natu­ral­ne. Osta­tecz­nie mówi­my o naj­now­szym dziec­ku pol­skiej poezji.