debaty / ankiety i podsumowania

Skaczemy po górach, czyli rysowanie grubą kreską najważniejszych punktów odniesienia

Adam Poprawa

Artur Burszta

Bartosz Sadulski

Grzegorz Jankowicz

Paweł Kaczmarski

Piotr Czerniawski

Przemysław Witkowski

Głosy Artura Burszty, Piotra Czerniawskiego, Grzegorza Jankowicza, Pawła Kaczmarskiego, Adama Poprawy, Bartosza Sadulskiego i Przemysława Witkowskiego w debacie "Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po 'przełomie'".

strona debaty

Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po „przełomie”

Zapis dys­ku­sji „Bar­ba­rzyń­cy czy nie. Dwa­dzie­ścia lat po ‘prze­ło­mie’ ”, któ­ra odby­ła się w księ­gar­ni Port Lite­rac­ki 20 mar­ca 2009 roku

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Naszym zada­niem jest pod­su­mo­wa­nie ostat­nie­go dwu­dzie­sto­le­cia w pol­skiej lite­ra­tu­rze. Jakiś czas temu w kra­kow­skim Insty­tu­cie Kul­tu­ry powstał pro­jekt badaw­czy, któ­re­go celem była socjo­lo­gicz­na ana­li­za pola lite­rac­kie­go od 1989 roku do dziś. Dla­cze­go pole lite­rac­kie, a nie np. naj­waż­niej­sze wyda­rze­nia lite­rac­kie? Doszli­śmy do wnio­sku, że to, co wyda­rzy­ło się po 1989 roku, sta­no­wi pew­ną całość zło­żo­ną z roz­ma­itych języ­ków, dys­kur­sów, insty­tu­cji. Chciał­bym pań­stwu zapro­po­no­wać roz­mo­wę na temat owe­go sze­ro­ko rozu­mia­ne­go pola lite­rac­kie­go. Ale zanim zacznie­my naszą dys­ku­sję, musi­my usta­lić sym­bo­licz­ny począ­tek owe­go okre­su.

Piotr Czer­niaw­ski: Myślę, że waż­nym tro­pem na począ­tek są Zim­ne kra­je Świe­tlic­kie­go z 1992 roku. Jeśli mówi­my o 1989 roku i o prze­ło­mie, to trze­ba wyzna­czyć ten pierw­szy, sym­bo­licz­ny moment, wypo­wiedź poetyc­ką, któ­ra nada impet zry­wo­wi poko­le­nio­we­mu. Zim­ne kra­je to była książ­ka zawsze wymie­nia­na jako pierw­sza nowa wypo­wiedź poetyc­ka, skie­ro­wa­na prze­ciw poprzed­nie­mu poko­le­niu.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: A czy to nie jest tro­chę tak, jak ze Ska­man­drem? Kon­tekst, w jakim oni zaist­nie­li (1918 rok, nie­pod­le­głość, odcią­że­nie ide­olo­gicz­ne i poli­tycz­ne lite­ra­tu­ry itp.). Czy w przy­pad­ku „bru­lio­nu” nie mamy do czy­nie­nia z czymś podob­nym? Tak, jak Ska­man­der na dłu­go zdo­mi­no­wał sce­nę poetyc­ką, a poeci tej for­ma­cji, Tuwim, Iwasz­kie­wicz, do dziś są utoż­sa­mia­ni z poezją mię­dzy­woj­nia (dopie­ro po nich wymie­nia się Wata, Ster­na), tak i w naszej recep­cji, nie­za­leż­nie od tego, co było po „bru­lio­nie”, poezję „prze­ło­mu” zdo­mi­no­wa­li Jacek Pod­sia­dło, Mar­cin Świe­tlic­ki czy Mar­cin Sen­dec­ki… Domi­na­cja w dys­kur­sie popu­lar­nym tej opcji utrzy­mu­je się. Nie mówię, że ma wpływ na pisa­nie mło­dych pol­skich poetów…

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Cho­dzi­ło­by zatem o to, że pomię­dzy 1918 i 1989 ist­nie­je spe­cy­ficz­na kon­wer­gen­cja. Ska­man­der wszedł na sce­nę lite­rac­ką, ponie­waż ist­nia­ły odpo­wied­nie warun­ki, któ­re umoż­li­wi­ły zmia­nę poko­le­nio­wą. Podob­nie w 1989 – poja­wi­ło się nowe poko­le­nie, któ­re tra­fi­ło na odpo­wied­ni moment, na moment otwar­cia prze­strze­ni kul­tu­ro­wej, spo­łecz­nej i poli­tycz­nej.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Było ocze­ki­wa­nie cze­goś nowe­go w lite­ra­tu­rze, poja­wi­ła się for­ma­cja, któ­ra speł­nia­ła mniej wię­cej to zało­że­nie, toteż uda­ło im się osią­gnąć to, cze­go póź­niej, mimo napraw­dę dużych nakła­dów, nie uda­ło się osią­gnąć żad­nej innej gru­pie. Takiej domi­na­cji, takie­go koja­rze­nia, ist­nie­nia w popu­lar­nym obie­gu. Nie twier­dzę, że Świe­tlic­ki jest gwiaz­dą pop, ale w ramach poezji pol­skiej tak to moż­na opi­sać.

Piotr Czer­niaw­ski: On przede wszyst­kim wydał książ­kę, któ­ra speł­nia­ła wszyst­kie warun­ki, żeby być książ­ką prze­ło­mo­wą. Po pierw­sze, poja­wił się nowy język poetyc­ki, zasto­so­wa­ny bar­dzo kon­se­kwent­nie. Po dru­gie, było bar­dzo wyraź­ne odcię­cie od poprzed­nie­go poko­le­nia poetyc­kie­go i wymie­rzo­ny mu poli­czek…

Grze­gorz Jan­ko­wicz: O jakim poko­le­niu mówi­my? Cho­dzi o to, żeby­śmy spo­rzą­dzi­li taką naj­ogól­niej­szą mapę histo­rycz­ną: jeże­li Świe­tlic­ki na począt­ku lat 90. wcho­dzi do obie­gu lite­rac­kie­go i wymie­rza policz­ki star­sze­mu poko­le­niu, to kto jest jego opo­nen­tem?

Piotr Czer­niaw­ski: Tym poprzed­nim poko­le­niem, któ­re byli­by­śmy w sta­nie jakoś ukon­sty­tu­ować, była­by jed­nak Nowa Fala, któ­ra w latach 80. już stop­nio­wo odcho­dzi­ła, a wła­ści­wie dege­ne­ro­wa­ła się i obsa­dza­ła pozy­cje, nato­miast nie powsta­wa­ły pod koniec lat 80. żad­ne wybit­ne pozy­cje poetów zwią­za­nych z tą for­ma­cją…

Adam Popra­wa: A Wido­ków­ka z tego świa­ta?

Piotr Czer­niaw­ski: …Więc jako to poprzed­nie poko­le­nie iden­ty­fi­ko­wa­na była Nowa Fala, jak sądzę.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: To też cie­ka­we, czy mówi­my o popu­lar­nej, czy bar­dzo szcze­gó­ło­wej recep­cji…?

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Ska­cze­my tro­chę po górach, ale cho­dzi o zary­so­wa­nie naj­grub­szą kre­ską naj­waż­niej­szych punk­tów odnie­sie­nia.

Piotr Czer­niaw­ski: Kto zaata­ko­wał Świe­tlic­kie­go jako pierw­szy? Poeta nowo­fa­lo­wy. Ale on nie zaata­ko­wał bez­po­śred­nio Nowej Fali, zaata­ko­wał, tak się przy­naj­mniej mówi­ło, Polkow­skie­go… Nie­mniej, jeśli on ata­ku­je Polkow­skie­go, a zaata­ko­wa­ni czu­ją się nowo­fa­low­cy, coś jest na rze­czy.

Ada­ma Popra­wa: Nie nale­ży zapo­mi­nać o poko­le­niu ludzi tro­chę młod­szych od nowo­fa­low­ców, choć jak się patrzy na metry­ki, to jest to zale­d­wie kil­ka lat róż­ni­cy, poko­le­nie zupeł­nie inne, nazy­wa­ne Poko­le­niem ’76. Wśród nich Piotr Som­mer, Bro­ni­sław Maj i kil­ku innych poetów, któ­rzy mie­li tro­chę za mało cza­su w histo­rii, zwłasz­cza w gęstej, ostrej histo­rii poli­tycz­nej tam­tych lat, żeby stać się poko­le­niem tak wyra­zi­stym, jak Nowa Fala. Zresz­tą ze wzglę­du na ówcze­sną sytu­ację poli­tycz­ną byli w bar­dzo nie­wy­god­nej sytu­acji, bo pole­mi­ka poetyc­ka, lite­rac­ka czy este­tycz­na z Nową Falą mogła zostać odczy­ta­na jako pole­mi­ka pro­pa­gan­do­wa, zgod­na z ocze­ki­wa­nia­mi decy­den­tów. Poza tym oni mogli ewen­tu­al­nie kry­ty­ko­wać zało­że­nia Nowej Fali, a nowo­fa­low­cy w póź­nych latach 70. ofi­cjal­nie nie mogli się bro­nić, bo byli obję­ci zaka­zem dru­ku. W każ­dym razie, poza oko­licz­no­ścia­mi stric­te poli­tycz­ny­mi, w koń­cu lat 70. Nowej Fali jako poko­le­nia już nie ma, oni dzia­ła­ją na wła­sną rękę i – będę się spie­rał z Pio­trem – ogła­sza­ją tomi­ki wybit­ne, myślę przede wszyst­kim o Wido­ków­ce z tego świa­ta(1988) Sta­ni­sła­wa Barań­cza­ka, Jechać do Lwo­wa (1985) Ada­ma Zaga­jew­skie­go. Wyda­je mi się, że to jest jego ostat­ni napraw­dę dobry tom, ale jego odbiór był spo­wo­do­wa­ny rów­nież tym, co czy­ta­my przy zupeł­nie innej oka­zji u Miło­sza: „aż nazwą odkry­ciem posta­rza­ły zakaz”. Nagle oka­za­ło się, że pisa­nie o róż­nych szcze­gó­łach, obser­wa­cja świa­ta i zachwyt tym świa­tem, że to jest odkry­ciem.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Nie cho­dzi­ło mi o to, że jest to tomik nie­wy­bit­ny, czy wręcz zły, cho­dzi­ło mi tyl­ko o to, że Świe­tlic­ki ewi­dent­nie od tego kie­run­ku się odci­na.

Ada­ma Popra­wa: Tak, z tym, że to odcię­cie jest bar­dzo szcze­gól­ne. Żeby zro­zu­mieć pole­mi­kę z Janem Polkow­skim, trze­ba wie­dzieć, kim był Polkow­ski. Żeby zro­zu­mieć apo­li­tycz­ność Świe­tlic­kie­go, trze­ba oczy­wi­ście zauwa­żyć – bo w języ­ku poli­ty­ki róż­nie moż­na to czy­tać – że fra­za „nicze­go o mnie nie ma w kon­sty­tu­cji” jest dekla­ra­cją poli­tycz­ną. W każ­dym razie istot­niej­sze jest nie­wąt­pli­wie to, że to dla mnie tro­chę zapo­mnia­ne, tro­chę nie­do­strze­ga­ne Poko­le­nie ’76 przy­go­to­wu­je język, któ­ry będzie póź­niej, w dru­giej poło­wie lat 80., odkry­ty, i któ­ry powo­li będzie nabie­rał zna­cze­nia w „bru­lio­nie”. „bru­lion”, kie­dy powsta­wał, był nasta­wio­ny podwój­nie kry­tycz­nie, podwój­nie opo­zy­cyj­nie: zarów­no wobec pierw­sze­go obie­gu, jak i wobec pew­nych mode­li dru­go­obie­go­wych.

Mia­łem przy­jem­ność poznać tych ludzi w fazie „burzy i napo­ru” „bru­lio­nu”. Robert Tekie­li, jesz­cze przed swo­im nawró­ce­niem, w któ­rymś z aka­de­mi­ków kra­kow­skich zaga­dy­wał o jed­ne­go, dru­gie­go auto­ra: „dołóż mu! dołóż mu!”. „bru­lion” szedł na atak, a że wie­lo­krot­nie miał w tym rację, to jest oczy­wi­ście inny pro­blem. I tutaj myślę, że to ocze­ki­wa­nie, o któ­rym mówił Prze­my­sław Wit­kow­ski, rze­czy­wi­ście było i w wypad­ku Ska­man­dry­tów, i w wypad­ku poetów po 1989 roku. Na tomik Świe­tlic­kie­go bar­dzo moc­no cze­ka­no, tyle, że te ocze­ki­wa­nia są nie­raz powierz­chow­ne, poja­wi się jeden poeta – wystar­czy, publicz­ność jest nasy­co­na, tym bar­dziej, że model odbio­ru poetyc­kie­go moc­no się zmie­nił.

Nie wcho­dzę w korek­tu­ry i w szcze­gó­ły histo­rycz­no­li­te­rac­kie, bo dużo by mówić na ten temat. Ska­man­dry­ci rze­czy­wi­ście ode­gra­li dużą histo­rycz­ną rolę, ale przy­znam się, że kie­dyś mia­łem wykła­dy z histo­rii mię­dzy­wo­jen­nej lite­ra­tu­ry pol­skiej, i kie­dy patrzy­łem na te waż­ne z histo­rycz­ne­go punk­tu widze­nia wier­sze Ska­man­dry­tów, stwier­dzi­łem, że cie­kaw­sze od tego było­by, gdy­bym pomó­wił o tym, co się wte­dy dzia­ło w lite­ra­tu­rze euro­pej­skiej, i czte­ry wykła­dy zeszły na same­go Ulis­se­sa.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Nie mia­łem zamia­ru wyróż­niać Ska­man­dry­tów, mówi­łem tyl­ko o ocze­ki­wa­niu i recep­cji, tak samo, jak było z poko­le­niem „bru­lio­nu”. Oni mie­li to szczę­ście, że weszli w te dwa, trzy, czte­ry lata, w któ­rych ist­nia­ło wra­że­nie, że wszyst­ko moż­na wydać, w dowol­nej ilo­ści, a ludzie to kupią, ponie­waż przez czter­dzie­ści pięć lat kupić nie mogli. Wycho­dzi­ły wte­dy milio­ny pism, naj­róż­niej­sze książ­ki, ale po kil­ku latach oka­za­ło się, że ludzie nie są zain­te­re­so­wa­ni sztu­ką wyż­szą w takim stop­niu, na jaki liczo­no. W efek­cie twór­cy z oko­lic „bru­lio­nu” zdą­ży­li się zako­rze­nić jako poszcze­gól­ne, domi­nu­ją­ce oso­by w recep­cji czy­tel­ni­ków, a kolej­ne gru­py, poko­le­nia, oso­by mia­ły mniej szczę­ścia, bo musia­ły się mie­rzyć z kapi­ta­li­zmem, ryn­kiem wydaw­ni­czym, nakła­da­mi, sprze­da­żą.

Bar­tosz Sadul­ski: Tu doty­ka­my tak napraw­dę sed­na prze­ło­mu ’89, bo mimo że był to ewi­dent­ny prze­łom poli­tycz­ny, to kie­dy myśli­my o nim w kon­tek­ście lite­rac­kim, to jest to raczej prze­łom wydaw­ni­czy: nastę­pu­je decen­tra­li­za­cja wydaw­ni­cza, co pocią­ga za sobą te kon­se­kwen­cje, o któ­rych powie­dział Prze­mek. Nato­miast ja bym chciał powie­dzieć, że z per­spek­ty­wy tego dwu­dzie­sto­le­cia moż­na odnieść wra­że­nie, że poeci „bru­lio­nu” są rze­czy­wi­ście waż­ni, ale nie wiem, czy nie naj­więk­sze zna­cze­nie mia­ła ta trze­cia dro­ga, czy­li Andrzej Sosnow­ski, któ­ry z „bru­lio­nem” nie był zwią­za­ny w żaden spo­sób. Wariant Sosnow­skie­go, o któ­rym czę­sto pisze Karol Mali­szew­ski, czy­li coś pośrod­ku, pomię­dzy tymi umow­ny­mi kla­sy­cy­sta­mi a bar­ba­rzyń­ca­mi. Moż­na by pew­nie powie­dzieć o jesz­cze jed­nej, czwar­tej dro­dze, repre­zen­to­wa­nej przez np. Hone­ta, Różyc­kie­go czy Maj­zla, czy­li naszych ima­gi­ni­stów. Nato­miast z per­spek­ty­wy cza­su moż­na zażar­to­wać, pisał o tym Piotr Kępiń­ski, że może nie tyle nie było poko­le­nia „bru­lio­nu”, co zro­bi­ło się z nie­go poko­le­nie „bulio­nu”, ci wszy­scy poeci uty­li, spu­chli i posi­wie­li i zdzia­dzia­li; ale mam wra­że­nie, że w latach 90. było wię­cej waż­nych debiu­tów niż cho­ciaż­by w ostat­niej deka­dzie.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Więk­szość ksią­żek kry­tycz­no­li­te­rac­kich, któ­re powsta­wa­ły w tam­tych cza­sach albo w latach następ­nych, pod­su­mo­wu­jąc pierw­szych sześć, sie­dem lat po 1989 roku, mia­ły w tytu­le prze­mia­nę lub prze­łom: Ape­tyt na prze­mia­nęŚla­dy prze­ło­muChwi­lo­we zawie­sze­nie bro­ni. Nie­mniej jed­nak pod koniec lat 90. po raz pierw­szy poja­wi­ły się pierw­sze gło­sy (i – co naj­waż­niej­sze – wycho­dzi­ły one spod pió­ra kry­ty­ków, któ­rzy jesz­cze w 1994 i 1995 roku byli goto­wi bro­nić „bru­lio­nu”, cho­ciaż sami do tej for­ma­cji nie nale­że­li) pod­kre­śla­ją­ce, że „bru­lion” nie wyzna­cza praw­dzi­we­go prze­ło­mu w lite­ra­tu­rze pol­skiej. Jest raczej zja­wi­skiem przej­ścio­wym, któ­re przy­go­to­wu­je dro­gę rady­kal­nie nowej pro­po­zy­cji lite­rac­kiej. Jak widzi­cie kwe­stię prze­ło­mu 1989?

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Ja to widzę jako prze­łom, prze­łom, któ­ry raczej nad­ga­nia coś, co zosta­ło opusz­czo­ne w roz­wo­ju poezji w Pol­sce, niż przy­no­si coś nowe­go. Przy­swo­je­nie sobie poety­ki czy to – wcze­śniej – szko­ły nowo­jor­skiej, czy też Lowel­la i Ber­ry­ma­na, to nie było coś, co dzia­ło się rów­no­le­gle z poezją ame­ry­kań­ską, to się wyda­rzy­ło dwa­dzie­ścia, dwa­dzie­ścia pięć lat za póź­no… Więc dla mnie to był­by skok w kie­run­ku dorów­na­nia temu, co dzie­je się w lite­ra­tu­rze na świe­cie, jeśli cho­dzi o spo­sób wypo­wie­dzi poetyc­kiej…

Piotr Czer­niaw­ski: Cof­nij­my się do tego, co powie­dział Grze­gorz, że poko­le­nie „bru­lio­nu” przy­go­to­wa­ło jedy­nie miej­sce pod prze­łom, prze­cież nic takie­go nie zaszło…

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Oni zre­zy­gno­wa­li z tej wznio­słej poety­ki, tego napu­szo­ne­go tonu, spro­wa­dzi­li poezję na zie­mię, przy­naj­mniej języ­ko­wo…

Piotr Czer­niaw­ski: Musi­my jed­nak nary­so­wać lek­kie tło histo­rycz­ne, bo bez tych punk­tów zacze­pie­nia nie ruszy­my. To, że Marian Sta­la w koń­cu lat 90. ogło­sił na łamach „Tygo­dni­ka Powszech­ne­go” tezę, że prze­ło­mu nie było, a „bru­lion” to faza przej­ścio­wa, było spo­wo­do­wa­ne tym, że poko­le­nie weszło w fazę upad­ku. Redak­to­rzy pisma dozna­li bar­dzo gwał­tow­ne­go nawró­ce­nia, odcię­li się dosyć moc­no od wszyst­kich wcze­śniej fir­mo­wa­nych dzia­łań, czy­li przede wszyst­kim od tego nur­tu naj­więk­szej zgry­wy. Odcię­li się od Totar­tu, od swo­ich auto­rów, sta­li się śmier­tel­nie poważ­ni, przy czym Świe­tlic­ki i Pod­sia­dło, dwa nazwi­ska, któ­re od 1992 do, powiedz­my, 1997 roku były w dys­kur­sie wszech­obec­ne, nie­omal jedy­ne, dwaj gigan­ci nowej poezji, oczy­wi­ście igno­ro­wa­ni przez kry­ty­ków star­szych, za to czy­ta­ni przez mło­dzież (dla gości w czar­nych swe­trach był Świe­tlic­ki, dla gości z dre­ada­mi był Pod­sia­dło), nie prze­ję­li przy­wódz­twa. Odcię­li się, stop­nio­wo zaczę­li zmie­niać swo­je poety­ki i wyco­fy­wać się w rejo­ny, w któ­rych już nie mogli być tak popu­lar­ni.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Czy mówi­my per­so­nal­nie, czy mówi­my o tym, że pew­ne poko­le­nie na pozio­mie języ­ka, na pozio­mie uży­wa­nych narzę­dzi zmie­nia poezję, bo jeże­li mówi­my o oso­bach, to może­my mówić, że Pod­sia­dło to…

Piotr Czer­niaw­ski: Pod­sia­dło mógł tłuc swo­je anar­chi­stycz­ne wier­sze pew­nie i do 2009 roku, ale on zaczął w pew­nym momen­cie pisać coraz bar­dziej pry­wat­ne wier­sze i w któ­rymś momen­cie znik­nął… Świe­tlic­ki sto razy odci­nał się od tego, co pisał wcze­śniej, i tysiąc razy powta­rzał, że rola czo­ło­we­go poety poko­le­nia go nie inte­re­su­je. Więc poja­wi­ła się próż­nia.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Mówi­my teraz o poko­le­niach, czy o poezji…?

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Mówi­my o dyna­mi­ce poko­le­nia. Począt­ko­wy impet z lat 90. ustą­pił miej­sca powol­nej atro­fii. Zmie­ni­ły się posta­wy ide­owe (przy­kład Tekie­le­go jest zna­mien­ny), ale tak­że naj­waż­niej­si twór­cy poko­le­nia stra­ci­li ocho­tę na prze­wo­dze­nie (o ile w ogó­le ją mie­li). Piotr sta­wia tezę, że nowe­go nie było; że „bru­lion” dopro­wa­dził do powsta­nia nowej for­my kul­tu­ro­wej, posta­wił nowe fun­da­men­ty, po czym je zde­mon­to­wał, i na to puste miej­sce nie weszło nic rów­nie wyra­zi­ste­go. Czy zga­dza­cie się z taką tezą?

Piotr Czer­niaw­ski: Ina­czej: to jest kon­tekst jed­ne­go poko­le­nia, któ­re trwa nadal, w któ­re­go wyima­gi­no­wa­nym cie­le zacho­dzi­ły zmia­ny i prze­for­mo­wa­nia, a natu­ra oczy­wi­ście próż­ni nie zno­si, i w miej­sce tej pust­ki po „bru­lio­nie” poja­wi­ło się kil­ka ini­cja­tyw. Powiedz­my o tej ini­cja­ty­wie ha!artowej, do któ­rej zaraz pew­nie doj­dzie­my, któ­ra jed­nak nie wypa­li­ła, bo też nie wykre­owa­ła ani nowych nazwisk, ani tak napraw­dę nowe­go spoj­rze­nia na lite­ra­tu­rę: to byli prze­cież w więk­szo­ści auto­rzy, któ­rzy zaist­nie­li gdzie indziej. Może­my pomi­nąć „Lam­pę i Iskrę Bożą”, któ­ra pró­bo­wa­ła kon­ty­nu­ować ten nurt jaj­car­ski „bru­lio­nu”, ale z powo­du eks­tra­wa­ganc­kich gustów Paw­ła Duni­na-Wąso­wi­cza to nie mia­ło naj­mniej­szej szan­sy powo­dze­nia. Bar­dzo waż­nym ele­men­tem jest oczy­wi­ście Fort Legni­ca, z jego pier­wot­ną, pun­ko­wą ener­gią – on w zasa­dzie pozbie­rał sie­ro­ty po poko­le­niu „bru­lio­nu”, doło­żył paru nowych auto­rów, i w tym miej­scu zaczę­ło się kon­sty­tu­ować coś nowe­go. Może­my jesz­cze przy­po­mnieć „Nowy Nurt” jako ośro­dek, wokół któ­re­go zaczę­li się gro­ma­dzić mło­dzi ludzie, i któ­ry ma ogrom­ne zasłu­gi zwłasz­cza dla kry­ty­ki lite­rac­kiej.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Do cza­sów For­tu nie było tak dużej impre­zy festi­wa­lo­wej, któ­ra inte­gro­wa­ła­by twór­ców i odbior­ców tej lite­ra­tu­ry.

Adam Popra­wa: Wcze­śniej było­by to nie­wy­ko­nal­ne. Kie­dy pozna­łem „bru­lio­now­ców”, był 1988 rok, i w Kra­ko­wie odby­wa­ły się – będzie­cie się śmia­li – Mło­dzie­żo­we Dni Kul­tu­ry Chrze­ści­jań­skiej pod hasłem „Bądź wier­ny i idź”. Tam były cie­ka­we wie­czo­ry autor­skie i prze­róż­ni poeci. Jury, w któ­rym zasia­da­li Sta­la, Fili­po­wicz i Szym­bor­ska! Odby­wa­ły się prze­za­baw­ne rze­czy, ale orga­ni­za­cyj­nie takie impre­zy jak Fort, nie były­by wte­dy wyko­nal­ne. Wte­dy „bru­lion” uka­zy­wał się nie­le­gal­nie, za jego kol­por­taż moż­na było zostać zamknię­tym, i oni dłu­go zasta­na­wia­li się nad tym, czy otwo­rzyć jakąś furt­kę, żeby pró­bo­wać już dzia­łać tro­chę bar­dziej legal­nie, i na ostat­niej stro­nie poja­wi­ło się nazwi­sko Mir­ka Spy­chal­skie­go i adres do kore­spon­den­cji. To był wyłom; pierw­sza taka rzecz w latach 80.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Odno­śnie słów Pio­tra: z Two­ją tezą mogę się zgo­dzić poło­wicz­nie. Nie­wąt­pli­wie, Świe­tlic­ki i Pod­sia­dło odcię­li się, nie stwo­rzy­li śro­do­wi­ska, nie mają gaze­ty, wydaw­nic­twa, ta poety­ka jest pusz­czo­na samo­pas. Dla mnie to jest prze­łom, nie tyl­ko dla­te­go, że ja, mając czter­na­ście lat, cho­dzi­łem w czar­nym swe­trze i słu­cha­łem Świe­tli­ków: dla mnie to było zdję­cie języ­ka z kotur­nu. Patrząc z per­spek­ty­wy cza­su, „bru­lion” dzia­łał anar­chi­stycz­nie w tym wzglę­dzie, że wpro­wa­dzał więk­szy luz wypo­wie­dzi, i to w poezji zosta­ło.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Czy mógł­byś, Artu­rze, opo­wie­dzieć o począt­kach For­tu i pomy­śle na sca­le­nie śro­do­wi­ska, a może nawet całe­go poko­le­nia pod egi­dą jed­ne­go festi­wa­lu?

Artur Bursz­ta: Dziw­nie się czu­ję jako postać histo­rycz­na (śmiech). Może więc niech bar­dziej będzie to głos świad­ka tam­te­go okre­su.
Mamy 1996 rok. Odby­wa się pierw­sza edy­cja festi­wa­lu. Legnic­ki zespół Ser­ty­żur wyko­nu­je na nim pio­sen­ki do wier­szy Mar­ci­na Sen­dec­kie­go. Dwa mie­sią­ce póź­niej wystę­pu­ją na ostat­niej impre­zie „bru­lio­no­wej”. Na wylo­cie jest też „Nowy Nurt”. Dariusz Sośnic­ki, ówcze­sny sekre­tarz redak­cji, na moją ofer­tę współ­pra­cy odpo­wia­da: „nasz wła­ści­ciel wypły­nął stat­kiem, oka­zu­je się, że bra­ku­je mu pie­nię­dzy na kame­rę, i praw­do­po­dob­nie nie­dłu­go ‘Nowy Nurt’ pad­nie, więc z tej współ­pra­cy raczej nic nie będzie”. Nasza ini­cja­ty­wa poja­wia­ła się zatem w zna­czą­cym momen­cie.

Moż­li­we, że cykl „Bar­ba­rzyń­cy i nie”, któ­ry wystar­to­wał jesie­nią tego same­go roku, był pró­bą sca­le­nia śro­do­wi­ska. Z jed­nej stro­ny zna­leź­li się tam auto­rzy zwią­za­ni z „bru­lio­nem” – Mar­ci­na Bara­na, Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, Jac­ka Pod­sia­dło i Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go. Z dru­giej Darek Foks i Tomasz Maje­ran – auto­rzy zwią­za­ni z „Nowym Nur­tem”. Nie zabra­kło tak­że miej­sca dla Andrze­ja Sosnow­skie­go funk­cjo­nu­ją­ce­go poza tymi obie­ga­mi. Kie­dy spoj­rzy­my na zbio­ro­we zdję­cie z For­tu Legni­ca ’97, to zauwa­ży­my tak­że Miło­sza Bie­drzyc­kie­go, Ada­ma Wie­de­man­na, Woj­cie­cha Wil­czy­ka, a tak­że naj­waż­niej­sze dla tego poko­le­nia posta­cie – Pio­tra Som­me­ra i Boh­da­na Zadu­rę.

Po pierw­szej edy­cji cyklu zakoń­czo­nej wyda­niem książ­ki Zim­ne kra­je 3 Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go wszyst­ko poto­czy­ło się samo. Jed­no wyni­ka­ło z dru­gie­go. Prze­ło­mo­wy był na pew­no festi­wal w 1998 roku i przy­jazd Irland­czy­ków. Poja­wi­ła się tajem­ni­cza „loża masoń­ska” i „sąd kap­tu­ro­wy”, któ­ry decy­do­wał, kogo zapra­szać do For­tu. Do gro­na auto­rów dołą­czy­li: Tomek Różyc­ki, Mar­cin Ham­ka­ło, Radek Kobier­ski, Jacek Guto­row, potem Roman Honet, Krzysz­tof Siw­czyk i pierw­sza w tym towa­rzy­stwie poet­ka Mar­ta Pod­gór­nik. Na pew­no zna­czą­cy był tak­że akces Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, wów­czas tajem­ni­czej posta­ci, poety koja­rzo­ne­go tyl­ko z książ­ka­mi, któ­ry przez całą deka­dę lat 90. nie poja­wiał się publicz­nie. Rok póź­niej Fort został zdo­by­ty. Na czwar­ty festi­wal przy­je­cha­ło tyle osób, że przed jed­nym z wyda­rzeń musia­łem pro­sić publicz­ność o zacho­wa­nie środ­ków ostroż­no­ści, bo jeden drob­ny nie­do­pa­łek mógł puścić z dymem Teatr Modrze­jew­skiej (śmiech). Musie­li­śmy zde­cy­do­wać co dalej. Nie było już odwro­tu. Zamknię­ty i eli­tar­ny Fort prze­mie­nił się w przy­ja­zny dla wszyst­kich Port.

Czy tym legnic­kim dzia­ła­niom nale­ży się jakieś szcze­gól­ne miej­sce w tym prze­ło­mie, o któ­rym pró­bu­je­my tutaj roz­ma­wiać? Trud­no jest mi to oce­niać.

Piotr Czer­niaw­ski: Wyda­je się, że w tych pierw­szych latach For­tu nie było ambi­cji, żeby kre­ować nowe zja­wi­ska. Rze­czy­wi­ście, Dyc­ki jest pierw­szym takim auto­rem, któ­ry wcze­śniej publi­ko­wał, miał recen­zje, i zaczął być z For­tem jed­no­znacz­nie koja­rzo­ny. Stał się po zmia­nie For­tu w Port pierw­szą gwiaz­dą nowej for­mu­ły impre­zy, coraz bar­dziej otwar­tej i prze­glą­do­wej. Tam się po pro­stu jeź­dzi­ło się na poetów, ludzie z całe­go kra­ju przy­jeż­dża­li nie tyl­ko na kon­kret­ne nazwi­ska, ale dla­te­go, że tam byli „nasi”. Pamię­tam fan­ta­stycz­ne roz­mo­wy z ludź­mi, któ­rych widzia­łem tam pew­nie pierw­szy i ostat­ni raz, któ­rzy byli fana­mi jakie­goś auto­ra, któ­ry dopie­ro co wydał jed­ną książ­kę, a oni prze­mie­rza­li całą Pol­skę, żeby go zoba­czyć. I ta ener­gia się oczy­wi­ście zgu­bi­ła po dro­dze, bo w tym poko­le­niu, jak się ma dwa­dzie­ścia lat, to jest się już takim poważ­nym sta­rusz­kiem.

Powra­ca­jąc do wcze­śniej­szej wypo­wie­dzi Prze­mka Wit­kow­skie­go: nie może­my mówić o języ­kach poetyc­kich, bo trud­no je wyod­ręb­nić, będzie­my mogli tę sfe­rę pod­su­mo­wać, kie­dy poja­wi się nowe poko­le­nie, któ­re wymie­rzy kop­nia­ka temu sta­re­mu…

Kamil Zając: Nie sądzisz, że była taka rzecz, że to pole, o któ­rym mówił Grze­gorz, zosta­ło roz­sze­rzo­ne, cho­dzi mi o język, któ­ry prze­stał być „dzi­kim mię­sem, któ­re rośnie w ranie”, a zaczę­to się nad nim zasta­na­wiać. Bo to, o czym mówi­my, ta poko­le­nio­wość, te podzia­ły, „bru­lion” nie „bru­lion”, to dla mnie skan­sen. Waż­ny, istot­ny, ale jed­nak skan­sen, to nie było dla mnie doty­kal­ne; za to roz­sze­rze­nie poję­cia języ­ka – spo­ry lite­rac­kie, choć­by ten naj­słyn­niej­szy spór Pod­sia­dły z Sen­dec­kim, Piotr Som­mer, jego prze­kła­dy Irland­czy­ków, jakiś nowy oddech, idą­ca za tym nowa kry­ty­ka, teo­ria lite­ra­tu­ry i filo­zo­fia – to było to coś waż­ne­go, co nastą­pi­ło w dwu­dzie­sto­le­ciu, a wła­ści­wie w jego pierw­szym dzie­się­cio­le­ciu, a w dru­gim dzie­się­cio­le­ciu sta­ło się naj­waż­niej­sze.

Paweł Kacz­mar­ski: Chciał­bym się odnieść do wcze­śniej­szych słów Artur Bursz­ty. Czy Fort Legni­ca, a potem Port, miał zna­cze­nie histo­rycz­ne? Owszem: stłu­mił – przy­naj­mniej ja tak to rozu­miem – jakiś nacisk czy pośpiech w two­rze­niu kolej­nej for­ma­cji poko­le­nio­wej. W tam­tym momen­cie Fort jawi się jako moment zawie­sze­nia czy spo­ko­ju, któ­ry pozwa­la na wpro­wa­dze­nie nowych narzę­dzi języ­ko­wych, pew­ną refor­mę poety­ki.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Na sekun­dę wej­dę ci w sło­wo: w tym mniej wię­cej cza­sie poja­wia się wysyp ksią­żek pod­su­mo­wu­ją­cych dwie pierw­sze fale po ’89 roku, więc rze­czy­wi­ście w tym sen­sie jest to teza praw­dzi­wa. Nie było ata­ku na poko­le­nie, kry­ty­cy towa­rzy­szą­cy mie­li czas, żeby sfor­mu­ło­wać i pod­su­mo­wać tezy kry­tycz­no­li­te­rac­kie na temat języ­ka, gatun­ków, kon­wen­cji itd.

Paweł Kacz­mar­ski: Ja poszedł­bym jesz­cze o krok dalej i powie­dział, że, przy­naj­mniej z mojej, zde­cy­do­wa­nie młod­szej per­spek­ty­wy, jeże­li prze­łom się doko­nał, to wła­śnie wte­dy. Te prze­mia­ny histo­rycz­no-socjo­lo­gicz­ne na polu lite­rac­kim mnie wyda­ją się bar­dzo mar­gi­nal­ne. Dopie­ro ten moment, kie­dy umoż­li­wio­no wpro­wa­dze­nie cze­goś nowe­go do poety­ki, moż­na uznać za prze­ło­mo­wy. Dla­te­go jeśli szu­kać prze­ło­mu, to w oko­li­cach Por­tu, i w tym sen­sie był on wyda­rze­niem jak naj­bar­dziej histo­rycz­nym.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Co Pań­stwo na to?

Piotr Czer­niaw­ski: Cięż­ko powie­dzieć, bo jeże­li poko­le­nie trwa dwa­dzie­ścia lat, to jasne, że w mię­dzy­cza­sie poja­wia­ją się ludzie, któ­rzy w wcho­dzą w lite­ra­tu­rę, i dla nich te punk­ty gra­nicz­ne wyglą­da­ją ina­czej. Weź­my Krzysz­to­fa Jawor­skie­go – kto go czy­ta z dwu­dzie­sto­let­nich ludzi? To był autor nie­zwy­kle istot­ny, któ­re­go po dzie­się­ciu latach przy­po­mi­na­my sobie jak wyko­pa­li­sko, a prze­cież to zja­wi­sko, któ­re nadal trwa, to nie jest gość z inne­go poko­le­nia. Jest tro­chę tak, że Andrzej Sosnow­ski zacie­ra te poety­ki lat 90. przez swój nie­wia­ry­god­ny, bio­rąc pod uwa­gę począt­ki, wpływ, i cięż­ko sobie wyobra­zić, że coś przed nim mogło być… To jest też kwe­stia tego, że zabra­kło przy­wód­ców, więc w natu­ral­ny spo­sób musia­ło poja­wić się nazwi­sko, któ­re było­by punk­tem odnie­sie­nia.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Ale co to zna­czy, Pio­trze, że musia­ło się poja­wić takie zja­wi­sko?

Piotr Czer­niaw­ski: Zawsze są jakieś punk­ty orien­ta­cyj­ne, i zawsze jest tak, że poja­wia się ktoś, kto jest po pro­stu punk­tem odnie­sie­nia dla piszą­cych, nie­ko­niecz­nie dla tych, co bez­po­śred­nio go kopiu­ją, cho­dzi o spo­sób podej­ścia do mate­rii poetyc­kiej.

Paweł Kacz­mar­ski: Ja bym pole­mi­zo­wał, bo miał­bym kło­pot z oce­ną, czy więk­szy wpływ na to, co się teraz dzie­je w poezji ma Andrzej Sosnow­ski, czy zeszło­rocz­ne debiu­ty. Widzę to tak, że doszło do pew­ne­go ujed­no­li­ce­nia poko­le­nio­we­go: ci naj­star­si, nawet jesz­cze zwią­za­ni z „bru­lio­nem”, Świe­tlic­ki już może nie, ale na pew­no Sen­dec­ki, i cał­kiem świe­ży debiu­tan­ci, mają wpływ bar­dzo porów­ny­wal­ny, nie ma takie­go hie­rar­chi­zo­wa­nia nazwisk.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Może teraz, bo parę lat temu zna­la­zł­bym spo­ro zde­cy­do­wa­nych kopi­stów i epi­go­nów Sosnow­skie­go. Myślisz, że teraz ich nie ma?

Piotr Czer­niaw­ski: Ja to wciąż widzę w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści nowych rze­czy. Dopie­ro zaczy­na­ją się poja­wiać pierw­sze zwia­stu­ny uwol­nie­nia mło­dych poetów spod wpły­wu Sosnow­skie­go. Co z tego, sko­ro są pod wpły­wem Hone­ta? Nie wyda­je mi się, aby poja­wi­ły się ostat­nio książ­ki, któ­re świad­czy­ły­by o tym, że szy­ku­je się jakiś prze­łom poko­le­nio­wy. Sosnow­ski jest nadal naj­moc­niej­szym nazwi­skiem, przede wszyst­kim przez fakt, że od kil­ku­na­stu lat wciąż wycho­dzą jego nowe książ­ki, wciąż czy­ta się jego nowe wier­sze. Fakt, że poja­wia się gru­pa nudzia­rzy kopiu­ją­cych poety­kę tego czy inne­go poety nie ma zna­cze­nia. Jeśli sły­szę, jak Igor Stok­fi­szew­ski mówi, że Jaś Kape­la to jest coś nowe­go, to się śmie­ję, bo wiem, że to jest kopia Fili­pa Zawa­dy. A Filip Zawa­da jest poetą poko­le­nia „bru­lio­nu”, w któ­re­go ostat­nim nume­rze zdą­żył opu­bli­ko­wać kil­ka wier­szy.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Chciał­bym Pań­stwu teraz zapre­zen­to­wać tezę Dariu­sza Nowac­kie­go, jaką przed­sta­wił on w odpo­wie­dzi na naszą ankie­tę na temat prze­ło­mu. Według Nowac­kie­go w ’89 roku sytu­acja była bar­dzo trud­na dla ludzi, któ­rzy chcie­li, jak na przy­kład Tekie­li, robić kul­tu­rę, ponie­waż nie ist­nia­ły żad­ne moc­ne punk­ty odnie­sie­nia. „bru­lion” wcho­dził na pustą sce­nę lite­rac­ką. Nie trze­ba było nicze­go burzyć, nega­cja ist­nie­ją­ce­go porząd­ku kul­tu­ry była nie­po­trzeb­na, bo ów porzą­dek był pod­ów­czas bar­dzo sła­by. To stwa­rza­ło dosko­na­łe warun­ki dla mło­dych auto­rów, któ­rzy cie­szy­li się nie­mal nie­ogra­ni­czo­ną wol­no­ścią. Nie musie­li się niko­mu kła­niać. Trud­no było dzia­łać w dia­lek­tycz­nym spię­ciu z poprzed­ni­ka­mi, ale z dru­giej stro­ny nie trze­ba było wyko­ny­wać żad­nych gestów feu­dal­nych.

Piotr Czer­niaw­ski: Nie wie­my, co by było, gdy­by nie upadł „bru­lion”, gdy­by paru oso­bom nie odbi­ło w pew­nym momen­cie.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: To praw­da, ale pozwól­cie, że dokoń­czę tezę Nowac­kie­go: oni nie musie­li kła­niać się insty­tu­cjom, Mar­cin Świe­tlic­ki nie przy­jął Pasz­por­tu „Poli­ty­ki”, Jacek Pod­sia­dło nie dał się wcią­gnąć w machi­nę medial­ną etc., choć przy­jął nagro­dę im. Miło­sza, więc zro­bił ukłon w stro­nę lite­rac­kie­go esta­bli­sh­men­tu. Nie­mniej jed­nak żad­ne inne poko­le­nie z takiej – tro­chę przy­pad­ko­wej – wol­no­ści nie korzy­sta­ło. Rocz­ni­ki 70. mia­ły dużo trud­niej­szy start.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Ja jestem tro­chę młod­szy i zasta­na­wia mnie, czy wyście trak­to­wa­li te kon­te­sta­cje poważ­nie? Świe­tlic­ki i Pod­sia­dło kon­te­sta­tor? Świe­tlic­ki pro­wa­dzi Pega­za, Pod­sia­dło pisze felie­to­ny do „Tygo­dni­ka Powszech­ne­go”…

Piotr Czer­niaw­ski: Jed­nak jest pew­ne zasko­cze­nie, że Pod­sia­dło, poeta koja­rzo­ny z byciem kom­plet­nym out­si­de­rem, oka­zu­je się być pierw­szym mło­dym auto­rem, któ­ry wycią­ga wnio­ski z Miło­sza i potra­fi na tej bazie stwo­rzyć coś nowe­go. Iko­na rocz­ni­ków 70. został jed­nak Dyc­ki.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: W 2000 roku Dyc­ki został przez orga­ni­za­to­rów kra­kow­skie­go festi­wa­lu „Zapo­wia­da­ją­cych Się” zapro­szo­ny w cha­rak­te­rze gościa spe­cjal­ne­go. Patro­nem tego even­tu zaini­cjo­wa­ne­go przez „Ha!art” był Sta­ni­sław Czycz. Cho­dzi­ło o to, by pod­kre­ślić nowość, jaką była pro­po­zy­cja rocz­ni­ków 90., pro­po­zy­cja tro­chę po maco­sze­mu potrak­to­wa­na przez star­szych. Ci auto­rzy przy­jeż­dża­li do Legni­cy zawsze w cha­rak­te­rze publicz­no­ści, może poza Siw­czy­kiem…

Artur Bursz­ta: Wyda­je mi się, że cał­kiem spo­ro z owych zapo­wia­da­ją­cych się, to są oso­by, któ­re w Legni­cy mia­ły swo­je czy­ta­nia…

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Na festi­wa­lu zapo­wia­da­ją­cych się było trzy­dzie­stu auto­rów, z cze­go moim zda­niem trzech, czte­rech zapre­zen­to­wa­ło moc­ne pro­po­zy­cje poetyc­kie.

Artur Bursz­ta: Ja jakoś nie rozu­mia­łem do koń­ca tej ini­cja­ty­wy. Niby rocz­ni­ki 70. a Tomasz Maje­ran czy Jacek Guto­row mimo, że uro­dze­ni w 1971 roku, nie byli na festi­wal zapro­sze­ni. Czas poka­zał, że była to wąt­pli­wa ini­cja­ty­wa. Bo nic takie­go, jak poko­le­nie rocz­ni­ków 70., w prze­strze­ni lite­rac­kiej nie zaist­nia­ło.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Moim zda­niem to nie­tra­fio­na teza. Zgo­dził­bym się z pierw­szą jej czę­ścią, że ini­cja­ty­wa, jaką było wpro­wa­dze­nie do lite­ra­tu­ry nowe­go poko­le­nia rocz­ni­ków 70., to był pomysł kaska­der­ski, reali­zo­wa­ny z dosyć spo­rym zaple­czem logi­stycz­nym, ale bez wyraź­ne­go pomy­słu kry­tycz­no­li­te­rac­kie­go. Nato­miast jeśli cho­dzi o dru­gą część, to zgo­dy nie ma. Jeśli ten pierw­szy festi­wal speł­nił jaką­kol­wiek funk­cję, to jako medium, dzię­ki któ­re­mu ludzie zaczę­li się ze sobą komu­ni­ko­wać. To było labo­ra­to­rium, w któ­rym testo­wa­no roz­ma­ite sce­na­riu­sze. Doświad­cze­nie z roku 2000 zaowo­co­wa­ło bar­dzo sil­ną inte­gra­cją mło­de­go śro­do­wi­ska inte­lek­tu­al­ne­go, któ­re naj­pierw zgro­ma­dzi­ło się wokół „Ha!artu”, potem tak­że wokół „Kry­ty­ki Poli­tycz­nej”. Poja­wi­ła się bar­dzo moc­na pro­po­zy­cja kul­tu­ral­no-spo­łecz­no-poli­tycz­na.

Artur Bursz­ta: Ale nie lite­rac­ka.

Bar­tosz Sadul­ski: Mam wra­że­nie, że to świad­czy o tym, że te podzia­ły, któ­re dobrze spraw­dza­ły się i funk­cjo­no­wa­ły w latach 90., czy­li np. podział na bar­ba­rzyń­ców i kla­sy­cy­stów, zupeł­nie nie przy­sta­je do rze­czy­wi­sto­ści po 2000 roku. Pod­ję­li­śmy z Prze­mkiem Wit­kow­skim pró­bę skla­sy­fi­ko­wa­nia języ­ków poetyc­kich rocz­ni­ków 80., ale debiu­tu­ją­cych po 2000 roku, i było to zada­nie bar­dzo skom­pli­ko­wa­ne, wyszła nam taka bar­dzo gęsta mapa. Jeże­li cechą poezji lat 90. jest, jak się czę­sto mówi, wie­lo­gło­so­wość, to jak nazwać, sfor­ma­li­zo­wać poezję lat 2000? Rocz­ni­ków 70. czy 80. nie kon­sty­tu­uje teraz jakie­kol­wiek cza­so­pi­smo czy struk­tu­ra, tak jak to było w przy­pad­ku rocz­ni­ków 60., któ­re były kon­sty­tu­owa­ne przez „bru­lion”. Być może jest to zasad­ni­cze zagad­nie­nie dla histo­ry­ków i kry­ty­ków.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Czy­li jest to taka krzy­wa opa­da­ją­ca sinu­so­idal­nie: wstę­pu­je poko­le­nie „bru­lio­nu”, zała­mu­je się ta fala, potem pierw­sza Legni­ca, znów tro­chę w górę, ale już mniej, potem „Ha!art”, jesz­cze mniej­szy ruch w górę, potem jesz­cze coś, a teraz – leci­my w dół, jeśli cho­dzi o recep­cję poko­leń.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Jest w tym spo­ro praw­dy. Ci, któ­rzy na począt­ku tej deka­dy wyko­rzy­sty­wa­li lite­ra­tu­rę rocz­ni­ków 70. do pro­mo­cji nowej insty­tu­cji, w tej chwi­li tę lite­ra­tu­rę porzu­ca­ją.

Bar­tosz Sadul­ski: Ale to nie są śro­do­wi­ska, któ­rym zale­ży na gene­ro­wa­niu nowych zja­wisk poetyc­kich, bo trud­no za takie uznać wyda­wa­nie przez ha!art serie poetyc­kie, w któ­rej w tym roku zna­la­zły się tyl­ko dwie pozy­cje, Król i Kon­strat. Nie widać, żeby to było zapro­gra­mo­wa­ne na two­rze­nie kon­kret­ne­go, dłu­go­fa­lo­we­go pro­jek­tu, tak, żeby moż­na było mówić o gene­ra­cji „Ha!artu”, bo coś takie­go jed­nak nie ist­nie­je. Tak samo jest z „Kry­ty­ką Poli­tycz­ną”. To nie jest śro­do­wi­sko, któ­re­mu zale­ży na two­rze­niu nowych zja­wisk poetyc­kich. Wśród cza­so­pism, któ­rych jest wie­le, któ­re poja­wia­ją się na mie­siąc, na rok, na dwa lata, nie ma insty­tu­cji, któ­ra ma ocho­tę wziąć na swo­je bar­ki two­rze­nie takich zja­wisk.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Bra­ku­je też w tych ist­nie­ją­cych już wydaw­nic­twach czy ośrod­kach kon­cen­tra­cji wokół jakiejś poety­ki, czy wokół poli­ty­ki wyda­wa­nia, bo to naj­czę­ściej jest „od Sasa do Lasa”. Bo jeże­li u Cie­bie, Artu­rze, wycho­dzi i Jacek Deh­nel, i Mar­cin Sen­dec­ki, jeże­li w SDK‑u jest taka sama roz­pię­tość auto­rów, od Szpi­dle­ra po Przy­by­łow­skie­go, to nie może­my powie­dzieć, że ist­nie­je jakaś poli­ty­ka pro­mo­wa­nia pew­nej poety­ki, pew­ne­go sty­lu pisa­nia, pew­nej gru­py auto­rów, któ­rzy jakoś są ze sobą zbież­ni. Uwa­żam, że to też jest istot­ny brak na pol­skim ryn­ku, brak cza­so­pism i wydaw­nictw, któ­re maja wyraź­ną orien­ta­cję, czy to poetyc­ką, czy to poli­tycz­ną.

Piotr Czer­niaw­ski: Tak napraw­dę naj­waż­niej­szy jest brak kry­ty­ki…

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Ogól­nie wyda­je mi się, że sytu­acja na pol­skim ryn­ku wydaw­ni­czym powin­na dążyć do sytu­acji, gdzie są pisma o wyraź­nej linii, wydaw­nic­twa kore­spon­du­ją­ce z linią tych pism i wyda­ją­ce książ­ki, któ­re miesz­czą się w pew­nej poety­ce, a nie wszyst­kie książ­ki. Wyda­je mi się, że tak jest w czę­ści wydaw­nictw zachod­nich i taka sytu­acja była­by ide­al­na.

Piotr Czer­niaw­ski: Artu­rze, odmó­wił ci kie­dyś ktoś wzię­cia udzia­łu w festi­wa­lu?

Artur Bursz­ta: Nie.

Piotr Czer­niaw­ski: No wła­śnie. Dopie­ro, kie­dy poja­wią się ludzie, któ­rzy będą odma­wiać Artu­ro­wi z powo­dów takich, że chcą mieć coś swo­je­go, jeśli nastą­pi taki gest odcię­cia, wte­dy będzie­my mogli mówić o powsta­niu wyraź­ne­go śro­do­wi­ska.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Prze­mek mówi o sytu­acji, w któ­rej ist­nie­je wie­le śro­do­wisk repre­zen­tu­ją­cych róż­ne opcje ide­owe i wcho­dzą­cych ze sobą w twór­czy kon­flikt. Ale czy w Pol­sce coś takie­go jest dziś w ogó­le moż­li­we?

Adam Popra­wa: Jest za mała publicz­ność lite­rac­ka na to zróż­ni­co­wa­nie. Tutaj został powtó­rzo­ny zarzut Barań­cza­ka sprzed czter­dzie­stu lat. W pierw­szej swo­jej książ­ce kry­tycz­nej Barań­czak zarzu­cał mło­dym poetom, że roz­sy­ła­ją swo­je pier­wo­ci­ny poetyc­kie do róż­nych cza­so­pism z nadzie­ją na debiut, że nie liczą się dla nich idee arty­stycz­ne, byle tyl­ko wydru­ko­wać. Dzi­siaj jest za mała publicz­ność lite­rac­ka, żeby moż­na było w ten spo­sób się odróż­niać. Co pra­wa tomik poetyc­ki łatwiej wydać niż kie­dy­kol­wiek indziej, ale cza­so­pi­sma mają ogrom­ne kło­po­ty z utrzy­ma­niem się, i gdy­by mia­ło powstać jesz­cze pismo, któ­re wyrzu­ci każ­de­go, kto pisze z regu­lar­ną śred­niów­ką, bo mia­ło­by to być nie­zgod­ne z ide­ami arty­stycz­ny­mi… To jest nie­wy­ko­nal­ne.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Ja bym chciał z jed­nej stro­ny sytu­acji, w któ­rej autor powie: nigdy nie chciał­bym publi­ko­wać w piśmie X, a z dru­giej stro­ny pismo powie: nigdy nie wydru­ku­je­my auto­ra Y. Dla mnie była­by to sytu­acja ide­al­na, a tym­cza­sem, jak Pan mówi, wysy­ła się wszę­dzie i dru­ku­je się wszę­dzie.

Piotr Czer­niaw­ski: Rynek wydaw­ni­czy swo­ją dro­gą, a potrze­ba cza­su swo­ją. Wyda­je nam się, że pisma dru­ko­wa­ne w latach 90. były pro­du­ko­wa­ne wiel­ki­mi nakła­da­mi środ­ków, ale przy­po­mnij sobie, jak wyglą­dał „bru­lion”: prze­cież to był zin. Ziny ode­gra­ły wów­czas ogrom­ną rolę: kie­dy poja­wia się dużo pism, wyda­wa­nych tanim kosz­tem, róż­nią­cych się od tego, co wycho­dzi ofi­cjal­nie, to jest to ozna­ka, że poja­wia się nowa ener­gia. To cha­rak­te­ry­stycz­ne, że tam­te­mu poko­le­niu towa­rzy­szy­ły przy naro­dzi­nach wła­śnie takie zja­wi­ska. Ale zin się insty­tu­cjo­na­li­zu­je i prze­sta­je być w któ­rymś momen­cie wyra­zi­sty.

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Dobrze, ale kon­flikt, jaki w tym przy­pad­ku się poja­wia, jest zdro­wy, two­rzy wyraź­ną opo­zy­cję…

Piotr Czer­niaw­ski: Tak, ale mówi­my o kon­flik­tach, pod­czas gdy nikt z nikim nie jest tak napraw­dę skon­flik­to­wa­ny…

Prze­my­sław Wit­kow­ski: To wła­śnie mówię: nie ma kon­flik­tu, więc nie ma wyra­zi­sto­ści, nie ma wyra­zi­sto­ści, więc nie ma świa­do­mych, ukon­sty­tu­owa­nych poko­leń.

Piotr Czer­niaw­ski: Spe­cjal­nie pyta­łem, czy kto­kol­wiek odmó­wił Artu­ro­wi Bursz­cie, bo w sie­ci wciąż się sły­szy o mono­po­lu Biu­ra Lite­rac­kie­go, któ­re ma być taką groź­ną, zło­wiesz­czą insty­tu­cją mono­po­li­zu­ją­cą rynek wydaw­ni­czy. Ale kie­dy przy­cho­dzi co do cze­go, nikt nie mówi: „Ja z tą wiel­ką, mono­po­li­zu­ją­cą insty­tu­cją nie chcę mieć nic wspól­ne­go, wolę robić swo­je gdzieś z boku”. To było­by natu­ral­ne, że poja­wi się przy­naj­mniej jed­na taka oso­ba: ale się nie poja­wi­ła. Już w 1997 roku w For­cie ktoś chciał robić anty-Fort na ryn­ku, ale auto­rzy, któ­rzy byli w to zaan­ga­żo­wa­ni, póź­niej już nie byli tacy bar­dzo anty. Zatem nie ma kon­flik­tu, to, co rze­czy­wi­ście ist­nie­je, to są zwy­kłe śro­do­wi­sko­we uty­ski­wa­nia.

Adam Popra­wa: Przy­szło mi teraz do gło­wy, że jest pismo, jest miej­sce, któ­re speł­nia Pana marze­nia – „Kwar­tal­nik Arty­stycz­ny”. Abso­lut­nie zamknię­te, eks­klu­zyw­ne śro­do­wi­sko… cho­ciaż jeden Por­to­wy autor w nim par­ty­cy­pu­je: Bogu­sław Kierc.

Bar­tosz Sadul­ski: Ale „Zeszy­ty Lite­rac­kie” są bar­dziej eks­klu­zyw­ne, bo tam publi­ku­ją zmar­li.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Pro­szę Pań­stwa, uda­ło nam się poru­szyć zale­d­wie kil­ka kwe­stii zwią­za­nych z ostat­nim dwu­dzie­sto­le­ciem. Dla pocie­sze­nia dodam, że pro­jekt Insty­tu­tu Kul­tu­ry, o któ­rym mówi­łem na począt­ku, został roz­pi­sa­ny na kil­ka­na­ście lat. Mamy jesz­cze tro­chę cza­su. Dzię­ku­ję pań­stwu za roz­mo­wę. I do zoba­cze­nia na Por­cie.

O AUTORZE

Adam Poprawa

(ur. 1959) – filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, pisarz. Wydał m.in. monografię Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999), zbiór szkiców Formy i afirmacje (Universitas, Kraków 2003), tomy prozatorskie Walce wolne, walce szybkie (WBPiCAK, Poznań 2009), Kobyłka apokalipsy (WBPiCAK, Poznań 2014), zbiór Szykista. Felietony po kulturze (WBPiCAK, Poznań 2020). Przetłumaczył Epifanie Jamesa Joyce’a (Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016). Przygotował poprawioną (odcenzurowaną i uzupełnioną) edycję Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego (PIW, Warszawa 2014). Opracował poszerzone wydanie Języka poetyckiego Mirona Białoszewskiego (Ossolineum, Wrocław 2016) oraz tom Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej Stanisława Barańczaka (Ossolineum, Wrocław 2017). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

Artur Burszta

Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.

Bartosz Sadulski

Ur. 1986. Poeta, dziennikarz. Autor arkusza poetyckiego artykuły pochodzenia zwierzęcego (2009) oraz tomów wierszy post (2012) oraz tarapaty (2016). Za pierwszy z nich był nominowany w 2013 roku do Nagrody Literackiej Silesius w kategorii „debiut”. Wiersze publikował między innymi w Lampie, Odrze, Gazecie Wyborczej, Chimerze i antologii Połów. Poetyckie debiuty 2010. Autor przewodników po Malcie i Bornholmie. Mieszka we Wrocławiu.

Grzegorz Jankowicz

Urodzony w 1978 roku. Krytyk, filozof literatury i tłumacz. Redaktor serii krytycznoliterackiej „Punkt Krytyczny” czasopisma „Studium”. Wykładał literaturę polską na Uniwersytecie Indiana w Bloomington. Współpracownik Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Prowadził audycję „Czytelnia” w TVP Kultura. Jest wiceprezesem i redaktorem w Fundacji Korporacja Ha!Art. Redaktor działu kultura „Tygodnika Powszechnego”. Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”. Dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada. Mieszka w Krakowie.

Paweł Kaczmarski

Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.

Piotr Czerniawski

Urodzony w 1976 roku. Poeta i krytyk literacki, redaktor działu poetyckiego "Rity Baum". Mieszka we Wrocławiu.

Przemysław Witkowski

Urodzony we Wrocławiu. Absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce. Jego teksty publikowały m.in. „Odra”, „Tygodnik Powszechny”, „Tygiel Kultury”, „Krytyka Polityczna”, „Gazeta Wyborcza” i „Twórczość”. W 2008 roku finalista Konkursu im. Jacka Bierezina, a w 2009 r. nominowany do nagrody kulturalnej "Gazety Wyborczej" wARTo. Stale współpracuje z czasopismem literacko-artystycznym „Rita Baum”, magazynem „Ha!art” i „Krytyką Polityczną”. Od 2008 r. współredaguje "młodoliteracki" dział miesięcznika „Odra” (8. Arkusz Odry). Mieszka we Wrocławiu.