debaty / ankiety i podsumowania

Na scenie czy w polu: podsumowanie

Krzysztof Sztafa

Podsumowanie debaty "Na scenie czy w polu?".

strona debaty

Na scenie czy w polu?

Wprzó­dy być może kil­ka luź­nych i krót­kich „aka­pi­tów o inten­cjach”. Ini­cju­jąc deba­tę „Na sce­nie czy w polu”, chcie­li­śmy w Biu­rze prze­te­sto­wać albo – to dopie­ro było­by cie­ka­we – wyod­ręb­nić bie­gu­ny kry­ty­ki lite­rac­kiej (a ści­ślej: tej uro­czo niszo­wej zakład­ki z pstro­ka­tym napi­sem „kry­ty­ka poezji współ­cze­snej”). Sło­wem, chcie­li­śmy zba­dać stan tech­nicz­ny torów, po jakich ta ostat­nia się poru­sza, spraw­dzić kie­run­ki roz­wi­dleń, któ­re napo­ty­ka po dro­dze, podej­rzeć pozy­cje, któ­re przy­bie­ra w wago­nie i poznać towa­rzy­stwo, z któ­rym dzie­li się (suchym, wia­do­mo) pro­wian­tem.

Wej­dę głę­biej w tę infan­tyl­ną meta­fo­rę podró­ży, któ­ra przy­szła mi do gło­wy naj­pew­niej ze wzglę­du na zbli­ża­ją­cą się Sta­cję Lite­ra­tu­ra 22. Wszyst­kich para­ją­cych się tak zwa­ną „pro­fe­sjo­nal­ną dzia­łal­no­ścią kry­tycz­no­li­te­rac­ką” moż­na było­by bowiem zmie­ścić w jed­nym wago­nie – i nie, nie był­by to wagon pen­do­li­no. Nasz pociąg to sta­ry, rdze­wie­ją­cy ogór ze smut­ny­mi lam­pa­mi cen­tral­ny­mi: kie­dy pędzi z zawrot­ną pręd­ko­ścią trze­cie­go bie­gu fia­ta 126p, podróż­ni na pla­sti­ko­wych sie­dze­niach robią fikoł­ki, a kie­dy przy­sta­je na dwor­cu, ocze­ku­ją­cy na pły­cie muszą zaty­kać uszy od pisku zde­ze­lo­wa­nej maszy­ne­rii.

Trze­ba przy­znać, że przy­naj­mniej jest w tym pewien urok. Zakoń­czo­na wła­śnie deba­ta „Na sce­nie czy w polu” mia­ła zatem ambi­cje, aby skon­fron­to­wać ze sobą moż­li­we sce­na­riu­sze pisa­nia „o poezji”, „wokół poezji”, „przy poezji”. Całość, rzecz jasna, przy tym zało­że­niu, że w dłu­gim mię­dzy­cza­sie wca­le nie wszyst­ko zosta­ło już powie­dzia­ne, zakle­pa­ne albo „zaora­ne” – zarów­no pod­czas zeszło­rocz­nej, bar­dziej spro­fi­lo­wa­nej deba­ty „For­my zaan­ga­żo­wa­nia”, jak i przy oka­zji samej dzia­łal­no­ści kry­tycz­nej: recen­zenc­kiej, ese­istycz­nej, pole­micz­nej, nauko­wej czy jakiej tam jesz­cze.

Błąd: tro­chę jed­nak zosta­ło. Ale i tak jest rado­śnie.

Do tego, że jest „rado­śnie”, czy­li cie­ka­wie, wró­cę jesz­cze póź­niej – już w sto­sow­nym, poważ­nym try­bie – a tym­cza­sem jako pro­wo­dyr całej ini­cja­ty­wy wysu­nę gorz­ką suge­stię: osta­tecz­nie oka­zu­je się, że wca­le nie byli­śmy w żad­nej podró­ży. Raczej zagra­li­śmy meczyk ping-pon­ga u kole­gi w piw­ni­cy; nic to, że na pozio­mie olim­pij­skim, sko­ro żad­ne­mu spo­śród odda­nych gło­sów nie moż­na prze­cież odmó­wić for­mal­nej wir­tu­oze­rii i kry­tycz­nej pre­cy­zji (o tym dalej). Jako dys­cy­pli­na, ping-pong ma to do sie­bie, że mimo wszyst­ko nie dopusz­cza zbyt wie­le inwa­rian­tów czy odstępstw; roz­gryw­ka jest zestan­da­ry­zo­wa­na, a punk­ty nabi­ja­my tyl­ko w jeden moż­li­wy spo­sób. Poprzez odbi­cie piłecz­ki.

Nie­mniej, nie oby­ło się bez cie­ka­wych zwro­tów akcji i fascy­nu­ją­cych zagrań na ścin­kę czy pod­kręd­kę. Pozwól­cie, że sko­men­tu­ję mecz.

*

Deba­ta „Na sce­nie czy w polu” już od same­go począt­ku – pierw­szy serw nale­żał do Mać­ka Topol­skie­go – zosta­ła z grub­sza spro­fi­lo­wa­na dokład­nie wobec tej sza­leń­czej dycho­to­mii, któ­rej – o ja naiw­ny! – chcia­łem unik­nąć, zary­so­wu­jąc w swo­im wpro­wa­dze­niu moż­li­wie sze­ro­ką prze­strzeń dla wymia­ny zdań. Opo­zy­cja ta brzmi: zaan­ga­żo­wa­ni kon­tra resz­ta świa­ta. Tekst „To wypluj­cie” – cie­ka­wa pró­ba pro­ble­ma­ty­za­cji poję­cia poli­tycz­no­ści w tej wer­sji, jaką posłu­gi­wa­ła się była redak­cja „Prze­rzut­ni” – zawie­rał w sobie zestaw zarzu­tów wobec dzia­łal­no­ści współ­au­to­rów anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny i, oprócz roz­po­zna­nia, że oto nie­wąt­pli­wie coś się w mło­dej kry­ty­ce lite­rac­kiej zmie­ni­ło, z grub­sza spro­wa­dzał się do kil­ku kwe­stii.

Zatem: (1) sub­po­le poezji – czy­li jakaś tam nasza lite­rac­ka rze­czy­wi­stość – zosta­ło zdo­mi­no­wa­ne i zawłasz­czo­ne przez pro­jekt nowej poli­tycz­no­ści, któ­ry to pro­jekt (2) spi­sa­no nie­dba­le, a wręcz „nie­chluj­nie”, bez szcze­gól­nej tro­ski o meto­do­lo­gicz­ną czy poję­cio­wą spój­ność oraz „ramy teo­re­tycz­ne czy histo­rycz­no­li­te­rac­kie”, (3) w efek­cie cze­go doszło do arbi­tral­nej supre­ma­cji okre­ślo­nych poetyk odpo­wia­da­ją­cych subiek­tyw­ne­mu rów­na­niu „zaan­ga­żo­wa­ni = naj­lep­si, naj­lep­si = zaan­ga­żo­wa­ni”. Osta­tecz­nie poezja sta­ła się zakład­ni­kiem w grze toczo­nej przez wła­sną kry­ty­kę – nie tyl­ko moc­no zide­olo­gi­zo­wa­ną, ale rów­nież wewnętrz­nie sprzecz­ną, nie­pew­ną swo­ich punk­tów doj­ścia, wybiór­czą, nie­kon­struk­tyw­ną, samo­lub­ną i nie­zno­szą­cą żad­ne­go sprze­ci­wu.

Te argu­men­ty na róż­ny spo­sób powtó­rzą Rafał Gawin, Mar­cin Sen­dec­ki (w poetyc­kiej inter­wen­cji „Tran”: „wier­sze leją ina­czej”) czy Karol Mali­szew­ski, cho­ciaż ten ostat­ni ze sto­sow­nym dla sie­bie zro­zu­mie­niem pro­ble­mu i zja­wi­ska (oso­bi­ście czu­ję wobec tego zro­zu­mie­nia pewien respekt): „Moim zda­niem, stwo­rzy­li [zaan­ga­żo­wa­ni – K.S.] swo­ją opo­wieść, nie zawio­dła ich intu­icja w traf­nej dia­gno­zie pew­ne­go języ­ka, jed­ne­go spo­śród innych docho­dzą­cych do gło­su. Szko­da, że te inne języ­ki nie znaj­du­ją tak świet­nie przy­go­to­wa­nych inter­pre­ta­to­rów, takie­go nagło­śnie­nia, wyol­brzy­mie­nia.” Tym­cza­sem – pisze Topol­ski po ana­li­zie kor­pu­su tek­stów spi­sa­nych przez człon­ków byłej „Prze­rzut­ni” – „poję­cie wier­sza (poli­tycz­nie) zaan­ga­żo­wa­ne­go jest pro­ble­ma­tycz­ne ze wzglę­du na swo­ją pora­ża­ją­cą obję­tość, a zwłasz­cza ter­mi­no­lo­gicz­ną nie­ja­sność. Trud­no stwier­dzić, dla­cze­go przy tak ogrom­nej karie­rze tego poję­cia (…) zarów­no wśród kry­ty­ków lite­rac­kich, jak i poetów, nie poku­szo­no się o sze­ro­ko zakro­jo­ny pro­jekt uści­śle­nia ram poezji zaan­ga­żo­wa­nej, tak pod wzglę­dem histo­rycz­no­li­te­rac­kim (wska­za­nie poprzed­ni­ków? przed­sta­wie­nie kon­tek­stu, w jakim nastą­pił wysyp mło­dych poetów zaan­ga­żo­wa­nych?), jak i teo­re­tycz­nym (co to jest wiersz poli­tycz­ny i jak dzia­ła? czy jego dzia­ła­nie jest real­ne? etc.). W zamian kry­tycz­ki i kry­ty­cy lite­rac­cy ope­ru­ją poję­ciem spę­ka­nym od wewnątrz, o cha­rak­te­rze otwar­te­go zbio­ru, do któ­re­go włą­cza­ni są jed­ni i z któ­re­go wyklu­cza­ni są (dosłow­nie) dru­dzy.” W intu­icjach kra­kow­skie­go kry­ty­ka – któ­re­mu naj­gło­śniej zawtó­ro­wał Rafał Gawin – istot­ny jest rów­nież ten para­dok­sal­ny mecha­nizm wyklu­cze­nia: para­dok­sal­ny, bo wywo­dzą­cy się ze śro­do­wi­ska redaktorów/krytyków postę­po­wych, pra­gną­cych ega­li­ta­ry­za­cji oraz rów­no­ści w dostę­pie do kro­je­nia poetyc­kie­go tor­tu.

Topol­ski, rzecz jasna, argu­men­to­wał z więk­szym polo­tem, dogłęb­nie ana­li­zu­jąc tek­sty (cho­ciaż­by nie­ukoń­czo­ny pro­jekt „Kanon poezji zaan­ga­żo­wa­nej”) współ­au­to­rów anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny z Paw­łem Kacz­mar­skim i Mar­tą Koron­kie­wicz na cze­le oraz przy­glą­da­jąc się ich dzia­łal­no­ści kry­tycz­nej: każ­dy zain­te­re­so­wa­ny z pew­no­ścią wró­ci do ese­ju „To wypluj­cie”. Zarzu­ty Topol­skie­go wyra­sta­ją – jak­by nie było – z wła­ści­wych prze­sła­nek o pew­nej nie­kon­se­kwen­cji byłej redak­cji „Prze­rzut­ni” i zamie­sza­nia, jakie wokół sie­bie wywołały/wywołali. Autor z Kra­ko­wa zda­je się jed­nak igno­ro­wać fakt, że w natu­rze wszel­kich gestów pro­jek­tu­ją­cych leży wła­śnie ten nad­da­tek nie­pew­no­ści, zwią­za­ny z prze­ła­ma­niem wygod­ne­go sta­tus quo i usta­no­wie­niem nowe­go roz­da­nia.

To postu­lo­wa­ne prze­ła­ma­nie wią­że się z tym, na czym w swo­im tek­ście „Spro­sto­wa­nie…” sku­pił się Dawid Kuja­wa, a mia­no­wi­cie z pry­mar­ną pra­cą na poję­ciach. Punk­tem wyj­ścia do takiej robo­ty jest – a wie­rzę, że Kuja­wa wypo­wie­dział w tym jed­nym cho­ciaż przy­pad­ku pogląd bli­ski wszyst­kim „zaan­ga­żo­wa­nym” kole­gom i kole­żan­kom – okre­ślo­na dys­po­zy­cja poznaw­cza, czy­li prze­ko­na­nie, że „wiersz posia­da poten­cjał poli­tycz­ny i poli­cyj­ny, zwy­kle nie­zwią­za­ny bez­po­śred­nio z lite­rą tek­stu, ich wza­jem­ny sto­su­nek zaś opie­ra się raczej na spe­cy­ficz­nym usta­wie­niu poten­cjo­me­trów niż kate­go­rycz­nym zaję­ciu jed­nej z dwóch moż­li­wych pozy­cji.” Już w tym miej­scu nie­trud­no poła­pać się, że cho­dzi o zerwa­nie z naiw­ną – w prze­ko­na­niu wyżej wymie­nio­ne­go – wia­rą w „obiek­tyw­ność” czy „bez­stron­ność” sądów doty­czą­cych lite­ra­tu­ry, któ­ra w pierw­szej kolej­no­ści wca­le nie buja w meta­fi­zycz­nych obło­kach, a raczej współ­kształ­tu­je naszą rze­czy­wi­stość (tą mniej lite­rac­ką).

Klu­czo­wa pra­ca na poję­ciach, któ­re Rafał Gawin uwa­ża za cał­ko­wi­cie skom­pro­mi­to­wa­ne – takie jak kla­sa czy pra­ca – w tym świe­tle nie jest pró­bą hege­mo­ni­za­cji sub­po­la poezji przez jedy­ną słusz­ną ide­olo­gicz­ną opcję, a raczej pro­po­zy­cją wyrwa­nia z zasta­łych form mówie­nia o lite­ra­tu­rze. Oczy­wi­ste, że taka pro­po­zy­cja nie jest kla­sycz­ną „teo­rią wszyst­kie­go”; to raczej spro­fi­lo­wa­ny pro­jekt o kon­kret­nej orien­ta­cji. O powo­ła­niu takiej pra­cy pisze Kuja­wa: „Wypa­da­ło­by z kry­ty­ki lite­rac­kiej strze­pać pozo­sta­ły po latach 90. kurz „obiek­tyw­nych sta­no­wisk”, wte­dy będzie­my mogli poga­dać – albo cho­ciaż porząd­nie się pokłó­cić.”

Topol­skie­mu w pierw­szej kolej­no­ści odpo­wie­dział jed­nak Jakub Skur­tys, któ­re­go tekst „Dys­fa­gi­cy i dys­fa­gan­ci” sta­no­wił fascy­nu­ją­cą dekon­struk­cję sfor­mu­ło­wa­nych przez kra­kow­skie­go auto­ra zarzu­tów. Odwo­łu­jąc się do źró­dło­we­go zna­cze­nia ter­mi­nu „kry­ty­ka” (kri­ne­in) jako „roz­dzie­la­nia, roz­strzy­ga­nia, sądze­nia”, Skur­tys – Kuja­wa robi coś bar­dzo podob­ne­go – zasy­gna­li­zo­wał potrze­bę powo­ła­nia kry­ty­ki pro­jek­tu­ją­cej z moc­nym i jasno okre­ślo­nym pro­gra­mem: „Poroz­ma­wiaj­my zatem o kry­ty­ce pro­jek­tu­ją­cej, o jej poli­tycz­nym wymia­rze i o lęku rodzi­mych huma­ni­stów przed każ­dym sil­nym gestem”.

W całym tym nowym poli­tycz­nym zwro­cie cho­dzi­ło wła­śnie o to, by wydo­być siłę gestu kry­tycz­ne­go, któ­ry ze swo­jej natu­ry nigdy nie jest zawie­szo­ny w próż­ni. Owszem, taki gest ma w sobie siłę hege­mo­ni­zu­ją­cą, ale tyl­ko w przy­pad­ku bra­ku sto­sow­nej kon­try z dru­giej stro­ny sto­łu (ping­pon­go­we­go). Przede wszyst­kim jed­nak ofe­ru­je odmien­ną od tej ofi­cjal­nej – moc­no już ste­try­cza­łej – orien­ta­cję kry­tycz­ną, dzię­ki któ­rej kry­ty­ka lite­rac­ka może odzy­skać sil­ną, pod­mio­to­wą pozy­cję. Skur­tys mówi o tym dość jasno: „Naj­więk­szą zale­tą pod­ję­tych w obrę­bie „Prze­rzut­ni” i Zebra­ło się śli­ny… dzia­łań była dla mnie wła­śnie ich uto­pij­na spe­cy­fi­ka: nie tyle oddzie­la­ją­ca dobro od zła, jak impu­tu­je Topol­ski, bo nie o tej ran­gi meta­fi­zycz­nym geście mówi­my, ale przy­wra­ca­ją­ca moż­li­wość poeto­lo­gicz­ne­go i zara­zem poli­tycz­ne­go myśle­nia o wier­szach w obrę­bie moc­no sfor­ma­li­zo­wa­nej kry­ty­ki, otwar­cie wystę­pu­ją­cej prze­ciw­ko ten­den­cjom impre­sjo­ni­stycz­nym i anty­in­te­lek­tu­al­nym. Wyni­ka­ją­ce stąd (do)wartościowanie pew­nych poetów jest raczej pochod­ną moż­li­wo­ści lek­tu­ry, jakie stwa­rza­ją ich wier­sze, niż chę­cią prze­mil­cze­nia innych.”

Lek­tu­ra zaan­ga­żo­wa­na roz­gry­wa się poza topor­ną dycho­to­mią tego, co „lite­rac­kie” i tego, co „poli­tycz­ne” – raczej łączy te pozor­nie odle­głe od sie­bie bie­gu­ny. W swo­im tek­ście „Pyta­nia do tzw. kry­ty­ki zaan­ga­żo­wa­nej” – będą­cym zresz­tą bar­dzo inte­re­su­ją­cym świa­dec­twem ewo­lu­cji świa­to­po­glą­do­wej auto­ra – w spo­sób zwię­zły napi­sał o tym Łukasz Żurek, wyja­śnia­jąc, na czym pole­ga punkt doj­ścia tej skon­kre­ty­zo­wa­nej dys­po­zy­cji kry­tycz­nej: „Przej­ście w inter­pre­ta­cji dane­go wier­sza czy tomi­ku od mikro­struk­tur języ­ko­wych do makro­struk­tur spo­łecz­no-eko­no­micz­nych (naśla­do­wa­nych, repre­zen­to­wa­nych, odtwa­rza­nych, two­rzo­nych w utwo­rze).” W tym kon­tek­ście zadzi­wia pozy­cja, przy jakiej obsta­je Rafał Gawin, z upo­rem wskrze­sza­ją­cy najn­ti­so­wy relikt nie­prze­chod­nio­ści pomię­dzy tym, co „etycz­ne” i „este­tycz­ne” oraz powta­rza­ją­cy zarzu­ty o nie­kon­struk­tyw­nej hege­mo­ni­za­cji rze­czy­wi­sto­ści lite­rac­kiej przez byłą eki­pę „Prze­rzut­ni”: „Nie o takich towa­rzy­szy kry­ty­ków-domi­na­to­rów pozwo­li­łem sobie kie­dyś na blo­gu ape­lo­wać. Pro­ble­mem jest zastą­pie­nie bra­ku kry­ty­ki towa­rzy­szą­cej jej – w pew­nych zaan­ga­żo­wa­nych kon­tek­stach – nad­pro­duk­cją. Kry­ty­ka, towa­rzy­szą­ca lub nie, ma pra­wo (według orto­dok­sów – wręcz obo­wią­zek) w jakiś spo­sób pro­wa­dzić czy­tel­ni­ka za rękę, ale dla­cze­go – w przy­pad­ku tak zwa­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia – pro­wa­dzi za rękę, obie nogi i szy­ję (że ogra­ni­czę się do dyplo­ma­tycz­nych obsza­rów) auto­ra?”. Pyta­nie powin­no brzmieć: jakiej dys­ku­sji ocze­ku­je łódz­ki poeta i kry­tyk, jakie­go „konk­struk­tyw­ne­go” anta­go­ni­zmu? Takie­go, w któ­rym mogli­by­śmy przy okrą­głym sto­le wyra­zić swo­je opi­nie, przy­bić sobie piąt­ki i po pro­stu rozejść się w spo­ko­ju umy­słu do domu? To chy­ba tak nie dzia­ła: spór, o któ­ry woła Gawin, jest spo­rem „bez­piecz­nym”, pozba­wio­nym swo­je­go punk­tu doj­ścia, nie­na­ru­sza­ją­cym w żaden spo­sób „powierzch­ni zapi­su”, a raczej spro­wa­dza­ją­cym się do gawę­dy, spo­koj­nej i nud­nej wymia­ny zdań, któ­rej uczest­ni­cy nie są zain­te­re­so­wa­ni jaki­mi­kol­wiek zmia­na­mi, a raczej bez­piecz­nym posze­rza­niem libe­ral­ne­go pola modal­ne­go w nie­skoń­czo­ność; takie­go pola, w któ­rym wszyst­kie gło­sy są sobie rów­ne i nic – oprócz inte­lek­tu­al­ne­go kon­te­nan­su nie­któ­rych – z nich nie wyni­ka. Zresz­tą Gawin przy­zna­je otwar­cie, że nie podo­ba mu się, kie­dy w fer­wo­rze dys­ku­sji rze­czy wymy­ka­ją się spod kon­tro­li (grunt to kon­tro­la): „Z jed­nej stro­ny każ­dy fer­ment jest potrzeb­ny i ożyw­czy w ogól­nym inte­lek­tu­al­nym i lite­rac­kim mara­zmie. To nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, po każ­dej stro­nie bary­ka­dy. Z dru­giej – ten wymknął się spod kon­tro­li, kon­tro­lę narzu­ca­jąc i wymu­sza­jąc, na pozio­mie real­nym, sym­bo­licz­nym i meta­fo­rycz­nym”.

Przy­znam, że sam nie czu­ję się ani szcze­gól­nie kon­tro­lo­wa­ny, ani szcze­gól­nie zdo­mi­no­wa­ny. Wróć­my tym­cza­sem do Żur­ka. Pre­cy­zyj­ny, jasny i wywa­żo­ny tekst „Pyta­nia do tzw. kry­ty­ki zaan­ga­żo­wa­nej” w ogól­no­ści udzie­lił odpo­wie­dzi na kil­ka pod­sta­wo­wych pytań doty­czą­cych „poli­tycz­nie pod­krę­co­nej” inter­pre­ta­cji poezji, ale szcze­gól­nie cel­ne wyda­ją się te ustę­py, w któ­rych war­szaw­ski autor zwra­ca uwa­gę na jało­wość nega­tyw­nej recep­cji wyda­nej nie­daw­no anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny: „Samo poję­cie zaan­ga­żo­wa­nia czy też poli­tycz­no­ści ze sfe­ry świa­do­mych wybo­rów ide­olo­gicz­no-este­tycz­nych lub ety­kiet, któ­ry­mi pró­bu­je się spro­wa­dzić do wspól­ne­go mia­now­ni­ka jed­nak bar­dzo róż­ne oso­bo­wo­ści kry­tycz­no­li­te­rac­kie, sta­je się więc czymś na kształt tła nie­mal­że każ­dej wypo­wie­dzi kry­tycz­no­li­te­rac­kiej oraz lite­rac­kiej – szkic Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka o Sosnow­skim, Wie­de­man­nie i Doma­ru­sie poka­zu­je to bar­dzo dobit­nie. Nie wiem, czy to dobrze, ale stwier­dza­nie, że to źle, tak­że nicze­go nie zała­twi. Pyta­nia nadal pozo­sta­ją w mocy”.

Pyta­nia nadal pozo­sta­ją w mocy, bowiem w uwa­gach doty­czą­cych anto­lo­gii – a zara­zem całe­go pro­jek­tu nowe­go zaangażowania/ nowej poli­tycz­no­ści – bra­ku­je inte­re­su­ją­cych kontr­pro­po­zy­cji jak ina­czej usta­wić kry­ty­kę (oprócz się­ga­nia do okle­pa­ne­go mode­lu poezji jako gry z tek­stem, poezji „este­tycz­nej”, „czy­stej”, pozba­wio­nej napięć i wyłą­czo­nej z udzia­łu w spo­łecz­nych anta­go­ni­zmach). Pyta­nia nadal pozo­sta­ją w mocy, a moc jest wiel­ka.

Na uwa­gę zasłu­gu­je głos Mai Staś­ko „Jestem męż­czy­zną, więc mam obo­wiąz­ki męskie” oraz odpo­wiedź na ten­że Mar­ty Koron­kie­wicz w tek­ście „Strze­la­nie na oślep”. Poznań­ska kry­tycz­ka nie tyle wzię­ła udział w tej kon­kret­nej dys­ku­sji – rze­czy­wi­ście do pew­ne­go stop­nia wtór­nej wobec tego, co wyda­rzy­ło się pod­czas „Form zaan­ga­żo­wa­nia” – ile raczej pod­wa­ży­ła samą ideę deba­ty jako ele­ment patriar­chal­ne­go urzą­dze­nia oraz kul­tu­ry flej­mu. Wobec inter­ne­to­we­go cham­stwa i trol­lin­gu to oczy­wi­ście w dużej mie­rze słusz­ne, zacho­dzę jed­nak sobie w gło­wę w któ­rym momen­cie tej kon­kret­nej, zakoń­czo­nej dys­ku­sji poja­wi­ły się „total­nie absur­dal­ne argu­men­ty” czy hejt.

Głos w tej spra­wie nale­ży do Koron­kie­wicz: „Kry­ty­ka lite­rac­ka cier­pi przez brak dys­ku­sji, przez wypra­co­wa­ne w latach 90. poczu­cie, że samo współ­ist­nie­nie gło­sów, a nie ich dia­log, ma nama­cal­ną war­tość, że wystar­czy „pięk­nie się róż­nić” (i w ogó­le apo­rie i chia­zmy). Mitycz­ne „poro­zu­mie­nie” – pod­szy­te tu ewi­dent­nie jakąś misty­ką kobie­co­ści, któ­rej się odru­cho­wo boję – sta­je się w tek­ście Staś­ko fety­szem; fety­szy­zu­jąc zaś Staś­ko odci­na naj­prost­szą pro­wa­dzą­cą do nie­go dro­gę.” Dla zain­te­re­so­wa­nych pro­ble­mem odsy­łam zarów­no do pierw­sze­go, jak i dru­gie­go tek­stu, war­to tę wymia­nę zdań prze­śle­dzić na wła­sny rachu­nek.

W innym – zarów­no od potycz­ki na linii Staś­ko-Koron­kie­wicz, jak i ping-pon­ga roz­gry­wa­ne­go pomię­dzy zaan­ga­żo­wa­ny­mi oraz nie­za­an­ga­żo­wa­ny­mi – reje­strze spi­sa­ła swój głos Zuzan­na Sala, któ­rej nie­skrę­po­wa­ną szcze­rość uwa­żam za punkt cen­tral­ny zakoń­czo­nej wła­śnie deba­ty. To wła­śnie jeden z tych gło­sów, na któ­re liczy­łem naj­bar­dziej, nie­za­leż­nie nawet od tego, czy oso­bi­ście zga­dzam się z zapro­po­no­wa­nym przez autor­kę mode­lem kry­ty­ki jako – okre­śle­nie Koron­kie­wicz – „komen­ta­rza do dzia­ła­ją­ce­go samo­dziel­nie wier­sza”.

Na sam koniec zatem zosta­wię was, dro­dzy czy­tel­ni­cy, z jed­nym z naj­bar­dziej – według mnie – uda­nych sfor­mu­ło­wań tej dys­ku­sji: „Zapa­mię­tam jed­nak chy­ba na zawsze moment, w któ­rym prze­rwa­łam w sobie wewnętrz­nie tocze­nie beki ze smo­leń­skiej poezji na rzecz pró­by zro­zu­mie­nia uczuć, któ­re się w niej kry­ją. I ten moment jest jak na razie moim naj­więk­szym czy­tel­ni­czym osią­gnię­ciem. Kie­ru­ję się prze­świad­cze­niem, że aby wal­czyć z wyklu­cze­niem trze­ba przede wszyst­kim prze­stać wyklu­czać. Jeśli się bar­dziej zasta­no­wię, kto w moim oto­cze­niu jest praw­dzi­wym Innym, oka­że się, że to raczej wybor­ca PIS‑u niż gej, prę­dzej kato­lik niż muzuł­ma­nin. Jeśli nato­miast wie­rzę, że lek­tu­ra to nie tyl­ko akt este­tycz­ny, ale tak­że etycz­ny, że lite­ra­tu­ra ma eman­cy­pa­cyj­ną moc, moim obo­wiąz­kiem jest słu­cha­nie gło­sów nie­zgod­nych z moją wizją świa­ta.”

*
Wszyst­kim uczest­ni­kom oraz uczest­nicz­kom dys­ku­sji ser­decz­nie dzię­ku­ję za udział i chęć podzie­le­nia się swo­im zda­niem: fakt, że wszy­scy (rów­nież ja, czy­li „pra­cow­nik biu­ra”) kle­pie­my te tek­sty za nie­skry­wa­ną dar­mosz­kę, nie jest tutaj bez zna­cze­nia. Do spi­sa­nia już wkrót­ce!