debaty / ankiety i podsumowania

Sprawozdanie z lektury

Karol Maliszewski

Głos Karola Maliszewskiego w debacie „Biurowe książki 2018 roku”.

strona debaty

Biurowe książki 2018 roku: wprowadzenie

Biu­ro­we książ­ki czy­ta się obok innych, nie bar­dzo siląc się na pod­kre­śla­nie róż­ni­cy odczu­wa­nej wobec tych innych… I przy­znam się od razu – nie zdą­ży­łem prze­czy­tać wszyst­kich tomów, któ­re w roku 2018 wyszły w Biu­rze Lite­rac­kim. Pozy­cje nie­prze­czy­ta­ne muszą tro­chę pocze­kać, naj­bliż­sze ferie czy waka­cje na pew­no będą im sprzy­jać. Będzie to zatem spra­woz­da­nie z lek­tu­ry szcząt­ko­wej, wybiór­czej.

Z rze­czy prze­czy­ta­nych na pierw­sze miej­sce wybi­ja się 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go (wypi­sa­nych przez Jerze­go Jar­nie­wi­cza). Przy bar­dziej zaan­ga­żo­wa­nej lek­tu­rze może przy­da­rzyć się przy­go­da, jaka mi się przy­da­rzy­ła. Przy­po­mnia­ły się sta­re dobre cza­sy, gdy tak dzia­łał na nas Piotr Som­mer. Na nas? Na mnie i paru chło­pa­ków, parę dziew­czyn, z poko­le­nia. I tak na przy­kład książ­kę Sze­ściu poetów pół­noc­no­ir­landz­kich (a wcze­śniej anto­lo­gię poetów angiel­skich) mia­łem za rzecz for­mu­ją­cą, na nowo uczą­cą pisa­nia wier­szy i rozu­mie­nia poezji. Być może tro­py zapro­po­no­wa­ne przez Jar­nie­wi­cza będą two­rzyć nową linię sil­ne­go wpły­wu. Co do mnie, z przy­jem­no­ścią odno­wi­łem zna­jo­mość z Micha­elem Onda­atje, Simo­nem Armitage’em i Cra­igiem Rainem (o dobrze zna­nych Seamu­sie Heaneyu, Phi­li­pie Lar­ki­nie i Char­le­sie Simi­cu nie wspo­mi­na­jąc), jed­nak naj­sil­niej­sze dozna­nia tym razem zawdzię­czam poezji kobiet. Jar­nie­wi­czo­wi uda­ło się oddać nie­sa­mo­wi­tą głę­bię prze­żyć anglo­ję­zycz­nych poetek, tę jakąś spa­zma­tycz­ną orga­nicz­ność (one nie piszą wier­szy, one je jakoś z sie­bie „wydzie­la­ją”). Angiel­ki, Walij­ki, Szkot­ki, Irland­ki o nazwi­skach, któ­rych nie potra­fię wymó­wić, ale też posta­cie takie, jak Rose­ma­ry Tonks, Leon­tia Flynn, Jac­kie Kay, Pau­la Meehan, Lavi­nia Gre­en­law itd. To ich głos wydał mi się wio­dą­cy, to one cią­gnę­ły nar­ra­cję ukła­da­ją­cą się mniej wię­cej tak: zaczy­na się od duszy, potem dzie­ciń­stwo (nie tyl­ko kole­jo­we), arche­ty­picz­ne obra­zy ojca, mat­ki, bab­ki, rodzi­ny, wyjazd z domu, róż­nie rozu­mia­ne podró­że, i nagle „bycie sobą – nie­by­cie sobą”, kwe­stia toż­sa­mo­ści, wie­lo­kul­tu­ro­wo­ści, splą­ta­nych korze­ni, dora­sta­nia – tak­że do języ­ka i poezji, wresz­cie do miło­ści (tu pięk­ne wier­sze ero­tycz­ne). Jar­nie­wicz nam to wszyst­ko pięk­nie prze­tłu­ma­czył, lecz wspo­mnia­ną wyżej falę nar­ra­cji spro­ku­ro­wa­li redak­to­rzy, Joan­na Muel­ler i Artur Bursz­ta. Nato­miast zble­dli mi w lek­tu­rze poeci liver­po­ol­scy, dziw­nie teatral­ni, per­for­ma­tyw­ni, jak­by jed­no­ra­zo­wi. To jed­na z przy­kro­ści przy czy­ta­niu tej anto­lo­gii. I zasta­na­wiam się, co się ze mną sta­ło. Dla­cze­go to prze­sta­ło dzia­łać?

W przy­ro­dzie ducha nic jed­nak nie ginie, bowiem już z dru­giej (i trze­ciej) stro­ny zaczy­na dzia­łać co inne­go. Zim­na i meto­dycz­na Rae Arman­tro­ut (Ciem­na mate­ria) poka­zu­je nagle swój uta­jo­ny, gorą­cy i zaan­ga­żo­wa­ny wymiar. Ale to trze­ba było jechać aż do Gdań­ska i posłu­chać fascy­nu­ją­cej opo­wie­ści Kac­pra Bart­cza­ka, żeby to do czło­wie­ka doszło i prze­ko­na­ło. Czy­ta­na ponow­nie wyda­je się ta poezja jakimś roz­wią­za­niem dla roz­ga­da­nej, chwi­la­mi zacie­trze­wio­nej i publi­cy­stycz­nej poli­tycz­no­ści wystę­pu­ją­cej w wier­szach mło­dych pol­skich poetek i poetów. Gdy­bym miał wybie­rać, wybrał­bym taką, nie­omal fan­to­mo­wą, wer­sję poli­tycz­no­ści. Bez trans­pa­ren­tów i wie­co­wych haseł, bez bicia w bęben, punkt po punk­cie, meto­dycz­nie prze­ni­ka się przez poli­tycz­ną sub­stan­cję nasze­go wspól­ne­go (glo­bal­ne­go?) życia.

I jesz­cze jed­na książ­ka pozwa­la­ją­ca przejść na dru­gą stro­nę, prze­ła­mać sie­bie i swo­je czy­tel­ni­cze nawy­ki. Tak, jak kie­dyś Piotr Som­mer przy­bli­żył mi Heaneya, a potem Sta­ni­sław Barań­czak odda­lił, sta­wia­jąc na coś w rodza­ju pomni­ka, tak teraz sta­ło się ina­czej (moż­na powie­dzieć, że Andrzej Sosnow­ski wyko­nał manewr zupeł­nie odwrot­ny). Utrwa­li­łem sobie Eli­za­beth Bishop jako miesz­kan­kę ete­rycz­ne­go zaświa­ta, zgod­nie z namasz­czo­nym gestem Barańcz­ka (tak sobie uro­iłem i utrwa­li­łem, cóż ja na to pora­dzę). A tu poet­ka ta sta­je przed ocza­mi bar­dzo bli­ska, ludz­ka, nie­mal cie­le­sna, jak­by zagu­bio­na w tych swo­ich podró­żach, to znów nagle odnaj­du­ją­ca się, pró­bu­ją­ca porząd­ko­wać róż­ne­go rodza­ju mapy. Tak się dzie­je, gdy czło­wiek wczy­ta się w to, co Andrzej Sosnow­ski prze­tłu­ma­czył [San­ta­rém (wier­sze i trzy małe pro­zy)]. Cen­ne i odświe­ża­ją­ce jest odkry­cie na nowo cze­goś – jak się wyda­wa­ło – już zaszu­flad­ko­wa­ne­go. Oczy­wi­ście, mamy do czy­nie­nia z pry­wat­ną uzur­pa­cją, zużyt­ko­wa­niem pod­su­nię­te­go przez tłu­ma­cza wzor­ca na swo­ją wła­sną modłę. Może to i nawet gor­sze zużyt­ko­wa­nie, niź­li jakie­kol­wiek inne (spo­łecz­ne, poli­tycz­ne, ide­olo­gicz­ne itd.), ale co tam. Wol­ność czy­ta­nia. Byle pamię­tać sło­wa Sosnow­skie­go (z Naj­ry­zy­kow­niej) o „naj­skryt­szych upodo­ba­niach pry­wat­no­ści”. Robię sobie uży­tek, jaw­nie zadzie­ra­jąc z duchem tej wiel­ce „nie­uży­tecz­nej” poezji. Amen.

A z tych prze­czy­ta­nych zauwa­ży­łem jesz­cze rzecz Joan­ny Roszak Przy­szli nie­do­ko­na­ni (tu mnie wcią­gnę­ła ta jak­by Cela­now­ska filo­zo­ficz­ność), szcze­gól­nie po żywej dys­ku­sji na temat poszcze­gól­nych wier­szy, z miesz­kan­ka­mi i miesz­kań­ca­mi Stro­nia Ślą­skie­go. Dużo też wów­czas mówio­no (i reago­wa­no raz mądrze, to znów impul­syw­nie) o nowych wier­szach Boh­da­na Zadu­ry (Po szko­dzie). Bo to rze­czy­wi­ście tomik, któ­ry nie daje spo­ko­ju, dla jed­nych zbyt pro­sto­li­nij­nie zaan­ga­żo­wa­ny, dla innych wca­le. Z publi­ka­cji debiu­tanc­kich chciał­bym zwró­cić uwa­gę na książ­kę Poza sezo­nem autor­stwa Micha­ła Doma­gal­skie­go. Po kil­ku mie­sią­cach od momen­tu lek­tu­ry pozo­sta­ła w pamię­ci, a to chy­ba dobry wskaź­nik. Nawet pamię­tam jeden z „okrzy­ków” wzno­szo­nych pod­czas czy­ta­nia: „Śmierć bab­ci nie była zja­wi­skiem poli­tycz­nym, nato­miast spło­dze­nie i uro­dze­nie potom­ka już nim jest. Bab­ciu, gdzie są te sta­re, dobre, „poza­po­li­tycz­ne” cza­sy, chcia­ło­by się zapy­tać razem z boha­te­rem”.

Nato­miast mistrzem świa­ta w iry­to­wa­niu nas, potrzą­sa­niu nami, wyśmie­wa­niu miesz­czań­sko­ści naszej, mie­sza­niu z bło­tem pado­łu itd., pozo­sta­je Robert Rybic­ki (dla nie­któ­rych ostat­ni spra­wie­dli­wy tak zwa­nej awan­gar­dy), dla­te­go jego książ­kę pod­su­mo­wu­ją­cą 20 lat życio­we­go i arty­stycz­ne­go hazar­du – Pod­ręcz­nik nauko­wy dla oni­ro­nau­tów – obo­wiąz­ko­wo trze­ba zauwa­żyć.

O AUTORZE

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.