debaty / wydarzenia i inicjatywy

Sprostowanie, odc. 2378019. Fantom wyjątkowo autorytarnej instytucji

Dawid Kujawa

Głos Dawida Kujawy w debacie „Na scenie czy w polu?”.

strona debaty

Na scenie czy w polu?

Nie ukry­wam, że nie jestem szcze­gól­nie zasko­czo­ny ani gło­sem Mać­ka Topol­skie­go w nowej deba­cie „biBLio­te­ki”, ani samym fak­tem, że ktoś zaini­cjo­wał następ­ną dys­ku­sję o takim cha­rak­te­rze: od ostat­nie­go spo­ru o zaan­ga­żo­wa­nie minę­ło już chy­ba dobrych kil­ka mie­się­cy, nikt nie wysłu­chał niko­go, nikt nie wycią­gnął wnio­sków i nikt nie odniósł się do wła­snych nad­użyć – ten­den­cja wska­zu­je, że nie­po­ro­zu­mie­nia mno­żyć się będą w nie­skoń­czo­ność (to jakaś krzy­wa poda­ży? cena dez­in­for­ma­cji rośnie?), a zain­te­re­so­wa­nych cze­ka wiecz­ny powrót tego same­go. Mimo wszyst­ko odpo­wia­dam – z dwóch powo­dów: po pierw­sze, cho­ciaż nie wie­rzę w moż­li­wość peł­ne­go prze­ko­na­nia mitycz­nej czy­tel­nicz­ki do mojej argu­men­ta­cji, bar­dzo naiw­nie zakła­dam, że drob­ne wyło­my w tym dys­kur­sie z beto­nu mogą kie­dyś oka­zać się cen­ne i spro­wo­ko­wać jakiś zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­ny exo­dus (zachę­cam do wywo­ły­wa­nia koro­zji, bo kla­row­ne i spój­ne komen­ta­rze, jak obser­wu­je­my, wca­le się w tej mate­rii nie spraw­dza­ją). Po dru­gie, tym razem bez­po­śred­nim przed­mio­tem zain­te­re­so­wa­nia sta­je się gru­pa mło­dych „kry­ty­ków towa­rzy­szą­cych” zaan­ga­żo­wa­nym poetom; do tych pierw­szych, chcąc nie chcąc, jestem cza­sem zali­cza­ny – być może w związ­ku z krót­ko­trwa­łą współ­pra­cą z „Prze­rzut­nią”, być może dla­te­go, że w anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny zna­la­zły się całe 4023 zna­ki ze spa­cja­mi wystu­ka­ne prze­ze mnie w ramach umo­wy o dzie­ło – praw­do­po­dob­nie jed­nak głów­nie dla­te­go, że czę­sto daję wyraz swo­jej nie­wia­ry w ideę, bli­ską chy­ba Mać­ko­wi, nie­za­wi­słe­go mode­lu kry­ty­ki, wol­nej od spo­łecz­no-eko­no­micz­nych uwa­run­ko­wań kon­tek­stu, autor­ki i czy­tel­nicz­ki.

Abso­lut­nie nie pró­bu­ję przez to powie­dzieć, że zupeł­nie obce są mi inten­cje, jakie towa­rzy­szy­ły redak­to­rom tomu – sta­ram się raczej zwró­cić uwa­gę na to, iż poja­wia­ją­ce się cza­sem na hory­zon­cie wspól­ne cele nie unie­waż­nia­ją licz­nych róż­nic mię­dzy naszy­mi per­spek­ty­wa­mi, ocze­ki­wa­nia­mi i oce­na­mi, dla­te­go też nie jestem w sta­nie brać odpo­wie­dzial­no­ści za hybry­dycz­ny twór wska­zy­wa­ny przez Mać­ka, ani zawsze stać murem za teza­mi moich kole­ża­nek. Wyda­je mi się, że wła­śnie gdzieś tutaj ogni­sku­je się pro­blem; nie chcę, aby ode­bra­no to sfor­mu­ło­wa­nie oce­nia­ją­co, nie mogę jed­nak tej zależ­no­ści pomi­nąć: pro­blem to typo­wy dla osób – i ja przez dłu­gi czas do nich nale­ża­łem – któ­re w życiu nie mia­ły nic wspól­ne­go z dzia­ła­nia­mi akty­wi­stycz­ny­mi, dla­te­go wszel­kie wspól­ne wysił­ki podej­mo­wa­ne przez luź­no zawią­za­ną gru­pę koja­rzą im się z powo­ły­wa­niem pew­ne­go sier­mięż­ne­go apa­ra­tu sym­bo­licz­ne­go z twar­dym sta­tu­tem i wła­sną mili­cją.

Zagro­że­nia zwią­za­ne z taki­mi gene­ra­li­za­cja­mi wzo­ro­wo uwi­docz­nił opu­bli­ko­wa­ny w zeszłym roku na łamach „biBLio­te­ki” tekst nie­ja­kie­go Łuka­sza Żur­ka, któ­ry Kacz­mar­skie­go, Koron­kie­wicz, Staś­ko, Skur­ty­sa i Kuja­wę musiał ubrać w te same mun­dur­ki i zasu­ge­ro­wać ich sil­ne pokre­wień­stwo z Igo­rem Stok­fi­szew­skim (któ­re­go pra­cę kry­tycz­ną wymie­nie­ni wyżej aku­rat cał­kiem zgod­nie komen­tu­ją dość nie­przy­chyl­nie), aby następ­nie posta­wić ich razem pod ścia­ną. Napraw­dę trud­no mieć do Żur­ka pre­ten­sje o to, że bawi go pro­jekt for­ma­li­zmu 2.0 Caro­li­ne Levi­ne, w Mar­cie Koron­kie­wicz jako waży­ko­loż­ce widzi twar­dą sta­li­nist­kę, a Hjelm­sle­va, na któ­rym schi­zo­ana­li­za opie­ra ana­li­zę „uwar­stwie­nia”, koja­rzy z Marią Dłu­ską – zrów­na­ne cza­su wol­ne­go z cza­sem spo­łecz­nie nie­zbęd­nym do repro­duk­cji siły robo­czej nie pozwa­la mło­de­mu komen­ta­to­ro­wi na zgłę­bie­nie mean­drów wszyst­kich, tak odmien­nych od sie­bie kodów, w któ­re chce ude­rzyć jed­no­cze­śnie. Nie wiem, dla­cze­go uda­je, że jest ina­czej, ale wyra­żam pełen podziw za hazar­do­we zacię­cie.

Gdy Topol­ski zauwa­ża, że mój szkic o wier­szu Szcze­pa­na Kopy­ta opu­bli­ko­wa­ny na łamach „Prze­rzut­ni” cha­rak­te­ry­zu­je „Kanon poezji zaan­ga­żo­wa­nej” poprzez gest zaprze­cze­nia pew­nym auto­no­mi­stycz­nym zało­że­niom owe­go cyklu, nie jest w błę­dzie; błę­dem jest wycią­ga­nie stąd wnio­sku, że cały pro­jekt redak­to­rów pisma zosta­je w ten spo­sób pod­wa­żo­ny, bowiem oni sami zaan­ga­żo­wa­nie trak­tu­ją jako kate­go­rię wąską i eli­tar­ną: auto­no­mi­stycz­ne zało­że­nia cyklu, jak rozu­miem, zro­dzi­ły się z potrze­by prze­kro­cze­nia owe­go auto­no­mi­zmu w domi­nu­ją­cym dys­kur­sie kry­tycz­nym („[…] kate­go­ria poezji zaan­ga­żo­wa­nej czy poli­tycz­nej jest dużo bar­dziej pojem­na, niż w pierw­szej chwi­li mogło­by się wydawać”[1]).

Cho­ciaż moja pozy­cja ide­owa w wie­lu kwe­stiach bli­ska jest pozy­cjom twór­ców „Prze­rzut­ni”, na lite­ra­tu­rę wszy­scy patrzy­my ina­czej, inny jest też nasz sto­su­nek do kate­go­rii poezji zaan­ga­żo­wa­nej. Ja tej ostat­niej przy­glą­dam się z dużą dozą kry­ty­cy­zmu, ponie­waż nie potra­fię rów­nie „mięk­ko” jak np. Paweł Kacz­mar­ski potrak­to­wać cię­cia mię­dzy poeta­mi „z” i poeta­mi „nie‑z”, któ­re­mu tyle uwa­gi poświę­ca autor szki­cu „To wypluj­cie. O kry­ty­ce poezji zaan­ga­żo­wa­nej” – sęk w tym, że Topol­ski w ogó­le nie dostrze­ga, jak bar­dzo inklu­zyw­na jest ta kate­go­ria w uję­ciu Kacz­mar­skie­go czy Koron­kie­wicz. Punk­tem wyj­ścia wła­ści­wie w każ­dym tek­ście kry­tycz­nym jest dla mnie prze­słan­ka – poręcz­na jako narzę­dzie – że wiersz posia­da poten­cjał poli­tycz­ny i poli­cyj­ny, zwy­kle nie­zwią­za­ny bez­po­śred­nio z lite­rą tek­stu, ich wza­jem­ny sto­su­nek zaś opie­ra się raczej na spe­cy­ficz­nym usta­wie­niu poten­cjo­me­trów niż kate­go­rycz­nym zaję­ciu jed­nej z dwóch moż­li­wych pozy­cji. Wbrew pozo­rom nie pro­wa­dzi to wca­le do łago­dze­nia czy ukry­wa­nia anta­go­ni­zmów, wręcz prze­ciw­nie – skła­nia do odnaj­dy­wa­nia nie­po­ko­ją­cych napięć w utwo­rach poetów bliż­szych nam pod wzglę­dem inte­re­su kla­so­we­go czy poli­tycz­ne­go w ogó­le, ale też pozwa­la zauwa­żyć, jak wywro­to­we gesty zosta­ły zre­te­ry­to­ria­li­zo­wa­ne przez auto­rów koja­rzo­nych z dyk­cja­mi kon­ser­wa­tyw­ny­mi, a co za tym idzie – w przy­szło­ści sku­tecz­niej chro­nić rady­kal­nych roz­wią­zań poli­tycz­nych przed ich zawłasz­cze­niem przez reak­cję; podob­nie zatem jak Jakub Skur­tys mogę przy­znać, że znacz­nie bliż­sza jest mi fra­za Fok­sa, ale i Sen­dec­kie­go, niż fra­za Dymiń­skiej i – tutaj zasko­cze­nie – przed nikim nie będzie­my musie­li skła­dać samo­kry­ty­ki. Nie uwa­żam, że Mar­cin Czer­ka­sow, któ­re­go twór­czo­ści kon­se­kwent­nie bro­nię jako jed­ne­go z naj­cie­kaw­szych pro­jek­tów poetyc­kich ostat­nich lat, jest auto­rem zaan­ga­żo­wa­nym poli­tycz­nie – trzy­mam się jed­nak sta­no­wi­ska, że jego tom Przede wszyst­kim znisz­cze­nia posia­da sil­niej­szy poten­cjał poli­tycz­ny niż poezja Jasia Kape­li (Maja Staś­ko) czy Szy­mo­na Doma­ga­ły-Jaku­cia (Paweł Kacz­mar­ski). Poję­cie poezji zaan­ga­żo­wa­nej, będą­ce głów­nym przed­mio­tem ata­ku Topol­skie­go, w ogó­le nie znaj­du­je się z zakre­sie moich zain­te­re­so­wań, nie dostrze­gam też jego szcze­gól­nej dys­kur­syw­nej uży­tecz­no­ści, nie czu­ję się więc zobli­go­wa­ny do odpo­wia­da­nia na zarzu­ty posta­wio­ne przez kry­ty­ka. Mógł­bym pody­wa­go­wać tu tro­chę na temat sto­so­wa­nej cza­sem prze­ze mnie kate­go­rii lite­ra­tu­ry mniej­szo­ścio­wej, nie widzę w tym jed­nak więk­sze­go sen­su, sko­ro ta zosta­ła pre­cy­zyj­nie zde­fi­nio­wa­nia – wie­rzę, że wni­kli­wa czy­tel­nicz­ka sama znaj­dzie odpo­wied­nie źró­dła.

Na uwa­gi o para­no­icz­nym czy koniunk­tu­ral­nym (to ostat­nio częst­szy argu­ment) doszu­ki­wa­niu się w każ­dej lite­ra­tu­rze „zaan­ga­żo­wa­nia” odpo­wia­dam w pro­sty spo­sób. W ramach bli­skie­go mi pro­jek­tu onto­lo­gicz­ne­go to nie sama poezja nie­roz­dziel­na jest od rela­cji poli­tycz­nych i reżi­mu pro­duk­cji (tak­że pro­duk­cji afek­tów), ale sfe­ra ist­nie­nia w ogó­le, bo jest ona od począt­ku nazna­czo­na cha­rak­te­rem rela­cyj­nym – rela­cje te mogą być wer­ty­kal­ne lub hory­zon­tal­ne, nie ma przed tym uciecz­ki, dla­te­go pozo­sta­je nam ujaw­nia­nie ich wła­ści­we­go cha­rak­te­ru; funk­cjo­no­wa­nie w świe­cie, nie­za­leż­nie od tego na jakich zasa­dach, zawsze ma swój udział w grze sił, ście­ra­ją­cych się ze sobą lub wcho­dzą­cych w soju­sze. Fakt, że odnaj­du­ję pew­ne napię­cia mię­dzy wła­dzą kon­sty­tu­ują­cą i wła­dzą ukon­sty­tu­owa­ną na pozio­mie lek­tu­ry wier­szy, nie wyni­ka więc z jakichś szcze­gól­nych poli­tycz­nych pre­dys­po­zy­cji tek­stów poetyc­kich, ale wią­że się wyłącz­nie z moją aktyw­no­ścią w polu kry­ty­ki lite­rac­kiej.

Rozu­miem przed­sta­wio­ny kie­dyś przez Prze­my­sła­wa Roj­ka pro­blem z poczu­ciem pew­ne­go cię­ża­ru „prze­te­ore­ty­zo­wa­nia” towa­rzy­szą­ce­go pod­pi­sa­nym prze­ze mnie szki­com, któ­ry zapew­ne ści­śle zwią­za­ny jest z kwe­stią opi­sa­ną aka­pit wyżej. Sam uwa­żam, że bar­dzo bra­ku­je nam w prze­strze­ni publicz­nej sil­ne­go lewi­co­we­go popu­li­zmu, gdy­bym jed­nak był w sta­nie zmie­nić swój spo­sób arty­ku­ło­wa­nia form orga­ni­za­cji rze­czy­wi­sto­ści na przy­stęp­niej­szy, bez wąt­pie­nia pró­bo­wał­bym parać się publi­cy­sty­ką w pra­sie bar­dziej poczyt­nej niż ta, z któ­rą jestem zwią­za­ny na co dzień. Nad żar­go­nem filo­zo­ficz­nym cią­ży nadal mit spo­łecz­nej awan­gar­dy, któ­ry w posłu­gu­ją­cych się nim oso­bach każe widzieć buców kana­po­wej lewi­cy – choć mam świa­do­mość, że tra­fiam tyl­ko do okre­ślo­ne­go gro­na odbior­ców, nie widzę w tym gro­nie żad­nej inte­lek­tu­al­nej eli­ty; budzą­ce się cza­sem u czy­tel­nicz­ki poczu­cie prze­sad­ne­go „wyspe­cja­li­zo­wa­nia” autor­ki jest mylą­ce i wią­że się raczej z pięt­nem pra­cy poję­cio­wej, któ­ra po pro­stu przez kogoś powin­na zostać wyko­na­na, a któ­ra póki co znaj­du­je swo­ją prze­strzeń mię­dzy inny­mi w polu kry­ty­ki lite­rac­kiej – jeśli się mylę, bar­dzo pro­szę, by ktoś jak naj­szyb­ciej wypro­wa­dził mnie z błę­du. Wła­śnie dla­te­go, że wie­rzę w sens tyl­ko takie­go kolek­tyw­ne­go wysił­ku, któ­ry nie sto­su­je apa­ra­tu asy­mi­la­cji, nie sta­ram się poru­szać w obcych mi reje­strach, a w swo­jej pra­cy jedy­nie pró­bu­ję sekun­do­wać dzia­ła­niom tych, któ­rych inte­re­sy są moimi inte­re­sa­mi. Cie­szę się, że Maciej Topol­ski odczy­tu­je wybra­ne przez sie­bie tek­sty kry­tycz­ne, ana­li­zu­jąc obec­ne w nich rela­cje sił – wszak jego szkic ma na celu odsła­nia­nie pra­cu­ją­cych w kry­ty­ce jego zda­niem mecha­ni­zmów wyklu­cze­nia; inte­re­su­je go też pro­ces „zdo­mi­no­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści lite­rac­kiej” przez ana­li­zo­wa­ny dys­kurs; nie on jeden zresz­tą postę­pu­je w ten spo­sób. So this is the after­math: Skur­tys zasad­nie pyta, w czy­im imie­niu mówi „my” Mać­ka Topol­skie­go. Wypa­da­ło­by z kry­ty­ki lite­rac­kiej strze­pać pozo­sta­ły po latach 90. kurz „obiek­tyw­nych sta­no­wisk”, wte­dy będzie­my mogli poga­dać – albo cho­ciaż porząd­nie się pokłó­cić.


[1] Zebra­ło się śli­ny, s. 8

O AUTORZE

Dawid Kujawa

Doktor nauk humanistycznych, marksistowski krytyk literacki, redaktor. Ostatnio wspólnie z Jakubem Skurtysem i Rafałem Wawrzyńczykiem opracował wybór wierszy Jarosława Markiewicza Aaa!... (Wydawnictwo Convivo). Obecnie przygotowuje do druku tom Powrót możliwego, poświęcony polskiej poezji i krytyce 2000–2010 (Korporacja Ha!art). Mieszka w Katowicach, pracuje jako programista.