Scenariusz opowieści, zakwas wiersza
Mariusz Polakowski
Głos Mariusza Polakowskiego w debacie "20. edycja Warsztatów literackich".
strona debaty
20. edycja Warsztatów literackichGdybym miał w dwóch słowach powiedzieć, co dają warsztaty poetyckie, rzekłbym: podróż i spotkanie. Wydarzenia już same w sobie. Podobnie zresztą jak bezruch i samotność.
W tym roku nie dotarłem do zdroju Kudowy. Tym razem wygrała proza i darmowy pilznerek na Międzynarodowym Forum Przyjaciół Dobrego Wojaka Szwejka w Sanoku, które odbywało się prawie w tym samym czasie. Byłem jednak na warsztatach w Kołobrzegu rok temu. Za mistrzów robili Jarniewicz&Sosnowski.
Nie ukrywam, że pojechałem tyleż dla nich, co dla własnej satysfakcji. Byłem pewien, że tomik, który wysłałem Arturowi Burszcie kilka miesięcy wcześniej, tylko dlatego nie jest jeszcze w Bursztowej księgarni (a ja nie wykładam na podobnych warsztatach), że Szef BL przeczytał go w chwili złego nastroju lub, co gorsza, dał do przeczytania jakiemuś ignorantowi. Jechałem z misją udowodnienia wszystkim…
Przed warsztatami nigdy nie spotkałem żywego „mistrza”. Dotąd wybierałem sobie tylko tych umarłych. Łatwiejszych we współżyciu, dużo powolniejszych. Po warsztatach znałem już nowe znaczenie słowa „mistrz”, a więc – majster, mistrz w fachu, profesjonalista. Okazało się, że w poezji znaczy to mniej więcej tyle, co w budowlanej ciesiółce i mechanice precyzyjnej. Chodzi o to, żeby pasowało do siebie i działało. W poezji – na czytelnika. Żeby tego dokonać trzeba choć trochę BYĆ mistrzem.
Cały piątkowy wieczór zajęło nam dotarcie do (wymuszonej przez Jarniewicza) prawdy, że piszemy po nic, bo nam się tak podoba, i nic nikomu do tego. W późnych godzinach nocnych doczekałem się konfesji u Sosnowskiego. Kilka zdań, które powiedział, wartych było kasy wydanej na tę imprezę. W sobotę Jarniewicz czytał Bashō i poetów z Wysp, Sosnowski późnego Iwaszkiewicza (zdziwieni?), my – siebie. A w niedzielę Burszta wybijał nam z głowy (bezmyślne) wydawanie tego, co napiszemy.
Zarzut: nie przyjechali (mam nadzieję…) najlepsi z najlepszych adresatów przesyłek do Biura, tylko ci, którzy mieli akurat parę groszy na podobne „bzdury” jak nauka (?) pisania wierszy. No, ale to właściwie pretensja do okoliczności, bo inny klucz naboru trudno sobie wyobrazić. Poza tym: bałagan przy konfesjonałach, brak wspólnych posiłków, chociażby jednej wspólnej biesiady (tzn. odbyła się, ale dzięki inicjatywie oddolnej, no i nie objęła wszystkich), za mało pisania poezji, choć nie za dużo czytania. Dowiedziałem się za to, że nic nie wiem i pewnie nie będę wiedział dużo więcej. Że mam kochać język, to znaczy kochać się z językiem, a nie traktować go jak zwierzę trzymane w niewoli. Poznałem sposoby unikania klisz i sztanc, które grożą wierszowi od momentu poczęcia. Poznałem sztukę dystansu, antyegzaltacji, całe to aktorstwo poezji, kiedy ledwo dostrzegalnym gestem, grymasem, niuansem przekazuje katastrofę lub wniebowstąpienie. Konkretne informacje na temat materii książki jako produktu, którymi podzielił się z nami Szef Biura Literackiego, były wiedzą konieczną dla zbyt niecierpliwych debiutantów.
W drodze do Kołobrzegu (z Pruszkowa) zahaczyłem o Płock i Toruń. Napisałem dwa chyba kiepskie wiersze. Po kołobrzeskich rozmowach z Mr Sosnowskim i Arturem Bursztą, Michałem Prochownikiem i Kubą Mikurdą nie pisałem przez kilka miesięcy. Nauka nie procentuje od razu…
Podróż i spotkanie. Wyjazd, przejazd, przyjazd. Przemiana bohatera, transpozycja tła. Scenariusz opowieści, zakwas wiersza. Start.
Tekst pochodzi z debaty „Warsztaty Literackie” (2004) poświęconej pierwszym sześciu edycjom biurowych zajęć w Legnicy, Wrocławiu, Kudowie Zdroju i Kołobrzegu.