debaty / ankiety i podsumowania

Przyjemność czytania

Zuzanna Sala

Głos Zuzanny Sali w debacie „Biurowe książki roku 2018”.

strona debaty

Biurowe książki 2018 roku: wprowadzenie

2018 rok był dla mnie rokiem zmia­ny kil­ku per­spek­tyw. Jed­ną z nich była per­spek­ty­wa czy­tel­ni­cza. Sta­łam się, tro­chę mimo­cho­dem, tro­chę dla pie­nię­dzy, a tro­chę dla­te­go, że mam sumie­nie (któ­re napraw­dę gło­śno odzy­wa się, gdy pole­cam komuś kup­no ksią­żek, sama ich uprzed­nio nie prze­czy­taw­szy), czy­tel­nicz­ką lite­ra­tu­ry dzie­cię­cej i mło­dzie­żo­wej. W 2018 roku zaczę­łam zaj­mo­wać się księ­gar­stwem o takim wła­śnie pro­fi­lu, w związ­ku z czym moje spoj­rze­nie na pre­mie­ry Biu­ra Lite­rac­kie­go nie­co się zmie­ni­ło w porów­na­niu do zeszłych lat. Gałąź ryn­ku książ­ki, któ­rą wcze­śniej trak­to­wa­łam pobłaż­li­wie lub przy­naj­mniej bez cie­ka­wo­ści (przy jed­no­cze­snym dekla­ro­wa­niu sza­cun­ku dla „dobrych wydaw­ców”, cokol­wiek by to mia­ło zna­czyć), nagle prze­su­nę­ła się w moim oso­bi­stym obra­zie lite­ra­tu­ry gdzieś bli­żej cen­tral­ne­go punk­tu. Dla­te­go chcia­ła­bym to pod­su­mo­wa­nie zacząć od książ­ki, któ­ra ‒ jak mogę zało­żyć ‒ przez pozo­sta­łych kry­ty­ków zabie­ra­ją­cych głos w dys­ku­sji zosta­nie potrak­to­wa­na mar­gi­nal­nie. Mam tu na myśli oczy­wi­ście Gry­ma­sy. Życie mię­dzy wier­szy­ka­mi Anny Pod­cza­szy. 

Z wyda­wa­niem poezji dla dzie­ci jest jeden pod­sta­wo­wy pro­blem – tym ryn­kiem rzą­dzą wzno­wie­nia kla­sy­ków. Coś, co nie może się nie sprze­dać, bo jest zna­ne i dostęp­ne w dome­nie publicz­nej (więc pro­ces wydaw­ni­czy jest bar­dzo tani). Ze współ­cze­snych popu­lar­nych auto­rów mamy Frą­czek, Strzał­kow­ską i nie­kwe­stio­no­wa­ne­go kró­la wzno­wień (co po 2018 roku moż­na aku­rat powie­dzieć bez mru­gnię­cia okiem) Micha­ła Rusin­ka. Trud­no zna­leźć coś poza tym kano­nem, co nie będzie wtór­ne i jed­no­cze­śnie wyda­ne sza­leń­czo dro­go. Biu­ro Lite­rac­kie od paru lat pró­bu­je wetknąć swo­je trzy gro­sze w tę niszę – i idzie mu to dobrze. W serii dla dzie­ci uka­zy­wa­ły się już takie książ­ki, jak feno­me­nal­ne Przy­go­dy przy­ro­dy Zbi­gnie­wa Mache­ja czy cha­rak­te­ry­stycz­ni, nie­odi­zo­lo­wa­ni od dyk­cji poet­ki Pira­ci dobrej robo­ty Joan­ny Muel­ler. Byłam w związ­ku z tym wszyst­kim sza­le­nie cie­ka­wa, co poka­że nam w Gry­ma­sach Anna Pod­cza­szy. Jed­nak od pierw­szej lek­tu­ry mia­łam z tym tomem jakiś trud­ny do zde­fi­nio­wa­nia pro­blem. Cią­gle do nie­go wra­ca­łam i zasta­na­wia­łam się: co jest nie tak? Języ­ko­wo jest to prze­cież skro­jo­ne napraw­dę nie­źle (mniej nie­dba­le niż koń­co­we czę­ści ksią­żek – pisa­nych jak­by w pośpie­chu, koń­czo­nych na deadli­ne – wspo­mnia­ne­go kró­la wzno­wień poezji dzie­cię­cej), może poza paro­ma nie­zbyt spraw­dza­ją­cy­mi się w wier­szach dla dzie­ci prze­rzut­nia­mi czy spe­cy­ficz­nym i jak mnie­mam nie do koń­ca prze­my­śla­nym łącze­niem bar­dzo natu­ra­li­stycz­ne­go języ­ka z archa­izma­mi czy sło­wa­mi, któ­re dzie­ci mogły­by zakwa­li­fi­ko­wać jako „trud­ne”. Cha­rak­te­ry­stycz­ne i lubia­ne ilu­stra­cje Zuzan­ny Orliń­skiej, ład­ne wyda­nie, odpo­wied­nia cena okład­ko­wa (nie wybit­nie przy­stęp­na, ale zro­zu­mia­ła) – to wszyst­ko powin­no się zło­żyć na suk­ces książ­ki. Ale pomi­mo tego nie tyl­ko nie potra­fi­łam niko­go spo­śród moich klien­tów zachwy­cić tą książ­ką – sama rów­nież nie potra­fi­łam się do niej do koń­ca prze­ko­nać. I chy­ba dopie­ro sia­da­jąc do tego pod­su­mo­wa­nia zro­zu­mia­łam, w czym rzecz. Anna Pod­cza­szy nie napi­sa­ła książ­ki dla dzie­ci – napi­sa­ła nato­miast książ­kę dla rodzi­ców (i o rodzi­ciel­stwie). Jasne, sku­pi­ła się w niej na dzie­cię­cym doświad­cza­niu świa­ta i opi­su­jąc to wszyst­ko, mia­ła oczy napraw­dę sze­ro­ko otwar­te i ogrom­ny ładu­nek empa­tii oraz zro­zu­mie­nia. Jed­nak to wszyst­ko zosta­ło prze­fil­tro­wa­ne przez soczew­kę doro­słe­go, któ­ry zamiast dia­lo­go­wać z dzieć­mi mru­ga jak gdy­by okiem do innych doro­słych i mówi: „heh, patrz, jak zabaw­nie, jak naiw­ny i śmiesz­ny jest ten świat. Moje dziec­ko powie­dzia­ło: mamo, I love you cię”. Gry­ma­sy nie skła­da­ją się z opo­wie­ści dla dzie­ci, a z opo­wie­ści o dzie­ciach. Dla­te­go bar­dziej zain­te­re­so­wa­ny ich tre­ścią będzie para­dok­sal­nie rodzic. Chlub­ny wyją­tek mia­ła chy­ba sta­no­wić koń­co­wa Baj­ka o ryba­ku – i może mia­ła­by do tego poten­cjał, gdy­by nie była dokład­nym prze­ło­że­niem na język wier­szo­wa­nej baj­ki hip-hopo­we­go kawał­ka Łony i Webe­ra Biz­nes­men. 

Będę jed­nak trzy­ma­ła kciu­ki za dal­sze pro­jek­ty wydaw­ni­cze Biu­ra Lite­rac­kie­go spro­fi­lo­wa­ne na dzie­ci – z ogrom­ną nadzie­ją, że fak­tycz­nie o dzie­ciach-odbior­cach będą myśle­li poeci i wydaw­cy. Mam bowiem wra­że­nie, że wszy­scy pol­scy „poważ­ni” lite­ra­ci sądzą, że pisa­nie dla dzie­ci jest dzie­cin­nie łatwe, a każ­dy odbior­ca, nie­za­leż­nie od wie­ku, czy­ta „mię­dzy wier­szy­ka­mi”. I tutaj zawie­szę głos – bo jesz­cze przy­pad­kiem zamiast robić biu­ro­we pod­su­mo­wa­nie roku, zbyt roz­ga­dam się o innych afer­kach, w któ­rych nasz mały, poetyc­ki świa­tek roman­so­wał z lite­ra­tu­rą dzie­cię­cą. 

Nie będę w tym pod­su­mo­wa­niu pisa­ła o wszyst­kich książ­kach wyda­nych w 2018 roku. Jeże­li Jerzy Jar­nie­wicz miał pra­wo w posło­wiu 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go powo­łać się na tak enig­ma­tycz­ną kate­go­rię, jak „przy­jem­ność czy­ta­nia”, to ja powtó­rzę ten gest za nim. Doko­nam wybo­ru, kie­ru­jąc się tym, co w minio­nym roku spra­wia­ło mi naj­więk­szą rado­chę, co wzbu­dzi­ło we mnie nie­po­kój, pasję czy zachwyt. Zwłasz­cza, że to wła­śnie postać Jar­nie­wi­cza – jako poety, nie jako tłu­ma­cza, któ­re­go doro­bek zna­łam od lat – wstrzą­snął mną w ostat­nim nie­co-ponad-roku. Po się­gnię­ciu z koń­cem 2017 roku po Puste noce prze­czy­ta­łam całe­go Jar­nie­wi­cza na nowo – i odkry­łam go na nowo. Zaczę­łam sza­leń­czo pochła­niać (zwłasz­cza ostat­nie) jego tomy, przy­no­sić te wier­sze na zaję­cia z dzieć­mi i mło­dzie­żą szkol­ną. Ponow­nie zaczę­łam czer­pać przy­jem­ność z cze­goś, cze­go chy­ba od cza­sów lice­al­ne­go zachły­śnię­cia się Hali­ną Poświa­tow­ską nie doświad­cza­łam w peł­ni – z czy­ta­nia liry­ki miło­snej. 

(Swo­ją dro­gą, muszę tu wtrą­cić aneg­do­tę. Czy­ta­łam raz Jar­nie­wi­cza z mło­dzie­żą w kato­lic­kim liceum. Pra­co­wa­li w gru­pach, gdy nagle dziew­czy­na, któ­ra wraz z kole­ga­mi z kla­sy pró­bo­wa­ła roz­gryźć tekst Sąd może orzec przy­pa­dek narzę­dzi, pod­nio­sła rękę, chcąc zadać pyta­nie. Pode­szłam do niej.
‒ Tak? – zapy­ta­łam
‒ Mam pyta­nie – odpar­ła – co to jest „youporn”?
‒ Stro­na inter­ne­to­wa z mate­ria­ła­mi por­no­gra­ficz­ny­mi – odpo­wie­dzia­łam.
‒ No prze­cież ci mówi­łem! – wark­nął odru­cho­wo jej kole­ga z gru­py, a ona deli­kat­nie się zaczer­wie­ni­ła. Sza­le­nie pru­de­ryj­na była to sce­na i pomy­śla­łam sobie wte­dy: Panie Jerzy, jest pan napraw­dę potrzeb­ny mło­dzie­ży dziś. No i mnie zresz­tą też).

Dla­te­go bar­dzo ucie­szy­ły mnie Sank­cje, któ­rych for­mu­ła jakimś cudem zda­ła egza­min, a nawet wię­cej – oka­za­ła się świet­nie skro­jo­nym dia­lo­giem! (Byłam prze­ko­na­na, że frag­men­ty nie­po­etyc­kie przy­ćmią samo sed­no wybo­ru, że trud­no będzie się sku­pić na czymś poza nimi – sta­ło się dokład­nie na odwrót, jedy­nie „pod­bi­ja­ły” tema­ty pod­no­szo­ne w poezji). Samo posło­wie redak­to­rów też wnio­sło wie­le życia w kry­tycz­ną deba­tę na temat dorob­ku poetyc­kie­go auto­ra Maki­ja­żu. Ich sło­wa: „Jar­nie­wicz im star­szy, tym poetyc­ko młod­szy” są, choć nie­co skró­to­we, bar­dzo traf­ne. Zresz­tą uwa­żam, że podob­nie moż­na powie­dzieć o innym poecie z Łodzi: Kac­prze Bart­cza­ku, któ­ry nie prze­sta­je mnie zaska­ki­wać kolej­ny­mi pro­po­zy­cja­mi poetyc­ki­mi. Jego prze­kład Ciem­nej mate­rii zda­je się kolej­nym dopo­wie­dze­niem tego, co jego same­go inte­re­su­je w poezji naj­bar­dziej: mini­ma­li­stycz­nych moż­li­wo­ści języ­ka, związ­ku nauki i tego, jak odbi­ja się ona na kon­stru­owa­nym obra­zie świa­ta.

Z innych oczy­wi­sto­ści, któ­re i tak war­to wypo­wie­dzieć: choć duże ilo­ści Rober­ta Rybic­kie­go na raz przy­pra­wia­ją mnie o ból gło­wy, to może osta­tecz­nie to powin­na robić poezja. I dla­te­go uwa­żam Pod­ręcz­nik nauko­wy dla oni­ro­nau­tów za waż­ne wyda­rze­nie wydaw­ni­cze, któ­re ugrun­to­wu­je osta­tecz­nie (obok przy­zna­ne­go poecie „Juliu­sza”) sta­tus Ryby w polu lite­rac­kim. 

Nato­miast nowe tłu­ma­cze­nie Bishop zre­ali­zo­wa­ne przez Andrze­ja Sosnow­skie­go to był oczy­wi­sty zeszło­rocz­ny must have. Napi­sa­no o tym prze­kła­dzie wystar­cza­ją­co dużo – i nie mam zamia­ru się tutaj powie­lać. Jedy­ne, co chcę powie­dzieć, to że ja na począt­ku tę książ­kę wypo­ży­czy­łam. I roz­czy­ta­łam, i prze­trzy­ma­łam. I musia­łam ją osta­tecz­nie kupić, bo przy­wią­za­nie do niej było zbyt duże. I pew­nie gdy­bym z tych wszyst­kich opo­wie­dzia­nych „przy­jem­no­ści czy­tel­ni­czych” mia­ła wybrać jed­ną, naj­waż­niej­szą – to była­by to wła­śnie ta. (Dopie­ro po ponow­nym prze­czy­ta­niu tego aka­pi­tu, zre­flek­to­wa­łam się, że każ­de kolej­ne zda­nie roz­po­czy­na­łam od spój­ni­ka „i”, jak ocza­ro­wa­ne, peł­ne emo­cji dziec­ko, któ­re chce zdać z cze­goś spra­woz­da­nie, ale bra­ku­je mu słów. Więc niech i tak zosta­nie – osta­tecz­nie to dobre pod­su­mo­wa­nie moich emo­cji zwią­za­nych z tą książ­ką). 

Mia­łam oka­zję na łamach „biBLio­te­ki” roz­ma­wiać z Kubą Nowac­kim o anto­lo­gii Połów 2017. Moje reflek­sje zwią­za­ne z tą książ­ką nie zmie­ni­ły się spe­cjal­nie od tego cza­su: mogę jedy­nie powie­dzieć, że bar­dzo cie­szy mnie osta­tecz­ne „wyło­wie­nie” moje­go poło­wo­we­go fawo­ry­ta, Jan­ka Rojew­skie­go, któ­ry jesz­cze w zeszłym roku zdą­żył wydać swo­ją debiu­tanc­ką książ­kę. Iko­no­klazm to tom prze­my­śla­ny, dobrze skro­jo­ny, w wie­lu miej­scach zaska­ku­ją­cy. Opo­wia­da o brud­nej męsko­ści, któ­ra w tej wizji (bar­dzo czar­nej zresz­tą) nie ma innych poten­cja­łów niż poten­cjał prze­mo­cy. Rojew­ski jest być może nie­co zbyt przy­wią­za­ny do języ­ków, któ­re nie są mu do nicze­go potrzeb­ne, być może zbyt czę­sto ope­ra­cjo­na­li­zu­je sobie zabie­gi, któ­re moż­na by było bez szko­dy dla tego pro­jek­tu porzu­cić. Nie zmie­nia to jed­nak fak­tu, że zade­biu­to­wał książ­ką dobrą, po któ­rej widać, że wie, co robi. I niech robi dalej, ja z pew­no­ścią będę to śle­dzi­ła z zain­te­re­so­wa­niem.

Koniec jed­ne­go roku i począ­tek kolej­ne­go były w Biu­rze Lite­rac­kim dość inten­syw­ne – na tyle, że czas ten zaczął mi się zle­wać w jed­no. W pierw­szym odru­chu chcia­łam wyśpie­wać peany na temat dru­giej książ­ki Ani Ada­mo­wicz. Ani­ma­lia bowiem z pew­no­ścią na to zasłu­gu­ją. Ale mamy już prze­cież nowy rok! Będzie jesz­cze czas na jego pod­su­mo­wa­nie. Tym­cza­sem niech idzie do przo­du, po cał­kiem pręż­nym począt­ku. Będę cze­ka­ła, co wyda­rzy się dalej.

O AUTORZE

Zuzanna Sala

Ur. 1994, doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach programu literaturoznawstwo. Wiceredaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”, kieruje wydawnictwem poetyckim o tej samej nazwie. Publikowała teksty krytyczne m.in. w „Czasie Kultury”, „Odrze”, „Stonerze Polskim”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej” czy „Wakacie”. Pochodzi z Bierutowa.