debaty / ankiety i podsumowania

Puste lata

Rafał Różewicz

Głos Rafała Różewicza w debacie "Poezja na nowy wiek".

strona debaty

Pew­ne­go dnia, a dzień ten miał miej­sce w kla­sie matu­ral­nej na lek­cji języ­ka pol­skie­go, prze­ra­bia­li­śmy Leopol­da Staf­fa. Sie­dzia­łem w dru­gim rzę­dzie, za moimi ple­ca­mi kole­dzy flir­to­wa­li z komór­ka­mi, pędząc 250 km/h albo pró­bo­wa­li ogar­nąć dzia­ła­nia wojen­ne na fron­cie wschod­nim. Inni nato­miast wycze­ki­wa­li pocią­gu, któ­ry lada chwi­la miał prze­ciąć okno. Jako że komór­ki zapo­mnia­łem zabrać i sie­dzia­łem przy ścia­nie z dala od linii kole­jo­wej, nie pozo­sta­ło mi nic inne­go, jak tyl­ko czy­tać „Deszcz jesien­ny” oraz „Kowa­la”. Szyb­ko upo­raw­szy się z tym zada­niem, posta­no­wi­łem dokład­niej przej­rzeć mój pod­ręcz­nik, któ­ry każ­de­go miał ide­al­nie przy­go­to­wać do zbli­ża­ją­ce­go się egza­mi­nu. Gdy po jakimś cza­sie głos nauczy­ciel­ki coraz wyraź­niej dobie­gał moich uszu, stwier­dzi­łem, że książ­ka jest śred­nia i lepiej otwo­rzyć ją na stro­nie, gdzie już wcze­śniej kowal wyma­chi­wał młot­kiem, zaś deszcz dzwo­nił o szy­by. Wte­dy to, wsku­tek pew­nej nie­po­rad­no­ści, wylą­do­wa­łem na przed­ostat­nich kart­kach pod­ręcz­ni­ka. Jak­że się zdzi­wi­łem, kie­dy zoba­czy­łem tam Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go, Krzysz­to­fa Jawor­skie­go oraz Miło­sza Bie­drzyc­kie­go! Pro­szę mi wie­rzyć, w książ­ce do języ­ka pol­skie­go było miej­sce dla współ­cze­snej poezji, co praw­da ona już się koń­czy­ła, spis tre­ści zbli­żał się nie­bez­piecz­nie szyb­ko, jed­nak już nic nie mogło zepsuć rado­ści pew­ne­go chłop­ca, któ­ry wów­czas nie miał ani komór­ki, ani dostę­pu do prze­jeż­dża­ją­ce­go pocią­gu. Tym­cza­sem od tam­te­go wyda­rze­nia minął ponad rok. Zda­łem matu­rę. W liceum wpro­wa­dzo­no nowe pod­ręcz­ni­ki. Zakoń­czy­ła się kolej­na edy­cja „Poło­wu”. Leżę na łóż­ku i niech lamp­ka świe­ci nad moim cia­łem, bo oto nastał czas pod­su­mo­wań.

Uwa­żam, że obec­nie na pal­cach może­my poli­czyć wyra­zi­ste gło­sy w naj­now­szej poezji. Masa talen­tów, jed­nak nie­ste­ty dosyć do sie­bie podob­nych. Lata 90. przy­nio­sły nam wspo­mnia­ne­go wcze­śniej Świe­tlic­kie­go, a tak­że Andrze­ja Sosnow­skie­go, Roma­na Hone­ta, jakiś względ­ny podział na kla­sy­cy­stów i bar­ba­rzyń­ców. Pierw­sza deka­da XXI wie­ku nato­miast przy­nio­sła nam epi­go­nów Świe­tlic­kie­go, Sosnow­skie­go, Hone­ta i prak­tycz­nie brak podzia­łu. Czy zatem jestem za owym porząd­kiem? Nie, acz­kol­wiek chciał­bym, aże­by poja­wi­ły się oso­by (na razie są to pre­ten­den­ci), któ­re wpro­wa­dzi­ły­by inny, Nowy Porzą­dek. By liry­ka prze­sta­ła być w więk­szo­ści tak bez­piecz­na, popraw­na i nud­na jak dzi­siaj. Czy zatem pro­jekt „Połów” oka­zał się chy­bio­ny i nie wniósł nicze­go nowe­go, nie spo­wo­do­wał kolej­nej rewo­lu­cji? Owszem, rewo­lu­cji nie spo­wo­do­wał, jed­nak stwo­rzył pew­ne pod­sta­wy do zaist­nie­nia jej w następ­nej deka­dzie. Przez wspo­mnia­ny pro­jekt prze­wi­nę­ło się wie­lu twór­ców, wie­lu tak­że wyda­ło arku­sze, póź­niej tomi­ki poetyc­kie. Moim zda­niem na szcze­gól­ną uwa­gę, poczy­na­jąc od pierw­sze­go „Poło­wu”, zasłu­gu­ją: Szcze­pan Kopyt, Domi­nik Bie­lic­ki (choć oni wyda­li się gdzie indziej), Sła­wo­mir Elsner, Agniesz­ka Mira­hi­na i Prze­my­sław Wit­kow­ski. Reasu­mu­jąc: powyż­si, „wyło­wie­ni” przez wro­cław­skie wydaw­nic­two auto­rzy, mogą jesz­cze nie raz nas zasko­czyć (bądź już to zro­bi­li, jak np. Szcze­pan Kopyt w swo­jej naj­now­szej książ­ce), bowiem ich debiu­tanc­kie pozy­cje cechu­je wyjąt­ko­wa ener­gia, swo­isty „kop”. A co chy­ba naj­waż­niej­sze – wyra­zi­stość. Jeśli zaś cho­dzi o poetów z cyklu „Poeci na nowy wiek”, to sta­wiał­bym na wyróż­nio­ne­go Prze­my­sła­wa Owczar­ka, Rober­ta Rybic­kie­go, Edwar­da Pase­wi­cza (któ­ry tak samo jak Rybic­ki i Owcza­rek wciąż wywie­ra wpływ na innych twór­ców), a tak­że Kon­ra­da Górę.

„Jak bar­dzo na prze­strze­ni ostat­nich lat zmie­nił się język poetyc­ki oraz podej­mo­wa­ne w wier­szach tema­ty? Poezja w nowym wie­ku bar­dziej nasta­wio­na jest na roz­wią­zy­wa­nie pro­ble­mów egzy­sten­cjal­nych, czy też języ­ko­wych?” – sta­now­czo języ­ko­wych, co mnie tro­chę boli, cho­ciaż jak wia­do­mo naj­waż­niej­szym narzę­dziem twór­cy jest język. Jed­nak przy­kład Macie­ja Melec­kie­go i Krzysz­to­fa Siw­czy­ka powi­nien wystar­czyć, by stwier­dzić, że dąże­nie do jak naj­więk­sze­go zagęsz­cza­nia obra­zów sta­ło się bolącz­ką współ­cze­snej poezji. Nie dzi­wi mnie więc fakt, że nie­któ­rzy jej nie lubią, bo zamiast emo­cji dosta­ją do rąk „warsz­ta­to­wą wydmusz­kę”, gdzie nawet jeśli jest jakaś treść, to stoi ona za murem meta­for, któ­re po pro­stu męczą i znie­chę­ca­ją do dal­szej lek­tu­ry. Czy nie moż­na ich jed­nak nazwać rewo­lu­cjo­ni­sta­mi pierw­szej deka­dy XXI wie­ku, istot­nie, poeta­mi na nowy wiek? Prze­cież ich książ­ki są nowo­cze­sne, ory­gi­nal­ne. Owszem w pew­nym sen­sie moż­na, w pew­nym sen­sie w latach 2001–2009/10 doko­na­ła się rewo­lu­cja. Łań­cu­szek nie został prze­rwa­ny. Ale mam pisać o debiu­tan­tach, a ci poeci wyda­wa­li książ­ki już w latach 90. Zatem cho­ciaż np. debiu­tu­ją­cy w tym dzie­się­cio­le­ciu Jaś Kape­la i Szcze­pan Kopyt jej nie doko­na­li, to zaczę­li poru­szać na więk­szą ska­lę tema­ty (acz­kol­wiek Kape­la robił i robi to zbyt banal­nie), któ­re do teraz pozo­sta­ją nośne. I zapew­ne jesz­cze przez dłu­gi okres cza­su będą poru­sza­ne. Mia­no­wi­cie, kwe­stię algo­ryt­mi­za­cji czło­wie­ka, wpły­wu mediów, kon­sump­cji. Prze­cież tomi­ki Szcze­pa­na Kopy­ta w grun­cie rze­czy są anty­po­st­mo­der­ni­stycz­ne. Zatem uwa­żam, że poezja pol­ska wła­śnie za spra­wą pro­ble­mu tele­wi­zji, kom­pu­te­ra, znów w więk­szo­ści sta­nie się zaan­ga­żo­wa­na, byle­by tyl­ko uczest­ni­czy­li w tym czy­tel­ni­cy.

Inter­net przy­czy­nił się do roz­wo­ju pol­skiej poezji, jak rów­nież dopro­wa­dził ją do kry­zy­su. Dzię­ki nie­mu zaczę­ły powsta­wać por­ta­le inter­ne­to­we, pozwa­la­ją­ce łączyć pasjo­na­tów lite­ra­tu­ry z kra­ju, jak i z zagra­ni­cy, co wcze­śniej nie było moż­li­we, bynaj­mniej nie na taką ska­lę. W dodat­ku łatwość z jaką ludzie mogli czy­tać i komen­to­wać twór­czość innych spra­wi­ła, że wie­lu poetów, świę­cą­cych dziś trium­fy, zaczy­na­ło swo­ją przy­go­dę na por­ta­lach poetyc­kich, umiesz­cza­jąc w nich cho­wa­ne wcze­śniej po szu­fla­dach utwo­ry. I wszyst­ko było­by dobrze, gdy­by nie pro­wa­dzi­ło to nie­ste­ty do ujed­no­li­ce­nia liry­ki, powsta­wa­nia wier­szy ład­nie skro­jo­nych, „kon­kur­so­wych”, w któ­rych każ­dy użyt­kow­nik może zna­leźć coś dla sie­bie. Tym samym (przy­no­sząc tak­że nagro­dy i uzna­nie w świat­ku lite­rac­kim) spo­wo­do­wa­ły poja­wie­nie się tzw. klo­nów, chcą­cych pisać podob­ne tek­sty gwa­ran­tu­ją­ce suk­ces. Fakt, owi naśla­dow­cy byli zawsze, jed­nak inter­net przy­spie­szył pro­ces ich roz­mna­ża­nia się w zastra­sza­ją­cym tem­pie. „Poezja inter­ne­to­wa” – bo tak już się to zja­wi­sko nazy­wa, jest obec­nie głów­nym „nur­tem” w naszej liry­ce. Tak więc sieć mia­ła dwu­znacz­ny wpływ na cha­rak­ter tego dzie­się­cio­le­cia. Z jed­nej stro­ny bowiem poma­ga­ła szyb­ko się roz­wi­nąć, wypły­nąć nie­któ­rym twór­com, z dru­giej jed­nak zabi­ja­ła odmien­ne gło­sy, spro­wa­dza­jąc wszyst­ko do jed­ne­go mode­lu wier­sza. I robi to nadal. Jeśli jed­nak cho­dzi o sla­my, wie­czo­ry uzu­peł­nia­ne kli­pa­mi, to wyda­je mi się, że jest to dobry krok w stro­nę mło­dych ludzi. Dzię­ki powyż­szym przed­się­wzię­ciom poezja jak­by zbli­ży­ła się do nich, poka­zu­jąc jed­no­cze­śnie, że może być atrak­cyj­nym, acz­kol­wiek nie­ko­mer­cyj­nym pro­duk­tem mogą­cym powo­li kon­ku­ro­wać z komer­cyj­ną muzy­ką czy fil­mem. Prze­sta­ła się koja­rzyć z nud­ny­mi lek­cja­mi w szko­le, Mic­kie­wi­czem czy Sło­wac­kim, a zaczę­ła po pro­stu mówić do nasto­lat­ków ich języ­kiem, slan­giem. Stąd też coraz wię­cej lice­ali­stów w poważ­nych pismach lite­rac­kich.

„W poprzed­nich deka­dach kry­ty­ka lite­rac­ka posił­ko­wa­ła się podzia­ła­mi na for­ma­cje, gru­py i prą­dy lite­rac­kie. Czy dzi­siaj takie kla­sy­fi­ka­cje ist­nie­ją, a jeśli tak, to cze­mu słu­żą?”. Uwa­żam, że jako takich grup lite­rac­kich w tra­dy­cyj­nym tego sło­wa zna­cze­niu jest coraz mniej. Poeci prze­no­szą się do sie­ci i tam nawią­zu­ją kon­tak­ty, two­rzą wir­tu­al­ne gru­py poetyc­kie, zna­jąc się czę­sto tyl­ko z por­ta­li. Zakła­da­ją też wspól­ne blo­gi, a nawet pisma, któ­re reda­gu­ją, kon­tak­tu­jąc się wyłącz­nie poprzez maila czy gadu-gadu. Co do kwe­stii prą­dów i podzia­łów: one stop­nio­wo, jak wspo­mnia­łem, zani­ka­ją, a na ich gru­zach powsta­je nowy, nie­ko­niecz­nie dobry kie­ru­nek. Wresz­cie ostat­nie pyta­nie: „Kto lub co decy­du­je o tym, że dany autor zasłu­gu­je na uzna­nie?”. Odpo­wiedź wyda­je się chy­ba oczy­wi­sta: przede wszyst­kim talent, w mniej­szym stop­niu wydaw­ca. Jed­nak jak już wspo­mnia­łem na samym począt­ku mojej wypo­wie­dzi: talen­tów mamy mnó­stwo, lecz w więk­szo­ści zbyt podob­nych do sie­bie. Pozo­sta­je jed­nak żywić nadzie­ję, że tych kil­ka z począt­ku przy­wo­ła­nych nazwisk zapro­wa­dzi Nowy Porzą­dek.

O AUTORZE

Rafał Różewicz

ur. w 1990 roku w Nowej Rudzie. Redaktor naczelny "2Miesięcznika. Pisma ludzi przełomowych". Autor tomików Product placement (2014) i Państwo przodem (2016). Nominowany do Silesiusa i Nagrody kulturalnej wARTo (2015). Mieszka we Wrocławiu.