Siena a Sienna – analogie i podobieństwa
Sonia Nowacka
Głos Sonii Nowackiej w debacie "Stacja z literaturą".
strona debaty
Stacja z literaturąKiedy mamy do wyboru sprawozdanie z wycieczki albo użalanie się nad stanem polskiego czytelnictwa, nie zapominajmy o tym, co należy zrobić i drżącym głosem przytoczmy postać statystycznego Polaka oraz jego mityczne pół książki rocznie. Kiedy nadejdzie moment słabości i zawahamy się, czy zdać relację z festiwalu czy może zacząć żalić się, że nikt poza kółkiem wzajemnej aa… – przepraszam, środowiskiem okołowierszowym – nie zna poezji najnowszej, pamiętajmy, co należy zrobić.
Ubolewanie nad tym, jak rzadko otwieramy się na ignorantów nieznających nikogo poza legendarną (choć chyba trochę zmodyfikowaną) trójcą Szymborska – Herbert – Gałczyński jest niewątpliwie wzruszające i godne podziwu, ale nie do końca rozumiem, po co pisać
o festiwalu jako niezłomnej walce o dobro literatury. Może to, co chciałabym powiedzieć,
dla niektórych będzie szokujące, ale Stację Literatura, rozpatrywałabym prędzej jako okazję do fajnej zabawy i miłego spędzenia czasu. Bo naprawdę nie trzeba być wielkim pesymistą,
aby zorientować się, że niszowy festiwal w malutkim miasteczku nie utkwi w zbiorowej świadomości Polaków, a tym samym nie sprawi, że przeciętny czytelnik porzuci nagle plebejskie zwyczaje czytania Herberta na rzecz najnowszej książki Sławomira Elsnera.
Najważniejsze to podjąć ryzyko i wyjść ze strefy komfortu.
Idąc w ślad za myślą wielkich współczesnych filozofów, moglibyśmy wyobrazić sobie sytuację, w której – zamiast wakacji w popularnych miastach turystycznych – podejmujemy ryzyko i wyjeżdżamy na kilka dni do miejscowości bez komunikacji miejskiej, gdzie najbliższą taksówkę zamawia się z sąsiedniego województwa, a wybór miejsca na obiad rozgrywa między barem U Prezesa, restauracją U Prezesowej a – akcentującym więzi z europejską tradycją – lokalem La Sienna. To jest ryzyko.
Ale na początek – kilka słów o muzyce, bo nie wszystko było idealnie, ale co nas nie zabije to nas wzmocni. I tak oto zamiast Mary Komasy mogliśmy usłyszeć równie muzykalnego, choć trochę mniej popularnego Konrada Górę, który brawurowo – i z niegasnącym zapałem – odczytał swoje 1127 dwuwierszy.
Dobre wrażenie pozostawił po sobie również koncert Szczepana Kopyta. Swoją drogą, gdyby cała oprawa muzyczna była na podobnym poziomie, być może poeci, tacy jak Szymon Słomczyński, nie musieliby przerywać czytania swoich misternie skonstruowanych tekstów, by uświadamiać jakiegoś grajka, kto tu jest dla kogo. A wracając do Słomczyńskiego i jego występu, to niech lepiej uważa z poradami podczas spotkań autorskich, bo kiedy ostatnio użyłam ctrl + a, i zgodnie z jego poleceniem nacisnęłam taki klawisz jak backspace, to usunął mi się cały tekst.
Oprócz tego przykrego incydentu w pamięci utkwiło mi także kilka innych występów.
Zatem, po wspomnianym wcześniej, świetnym koncercie Kopyta, trochę gorzej muzycznie wypadł Dawid Mateusz. Kiedy wyszedł na scenę, wzbudził ogromne zainteresowanie, wystukując wyszukane podziały rytmiczne. I to nie byle czym, bo palcem – w mikrofon. Skomplikowany rytm podchwycił muzyk. Nasz performer jednak, chyba zdziwiony tym,
że jakoś to wyszło, już po chwili zaczął się gubić. Niestety, po bardzo obiecującym początku – bo prawie uwierzyłam w obliczenie taktu na metrum wiersza – przerażony świadomością,
że nie wystarczy tylko rytmu wystukać, ale jeszcze w niego trafić, Dawid Mateusz, wyłożył się na kolejnych wersach i leżał tak do samego końca.
Drobny zawód związany z jego występem w jakiś sposób zrekompensował Piotr Przybyła, odpowiadający – pomimo wielokrotnie zaznaczanej niemocy twórczej – zawsze wierszem. Poruszający pure nonsensem, snujący urocze historie, w których na pierwszy plan wychodzą żyrafy Grażynki i mówiące magnetowidy, stanowił lekką i przyjemną opozycję dla pure bezsensu poezji Kamili Janiak. Jej podmiot, rzeczywiście, był niezwykle zbuntowany i rozogniony, a przy tym chyba niepotrzebnie zwulgaryzowany, czego autorka raczej nie obroniła w panelu dyskusyjnym, bo poza nastawieniem na prawdę w poezji, czy może obliczeniem na kontrowersyjny chwyt literacki, niewiele da się z tych wierszy wyczytać.
Zresztą, idąc za Przybosiem: tylko dawne ciocie przerażało brzydkie słowo – dziś w wierszu nie poruszy nikogo. A teraz puenta, czyli zaskakujące sformułowanie, podkreślające sens wypowiedzi umieszczonej na końcu.
Tak, bardzo podobał mi się festiwal literacki w Stroniu.
O AUTORZE
Sonia Nowacka
Urodzona w 1994 r., studentka na Uniwersytecie Wrocławskim. Zajmuje się krytyką literacką. Publikowała m.in. w „Pomostach”, „Odrze”, „2miesięczniku”, „Kontencie” i „ArtPapierze”. Laureatka Turnieju Jednego Wiersza im. Rafała Wojaczka i kilku innych konkursów.