debaty / książki i autorzy

Sen King-Konga o ping-pongu

Jan Stolarczyk

Głos Jana Stolarczyka w debacie "Czy Nobel zasłużył na Różewicza?".

strona debaty

Czy Nobel zasłużył na Różewicza?

Pyta­nie o Nagro­dę Nobla dla Tade­usza Róże­wi­cza nie zaska­ku­je. Sam wie­le razy je sły­sza­łem, tak­że ostat­nio od tłu­ma­czy jego poezji: Biser­ki Rajčić i Josepa‑A. Yser­na i Lagar­dy („dla­cze­go…” itd.). Takie pyta­nie jest kłu­ją­cą oczy­wi­sto­ścią i może nie ucho­dzi go już zada­wać. Powie­dzia­łem i „przed oczy­ma duszy mojej” widzę Jana Kobu­szew­skie­go jako Kape­la­na w „Damach i huza­rach” powta­rza­ją­ce­go z dwu­znacz­ną komi­ką twa­rzy swo­ją man­trę: „Nie ucho­dzi, nie ucho­dzi…”. A może jed­nak ucho­dzi, ale pró­bu­jąc sobie odpo­wie­dzieć na nie, powin­ni­śmy wystrze­gać się nie­utu­lo­ne­go żalu po nie­traf­nych strza­łach zamor­skiej Aka­de­mii, pato­su, poczu­cia niż­szo­ści…

O Noblu dla Róże­wi­cza „mówi­ło się” od dru­giej poło­wy lat 60. do pierw­szej lat 70. Pono­wio­no je w „roku jubi­le­uszo­wym” zaocz­nie. Gdy­by poeta wie­dział, że zosta­nie wywo­ła­ne, z całą pew­no­ścią naka­zał­by w tej spra­wie mil­cze­nie. Nie znam żad­ne­go świa­dec­twa wska­zu­ją­ce­go na zawie­dzio­ną nadzie­ję, per­so­nal­ny uraz Róże­wi­cza, kie­dy nagro­dę otrzy­ma­li Miłosz i Szym­bor­ska. Tej ostat­niej gra­tu­lo­wał w „Tygo­dni­ku Powszech­nym”: „Oczy­wi­ście, że się cie­szę, prze­cież to dru­ga kobie­ta-Polka otrzy­ma­ła wiel­ką Nagro­dę. […] Wisła­wo, zna­my się tak dłu­go, że mogę Cię uca­ło­wać i pogra­tu­lo­wać […]”.

Chcę być dorzecz­ny, więc odno­sić się będę do kon­kre­tów. W maju 1969 roku pisał poeta do Kor­ne­la Fili­po­wi­cza:

„Dro­gi Kor­ne­lu, w dro­dze do Fin­lan­dii zatrzy­ma­łem się kil­ka dni w Stoc­khol­mie na zapro­sze­nie Insty­tu­tu Szwedz­kie­go. […] jutro idę zło­żyć wizy­tę Sekre­ta­rzo­wi (Insty­tu­tu) Nagro­dy Nobla w Aka­de­mii Szwedz­kiej… może zresz­tą ta insty­tu­cja nie tak się nazy­wa. (Ale niech ‘kole­dzy po pió­rze’ śpią spo­koj­nie – idę tam tyl­ko tak sobie – w celach towa­rzy­skich.)”.

Acz­kol­wiek zapro­sze­nie było ofi­cjal­ne, roz­mo­wa prze­bie­ga­ła towa­rzy­sko, poeta uni­kał mówie­nia o sobie, na koniec dostał tomik poezji Sekre­ta­rza, za któ­ry podzię­ko­wał i po krót­kim przej­rze­niu scho­wał go do kie­sze­ni: „Sekre­tarz pew­nie był w jury przy wrę­cze­niu nagro­dy Rey­mon­to­wi” (T.R.). Zna­jąc powścią­gli­wość Mistrza, ufam, że „kole­dzy po pió­rze” powin­ni spać spo­koj­nie. Nie jechał w „inte­re­sach”, wpadł, gdyż po dro­dze do Fin­lan­dii mu było.

W roku 1976 w Kró­lew­skim Teatrze Dra­ma­tycz­nym w Sztok­hol­mie wysta­wio­no „Bia­łe mał­żeń­stwo”. Na pre­mie­rę przy­je­chał autor. Był też na niej Artur Lund­kvist, oso­ba wpły­wo­wa, czło­nek jury Aka­de­mii Szwedz­kiej. Obaj pano­wie przez chwi­lę oka­zjo­nal­nie roz­ma­wia­li. Kon­ser­wa­tyw­ne­mu Lund­kvi­sto­wi sztu­ka zda­wa­ła się być nazbyt ero­tycz­na (por­no­gra­ficz­na?); Róże­wicz nie sta­rał się obja­śnić swo­ich racji. Komen­tarz nie­po­trzeb­ny.
Powie­dzia­łem kie­dyś Mistrzo­wi: „Idąc, pod­kła­da pan sobie nogę”.
Pozwa­lam sobie na drob­ną dowol­ność, ale i dowod­ność zara­zem. W „Pomni­kach” czy­ta­my:

Nasze pomni­ki
są dwu­znacz­ne
mają kształt dołu

Taki swój pomnik, dwu­znacz­ny, skie­ro­wa­ny w głąb sie­bie, two­rzy Tade­usz Róże­wicz. Pomnik odwró­co­ny, „odwró­co­ne świa­tło” (wybacz­cie bli­ską mi meta­fo­rę). Odwró­ce­nie jest nie­zbęd­nym warun­kiem two­rze­nia wyż­sze­go porząd­ku. Akt odwró­ce­nia – któ­ry jest jak pozba­wie­nie się wzro­ku, aby prze­ni­kli­wiej widzieć – jest toż­sa­my z przy­ję­ciem odpo­wie­dzial­no­ści arty­sty za powo­ła­ne sło­wa; mie­ści się w nim i ety­ka, i este­ty­ka, i epi­ste­mo­lo­gia:

Poeta w cza­sie pisa­nia
to czło­wiek odwró­co­ny
tyłem do świa­ta
do nie­po­rząd­ku
rze­czy­wi­sto­ści

(„Poeta w cza­sie pisa­nia”)

Ina­czej odwró­co­ny był od świa­ta poeta roman­tycz­ny, w pory­wie bun­tu zry­wa­ją­cy z nim wię­zi. Róże­wi­cza „bunt” pole­ga na sta­łej tro­sce o nie­za­leż­ność we wszel­kich jej prze­ja­wach. Nie­kie­dy przy­bie­ra ona cechy pew­nej bez­względ­no­ści (np. wobec mediów, mie­lo­ne­go bana­łu). Sam poeta (dla wyra­zi­sto­ści rzecz nie­co uprasz­czam) mówi o „wal­ce o oddech”, któ­ra jest tu prze­cież syno­ni­mem tro­ski o praw­dę wyra­zu. Oddy­cha­nie (jak pokarm) zali­cza się do ele­men­tar­nej bio­lo­gicz­nie wymia­ny ener­gii z oto­cze­niem, zaś oddy­cha­nie czy­stym powie­trzem sta­no­wi o ludz­kim zdro­wiu. W środ­ku wier­szy Róże­wi­cza sły­chać nie­mal bio­lo­gicz­ny rytm krót­kie­go odde­chu. Dla mnie jest on naj­bar­dziej praw­do­mów­nym i nie­upo­zo­wa­nym z poetów współ­cze­snych.

Nie pły­nie prze­zeń „stru­mień pięk­no­ści” post­ro­man­tycz­nej tra­dy­cji. Uwol­nio­ny od daw­nych zobo­wią­zań spo­łecz­nych poety, żyjąc w świe­cie nie­ustan­nie fał­szo­wa­nych prze­mian, narzu­cił sobie trwa­nie w sta­nie czuj­no­ści, nie­po­ko­ju, z „pal­cem na ustach”. W świe­cie płyn­nych norm usta­no­wił poetę i poezję punk­tem odnie­sie­nia. Sko­ro Bóg odszedł, odpo­wie­dzial­ność za sło­wo musi wziąć ten, któ­ry jest naj­bliż­szym spad­ko­bier­cą Logo­su.

Z Róże­wi­czem niko­mu nie jest po dro­dze. On jest osob­ny, w dro­dze chce być sam, ze swym sku­pie­niem. Przez wro­dzo­ną nie­chęć do kłam­stwa, salo­nów i ukła­dów towa­rzy­skich, śro­do­wi­sko­wych pod­cho­dów, kry­tycz­ne trwa­nie przy wła­snym zda­niu nara­ził się on honor­nym patrio­tom i kruch­cie, czę­ści soli­dar­no­ścio­wej opo­zy­cji, przy­ja­cio­łom poetom (nie tyl­ko Przy­bo­sio­wi), wła­dza nie mia­ła z nie­go pożyt­ku. „Jestem czło­wie­kiem, czło­wie­kiem, któ­ry pisze wier­sze.” Jest, jak Nor­wid, cier­niem w pol­skiej lite­ra­tu­rze i zara­zem „chle­bem któ­ry żywi” kil­ka poko­leń powo­jen­nych poetów. Nie pisze się już pod Róże­wi­cza, jak Róże­wicz, pisze się wier­sze „róże­wi­czem” – bez­wied­nie, natu­ral­nie i nie­świa­do­mie, tak jak się oddy­cha.

Wra­ca­jąc do fak­tów, powi­nie­nem wspo­mnieć o szwedz­kim wolon­ta­riu­szu, któ­ry przez lata przy­po­mi­nał oso­bom „wpły­wo­wym” z krę­gu Aka­de­mii o ist­nie­niu wybit­ne­go pisa­rza pol­skie­go god­ne­go Nagro­dy. Był nim prof. Józef Try­puć­ko, sla­wi­sta z uni­wer­sy­te­tu w Uppsa­li. Z jego listów dowie­my się kie­dyś, jak bar­dzo zale­ża­ło przed­sta­wi­cie­lom nie­któ­rych naszych insty­tu­cji kul­tu­ral­nych (np. PEN Clu­bu), zna­nym pisa­rzom i filo­lo­gom, aby ten odlu­dek, nihi­li­sta, kola­bo­rant itp. Róże­wicz, broń Boże nie się­gnął Maje­sta­tu.

Dla­cze­go Nobel nie zasłu­żył na Róże­wi­cza? Powiem dobit­nie: bo pol­skie eli­ty kul­tu­ral­ne, zaję­te tań­ca­mi salo­no­wy­mi, „nie zasłu­ży­ły” sobie na to wyso­kie wyróż­nie­nie.