debaty / ankiety i podsumowania

Śmierć w zapisie

Mateusz Kotwica

Głos Mateusza Kotwicy w debacie "Książka 2008".

strona debaty

Książka 2008

Wska­za­nie: Euge­niusz TKACZYSZYN-DYCKI Pio­sen­ka o zależ­no­ściach i uza­leż­nie­niach

„daj mi sło­wa abym kres/ nazwał umie­jęt­nie kresem/ i w nim tań­czył” – już od daw­na proś­ba kie­ro­wa­na do Boga nie zabrzmia­ła tak suge­styw­nie, zwłasz­cza, że zosta­ła zapi­sa­na w poetyc­kiej prze­strze­ni. Pro­sze­nie o moż­li­wość opi­sa­nia śmier­ci na kart­ce papie­ru zawsze doty­ka miejsc intym­nych, któ­re czło­wiek cho­wa głę­bo­ko w sobie. Tym­cza­sem Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki sta­ra się pod­po­rząd­ko­wać je swo­im wier­szom. Cięż­ko czy­tać taką poezję, przede wszyst­kim dla­te­go, że ona nic nie ukry­wa, wycho­dzi naprze­ciw czy­tel­ni­ka i ude­rza w naj­czul­sze punk­ty. Dla­te­go, gdy czy­ta­my: „nie wiem/ jed­nak jaki był tego powód że zamkną­łem się/ u sie­bie w sąsied­nim pokoju/ w sąsied­nim poko­ju umie­ra moja mat­ka”, ude­rza świa­do­mość, że pod­miot lirycz­ny widział całe zda­rze­nie ocza­mi auto­ra, któ­ry ma na tyle siły, by opi­sać zaj­ście z każ­dym deta­lem. Eks­hi­bi­cjo­nizm powo­du­je wyjąt­ko­wo suge­styw­ny ból.

Z nowe­go tomi­ku auto­ra Pere­gry­na­rza bije ponad­to obco­wa­nie ze śmier­cią posu­nię­te do gra­nic moż­li­wo­ści. Moż­na odczuć, iż pod­miot lirycz­ny boi się o niej pisać, jed­nak z upo­rem mania­ka motyw ten powra­ca i zda­je się cią­gle powta­rzać łaciń­ską mak­sy­mę: memen­to mori. Głos, któ­ry roz­cho­dzi się od pierw­sze­go do ostat­nie­go wer­su, sta­je się gło­sem wyjąt­ko­wym, bo szcze­rym.

Łatwiej było­by czy­tać poezję, któ­ra swo­je sen­sy ukry­wa, zamy­ka się w her­me­tycz­nej pokry­wie i umy­ka czy­tel­ni­ko­wi pod­czas lek­tu­ry, jed­nak nie idzie tu prze­cież o roz­strzy­ga­nie, co przyj­dzie nam łatwiej. Zwłasz­cza, że autor sam wyra­ża swo­je poglą­dy na temat poezji – pisze o niej: „współ­cze­sna poezja pol­ska to nekro­lo­gi” albo „isto­tą poezji jest nie tyle zasadność/ co bez­za­sad­ność napo­mknień i powtó­rzeń.” W tych miej­scach nastę­pu­je jak­by prze­war­to­ścio­wa­nie gło­su poety – jest on tro­chę moc­niej­szy. Prze­szko­dą do peł­ne­go brzmie­nia jest zale­ga­ją­ca dooko­ła śmierć, cią­gle rekon­stru­owa­na, oglą­da­na z róż­nych stron, pod­pie­ra­na przy­kła­da­mi.

Wie­lu, przy tak obra­nej tema­ty­ce, wpa­dło­by w prze­sad­ną egzal­ta­cję, bądź też zbyt­nią dba­łość o deta­le. U Dyc­kie­go zwy­czaj­nie bra­ku­je na to miej­sca, gdyż zosta­ło ono wypeł­nio­ne wspo­mnie­nia­mi. Głos, któ­ry się przy tym wydo­by­wa, jest tak indy­wi­du­al­ny, że nie spo­sób przejść obok nie­go bez żad­nej reak­cji. Wyda­je mi się, iż te ele­men­ty są sil­nym sygna­łem do uzna­nia książ­ki Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go za jed­ną z naj­lep­szych w 2008 roku.