debaty / ankiety i podsumowania

Jestem mężczyzną, więc mam obowiązki męskie

Maja Staśko

Głos Mai Staśko w debacie "Na scenie czy w polu?"

strona debaty

Na scenie czy w polu?

Ja wiem, że pano­wie uwiel­bia­ją cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność total­nie bez­pro­duk­tyw­ne dys­ku­sje, byle­by tyl­ko zazna­czyć swo­ją obec­ność. Ja wiem, że kocha­ją dowo­dzić swo­ich racji swo­im idio­ma­tycz­nym języ­kiem, by wygrać tę bata­lię, któ­ra nicze­mu inne­mu poza ich zwy­cię­stwem, poza pod­re­pe­ro­wa­niem sobie ego, nie słu­ży. Ja wiem, że wprost ubó­stwia­ją man­spla­ino­wać i pod­wa­żać argu­men­ty poprzed­ni­ków, by sami być za chwi­lę pod­wa­ża­ni, bo to taka twór­cza wymia­na! Naresz­cie coś się dzie­je! Zwłasz­cza gdy w iden­tycz­nej for­mie deba­ta odby­ła się kil­ka mie­się­cy wcze­śniej; w sumie tym lepiej, nie trze­ba wymy­ślać nowych argu­men­tów ani okre­ślać swo­jej pozy­cji od nowa – laj­ki lecą, a nic się nie zmie­nia, bo dys­ku­sja wciąż wra­ca do począt­ku, więc jej roz­wój i wpływ jest sku­tecz­nie hamo­wa­ny. Strasz­nie to wszyst­ko eks­cy­tu­ją­ce i nie­wia­ry­god­nie waż­ne, war­to poświę­cić temu swój czas wol­ny od pra­cy, bo jak go spę­dzać, jeśli nie na daw­no odby­tych dys­ku­sjach i hodo­wa­niu ani­mo­zji i oso­bi­stych sym­pa­tii, pisząc za dar­mo tek­sty na por­tal wydaw­nic­twa poetyc­kie­go? No prze­cież, że tak.

Redak­tor BiBLio­te­ki, gdy wysy­łał mi jakiś tydzień temu kolej­ną pro­po­zy­cję wypo­wie­dzi w deba­cie, argu­men­to­wał ją tak: „kur­czę, było­by bar­dzo kla­wo – z dwóch powo­dów. pierw­szy, że ty, więc dobry głos gwa­ran­to­wa­ny. dru­gi, że do tej pory w dys­ku­sji wzię­li udział sami face­ci – wszyst­kie kry­tycz­ki, któ­re zapra­szam do dys­ku­sji, z róż­nych powo­dów odma­wia­ją współ­pra­cy. jest mi przez to dość głu­pio, eh”. Zja­wi­sko nie­no­we i bar­dzo zna­mien­ne – w dys­ku­sjach na Face­bo­oku, na por­ta­lach, na forach czy pod­czas spo­tkań poetyc­kich w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści prze­wa­ża­ją gło­sy męskie. Kul­tu­ra flej­mu, pięk­nie wspie­ra­na mita­mi poety-geniu­sza-jed­nost­ki i self-made mana, ogól­nie słu­ży temu, żeby zaorać i wygrać, a nie dojść do poro­zu­mie­nia. Żeby zazna­czyć swo­ją obec­ność, swój moc­ny i koniecz­nie waż­ny głos. Żeby zaist­nieć w prze­strze­ni publicz­nej, nawet przez hejt czy total­nie absur­dal­ne argu­men­ty. Dzię­ki temu adre­na­li­na wali, testo­ste­ron wrze, a suk­ces suk­ce­sem poga­nia– żyć nie umie­rać po pro­stu. Pięk­nie jest, wspa­nia­le.

Uwiel­biam też być zapra­sza­na do dys­ku­sji, bo jestem kobie­tą – zwy­kle odby­wa się to w mniej sub­tel­ny spo­sób niż ten dru­gi powód. Uwiel­biam też szan­taż emo­cjo­nal­ny typu: nie ma kobiet w deba­cie. Dalej czu­ję ciąg: sko­ro wal­czysz o miej­sce kobiet w deba­cie, to weź w niej udział, bo ina­czej nie będzie kobiet w deba­cie. Jesteś współ­od­po­wie­dzial­na, dzia­łaj. To jak pisa­nie: „zebra­ło się śli­ny? to wypluj!”, „nie ma kobiet w deba­cie? to napisz!”, „nie możesz odnieść suk­ce­su? to odnieś!”. We wspa­nia­le couchin­go­wych okrzy­kach umy­ka to, co umy­ka w całym neo­li­be­ra­li­zmie: warun­ki wytwa­rza­nia. Te zaś wykra­cza­ją poza tę jed­ną jedy­ną oso­bę, któ­ra ma wypluć śli­nę, napi­sać tekst czy odnieść suk­ces, bo za każ­dą z tych czyn­no­ści wyko­na­ną przez nią będzie się kry­ło kil­ka innych osób, któ­re nie będą w sta­nie tego zro­bić ze wzglę­du na sys­te­mo­wą dys­kry­mi­na­cję. I to pro­blem zarów­no kla­so­wy, jak i gen­de­ro­wy.

Może więc jed­nak mil­cze­nie kobiet to wina miej­sca i jego reguł, nie kobiet. Może nie bez powo­du to głów­nie pano­wie prze­krzy­ku­ją się i naprę­ża­ją swo­je inte­lek­tu­al­no-dys­kur­syw­ne bic­ki w tego typu dys­ku­sjach, by usły­szeć zba­wien­ne „zaora­łeś!” albo zdo­być milio­ny laj­ków. Patrz: edu­ka­cja, kul­tu­ra, gen­der. Dziew­czy­ny rza­dziej mają na to ocho­tę, tak­że dla­te­go, że ina­czej są w takiej roli trak­to­wa­ne: nie jako dum­ne trol­le czy zażar­ci dys­ku­tan­ci, lecz jako roz­krzy­cza­ne femi­na­zi, sfru­stro­wa­ne i roz­hi­ste­ry­zo­wa­ne, któ­re odre­ago­wu­ją PMS; „poli­cja men­stru­acyj­na” – pod­su­mo­wał mnie jakiś czas temu poeta Adam Wie­de­mann na Face­bo­oku. Kobie­ty czę­sto piszą więc wprost, że tego typu pom­po­wa­nie sobie ego i wysta­wia­nie się na kolej­ne wyzwi­ska nie­szcze­gól­nie je inte­re­su­je, a zamiast zacie­kłych i peł­nych sam­cze­go zacie­trze­wie­nia flej­mów wolą iść na spa­cer albo robić dosłow­nie cokol­wiek niż to.

A, uży­łam sło­wa „pano­wie” i będę uży­wać sło­wa „pano­wie”, mimo iż w dys­ku­sji na Fej­sie pod fil­mem, w któ­rym pisar­ka Joan­na Lech opo­wia­da o sek­si­zmie w polu, poeta Piotr Janic­ki stro­fo­wał mnie, gdy pisa­łam o hanieb­nych zacho­wa­niach panów: „maju, kil­ka skro­li wcze­śniej coś już było o pan­nach, panach itd. to w spra­wie szli­fo­wa­nia języ­ka deba­ty”. Uwiel­biam te momen­ty, gdy w dys­ku­sjach kobiet o sek­si­zmie i dys­kry­mi­na­cjach, któ­rym pod­le­ga­ją, pano­wie dener­wu­ją się, gdy sły­szą „pano­wie”, „face­ci” albo „kole­sie” i popra­wia­ją dziew­czy­ny, bo sobie tego nie życzą: co jak co, ale to nazy­wa­nie ich „pana­mi” jest tu isto­tą spra­wy, a nie gło­sy sys­te­mo­wo wyklu­cza­nych. Tym spo­so­bem z krzyw­dy dziew­czyn, któ­re opo­wie­ścią o niej zagar­nia­ją nagle prze­strzeń sym­bo­licz­ną, więc miej­sce dla panów w takiej dys­ku­sji zna­czą­co zni­ka, pano­wie prze­no­szą uwa­gę na swo­ją krzyw­dę – i znów są w cen­trum uwa­gi, bo ofia­ra w mesja­ni­stycz­nej kul­tu­rze to jest to. I nic się nie zmie­nia, pod­miot jest męski jak zawsze: jak­że wspa­nia­ły to hamu­lec dzia­ła­ją­cy w imie­niu uprzy­wi­le­jo­wa­nych! Co ty mi tu o mole­sto­wa­niu, o sys­te­mo­wej dys­kry­mi­na­cji, kie­dy ja zosta­łem nazwa­ny „panem”, dziew­czy­no!

Bied­ni męż­czyź­ni, ofia­ry sek­si­zmu wobec kobiet.

War­to tyl­ko dodać, że wbrew libe­ral­ne­mu wyrów­na­niu, „pan­ny” i „pano­wie” to jed­nak dwa total­nie ina­czej nace­cho­wa­ne sło­wa i nie ma mię­dzy nimi żad­nej rów­no­ści, tym bar­dziej w ramach „szli­fo­wa­nia” języ­ka deba­ty. Ujaw­nia to choć­by sytu­acja, gdy w pro­gra­mie Stu­dio Pol­ska z 4 czerw­ca 2016 r. Kon­rad Ber­ko­wicz z par­tii KOR­WiN nazwał Justy­nę Samo­liń­ską z par­tii Razem „wać­pan­ną”, nie widząc w tym nic złe­go (sta­ro­pol­skie! z sza­cun­kiem!). Otóż napraw­dę, „wać­pan­ny” czy „pan­ny” to nie jest to samo, co pano­wie – to sło­wa zako­rze­nio­ne w patriar­cha­cie, któ­ry usta­wił ich dzia­ła­nie i rozu­mie­nie. Na przy­kład tak, że cał­ko­wi­cie uza­leż­nia­ją kobie­tę od męż­czy­zny, wska­zu­jąc, że jest wol­na i dostęp­na, bo nie­za­męż­na. Posłu­gi­wa­nie się tą kate­go­rią przez „pana” jest pro­tek­cjo­nal­ne i sek­si­stow­skie. „Pan” to opre­sor, a ujaw­nia­nie i pod­kre­śla­nie tego w roz­mo­wach o dys­kry­mi­na­cji jest dużą war­to­ścią, bo wła­śnie rela­cje wła­dzy, któ­rych „pan” jest wstręt­ną ema­na­cją, usta­wia­ją tego typu komen­ta­rze. Zało­że­nie o rów­no­ści tych słów – podob­nie jak bajecz­ki o rów­no­ści płci, gdzie „wszyst­ko zale­ży od cie­bie” (no, może poza kon­tro­lą wła­sne­go cia­ła i życia), a te same gesty oso­by jed­nej płci wzglę­dem dru­giej i dru­giej wzglę­dem pierw­szej zawsze zna­czą to samo (no, może poza tym, że z jed­nej stro­ny słu­żą dys­kry­mi­na­cji, a z dru­giej – jej prze­ciw­dzia­ła­niu) –jest pod­sta­wą neo­li­be­ral­ne­go szo­wi­ni­zmu, któ­ry pomi­ja warun­ki współ­kształ­tu­ją­ce rela­cje. A warun­ki są sek­si­stow­skie i to w nich dzia­ła­my, nie zaś w nie­na­ce­cho­wa­nej próż­ni. Bez zało­że­nia o ist­nie­ją­cych nie­rów­no­ściach trud­no wal­czyć o rów­ność, kie­dy pro­ble­mu nie ma. Moż­na się spo­koj­nie oddać cele­bra­cji sie­bie, uprzy­wi­le­jo­wa­ne­go pod­mio­tu, któ­ry nie musi dbać o jakieś wal­ki, bo cał­kiem mu faj­nie.

Więc dzię­ku­ję za to upo­mnie­nie, Pio­trze, ale jed­nak nie, man­spla­ining jest zawsze super, ale jed­nak NIE.

Zresz­tą, pod wspo­mnia­nym postem z fil­mem Joan­ny Lech nie poja­wia­ją się komen­ta­rze dziew­czyn o podob­nych doświad­cze­niach, sło­wa wspar­cia czy postu­lo­wa­ne roz­wią­za­nia; całość od począt­ku spraw­nie zagar­nia­ją gów­no­bu­rze wokół wypo­wie­dzi panów: poety Kaspra Pfe­ife­ra, któ­ry wrzu­ca zdję­cie Lech z kawał­kiem biu­stu i jak­że zabaw­nie komen­tu­je: „DAJE DO MYŚLENIA”, a potem żenu­ją­ce wyzna­nia poety Szy­mo­na Bogu­mi­ła Jaku­cia w sty­lu: „pro­sty­tut­ka to zawód a kur­wa to cha­rak­ter”, i opo­wie­ści, jak to nie potrze­bu­je już zdjęć pisar­ki, bo „od gro­ma jest takich dziew­cząt jak ty na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych”. Gdzieś tam dalej poeta Rafał Gawin mocą całej swo­jej wie­dzy w tema­cie tłu­ma­czy, że „tu nie cho­dzi o mole­sto­wa­nych i mole­stu­ją­cych, „pro­wo­ku­ją­cych” i „spro­wo­ko­wa­nych””, bo „tego się nie da tak po pro­stu raz a dobrze roz­dzie­lić na tym pozio­mie”– czy­li typo­we neo­li­be­ral­ne pier­do­lo­lo, któ­re przez roz­my­wa­nie i płyn­ność blo­ku­je wal­kę z dys­kry­mi­na­cją, sko­ro sama dys­kry­mi­na­cja jest nie­ja­sna, a tym samym przy­zwa­la­na mole­sto­wa­nie i sank­cjo­nu­je ist­nie­ją­ce warun­ki (Gawin powo­łu­je się na zja­wi­sko hej­tu w inter­ne­cie jako na argu­ment tłu­ma­czą­cy sek­si­stow­skie komen­ta­rze – uspra­wie­dli­wia­nie sek­si­zmu sek­si­stow­ski­mi warun­ka­mi w patriar­cha­cie zawsze na prop­sie, byle­by tyl­ko z nim nie wal­czyć: bied­ni sek­si­ści w sek­si­stow­skim świe­cie, dopraw­dy). Inni piszą o tym, że pisar­ka sama to spro­wo­ko­wa­ła, że to tyl­ko żar­ty albo alko­hol, że sko­ro nie reago­wa­ła, to jej się podo­ba­ło – wszyst­ko jak z pod­ręcz­ni­ka do szo­wi­ni­zmu nasze­go powsze­dnie­go. W tak usta­wio­nej sytu­acji kobie­tom pozo­sta­je odpie­rać tego typu ata­ki i po raz kolej­ny je dema­sko­wać, co oczy­wi­ście znów kie­ru­je ener­gię na pod­miot męski w cen­trum uwa­gi zamiast na wspól­ne dzia­ła­nie pod­mio­tów żeń­skich.

Cho­ciaż może wła­ści­wie nie powin­nam w tek­ście na por­ta­lu poważ­ne­go wydaw­nic­twa wspo­mi­nać o Fej­sie, bo taki komen­tarz czy post to jed­nak nie ofi­cjal­na publi­ka­cja, któ­ra pod­bu­do­wu­je eli­tar­ne poetyc­kie ego, tyl­ko jakieś powszech­ne, codzien­ne medium spo­łecz­no­ścio­we, gdzie pisać może każ­dy, a nawet – o zgro­zo – każ­da (cho­ciaż to w tym śro­do­wi­sku rza­dziej). Poeta Mar­cin Sen­dec­ki, gdy zamie­ścił wiersz Tran w komen­ta­rzu pod postem z frag­men­tem tek­stu Skur­ty­sa, kil­ka godzin póź­niej usu­nął go, bo „miej­sce nie to”, i opu­bli­ko­wał, jak trze­ba, w maga­zy­nie poetyc­kim. Też za dar­mo, też z mini­mal­nym zasię­giem, ale punk­ci­ki pre­sti­żu lecą, w koń­cu – wedle same­go wier­sza – „wier­sze leją ina­czej”, nie w lesie (zwa­żyw­szy na ich w więk­szo­ści papie­ro­we wyda­nia, to jed­nak w lesie, nie­mniej Szysz­ko dzię­ku­je Poecie), jak praw­dzi­wość, kla­so­wość, przy­tom­ność czy świa­do­mość. Wszak liczy się tyl­ko tekst, a nie cały ten brud poza nim: pozy­cja w polu, rela­cje wła­dzy, uprze­dze­nia czy dys­kry­mi­na­cje. Dzię­ki temu pozo­sta­ją bez zmian i trud­no je tknąć, kie­dy tknię­cie jest doraź­ne (fu), plot­kar­skie (fu), bru­ko­we (fu)i ogól­nie nie na temat. Bo liczy się tyl­ko tekst.

Na przy­kład taki tekst, któ­rym Mar­cin Sen­dec­ki roz­po­czął swój flejm, bynaj­mniej nie w inter­ne­cie, lecz w papie­ro­wym maga­zy­nie, w „Książ­kach”:

… że na koniec malut­kie pro domo sua, lecz sami pań­stwo rozu­mie­ją, że samo­kry­ty­ka jest zawsze na miej­scu. Otóż zosta­li­śmy zde­ma­sko­wa­ni. Ja i kole­ga Darek Foks, ale – sami pań­stwo zoba­czą – moja wina jest więk­sza. Otóż w tej samej „Kry­ty­ce Poli­tycz­nej” uka­zał się tekst bojo­wej kry­tycz­ki Mai Staś­ko o dźwięcz­nym tytu­le „Poeta pre­ca­rius”, któ­ry zaczy­na się zna­mien­ny­mi sło­wy: „Koniec mitu jed­no­ści w poezji. Czas obu­dzić się na podzia­ły kla­so­we”. A potem w koń­cu pada­ją nazwi­ska nie­któ­rych szkod­ni­ków, co to jed­no­czą i się kla­so­wo nie budzą: „Na nie­daw­nym spo­tka­niu w Pozna­niu »Poezja pol­ska i sytu­acja poli­tycz­na 2006 vs. 2016« Darek Foks powie­dział, że doskwie­ra mu obec­na sytu­acja poli­tycz­na, ale czy o tym wła­śnie ma napi­sać wiersz? Mar­cin Sen­dec­ki zaśmiał się, że prze­cież jasne, że nie. Otóż wła­śnie o tym. Tak robią choć­by Jaś Kape­la i Domi­ni­ka Dymiń­ska, gdy publi­ku­ją swo­je zaan­ga­żo­wa­ne wier­sze w »Kry­ty­ce Poli­tycz­nej«”. No więc, trud­na rada, przy­zna­ję – paro­krot­nie zaśmia­łem się, i to może nawet szy­der­czo. I wciąż uśmie­cham się, lecz tyl­ko pół­gęb­kiem, gdy widzę, jak pie­czo­ło­wi­cie Staś­ko naśla­du­je styl i fine­zję argu­men­tów Mela­nii Kier­czyń­skiej, autor­ki „Spo­ru o realizm” z 1951 r., i gra­tu­lu­ję, że tak god­nie nie­sie pochod­nię sta­li­now­skie­go socre­ali­zmu w mro­kach łże-demo­kra­cji. Bo gotów jestem ponieść róż­ne kon­se­kwen­cje bra­ku kla­so­wej czuj­no­ści, ale bła­gam – niech mi Maja Staś­ko nie każe robić tego, co robią Jaś Kape­la i Domi­ni­ka Dymiń­ska, bo Foks zabi­je mnie śmie­chem.

Liczy się tyl­ko tekst, a nie cały ten brud poza nim: nie wła­sne nazwi­sko w tek­ście, nie ambi­cje, oso­bi­ste ani­mo­zje, strach przed zmia­ną, poczu­cie ura­że­nia czy zagro­że­nia wła­snej pozy­cji w polu zwią­za­ne z inny­mi war­to­ścia­mi mło­dych kry­ty­czek i kry­ty­ków; nie spo­tka­nia czy festi­wa­le poetyc­kie, czę­sto peł­ne wyż­szo­ścio­wej szy­de­ry tych uzna­nych. Tyl­ko tekst. Tyl­ko tekst. Szko­da tyl­ko, że w tek­ście poeta odwo­łu­je się wyłącz­nie do jed­ne­go zda­nia, w któ­rym poja­wia się jego nazwi­sko, a nie do cało­ści. Może gdy­by ją uwzględ­nił, nie mylił­by przy­kła­dów zaan­ga­żo­wa­nych dzia­łań poza polem z „kaza­niem mu robić tego, co robią Jaś Kape­la i Domi­ni­ka Dymiń­ska”. Bo też nie wszyst­ko krę­ci się wokół nie­go – tak aku­rat prze­dziw­nie tu wyszło, że mowa o wspól­no­cie pra­cow­ni­czej, a nie o nim. Wiem, szok. Pod­miot nie zawsze jest poje­dyn­czy i męski, napraw­dę. Choć gdy „liczy się tyl­ko tekst”, to to może umy­kać.

A argu­ment typu: „gotów jestem ponieść róż­ne kon­se­kwen­cje bra­ku kla­so­wej czuj­no­ści, ale tego, że kole­ga Foks mnie wyśmie­je, to już nie znio­sę” – może i był­by śmiesz­ny, gdy­by nie był jed­nak tak praw­dzi­wie smut­ny. Homo­spo­łecz­ność level ∞: tego typu przed­ow­cip­ny­mi fra­za­mi Sen­dec­ki ośmie­sza wraż­li­wość kla­so­wą, co – jak nie­trud­no się domy­ślić – dzia­ła świet­nie dla wyśmie­wa­ją­cych, ale już dla osób, w któ­rych inte­re­sie było­by zmie­nić (klasowo/genderowo/narodowo itd.) dys­kry­mi­nu­ją­cy sys­tem, nie­ko­niecz­nie. Opi­sy­wa­ny pro­blem pra­cow­ni­czy (któ­ry doty­czy– jako pra­cow­ni­ka poezji – tak­że jego) prze­kształ­cił poeta w festi­wal wła­sne­go dobre­go samo­po­czu­cia: w cen­trum znów jest pod­miot męski, kry­zys zaże­gna­ny. I to mu się opła­ca. To tu tak napraw­dę wycho­dzi jego kla­so­wa czuj­ność: jed­nost­ko­wy suk­ces daje mu zwy­czaj­nie wię­cej pro­fi­tów niż wal­ka o lep­sze warun­ki dla całej gru­py zawo­do­wej. Żar­ci­ki o zabi­ciu śmie­chem przez kole­gę to zatem tyl­ko infan­ty­li­zu­ją­ca przy­kryw­ka – kon­se­kwen­cje bra­ku kla­so­wej czuj­no­ści są dla poety oczy­wi­ście znacz­nie poważ­niej­sze. Jego tek­sty i jego posta­wa są naj­lep­szym wyra­zem tej czuj­no­ści: dzia­ła w swo­im inte­re­sie.

„Wier­sze leją ina­czej”, a jed­nak wiersz z taką puen­tą słu­ży bar­dzo kon­kret­nie do zaora­nia komen­to­wa­nych i pod­bi­cia wła­snej pozy­cji i wła­sne­go ego, w isto­cie blo­ku­jąc jakie­kol­wiek „ina­czej”. Jako hej­ter­ski komen­tarz na Face­bo­oku bra­wu­ro­wo speł­niał więc swo­ją funk­cję.

Swo­ją dro­gą, dzię­ku­ję poecie za cały aka­pit o mnie w zamian za jed­ną małą wzmian­kę o nim– to korzyst­na wymia­na, zwłasz­cza z taki­mi afi­lia­cja­mi (Kier­czyń­ska!). Pole­cam się na przy­szłość, takie trans­ak­cje to czy­sta przy­jem­ność.

Kul­tu­ra flej­mu jako ele­ment kul­tu­ry patriar­chal­nej, kul­tu­ry gwał­tu, ze swo­im sek­si­zmem, pod­bi­ja­niem poczu­cia wyż­szo­ści, pro­tek­cjo­nal­no­ścią, wyko­rzy­sty­wa­niem pozy­cji wła­dzy i upo­ka­rza­niem sys­te­mo­wo wyklu­cza­nych, dzia­ła w oczy­wi­stym inte­re­sie uprzy­wi­le­jo­wa­nych. Z medium, któ­re dekla­ru­je rów­no­ścio­wość i spo­łecz­no­ścio­wość, zro­bi­ła zwy­kłą kapi­ta­li­stycz­ną siecz­kę, gdzie oso­by wyzy­ski­wa­ne są upo­ka­rza­ne, a wyzy­sku­ją­cy lub pre­ten­du­ją­cy do tego sta­no­wi­ska budu­ją sobie na tym upo­ko­rze­niu wła­sną pozy­cję i pod­bi­ja­ją swo­je dobre samo­po­czu­cie. Offli­no­we rela­cje wła­dzy w polu – zwią­za­ne z mitem geniu­sza-out­si­de­ra, poety prze­klę­te­go czy self-made mana – zna­ko­mi­cie odna­la­zły się ze swo­imi struk­tu­ra­mi i języ­ka­mi w nowo­me­dial­nej prze­strze­ni, i to w potęż­nym zwie­lo­krot­nie­niu. Klik­nę­ły w nar­cy­stycz­ne­go, eli­ta­ry­stycz­ne­go buca i wybra­ły „kopiuj-wklej”. I trzy­ma­ją się tego wybo­ru.

Trwa­ją­ca tu aktu­al­nie deba­ta wpi­su­je się w tę kul­tu­rę i jej poety­kę – roz­po­czy­na się od ata­ku, któ­ry już daw­no został doko­na­ny i wie­lo­krot­nie odpar­ty, by cof­nąć się znów do począt­ków i zablo­ko­wać jaki­kol­wiek roz­wój deba­ty, wpi­su­je się też we flejm (czy też „poetyc­ką poła­jan­kę”, wedle Jaku­ba Skur­ty­sa) wywo­ła­ny publi­ka­cją w „Książ­kach”, nie dąży do poro­zu­mie­nia czy nawet dys­ku­sji, a raczej do zazna­cze­nia swo­jej obec­no­ści i „spo­ru” za wszel­ką cenę.

I Jakub Skur­tys, i Dawid Kuja­wa, przez włą­cze­nie się w tę dys­ku­sję, przez – kolej­ny raz – spo­koj­ne tłu­ma­cze­nie, wyja­śnia­nie od począt­ku, choć począ­tek już daw­no za nami, przez odpo­wiedź na pro­wo­ka­cję, któ­ra nie tłu­ma­cze­nia się doma­ga, lecz ruchu na stro­nie, ruchu w polu –w isto­cie dia­gno­zu­ją panu­ją­ce warun­ki i zwią­za­ną z nimi wła­sną pozy­cję: nie ma cza­su, miej­sca, pie­nię­dzy, więc i ogól­nych warun­ków na wspól­no­tę. Każ­da wspól­no­ta w tym polu wią­że się z rodza­jem wyzy­sku bądź auto­wy­zy­sku, bo dzia­ła­nia zbio­ro­we nie są wyna­gra­dza­ne ani nagra­dza­ne, więc odby­wa­ją się za dar­mo, w cza­sie wol­nym. W prze­ci­wień­stwie do spo­ru mię­dzy kon­kret­ny­mi oso­ba­mi, naj­le­piej z oso­bi­sty­mi nie­sna­ska­mi, któ­ry zbie­ra laj­ki i sprze­da­je się wspa­nia­le. W prze­ci­wień­stwie do samo­dziel­nie pisa­nych i publi­ko­wa­nych na por­ta­lach tek­stów, któ­re, nawet gdy pisa­ne za dar­mo, cza­sem liczą się do sty­pen­dium dok­to­ranc­kie­go (choć zwy­kle w ogra­ni­czo­nej licz­bie) jako „popu­la­ry­za­cja lite­ra­tu­ry” czy „inne arty­ku­ły” – ina­czej niż tek­sty czy komen­ta­rze na Face­bo­oku, nawet z tą samą zawar­to­ścią.

Tu widzia­ła­bym naj­moc­niej­szy gest i Jaku­ba, i Dawi­da: posta­wie­nie się po kon­kret­nej stro­nie, a wraz z nim kon­kret­ne zaan­ga­żo­wa­nie i jego cha­rak­ter. I ja jestem dok­to­rant­ką, i ja wal­czę co roku o sty­pen­dium. Jeste­śmy w tym razem, rywa­li­zu­je­my z inny­mi dok­to­ran­ta­mi i dok­to­rant­ka­mi o miej­sce na liście ran­kin­go­wej. Dosto­so­wa­nie się do tego sys­te­mu pozwa­la mieć się z cze­go utrzy­mać. Wal­ka o zmia­ny sys­te­mo­we już nie: pochła­nia czas i ener­gię, któ­re inni i inne wyko­rzy­stu­ją na publi­ka­cje i sty­pen­dia. A trud­no się anga­żo­wać, gdy nie ma się z cze­go żyć. Liczy się zwy­cię­stwo, a nie współ­pra­ca: zaorać i wygrać, a nie dojść do poro­zu­mie­nia. Dzień dobry, kapi­ta­li­zmie kogni­tyw­ny.

Tak napraw­dę nie ma tu więc żad­ne­go spo­ru: są za to bar­dzo wspól­ne warun­ki, któ­re każą wal­czyć o publi­ka­cje, o zabra­nie gło­su, o zazna­cze­nie obec­no­ści i punk­ty – jed­nym sło­wem: o pozy­cję w polu. Czy tam na sce­nie. To są real­ne warun­ki pro­duk­cji naszych tek­stów. A sko­ro nie ma tu żad­ne­go spo­ru – tyl­ko kon­ku­ren­cja usta­wia­ją­ca hejt i flejm – to nie ma też mowy o żad­nej wspól­no­cie. W deba­cie każ­dy z wypo­wia­da­ją­cych się ma swój język, swo­je war­to­ści i swo­ich (głów­nie męskich) ulu­bień­ców w poezji, każ­dy – czy „zaan­ga­żo­wa­ny”, czy nie – pod­kre­śla (więk­szy bądź mniej­szy) dystans do moc­ne­go, kon­se­kwent­ne­go pro­jek­tu poezji zaan­ga­żo­wa­nej – jak z mokre­go snu teo­re­ty­ka trans­for­ma­cji ustro­jo­wej lat 90. w Pol­sce. Każ­dy ma też płeć i tu tak­że nie ma róż­ni­cy. W isto­cie wszy­scy wal­czą w ramach tego same­go mode­lu krytyki/poezji– róż­no­rod­nej, „wol­no­ścio­wej”, zdy­stan­so­wa­nej, nie­na­rzu­ca­ją­cej swo­ich war­to­ści i cech, więc pod­po­rząd­ko­wa­nej war­to­ściom i cechom domi­nu­ją­cym pod przy­kryw­ką rów­no­ści i plu­ra­li­zmu. I taki to typ wspól­no­ty – wspól­no­ta poetyc­ka: sek­si­stow­ska, kla­si­stow­ska, neo­li­be­ral­na.

Dla­te­go całym ser­cem jestem w tej deba­cie po stro­nie Jaku­ba Skur­ty­sa i Dawi­da Kuja­wy, no prze­cież. Jak tak mogłeś, Macie­ju Topol­ski, jak Pan tak mógł, Panie Mar­ci­nie Sen­dec­ki! Łuka­szu Żur­ku, jak miło, że zre­wi­do­wa­łeś swo­ją opi­nię o nas! Aż się ser­ce radu­je.

A sko­ro już się posta­wi­łam, to serio nie mam ocho­ty na nud­ne flej­my i idę na spa­cer.