debaty / ankiety i podsumowania

Przyszłość krytyki literackiej

Jakub Skurtys

Głos Jakuba Skurtysa w debacie „Przyszłość literatury”.

strona debaty

Przyszłość literatury: wprowadzenie

Spe­ku­lo­wa­nie na temat przy­szło­ści wyda­je się mi dość nie­bez­piecz­ne i na ogół roz­mi­ja się ze sta­nem fak­tycz­nym. Michel de Cer­te­au, posta­wio­ny w latach 70. przez rząd fran­cu­ski przed zada­niem naszki­co­wa­nia instruk­cji obsłu­gi czło­wie­ka na naj­bliż­sze deka­dy, zauwa­żył, że wła­ści­wie nie umie­my jako huma­ni­ści mówić nawet o teraź­niej­szo­ści, a dopie­ro po jej prze­kro­cze­niu moż­na by doko­ny­wać futu­ro­lo­gicz­nych wycie­czek, któ­re były­by nauko­wo zasad­ne. Zamiast o przy­szło­ści, zaczął więc pisać o codzien­no­ści i na tym poprze­stał, bo oka­za­ła się ona tema­tem zbyt roz­le­głym, by zgłę­bił go jeden zespół badaw­czy. Zapro­szo­ny do podob­nych spe­ku­la­cji, spró­bu­ję więc zacząć w sty­lu de Cer­te­au: jaka przy­szłość cze­ka kry­ty­kę lite­rac­ką? Żeby na to pyta­nie odpo­wie­dzieć, trze­ba przy­jąć jakieś uję­cie „teraź­niej­szo­ści” (sta­nu obec­ne­go) oraz jakieś ukon­kret­nio­ne rozu­mie­nie „kry­ty­ki lite­rac­kiej”. Jako prak­ty­ka (zna­cze­nie 1, antro­po­lo­gicz­ne) oraz jako insty­tu­cja pola lite­rac­kie­go (zna­cze­nie 2, socjo­lo­gicz­ne) wyda­je się ona powszech­nie zro­zu­mia­ła, ale to tyl­ko wra­że­nie, bo tkwiąc w tzw. sze­ro­kiej teraź­niej­szo­ści, odno­si­my się jed­no­cze­śnie do wie­lu moż­li­wych począt­ków dys­cy­pli­ny. Dla uła­twie­nia odwo­łam się więc pokrót­ce do dwóch spoj­rzeń: gene­tycz­ne­go i funk­cjo­nal­ne­go.

Trze­ba też wspo­mnieć, że prze­cież nie żyje­my już w latach 70., a nasza przy­szłość nie jawi się już jako część nowo­cze­sne­go pro­jek­tu, lecz jako czas nie­wia­do­me­go, cze­goś, co nad­cho­dzi, ale nie zawsze jest ocze­ki­wa­ne (w Der­ri­diań­skim roz­róż­nie­niu: l’avenir wobec le futur). Trud­no mi więc pisać o przy­szło­ści jako takiej, rów­nież przy­szło­ści kry­ty­ki lite­rac­kiej, w świe­tle nowo­rocz­nych zapo­wie­dzi rewo­lu­cji kom­pu­te­rów kwan­to­wych i AI oraz w cie­niu nie­okieł­zna­nej depre­sji kli­ma­tycz­nej. Trud­no roz­strzy­gać, czy w ogó­le będzie jakaś przy­szłość, któ­ra wymknie się algo­ryt­mom kre­atyw­nym i ich postę­pu­ją­cej zdol­no­ści do gene­ro­wa­nia infor­ma­cji.

Ale zrób­my dwa kro­ki wstecz. Z per­spek­ty­wy gene­tycz­nej kry­ty­ka lite­rac­ka (a nawet sze­rzej: kry­ty­ka sztu­ki, ale ta odro­bi­nę wcze­śniej) wyła­nia się w zna­nej nam posta­ci na prze­ło­mie XVIII i XIX wie­ku, wraz z naro­dzi­na­mi tzw. sfe­ry publicz­nej, w epo­ce kon­flik­tów mię­dzy wła­dzą kró­lew­sko-ary­sto­kra­tycz­ną i boga­cą­cym się miesz­czań­stwem (nawet jeśli np. w póź­nym oświe­ce­niu czy roman­ty­zmie ta sfe­ra publicz­na ma jesz­cze głów­nie cha­rak­ter dwor­ski i salo­no­wy). Korzy­sta wów­czas z wol­nych, rodzą­cych się insty­tu­cji dzien­ni­kar­skich – pra­sy, z cza­sem oczy­wi­ście rów­nież z radia, a teraz stron inter­ne­to­wych – jako prze­strze­ni, w któ­rych może się nie tyl­ko wypo­wia­dać na temat dzieł sztu­ki i doko­ny­wać ich hie­rar­chi­za­cji, ale też może i musi inter­we­nio­wać w kwe­stiach spo­łecz­nych. Kry­ty­ka zabie­ra bowiem głos tu i teraz, i jak kler­kow­ska, nie­za­an­ga­żo­wa­na czy for­ma­li­stycz­na by nie była, w znacz­nie więk­szym stop­niu jest powią­za­na z warun­ka­mi, w jakich powsta­je, oraz z doraź­ny­mi inte­re­sa­mi poli­tycz­ny­mi i eko­no­micz­ny­mi, niż np. aka­de­mic­ka nauka o literaturze[1]. Siła i zna­cze­nie tak rozu­mia­nej kry­ty­ki jako insty­tu­cji wią­że się więc 1) z dobrze funk­cjo­nu­ją­cą sfe­rą publicz­ną, tzn. taką, w któ­rej uzna­je się war­tość dys­ku­sji na argu­men­ty oraz ich rolę w wypra­co­wa­niu wspól­nych sta­no­wisk lub przy­naj­mniej odsła­nia­niu anta­go­ni­zmów, 2) oraz z media­mi, któ­re gwa­ran­tu­ją tej sfe­rze ist­nie­nie dzię­ki umoż­li­wie­niu wymia­ny poglą­dów i infor­ma­cji.

Z per­spek­ty­wy nasze­go kra­ju sfe­ra publicz­na zawsze była dość sła­ba, mia­ła raczej cha­rak­ter chwi­lo­we­go for­mo­wa­nia się w pod­zie­miu, w nie­ustan­nej kontrze wobec wspól­ne­go wro­ga, niż demo­kra­tycz­nej prze­strze­ni, w któ­rej ście­ra­ją się sta­no­wi­ska (jak widział to Haber­mas). Jej sła­bość – w kon­tek­ście przy­szło­ści – doty­czy więc nie tego, czy poja­wi się kolej­ny wróg, któ­ry zno­wu na chwi­lę zace­men­tu­je poczu­cie nie­zbęd­no­ści kry­ty­ki jako narzę­dzia oddol­ne­go wypo­wia­da­nia posłu­szeń­stwa, tyl­ko czy będzie się ona potra­fi­ła prze­obra­zić w prze­strzeń typo­wą dla nowo­cze­snych spo­łe­czeństw zachod­nich i nie stra­cić w ten spo­sób swo­jej legi­ty­mi­za­cji (a to z kolei brzmi, jak­by tezy Sta­ni­sła­wa Brzo­zow­skie­go sprzed stu lat były wciąż aktu­al­ne…). A zatem: czy naszą toż­sa­mość zbio­ro­wą zwią­że­my jesz­cze jakoś z dys­ku­sją o sztu­ce i huma­ni­tas, jak myśla­no o tym w XIX i pierw­szej poło­wie XX wie­ku, czy też prze­ciw­nie: z nowy­mi tech­no­lo­gia­mi, postę­pem nauk przy­rod­ni­czych, star­tu­pa­mi i ich efek­ciar­ski­mi guru samo­roz­wo­ju, gonie­niem zachod­nie­go PKB czy inną eko­no­micz­ną fan­ta­zją. Od tego bowiem zale­ży atrak­cyj­ność kry­ty­ki (któ­rej kry­ty­ka lite­rac­ka jest czę­ścią) jako dzia­ła­nia spo­łecz­ne­go.

Po dru­gie: zmie­nia się cha­rak­ter mediów, i nie cho­dzi mi wca­le o nośni­ki (czy będzie to Inter­net, pra­sa tra­dy­cyj­na, rol­ki na Insta­gra­mie czy opo­wia­da­ją­ce lub tań­czą­ce holo­gra­my – to mnie w tej chwi­li nie inte­re­su­je, choć to oczy­wi­ście waż­ne i prze­kształ­ca to spo­so­by odbio­ru, a więc rów­nież sty­le two­rze­nia). Inte­re­su­ją­ca mnie prze­mia­na wią­że się z jed­nym z waż­niej­szych odkryć kapi­ta­li­zmu: sku­tecz­no­ścią zarzą­dza­nia afek­tyw­ne­go, któ­ra prze­kra­cza jaki­kol­wiek dys­kurs opar­ty na racjo­nal­nych argu­men­tach i deba­cie. Nie cho­dzi więc wyłącz­nie o zanik umie­jęt­no­ści reto­rycz­nych i argu­men­ta­cyj­nych na pozio­mie szkol­nym, wyni­ka­ją­cy z prze­ła­do­wa­nia pro­gra­mu i spad­ku war­to­ści nauki w naszym spo­łe­czeń­stwie, o odcho­dze­nie od logi­ki jako sztu­ki wnio­sko­wa­nia (rów­nież w huma­ni­sty­ce), o nie­umie­jęt­ność for­mu­ło­wa­nia argu­men­tów, któ­rą zastę­pu­je fero­wa­nie sądów i ich kolażowe/kontekstowe obu­do­wa­nie. To coś wię­cej. Afek­tyw­ny kapi­ta­lizm jest tani i sku­tecz­ny, bo dzia­ła na pozio­mie orga­ni­zmu, a nie jaź­ni, omi­ja racjo­nal­ny umysł i tym samym namysł – pobu­dza, anta­go­ni­zu­je, sku­pia wokół wyda­rze­nia duży poten­cjał emo­cjo­nal­ny i ener­ge­tycz­ny, a potem szyb­ko i spraw­nie go roz­ła­do­wu­je. Afek­tyw­ne media – wciąż two­rzą­ce oczy­wi­ście sfe­rę publicz­ną, choć odmien­ną, bar­dziej ple­mien­ną – nie są prze­strze­nią, w któ­rej kry­ty­ce będzie łatwo się odna­leźć. To widać już dziś w pro­ble­mach, jakie mło­dzi ludzie (lub ich wir­tu­al­ne awa­ta­ry) mają z oddzie­le­niem recen­zji od opi­nii, kry­ty­ki od hej­tu, pole­mi­ki od dis­su, new­sa od fake new­sa, a tak­że z wychwy­ty­wa­niem i tole­ro­wa­niem iro­nii (tej arcy­in­te­li­genc­kiej, pod­sta­wo­wej linii obro­ny przed sil­niej­szym: wła­dzą, meta­fi­zy­ką, prze­mo­cą). To prze­kła­da się rów­nież na pew­ne „spe­cja­li­stycz­ne” sta­no­wi­ska w obrę­bie same­go myśle­nia o kry­ty­ce: zmę­cze­nie pro­jek­tem kry­tycz­nym jako typo­wym dla nowo­cze­sne­go pod­mio­tu i ruch w stro­nę post­kry­tycz­no­ści, kry­ty­ki empa­tycz­nej i emo­cjo­nal­nej, lęk przed war­to­ścio­wa­niem i hie­rar­chi­zo­wa­niem, budo­wa­nie wspól­not afek­tyw­nych (typo­wych dla blo­gów czy fan­do­mów) wokół tek­stów kul­tu­ry, któ­re powin­ny być raczej dys­ku­to­wa­ne niż współ­a­fir­mo­wa­ne. Prze­su­nię­cie cię­ża­ru wią­zań spo­łecz­nych od skon­flik­to­wa­nych ze sobą wspól­not dys­ku­tu­ją­cych jed­no­stek (wów­czas war­to­ścią pozo­sta­je ta dys­ku­sja i dąże­nie do praw­dy) do wspól­not afek­tyw­nych i inter­su­biek­tyw­nych, od przed­mio­tu dys­ku­sji (np. wier­sza) do pozy­cji pod­mio­to­wych (moje odczu­cia i doświad­cze­nia), prze­ło­ży się moim zda­niem na kon­se­kwent­ne osła­bia­nie zna­cze­nia pra­cy kry­tycz­nej (i tej wokół sztu­ki, i kry­ty­ki filo­zo­ficz­nej, poję­tej jako spe­cy­fi­ka nowo­cze­snej pod­mio­to­wo­ści, a więc cze­goś retro).

Dru­gie uję­cie, to funk­cjo­nal­ne, każe mi wró­cić do sta­re­go tek­stu Janu­sza Sła­wiń­skie­go o funk­cjach kry­ty­ki lite­rac­kiej (zawsze do nie­go wra­cam z tęsk­no­ty za ładem). Pomyśl­my na chwi­lę – na wzór języ­ko­znaw­stwa struk­tu­ral­ne­go, jak­kol­wiek by to nie zabrzmia­ło – o funk­cji infor­ma­cyj­nej, impre­syj­nej, eks­pre­syj­nej, fatycz­nej, poetyc­kiej itd. Każ­da z nich jest ina­czej obsa­dza­na nie tyl­ko w pro­jek­tach kry­tycz­nych i tek­stach (w zależ­no­ści od gatun­ku i medium), ale też w okre­ślo­nej epo­ce (funk­cja eks­pre­syw­na domi­no­wa­ła w kry­ty­ce roman­tycz­nej i tej z epo­ki Mło­dej Pol­ski, postu­la­tyw­na w kry­ty­ce zwią­za­nej z duży­mi pro­jek­ta­mi poli­tycz­no-este­tycz­ny­mi moder­ni­zmu i awan­gar­dy, meta­kry­tycz­na, gdy bar­dziej niż książ­ki inte­re­so­wać zaczy­na­ją nas inte­re­sy w samym polu lite­rac­kim, co jest typo­we dla aka­de­mic­kich gestów wyco­fy­wa­nia się i syn­te­zy). Obec­ne cza­sy nie­chęt­nie patrzą np. na funk­cję postu­la­tyw­ną kry­ty­ki, bo w ogó­le nie­chęt­ne są jakim­kol­wiek odgór­nym pla­nom i wizjom zarzą­dza­nia, któ­re postrze­ga­ją jako opre­syj­ne. Zakła­dam, że jej rola będzie dalej maleć. Cię­żar infor­ma­cyj­ny tek­stu kry­tycz­ne­go (wszyst­ko moż­na sobie wygo­oglo­wać w pół sekun­dy, poza tym zewsząd ota­cza­ją nas dzien­ni­kar­skie noty, roz­mo­wy z auto­ra­mi, fil­mi­ki pro­mu­ją­ce, pole­caj­ki – cier­pi­my raczej na nad­miar infor­ma­cji o tek­ście lite­rac­kim niż ich nie­do­bór) też prze­su­wa się w stro­nę eks­pre­sji, pre­zen­ta­cji poglą­du, rza­dziej posze­rze­nia moż­li­wo­ści recep­cji, a więc pogłę­bie­nia odczy­ta­nia. A to są rze­czy, któ­rych – wbrew jej pod­sta­wo­wym funk­cjom – w kry­ty­ce szu­ka­ją już tyl­ko czy­tel­ni­cy wyspe­cja­li­zo­wa­ni, naucze­ni tego spo­so­bu pisania/mówienia i pró­bu­ją­cy skon­fron­to­wać wła­sną lek­tu­rę z jakimś innym, spro­fe­sjo­na­li­zo­wa­nym gło­sem. A wów­czas przy­świe­cać nam musi jesz­cze jed­no zało­że­nie, czę­sto nie­uświa­do­mio­ne – że ist­nie­nie takie­go spro­fe­sjo­na­li­zo­wa­ne­go gło­su w ogó­le uzna­je­my za zasad­ne, a przy­naj­mniej bar­dziej zasad­ne niż ist­nie­nie opi­nii nasze­go kolegi/koleżanki. Wszak gustom kole­gi ufa­my, a po roz­po­zna­nia kry­ty­ka, kogoś obce­go, się­ga­my, gdy wła­śnie tego ele­men­tu pro­fe­sjo­na­li­za­cji (cza­sem pogłę­bie­nia odczy­ta­nia, cza­sem zmia­ny per­spek­ty­wy) bra­ku­je nam w osą­dzie wła­snym i w roz­po­zna­niach naszych zna­jo­mych.

To wszyst­ko wią­że się jed­nak ponow­nie z prze­no­sze­niem cię­ża­ru z linii argu­men­ta­cyj­nej na spo­so­by eks­pre­sji, wzmac­nia­nia i eks­po­no­wa­nia pozy­cji pod­mio­to­wej, budo­wa­nia „ja”. Spra­wi to moim zda­niem, że kry­ty­ka coraz bar­dziej ule­gać będzie get­to­iza­cji i żad­ne akcje „popu­la­ry­za­cyj­ne”, wzro­sty czy­tel­nic­twa, nasze zmia­ny wize­run­ków z kry­ty­ka na dzien­ni­ka­rza kul­tu­ral­ne­go, pro­mo­to­ra ksią­żek i insta-influ­en­ce­ra, a nawet prze­no­sze­nie się z „Odry” na Insta­gra­ma i X czy zaba­wa w pod­ca­sty tego nie zmie­nią. Wszyst­kie one wska­zu­ją bowiem na inną dyna­mi­kę i cha­rak­ter sfe­ry publicz­nej, bar­dziej emo­cjo­nal­nej, pre­zen­cyj­nej, sku­pio­nej na kon­sump­cji, niż ta, któ­ra wytwo­rzy­ła etos inte­li­gen­cji i kry­ty­ki, w jej imie­niu for­mu­łu­ją­cej sądy i two­rzą­cej hie­rar­chie. Dobrze widać te zmia­ny w sze­ro­ko zakro­jo­nej kry­ty­ce kul­tu­ry popu­lar­nej: seria­li, gier, block­bu­ste­rów. Czę­ściej oma­wia się całe zja­wi­sko, niż dzie­ło, czę­ściej się­ga po kon­tekst, niż zgłę­bia przed­miot. Trud­no odwo­łać się przy tym do jakie­goś pro­gra­mu este­tycz­ne­go i kate­go­rii, bo jeste­śmy prze­cież w prze­strze­ni pro­duk­cji uma­so­wio­nej, więc pod­sta­wo­wym kry­te­rium pozo­sta­je roz­ryw­ko­wość (gry­wal­ność, play­ful­ness, itd.). Widać to rów­nież w poezji – zain­te­re­so­wa­nie nią nie słab­nie, jest prze­cież wchła­nia­nia i prze­twa­rza­na przez młod­sze poko­le­nia, jest dys­ku­to­wa­na i sze­ro­wa­na w ramach nowych spo­so­bów komu­ni­ka­cji, ale w tej per­spek­ty­wie kry­ty­ka lite­rac­ka jako insty­tu­cja nowo­cze­sne­go pola lite­rac­kie­go zawsze wyglą­da jak wąsa­ty wuj na wese­lu. Na razie zga­dza­my się jesz­cze, że trze­ba go zapro­sić, bo przy całym swo­im krin­dżu cza­sem powie coś zabaw­ne­go, cza­sem mądre­go, a cza­sem zapro­wa­dzi porzą­dek, no i prze­cież to rodzi­na. W koń­cu jed­nak zapro­sze­nia na wese­la prze­sta­ną przy­cho­dzić, a nam zosta­ną sty­py i ele­gie, roz­cią­gnię­te na kolej­ne kil­ka­dzie­siąt lat.

Roz­wiej­my jed­nak czar­ne chmu­ry. W żad­nym razie w prze­szłość nie odcho­dzi mówie­nie o książ­kach, a nawet spie­ra­nie się o nie (tu też był­bym ostroż­ny; obsa­dze­nie emo­cjo­nal­ne, tak pożą­da­ne w afek­tyw­nym kapi­ta­li­zmie, sprzy­ja kon­flik­tom i spo­rom, nawet jeśli nie mamy języ­ka, żeby je uza­sad­nić; fan­do­my wca­le nie są wspól­no­ta­mi spo­koj­ny­mi i wol­ny­mi od tarć). Nie cho­dzi mi o doraź­ny moment poko­le­nio­wej sła­bo­ści kry­ty­ki w Polce i kwę­ka­nie na jej zapaść, bo ta aku­rat ma się świet­nie, a mło­dzi ludzie (uro­dze­ni już po roku 2000), któ­rzy wcho­dzą w to pole, są nie­sa­mo­wi­ci, a ich głos jest bar­dzo cen­ny. Wia­do­mo: „no i lubię mło­dzież, bo mło­dzież jest nadzie­ją. Mło­dzież jest nadzie­ją tego świa­ta”. Tym, co wyga­sa na naszych oczach, jest rze­ko­mo natu­ral­ny sojusz mię­dzy nowo­cze­sno­ścią i krytycznością/umysłem kry­tycz­nym, na któ­rym wycho­wa­ło się co naj­mniej pięć ostat­nich poko­leń. Z jego zerwa­nia wyło­nić się musi inny pod­miot, ocze­ku­ją­cy inne­go miej­sca w sfe­rze publicz­nej, innej repre­zen­ta­cji, a tym samym innych spo­so­bów zabie­ra­nia gło­su. Czy sta­nie się to już za moich cza­sów? Nie sądzę, ale pew­nie będę obser­wo­wał te zmia­ny z coraz mniej­szy­mi kom­pe­ten­cja­mi kul­tu­ro­wy­mi i zdol­no­ścią ich rozu­mie­nia, a tym samym komen­to­wa­nia.

Nie wyda­je mi się, żeby sztu­ka prze­sta­ła być istot­na – każ­de duże wyda­rze­nie spo­łecz­ne, z któ­rym mamy do czy­nie­nia w ostat­nich latach, potwier­dza tyl­ko, że kie­dy opie­ra­my się histo­rycz­nej nie­wia­do­mej, pró­bu­je­my zbun­to­wać się prze­ciw­ko sys­te­mo­wi lub wła­dzy, pro­te­sto­wać prze­ciw woj­nie czy nie­spra­wie­dli­wo­ści albo nawet zwi­zu­ali­zo­wać sobie pro­blem czy pora­dzić z trau­mą – ucie­ka­my się do sztu­ki i jej języ­ka. Nadal (może nawet bar­dziej niż w XX wie­ku) peł­ni ona funk­cje poznaw­cze i wią­że wspól­no­ty, kana­li­zu­je emo­cje, dzia­ła wów­czas jak daw­ne par­tie poli­tycz­ne – jako ban­ki odro­czo­ne­go gnie­wu lub nadziei. Ale czy usta­wio­na w takich funk­cjach sztu­ka potrze­bu­je towa­rzy­szą­cej jej kry­ty­ki jako insty­tu­cji porząd­ku­ją­cej, wpro­wa­dza­ją­cej hie­rar­chie, argu­men­tu­ją­cej prze­ciw­ko jakimś sądom este­tycz­nym? Nie wiem, ale wyda­je mi się, że raczej nie. Wśród odbior­ców upo­wszech­ni się moim zda­niem myśle­nie o kry­ty­ce jako eks­pre­sji jed­nost­ki, któ­ra two­rzy wokół sie­bie sieć rela­cji i zysku­je odpo­wied­nią widocz­ność w prze­strze­ni medial­nej. Trud­no ją wów­czas nazwać sfe­rą publicz­ną, bo sie­cio­wy cha­rak­ter baniek infor­ma­cyj­nych, zarzą­dza­nych przez algo­ryt­my, sku­tecz­nie wyklu­cza moż­li­wość ist­nie­nia jakiej­kol­wiek ago­ry. Sama ta widocz­ność – jak w przy­pad­ku influ­en­ce­rów, a mamy już prze­cież lite­rac­kich influ­en­ce­rów, któ­rzy uda­ją kry­ty­ków sta­re­go typu – będzie wów­czas źró­dłem legi­ty­mi­za­cji i zapew­ni auto­ry­tet takie­go gło­su. Nie pój­dzie za tym reflek­sja, że ta jed­nost­ka „mówi” jako funk­cja szer­sze­go pola este­tycz­ne­go i śro­do­wi­ska kry­tycz­ne­go (bo nie ma mowy ani o śro­do­wi­sku, ani o polu), a więc repre­zen­tu­je nie tyl­ko sie­bie, ale też pewien stan dys­ku­sji i wspól­ny wie­lu ludziom spo­sób widze­nia zja­wisk. To spo­wo­du­je, że sku­tecz­niej­sze w prze­ma­wia­niu do czy­tel­ni­ków, trzy­ma­niu ich przy sobie, przy­cią­ga­niu ich uwa­gi, będą stra­te­gie afek­tyw­ne, a nie dys­kur­syw­ne. Kry­ty­ka emo­tyw­na, kry­ty­ka opar­ta na inter­su­biek­tyw­nym podzie­la­niu odczuć, kry­ty­ka jako wspól­no­ta afir­mu­ją­ca, powo­li będzie wypie­ra­ła kry­ty­kę inte­lek­tu­al­ną, opar­tą na argu­men­tach, cele­bru­ją­cą logi­kę kon­flik­tu i wier­ną dogma­to­wi nie­uf­no­ści (a może już wypar­ła i bro­ni­my ostat­nie­go bastio­nu?).

Gdy­bym pokrót­ce miał sfor­mu­ło­wać moje wąt­pli­wo­ści wobec przy­szło­ści kry­ty­ki jako dzia­łal­no­ści, wska­zał­bym więc na 1) prze­mia­ny sfe­ry publicz­nej i 2) odcho­dze­nie od mode­lu racjo­nal­nej dys­ku­sji oraz 3) nar­cy­stycz­ne wręcz prze­in­we­sto­wa­nie myśle­nia z pozy­cji pod­mio­to­wych, któ­re­mu sprzy­ja 4) powszech­ne uto­wa­ro­wie­nie sądów sma­ku (a więc gustów) i 5) ran­kin­go­za, tak indy­wi­du­al­na, jak i ta big data (gdy dane jako­ścio­we wypie­ra­ne są przez ilo­ścio­we). Jeśli kry­ty­ka lite­rac­ka zdo­ła się im prze­ciw­sta­wić, prze­trwa – cho­ciaż w odmien­nej for­mie. Nie wspo­mnia­łem nic o finan­sach, cza­so­pi­smach, eta­tach i sty­pen­diach dla kry­ty­ków oraz nowych pro­fe­sjach kry­ty­ka-uda­ją­ce­go-naukow­ca i kry­ty­ka-fre­elan­ce­ra, szyb­ciej reagu­ją­ce­go na tren­dy, ani w ogó­le o miej­scu kry­ty­ki na aka­de­mii (naj­pierw pro­fe­sjo­na­li­za­cji jej i jej języ­ka, na co zży­ma­ją się nie­któ­rzy czy­tel­ni­cy bez huma­ni­stycz­ne­go wykształ­ce­nia, a teraz wypie­ra­niu jej przez tzw. nową huma­ni­sty­kę, uśmie­cha­ją­cą się czu­le głów­nie w stro­nę nauk przy­rod­ni­czych lub samej sztu­ki). No wła­śnie – nie wspo­mnia­łem, bo to są pro­ble­my drob­ne i doraź­ne, powie­dział­bym: lokal­ne. Moż­na je łatwo roz­wią­zać kil­ko­ma decy­zja­mi nasze­go rzą­du w spra­wie poli­ty­ki kul­tu­ral­nej kra­ju, a my spe­ku­lu­je­my na temat odle­głej przy­szło­ści i koń­ca nowo­cze­sne­go, kry­tycz­ne­go pod­mio­tu. Nie wąt­pię jed­nak, że nawet te doraź­ne nie zosta­ną roz­wią­za­nie, bo w grun­cie rze­czy kry­ty­ka jako samo­dziel­na insty­tu­cja w polu sztu­ki ma coraz mniej obroń­ców i wraz z wymie­ra­niem kolej­nych rocz­ni­ków przy­zwy­cza­jo­nych do nowo­cze­snej gry w kul­tu­rę tych obroń­ców raczej przy­by­wać nie będzie.

Po prze­czy­ta­niu raz jesz­cze kil­ku powyż­szych aka­pi­tów docho­dzę do wnio­sku, że nigdy dotąd nie napi­sa­łem tak posęp­ne­go tek­stu. Myśle­nie o przy­szło­ści kry­ty­ki chy­ba mi nie słu­ży, może dla­te­go, że przy­szłość raczej nie słu­ży huma­ni­sty­ce, choć z pew­no­ścią się bez niej nie wyda­rzy. Jako kry­ty­cy wycze­ku­je­my prze­cież tego, co nadej­dzie (l’avenir) z nie­po­ko­jem i nadzie­ją, tzn. nie­cier­pli­wie cze­ka­my na nowe książ­ki, wita­my nowe gło­sy i zja­wi­ska, pró­bu­jąc je opi­sać i usys­te­ma­ty­zo­wać. Ale wycze­ku­je­my ich z całym baga­żem nowo­cze­sno­ści, z któ­re­go nie spo­sób (nie wol­no nam) zre­zy­gno­wać. A bagaż ma popsu­te kół­ka i strasz­nie cią­ży, więc kto wie – może już nie­dłu­go kolej­ne poko­le­nie „kry­ty­ków” po pro­stu zosta­wi go na pero­nie.


Przy­pi­sy:
[1] Też zresz­tą twór sto­su­ko­wo mło­dy, któ­ry z kry­ty­ką pozo­sta­je w róż­nych rela­cjach, od wchła­nia­nia jej metod i dyna­mi­ki (np. clo­se reading czy dwu­dzie­sto­wiecz­na huma­ni­sty­ka fran­cu­ska) po cał­ko­wi­tą mar­gi­na­li­za­cję i depre­cja­cję jako „tej trze­ciej” obok histo­rii i teo­rii – wów­czas w obrę­bie aka­de­mii moż­na upra­wiać co naj­wy­żej bada­nia nad kry­ty­ką, meta­kry­ty­kę, a wszel­kie pro­ce­du­ry inter­pre­to­wa­nia tek­stów i spie­ra­nia się o nie żąda­ją innej, bar­dziej nauko­wej legi­ty­mi­za­cji.