debaty / ankiety i podsumowania

Rok 2011 – poezja w czasach zarazy?

Marcin Jurzysta

Głos Marcina Jurzysty w debacie "Biurowe książki 2011 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2011 roku

W 2006 roku Jaro­sław Klej­noc­ki opi­su­jąc „lite­ra­tu­rę w cza­sach zara­zy” defi­nio­wał to „moro­we powie­trze” jako: „stan pod­wyż­szo­nej uwa­gi, gorą­cy czas eska­la­cji zja­wisk mode­lu­ją­cych komu­ni­ka­cję w kul­tu­rze i okre­śla­ją­cy jakieś nowe wzor­ce uczest­nic­twa. […] Zara­za sie­je znisz­cze­nie, ale prze­mie­nia też kształt rze­czy­wi­sto­ści. Po zara­zie świat nigdy już nie jest taki sam, bo doświad­cze­nie epi­de­mii zmie­nia ludzi i zmie­nia ich myśle­nie„1.

Dla­cze­go przy­wo­łu­ję zara­zę? Prze­cież za oknem nie widać posęp­nych pocho­dów biczow­ni­ków, nikt nie ozna­cza zadżu­mio­nych domów, nigdzie nie pło­ną sto­sy zadżu­mio­nych ubrań. Ani widu, ani sły­chu zara­zy. Ale jed­nak ota­cza nas zara­za, odmie­nia­na przez języ­ki wszyst­kich sta­cji tele­wi­zyj­nych. Kry­zys, kolej­ny rok kry­zy­su.

Rok 2011 w Biu­rze Lite­rac­kim wyda­je mi się w pew­nym sen­sie odzwier­cie­dle­niem „kry­zy­so­wych ten­den­cji”. Patrząc na listę biu­ro­wych pre­mier, wyda­je się, że spo­so­bem na kry­zys jest zwró­ce­nie się w stro­nę sta­bil­ne­go lądu wiel­kich nazwisk, któ­re mają przy­cią­gnąć czy­tel­ni­ka poszu­ku­ją­ce­go bez­piecz­ne­go por­tu, gdzie będzie mu dane prze­cze­kać sztorm i zawie­ru­chę. Nowe wybo­ry wier­szy Bro­niew­skie­go, Waży­ka, Wojacz­ka, sze­reg publi­ka­cji sygno­wa­nych nazwi­skiem Tade­usza Róże­wi­cza, Fuga Urszu­li Kozioł, Świe­tli­ste Andrze­ja Fal­kie­wi­cza, pierw­szy tom wier­szy Kar­po­wi­cza, Kla­syk na luzie (a więc roz­mo­wy z Boh­da­nem Zadu­rą).

Tym­cza­sem bos­man zapi­na pas i krzy­czy – Ech, do czor­ta! Burza sza­le­je. Wła­śnie burza inte­re­su­je mnie naj­bar­dziej. Wśród ksią­żek zro­dzo­nych w oku tego cyklo­nu wymie­nił­bym trzy tytu­ły. Pierw­szym z nich jest pią­te kró­le­stwo Roma­na Hone­ta. Pią­te kró­le­stwo Hone­ta to prze­strzeń kata­stro­fy prze­czu­wa­nej i zara­zem speł­nia­ją­cej się na oczach boha­te­ra. Rze­czy­wi­stość nie­ustan­nie roz­pa­da się, „ciem­ność żło­bi ska­zy” w cza­sie i pamię­ci, pozo­sta­je tyl­ko samot­ność wśród mgieł i pustyń. Gdzieś sły­chać jak „wiatr potrą­ca wisiel­ca”, uto­pij­ne­go marzy­cie­la pró­bu­ją­ce­go zawi­snąć gdzieś pomię­dzy nie­bem i zie­mią, by nie pod­le­gać żad­nej rze­czy­wi­sto­ści.

Dru­gim „jeźdź­cem burzy” jest Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki i jego Imię i zna­mię. Ta książ­ka poka­zu­je, że nagro­da NIKE nie „zepsu­ła” auto­ra Pio­sen­ki o zależ­no­ściach i uza­leż­nie­niach. W wie­lu kul­tu­rach praw­dzi­we imię czło­wie­ka, odda­jąc jego isto­tę, esen­cję, jest toż­sa­me z jego duchem, jest nie­ja­ko sym­bo­lem oso­bi­stym, klu­czem do oso­by. Nada­wać imię, to w pew­nym sen­sie stwa­rzać lub przy­wra­cać do życia. W „XLIV. Modli­twie za zmar­łych” Tka­czy­szyn-Dyc­ki pisze: „od tego mamy poezję/ aże­by nie roz­pa­dły się w proch dawne/ imio­na któ­rych już nikt oprócz mnie/ nie wpro­wa­dzi do poran­nej i wieczornej/ modli­twy […]”. Poezja po raz kolej­ny oka­zu­je się „miej­scem na zie­mi”, tym razem przede wszyst­kim miej­scem pamię­ci, wskrze­sza­nia zmar­łych.

Trze­cią książ­ką, nad któ­rą pło­ną ognie św. Elma, jest Księ­ga zakła­dek Jac­ka Guto­ro­wa. Jak­że pocią­ga­ją­cy to pro­jekt kry­tycz­ny, któ­ry za pod­sta­wę ma bycie Czy­tel­ni­kiem! Pro­jekt wol­ny od wszel­kich teo­re­tycz­nych izmów i ter­mi­no­lo­gicz­ne­go labi­ryn­tu, któ­ry powo­du­je, że lite­ra­tu­ra zamiast pło­nąć na świecz­ni­ku, sta­wia­na jest pod kor­cem. Fascy­na­cja, przy­go­da, oso­bi­ste spo­tka­nie z tek­stem, otwie­ra­nie się na gło­sy. Tymi wła­śnie klu­cza­mi moż­na otwie­rać Księ­gę zakła­dek, któ­ra jest dla mnie przede wszyst­kim dowo­dem na kon­se­kwen­cję Jac­ka Guto­ro­wa w reali­zo­wa­nym przez nie­go pro­jek­cie lite­ra­tu­ro­znaw­czym. Uży­wam tu poważ­ne­go i sze­ro­kie­go jak morze ter­mi­nu, ale tyl­ko w tak sze­ro­kim ter­mi­nie mie­ści się w moim mnie­ma­niu to, co o lite­ra­tu­rze pisze autor Księ­gi zakła­dek. Chwy­ta­nie języ­ka lite­ra­tu­ry za ogon uda­je się Guto­ro­wo­wi, w moim mnie­ma­niu, dosko­na­le.


[1] J. Klej­noc­ki, Lite­ra­tu­ra w cza­sach zara­zy. Szki­ce i pole­mi­ki, War­sza­wa 2006, s. 8.