debaty / książki i autorzy

Stacja z literaturą: podsumowanie

Krzysztof Sztafa

Podsumowanie debaty "Stacja z literaturą".

strona debaty

Stacja z literaturą

Festi­wa­le i impre­zy lite­rac­kie – powiedz­my sobie szcze­rze – na ogół nie są zbyt spek­ta­ku­lar­ne. Na zbi­tą z euro­pa­let sce­nę wycho­dzą kole­ga w sztruk­sach albo kole­żan­ka w sza­lu i recy­tu­ją jakieś tam smu­ty o utra­co­nej miło­ści. Że im źle i że ich boli. I słu­cha się tych rze­czy – dobrych bądź nie – a póź­niej roz­cho­dzi w grup­kach do knajp czy domów, zagra­co­nych miesz­kań.

Nie­licz­ni jesz­cze zosta­ją, aby posłu­chać tak zwa­nych dys­ku­sji kry­tycz­nych (jeśli są prze­wi­dzia­ne w pro­gra­mie impre­zy) i to dopie­ro po nich roz­cho­dzą się w grup­kach (albo poje­dyn­czo). Tak to zazwy­czaj wyglą­da – we Wro­cła­wiu, w War­sza­wie, Kra­ko­wie, Lubli­nie, Pozna­niu czy gdzie tam jesz­cze. W dużych mia­stach. Trze­ba do takie­go mia­sta doje­chać, więc bie­rze się pociąg, póź­niej wsia­da się w tram­kę i prze­ta­cza po szy­nach aż do miej­sca spo­tkań, zazwy­czaj jakie­goś smut­ne­go „cen­trum kul­tu­ry”. Sie­dzi się kil­ka godzin i odbi­ja gdzieś dalej, do kole­gi w sztruk­sach albo kole­żan­ki w sza­lu. Potem zno­wu tram­waj, tory, chrzęst zwrot­nic. Suchy pro­wiant na dro­gę powrot­ną.

Tak jest zazwy­czaj. Gro­ma­dzi­my się na chwi­lę – czy­tel­ni­cy, pisa­rze, wydaw­cy – i two­rzy­my, powiedz­my, wspól­no­tę noma­dycz­ną, tyle tyl­ko, że pozba­wio­ną kry­tycz­ne­go ostrza oraz spo­łecz­nej spraw­czo­ści. A do tego spon­ta­nicz­ną i doraź­ną, czu­ją­cą się ze sobą jed­no­cze­śnie dobrze i źle. Spę­dza­my razem kil­ka godzin, słu­cha­jąc wier­szy, a na obiad czy kola­cję idzie­my już osob­no, z wła­sną ekip­ką, roz­pro­sze­ni, zato­mi­zo­wa­ni. Poroz­rzu­ca­ni gdzieś po mie­ście.

Ale nie w Stro­niu Ślą­skim, praw­da? Z zor­ga­ni­zo­wa­nej przez nas deba­ty jasno wyni­ka, że pomi­mo trud­no­ści komu­ni­ka­cyj­nych festi­wal Sta­cja Lite­ra­tu­ra 21 – jeśli cho­dzi o kli­mat, atmos­fe­rę i ogól­ne poczu­cie wła­śnie jakiejś tam wspól­no­ty – był wyjąt­ko­wy. Ład­nie napi­sał o tym w swo­im gło­sie Jacek Wia­der­ny, porów­nu­jąc impre­zę – nie bez pew­ne­go prze­ką­su – do waka­cyj­nej kolo­nii: „Kolo­nie mają w sobie coś z bez­tro­ski, kolo­nie to zło­ty smak piwa w krza­kach za domem kul­tu­ry, kolo­nie to codzien­ne pro­ble­my z ran­nym wsta­wa­niem…”. Czy­li że kolek­tyw­na zaba­wa i radość w gru­pie. W tej let­ni­sko­wej tona­cji Wia­der­ne­mu zawtó­ro­wa­ła Sonia Nowac­ka: „(…) mogli­by­śmy wyobra­zić sobie sytu­ację, w któ­rej – zamiast waka­cji w popu­lar­nych mia­stach tury­stycz­nych – podej­mu­je­my ryzy­ko i wyjeż­dża­my na kil­ka dni do miej­sco­wo­ści bez komu­ni­ka­cji miej­skiej, gdzie naj­bliż­szą tak­sów­kę zama­wia się z sąsied­nie­go woje­wódz­twa, a wybór miej­sca na obiad roz­gry­wa się mię­dzy barem U Pre­ze­sa, restau­ra­cją U Pre­ze­so­wej a loka­lem La Sien­na.” Podob­ne sygna­ły – o przy­tul­no­ści sen­ne­go mia­stecz­ka – otrzy­ma­li­śmy zresz­tą już z ano­ni­mo­wych ankiet, na pod­sta­wie któ­rych spo­rzą­dzi­li­śmy kil­ka dni wcze­śniej sto­sow­ny raport.

Sko­sza­ro­wa­ni w jed­nym miej­scu, po pro­stu musie­li­śmy ze sobą wytrzy­mać dłu­żej niż zazwy­czaj. Gdzieś po dro­dze – podej­rze­wam, że już pomię­dzy pierw­szym a dru­gim dniem – oka­za­ło się jed­nak, że to cał­kiem for­tun­ne. Że moż­na się poznać, spo­koj­nie poroz­ma­wiać, pody­sku­to­wać. Posłu­chać wier­szy – naj­czę­ściej wca­le nie były o utra­co­nej miło­ści – i zostać jesz­cze dłu­żej, nie tyl­ko na wyra­fi­no­wa­nych pane­lach kry­tycz­nych. Osta­tecz­nie nie było żad­ne­go auto­bu­su, któ­ry odwió­zł­by nas do domu.

Wyda­rzeń, powiedz­my, towa­rzy­szą­cych było w Stro­niu całe morze. Do wzię­cia udzia­łu w naszej deba­cie popro­si­li­śmy głów­nie uczest­ni­ków czte­rech pra­cow­ni: twór­czej, kry­tycz­nej, prze­kła­do­wej i kadro­wej, któ­rych to pra­cow­ni codzien­ne spo­tka­nia wyzna­cza­ły cykle kolej­nych dni. Warsz­ta­ty w spo­sób naj­bar­dziej zwię­zły pod­su­mo­wał Adam Pie­try­ga: „Na zaję­ciach było jak było. Nie ma się co roz­pi­sy­wać. Raz śmiesz­nie, raz cie­ka­wie. Pomysł bar­dzo faj­ny. Cze­goś moż­na było się dowie­dzieć. Trzy dni, trzech pro­wa­dzą­cych, trzy róż­ne poglą­dy. Mówi­li­śmy o spra­wach wyni­ka­ją­cych z pod­ję­cia pew­nych decy­zji w życiu (…). Było miło”. I dalej: „Ale to, co naj­waż­niej­sze, odby­wa­ło się kil­ka­na­ście kilo­me­trów niżej, w malut­kim CETi­Ku.”

Tych przy­sło­wio­wych „kil­ka­na­ście kilo­me­trów” niżej (tak napraw­dę w sąsied­niej, odda­lo­nej o kil­ka kilo­me­trów wsi) sku­pie­ni wokół byłej sta­cji kole­jo­wej pisa­rze, kry­ty­cy i wydaw­cy pro­wa­dzi­li swo­je spo­tka­nia, a poeci – nie byli to kole­dzy w sztruk­sach ani kole­żan­ki w sza­lach – czy­ta­li swo­je wier­sze. Naj­więk­szym zain­te­re­so­wa­niem, przy­naj­mniej w prze­pro­wa­dzo­nej przez nas deba­cie, cie­szy­ły się spo­tka­nia z cyklu Nowe gło­sy z Pol­ski, towa­rzy­szą­ce pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny. Nie zresz­tą dziw­ne­go: to, co świe­że i mło­de, wzbu­dza zazwy­czaj dużo emo­cji i przy­cią­ga (świe­żych i mło­dych), cho­ciaż, jak się oka­zu­je, to żad­na regu­ła. Występ Ryszar­da Kry­nic­kie­go w roli ponow­ne­go debiu­tan­ta – być może w jakiś spo­sób „legen­dar­ny” – rów­nież przy­kuł uwa­gę wszyst­kich naszych dys­ku­tu­ją­cych. Wero­ni­ka Janecz­ko odno­to­wa­ła: „Naj­le­piej i z pew­nym wzru­sze­niem wspo­mi­nam czy­ta­nie Ryszar­da Kry­nic­kie­go. Widać było, że sytu­acja go poru­sza – że debiut (ten praw­dzi­wy!) wresz­cie się dzie­je. Żeby zacho­wać tę chwi­lę choć tro­chę dla sie­bie, przez sześć minut trzy­ma­łam rękę z kame­rą nad gło­wa­mi zna­jo­mych. Teraz mogę sobie wspo­mi­nać w dowol­nym momen­cie”. Podob­nie było z Kon­ra­dem Górą i Szcze­pa­nem Kopy­tem, a więc auto­ra­mi w ści­słym sen­sie fun­du­ją­cy­mi dzi­siej­szy dys­kurs „poezji zaan­ga­żo­wa­nej”, ale jed­nak tro­chę star­szy­mi od swo­ich kole­gów i kole­ża­nek z anto­lo­gii. O wie­czo­rze auto­ra Nie Nico­le Wój­cik wspo­mnia­ła wręcz w kate­go­riach „atmos­fe­ry gro­zy”, zda­je się zresz­tą, że cał­kiem słusz­nie.

Wróć­my jesz­cze do spo­tkań wokół anto­lo­gii – mimo wszyst­ko to ona jed­nak naj­bar­dziej roz­pa­li­ła zapał dys­ku­tan­tów. Roz­po­zna­nie Miko­ła­ja Bor­kow­skie­go chy­ba naj­le­piej odda­je nasta­wie­nie uczest­ni­ków deba­ty. Pisząc o odświe­że­niu for­mu­ły całe­go festi­wa­lu, zano­to­wał on: „Zde­cy­do­wa­na więk­szość auto­rów, któ­rych wier­sze zebra­no w anto­lo­gii zre­da­go­wa­nej przez Paw­ła Kacz­mar­skie­go i Mar­tę Koron­kie­wicz, poja­wi­ła się w Stro­niu Ślą­skim i choć z przy­czyn tech­nicz­nych kolek­tyw­ny – przy­naj­mniej w kon­tek­ście socjo­po­li­tycz­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia – głos poetów „inter­wen­cyj­nych” (…) został podzie­lo­ny na trzy seg­men­ty, tzn. sil­nie zako­rze­nio­ną w femi­ni­zmie i wega­ni­zmie poezję Kiry Pie­trek i Ilo­ny Wit­kow­skiej, poli­tycz­no-spo­łecz­ną poezję Kami­li Janiak, Toma­sza Bąka i Macie­ja Taran­ka oraz trud­niej­szą do zakla­sy­fi­ko­wa­nia poezję miej­sca Jako­be Mansz­taj­na, Dawi­da Mate­usza i Pio­tra Przy­by­ły, to wła­śnie wie­czor­ne spo­tka­nia wybrzmia­ły naj­gło­śniej.” W oce­nach poszcze­gól­nych spo­tkań rów­nież poja­wił się pewien trend – czy­tel­ni­cy mogą go sobie spo­koj­nie prze­śle­dzić w try­bie jed­nost­ko­wej lek­tu­ry tek­stów naszych dys­ku­tan­tów.

W ramach redak­tor­skie­go obo­wiąz­ku wspo­mnę jesz­cze tyl­ko pokrót­ce o tym, że zaska­ku­je nikłe zain­te­re­so­wa­nie w naszej deba­cie pro­jek­tem Nowe gło­sy z Euro­py, szcze­gól­nie, że pod­czas spo­tkań zagra­nicz­nych auto­rów sale we wspo­mnia­nym CETi­Ku były prze­cież wypeł­nio­ne. To po pierw­sze. Po dru­gie nato­miast: pre­zen­ta­cje zapro­szo­nych przez nas gości z róż­nych zakąt­ków Euro­py w lwiej czę­ści wypa­dły bar­dzo cie­ka­wie i ożyw­czo – bodaj tyl­ko Nico­le Wój­cik wspo­mnia­ła o tym w swo­im gło­sie.

Resz­tę każ­dy może doczy­tać we wła­snym rachun­ku. Sam uwa­żam, że deba­ta „Sta­cja z lite­ra­tu­rą” była uda­na i zgro­ma­dzi­ła kil­ka waż­nych gło­sów. Pięk­nie dzię­ku­ję uczest­ni­kom za udział, a czy­tel­ni­kom – za lek­tu­rę! Na koniec oddam głos Andrze­jo­wi Frą­czy­ste­mu, któ­re­go ogól­ne spo­strze­że­nie utkwi­ło mi w pamię­ci: „Tak, chcę powie­dzieć, że festi­wal lite­rac­ki, a może w szcze­gól­no­ści poetyc­ki, to jest rodzaj impre­zy, któ­ra w pew­nym sen­sie nie może się udać. Bo i cóż tu się może udać? I tak, jest to być może rodzaj kryp­to­apo­te­ozy takie­go czy­tel­ni­ka, któ­ry nic o festi­wa­lach lite­rac­kich nie wie, nigdy na żad­nym nie był i nie będzie. Bo i cze­góż miał­by się tutaj dowie­dzieć? Jakie śro­do­wi­sko­we praw­dy mia­ły­by mu pomóc w tym, co naj­istot­niej go obcho­dzi?”. Kij z praw­da­mi, szcze­gól­nie tymi śro­do­wi­sko­wy­mi. Waż­ne, żeby gra­ła lite­ra­tu­ra.