debaty / wydarzenia i inicjatywy

Strzelanie na oślep

Marta Koronkiewicz

Głos Marty Koronkiewicz w debacie "Na scenie czy w polu".

strona debaty

Na scenie czy w polu?

Przy­zna­ję, że nie od począt­ku pla­no­wa­łam wziąć udział w deba­cie zaty­tu­ło­wa­nej „W polu czy na sce­nie”. Tytu­łu, prze­pra­szam, nie rozu­miem, tekst wpro­wa­dza­ją­cy nie­wie­le kla­ru­je, tekst otwie­ra­ją­cy – autor­stwa Macie­ja Topol­skie­go – tak­że nie wywo­łał mnie do odpo­wie­dzi (mimo przy­wo­ły­wa­nia pro­jek­tów, w któ­re jestem zaan­ga­żo­wa­na). Nie do koń­ca wiem, cze­go Topol­ski ocze­ki­wał, wewnętrz­ne sprzecz­no­ści jego szki­cu zna­ko­mi­cie wyła­pa­li i opi­sa­li Jakub Skur­tys i Dawid Kuja­wa, któ­rzy z cier­pli­wo­ścią, uwa­gą i swa­dą jasno okre­śli­li tak­że swo­je kry­tycz­ne pozy­cje (nie ukry­wam, bo po co, że bar­dzo mi bli­skie). Na tym eta­pie nie widzia­łam potrze­by, by włą­czać się w deba­tę. Być może momen­tem, kie­dy war­to było to roz­wa­żyć, była publi­ka­cja tek­stu Łuka­sza Żur­ka – tek­stu waż­ne­go, będą­ce­go dowo­dem, że to pisa­nie, kla­ro­wa­nie, odpo­wia­da­nie na wąt­pli­wo­ści i pyta­nia ma sens. Przy­zna­ję, że nie przy­cho­dzi mi ot, tak, do gło­wy inny tekst w innej deba­cie, w któ­rym autor­ka zda­wa­ła­by spra­wę ze zmian swo­je­go poglą­du. Wszy­scy kokie­te­ryj­nie zgrzy­ta­my zęba­mi na wspo­mnie­nie swo­ich sta­rych wypo­wie­dzi, ale opo­wie­dzieć jak nam się zmie­nia­ło myśle­nie – jakoś nie bar­dzo. Wiem, że ten komen­tarz brzmi może nie­czy­sto – Żurek w koń­cu przy­znał się do błę­du nie­ja­ko na „naszą” korzyść. Trud­no.

Tak czy ina­czej, to nie tekst Żur­ka mnie tu przy­wo­łał – a szko­da, trze­ba było korzy­stać z takich pozy­tyw­nych oka­zji. Powo­dem, dla któ­re­go piszę, jest jed­nak iry­ta­cja wywo­ła­na kolej­ną odsło­ną dys­ku­sji, to zna­czy szki­cem Mai Staś­ko. Dla­te­go, choć żywioł pole­mi­sty jest mi, podob­nie jak Skur­ty­so­wi, raczej obcy, tym razem muszę spró­bo­wać w nim na chwi­lę zamiesz­kać.

Tekst Staś­ko, zaty­tu­ło­wa­ny „Jestem męż­czy­zną, więc mam obo­wiąz­ki męskie” wyda­je się gło­sem w wie­lu dys­ku­sjach naraz. Z tego powo­du może trud­no mi dostrzec jego zwią­zek z tek­sta­mi Topol­skie­go, Skur­ty­sa, Kuja­wy i Żur­ka. Staś­ko nie­spe­cjal­nie się do nich odno­si, osta­tecz­nie wska­zu­jąc swo­ją pozy­cję iro­nicz­nym pod­su­mo­wa­niem:

Dla­te­go całym ser­cem jestem w tej deba­cie po stro­nie Jaku­ba Skur­ty­sa i Dawi­da Kuja­wy, no prze­cież. Jak tak mogłeś, Macie­ju Topol­ski, jak Pan tak mógł, Panie Mar­ci­nie Sen­dec­ki! Łuka­szu Żur­ku, jak miło, że zre­wi­do­wa­łeś swo­ją opi­nię o nas!

Odej­ście Staś­ko od nomi­nal­ne­go tema­tu dys­ku­sji rozu­miem – tak jak zazna­czy­łam, i mnie wyda­wa­ło się, że nie­wie­le w tej dys­ku­sji jest do dys­ku­sji. Staś­ko włą­cza się w nią z pozio­mu meta – komen­tu­jąc na począ­tek sam fakt dys­ku­to­wa­nia. W deba­cie widzi żywioł męski, zabie­ra­nie gło­su jawi jej się jako indy­wi­du­ali­stycz­ne gra­nie na sie­bie, na wła­sne nazwi­sko i pozy­cję:

Ja wiem, że pano­wie uwiel­bia­ją cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność total­nie bez­pro­duk­tyw­ne dys­ku­sje, byle­by tyl­ko zazna­czyć swo­ją obec­ność. Ja wiem, że kocha­ją dowo­dzić swo­ich racji swo­im idio­ma­tycz­nym języ­kiem, by wygrać tę bata­lię, któ­ra nicze­mu inne­mu poza ich zwy­cię­stwem, poza pod­re­pe­ro­wa­niem sobie ego, nie słu­ży. Ja wiem, że wprost ubó­stwia­ją man­spla­ino­wać i pod­wa­żać argu­men­ty poprzed­ni­ków, by sami być za chwi­lę pod­wa­ża­ni, bo to taka twór­cza wymia­na! Naresz­cie coś się dzie­je!

Tyl­ko teraz pyta­nie – do jakiej dys­ku­sji odno­si się komen­tarz kry­tycz­ki? Tej wła­śnie toczo­nej, biu­ro­wej? Złość Staś­ko w tym kon­kret­nym przy­pad­ku zda­ją się wywo­ły­wać dwie rze­czy: męskość i wtór­ność. Zda­niem autor­ki dys­ku­sja nie ma sen­su, bo „w iden­tycz­nej for­mie deba­ta odby­ła się kil­ka mie­się­cy wcze­śniej”. Jak sądzę, ma tu na myśli dys­ku­sję „For­my zaan­ga­żo­wa­nia”, roz­pi­sa­ną w związ­ku w przy­go­to­wy­wa­niem anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny. Fak­tycz­nie, temat podob­ny, ten sam pro­jekt jako rodzaj pod­sta­wy. Czy jed­nak efekt iden­tycz­ny? Jak jesz­cze posta­ram się poka­zać, nie­spe­cjal­nie; a nawet jeśli – wypa­da­ło­by jed­nak tek­sty z obu debat zesta­wić i porów­nać.

Uza­sad­nia­jąc zabra­nie gło­su w „Na sce­nie i w polu”, Staś­ko ujaw­nia kuli­sy: pro­wa­dzą­cy stro­nię „BiBLio­te­ki” namó­wił ją do udzia­łu, bo miał kło­pot ze zna­le­zie­niem jakiej­kol­wiek kry­tycz­ki, któ­ra zechcia­ła­by się w roz­mo­wę włą­czyć. Zazna­czam od razu: mnie nie pytał, ale pew­nie, jak już wspo­mnia­łam, na eta­pie tek­stu Żur­ka nie zna­la­zła­bym wystar­cza­ją­cej moty­wa­cji do pisa­nia (co dziś, jak rów­nież wspo­mnia­łam, uwa­żam za błąd). Iry­ta­cja Staś­ko jest uza­sad­nio­na – chy­ba każ­da kry­tycz­ka, każ­da aka­de­micz­ka doświad­czy­ła wąt­pli­wej fraj­dy pary­te­to­we­go przy­mu­su, zapro­sze­nia nie­ukry­wa­ją­ce­go, że, taki kło­pot, potrze­ba pań, żeby nie wyszło głu­pio. Głu­pio w sen­sie „nie­ład­nie”, nie „nie­mą­drze”. Wie­my o tym, wie­my, że to pro­blem, nie lubi­my tych zapro­szeń, choć same – rów­nież ja, rów­nież Staś­ko – rów­nie czę­sto sta­je­my po dru­giej, wysto­so­wu­ją­cej tego rodza­ju zapro­sze­nia stro­nie, i – nie ukry­waj­my – kom­bi­nu­je­my, jak tyl­ko się da. Ze wszyst­kich pro­ble­mów pły­ną­cych z takie­go kom­bi­no­wa­nia zda­wa­li­śmy z Paw­łem Kacz­mar­skim spra­wę, we wstę­pie do nie­pa­ry­te­to­wej anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny. Rozu­miem więc iry­ta­cję – ale świę­te­go obu­rze­nia już nie, nawet jeśli to tyl­ko reto­rycz­na stra­te­gia. Osta­tecz­nie Staś­ko zakła­da bowiem, że inne kry­tycz­ki nie chcia­ły się do dys­ku­sji włą­czyć przez to, ze sta­no­wi ona kolej­ny popis męskie­go maso­wa­nia swo­je­go ego, bro-lemi­ki, kry­tycz­no­li­te­rac­kie­go man­spla­inin­gu, man­spre­adin­gu, man­ter­rup­tin­gu.

Któ­ry jed­nak z auto­rów – Topol­ski, Skur­tys, Kuja­wa, Żurek – to taki tek­sto­wy macho? Wszy­scy? Ci, z któ­ry­mi kry­tycz­ka się nie zga­dza? Na to pyta­nie nie znaj­du­je­my wła­ści­wie u Staś­ko odpo­wie­dzi.

Wróć­my do pyta­nia o to, z jaką w zasa­dzie dys­ku­sją pro­blem ma Staś­ko i powiedz­my, co nie zosta­ło powie­dzia­ne – gdzieś w tle nie­do­ma­ga­ją­ca z lek­ka deba­ta „W polu i na sce­nie” mia­ła nie­mal od począt­ku „zatarg” Staś­ko z Mar­ci­nem Sen­dec­kim (roz­gry­wa­ją­cy się kolej­no na por­ta­lu Kry­ty­ki Poli­tycz­nej, w maga­zy­nie „Książ­ki” i, oczy­wi­ście, na Face­bo­oku). Ten spór i biu­ro­wą deba­tę połą­czył Skur­tys, sko­men­to­wał to Kuja­wa, osta­tecz­nie włą­czył się sam Sen­dec­ki, publi­ku­jąc, jako swój głos w deba­cie, wiersz „Tran”, wcze­śniej zamiesz­czo­ny na Face­bo­oku jako komen­tarz do spra­wy. Siłą rze­czy – szkic Staś­ko, choć wpi­sa­ny w ramy dys­ku­sji biu­ro­wej, kon­ty­nu­uje jej spór z poetą, poświę­ca­jąc mu więk­szość miej­sca, tro­chę tym samym pod­mie­nia­jąc dys­ku­sje. Nie będę tu rekon­stru­ować całej wymia­ny zdań mię­dzy kry­tycz­ką i poetą – zro­bi­li to już moi poprzed­ni­cy. War­to zazna­czyć, że Sen­dec­ki wyostrzył tezę Staś­ko – Staś­ko zaś wyostrzy­ła tezy Sen­dec­kie­go; ale takie pra­wo pam­fle­ci­stów. Naj­cie­kaw­sze wyda­je się jed­nak co inne­go; przy­po­mnij­my punkt wyj­ścia spo­ru, w tek­ście „Poeta pre­ca­rius”:

Na nie­daw­nym spo­tka­niu w Pozna­niu Poezja pol­ska i sytu­acja poli­tycz­na 2006 vs 2016 Darek Foks powie­dział, że doskwie­ra mu obec­na sytu­acja poli­tycz­na, ale czy o tym wła­śnie ma napi­sać wiersz? Mar­cin Sen­dec­ki zaśmiał się, że prze­cież jasne, że nie. Otóż wła­śnie o tym. Tak robią choć­by Jaś Kape­la i Domi­ni­ka Dymiń­ska, gdy publi­ku­ją swo­je zaan­ga­żo­wa­ne wier­sze w Kry­ty­ce Poli­tycz­nej; albo kolek­tyw poetyc­ki Roz­dziel­czość Chle­ba, kie­dy na fan­pej­dżu टट्टी Z U S w a v e przed­sta­wiał smut­ne mean­dry życia pra­cow­ni­ków pre­kar­nych, dla któ­rych ubez­pie­cze­nie spo­łecz­ne to nowe ame­ri­can dre­am.

Sen­dec­ki w opi­sa­nej sytu­acji odniósł się nega­tyw­nie do doraź­no­ści jako jedy­ne­go kry­te­rium poli­tycz­no­ści wier­sza, wtór­nie zaś – w komen­ta­rzu w „Książ­kach” – wyśmiał zesta­wie­nie Dar­ka Fok­sa z Jasiem Kape­lą i Domi­ni­ką Dymiń­ską. Pod­kreśl­my – od Roz­dziel­czo­ści Chle­ba się nie odci­nał, parę poetów obdzie­lił zaś kpi­ną po rów­no, nie wyróż­nia­jąc w żaden spo­sób kobie­ty. Staś­ko widzi w jego geście sek­sizm (wyśmiał poet­kę) i nie­zro­zu­mie­nie pro­ble­mów kla­so­wych, dodat­ko­wo Sen­dec­ki oka­zu­je się „homo­spo­łecz­ny”, bo naj­waż­niej­sze jest dla nie­go rze­ko­mo uzna­nie przy­ja­cie­la (w sen­sie: Dar­ka Fok­sa):

A argu­ment typu: „gotów jestem ponieść róż­ne kon­se­kwen­cje bra­ku kla­so­wej czuj­no­ści, ale tego, że kole­ga Foks mnie wyśmie­je, to już nie znio­sę” – może i był­by śmiesz­ny, gdy­by nie był jed­nak tak praw­dzi­wie smut­ny. Homo­spo­łecz­ność level ∞: tego typu przed­ow­cip­ny­mi fra­za­mi Sen­dec­ki ośmie­sza wraż­li­wość kla­so­wą, co – jak nie­trud­no się domy­ślić – dzia­ła świet­nie dla wyśmie­wa­ją­cych, ale już dla osób, w któ­rych inte­re­sie było­by zmie­nić (klasowo/genderowo/narodowo itd.) dys­kry­mi­nu­ją­cy sys­tem, nie­ko­niecz­nie.

Chy­ba nie wiem, gdzie zacząć, jeśli mia­ła­bym wyli­czać pro­ble­my z taką inter­pre­ta­cją słów Sen­dec­kie­go. Po pierw­sze – aż tak ta wraż­li­wość kla­so­wa nie jest bez­bron­na, żeby jej cię­ty żart zagra­żał. Po dru­gie – uprosz­czo­ne tutaj przez Staś­ko rozu­mie­nie poli­tycz­no­ści wier­sza wyłącz­nie jako publi­cy­stycz­nej z ducha doraź­no­ści doma­ga się ostre­go sprze­ci­wu, zwłasz­cza w kon­tek­ście nazwi­ska Fok­sa, któ­ry zło­żo­ną poli­tycz­ność poezji rozu­miał bodaj od zawsze, w swo­ich wier­szach bada­jąc i obna­ża­jąc mecha­ni­zmy Spek­ta­klu na pozio­mie, do któ­re­go poetyc­ki warsz­tat Kape­li czy Dymiń­skiej nie gwa­ran­tu­je nawet regu­lar­ne­go dostę­pu (co inne­go Roz­dziel­czość Chle­ba, któ­rej zesta­wia­nie z Kape­lą i Dymiń­ską rów­nież nie odda­je spra­wie­dli­wo­ści). Podob­nie jak Sen­dec­ki bała­bym się śmie­chu Fok­sa – wska­zy­wał­by bowiem, że obśmie­wa­ny błą­dzi we mgle i poli­tycz­nej świa­do­mo­ści, par­don le mot, level -∞. Po trze­cie – tro­chę na mar­gi­ne­sie – w tym wypad­ku uży­cie kate­go­rii „homo­spo­łecz­ność” wyda­je się wyni­kać z hete­ro­nor­ma­tyw­nych przed­za­ło­żeń krytyczki[1].

W tek­ście Staś­ko poja­wia się mnó­stwo róż­nych wąt­ków i tema­tów: kwe­stia nazy­wa­nia sie­bie nawza­jem pana­mi, pania­mi i pan­na­mi (podob­no poru­szo­na w jakimś face­bo­oko­wym flej­mie), potem wypo­wiedź Joan­ny Lech (rów­nież face­bo­oko­wa) o sek­si­zmie w śro­do­wi­sku lite­rac­kim, dalej jesz­cze temat publi­ka­cji nasta­wio­nych na zbie­ra­nie punk­tów do sty­pen­dium dok­to­ranc­kie­go (przy­zna­ję, nie wiem zupeł­nie z czym aku­rat w tym miej­scu zwią­za­ny). Staś­ko przy­wo­łu­je więc naj­róż­niej­sze dys­ku­sje, by osta­tecz­nie sfor­mu­ło­wać wnio­sek (z tym „osta­tecz­nie” to zresz­tą też nie do koń­ca tak, mamy go rów­nież jako tezę na samym począt­ku szki­cu): dys­ku­to­wa­nie to rzecz męska, kobie­ca zaś – wier­nie cze­kać, tfu, docho­dzić do poro­zu­mie­nia:

w dys­ku­sjach na Face­bo­oku, na por­ta­lach, na forach czy pod­czas spo­tkań poetyc­kich w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści prze­wa­ża­ją gło­sy męskie. Kul­tu­ra flej­mu, pięk­nie wspie­ra­na mita­mi poety-geniu­sza-jed­nost­ki i self-made mana, ogól­nie słu­ży temu, żeby zaorać i wygrać, a nie dojść do poro­zu­mie­nia
[…]
Kobie­ty czę­sto piszą więc wprost, że tego typu pom­po­wa­nie sobie ego i wysta­wia­nie się na kolej­ne wyzwi­ska nie­szcze­gól­nie je inte­re­su­je, a zamiast zacie­kłych i peł­nych sam­cze­go zacie­trze­wie­nia flej­mów wolą iść na spa­cer albo robić dosłow­nie cokol­wiek niż to.
[…]
W tak usta­wio­nej sytu­acji kobie­tom pozo­sta­je odpie­rać tego typu ata­ki i po raz kolej­ny je dema­sko­wać, co oczy­wi­ście znów kie­ru­je ener­gię na pod­miot męski w cen­trum uwa­gi zamiast na wspól­ne dzia­ła­nie pod­mio­tów żeń­skich.

I tu już nie spo­sób spo­koj­nie czy­tać – naj­wy­raź­niej mój pod­miot jest bar­dziej męski niż sądzi­łam. Staś­ko, przy­wo­łu­jąc kwe­stie prze­cież waż­ne, uprasz­cza, gene­ra­li­zu­je, budu­je kary­ka­tu­ral­nie pro­ste opo­zy­cje i – przede wszyst­kim – wyklu­cza. Para­dok­sal­nie jed­nak, dzia­ła pro­pa­ry­te­to­wo – odpo­wia­dam na jej tekst w poczu­ciu, że moi kole­dzy czu­li­by, że im nie wol­no.

Co to bowiem zna­czy, że męż­czyź­ni dys­ku­tu­ją, a kobie­ty docho­dzą do poro­zu­mie­nia? Po pierw­sze – jakim spo­so­bem do tego poro­zu­mie­nia docho­dzą? Przez osmo­zę? Po dru­gie – ta podob­no wtór­na i „iden­tycz­na” deba­ta przy­nio­sła dowód poro­zu­mie­nia w posta­ci cie­ka­we­go gło­su Łuka­sza Żur­ka, pod­mio­tu dość ewi­dent­nie męskie­go. Kuja­wa i Skur­tys też dążą do poro­zu­mie­nia – jak zauwa­ża nawet Staś­ko, pisząc, że „spo­koj­nie tłu­ma­czą”. Zosta­je zatem Topol­ski – jego tekst Staś­ko zda­je się trak­to­wać jako zaczep­kę. Tak jak powie­dzia­łam – nie wiem, cze­go ocze­ki­wał Topol­ski, w jego tek­ście nie znaj­du­ję jed­nak agre­sji, któ­rą szkic Staś­ko kipi. Jeśli więc nie cho­dzi­ło o tę dys­ku­sję, a o sam zwy­czaj dys­ku­to­wa­nia – z zasa­dy spa­czo­ny ego­tycz­no-masku­li­ni­stycz­nie – to ja prze­pra­szam, ale nie mogę się bar­dziej nie zga­dzać. Kry­ty­ka lite­rac­ka cier­pi przez brak dys­ku­sji, przez wypra­co­wa­ne w latach 90. poczu­cie, że samo współ­ist­nie­nie gło­sów, a nie ich dia­log, ma nama­cal­ną war­tość, że wystar­czy „pięk­nie się róż­nić” (i w ogó­le apo­rie i chia­zmy). Mitycz­ne „poro­zu­mie­nie” – pod­szy­te tu ewi­dent­nie jakąś misty­ką kobie­co­ści, któ­rej się odru­cho­wo boję – sta­je się w tek­ście Staś­ko fety­szem; fety­szy­zu­jąc zaś Staś­ko odci­na naj­prost­szą pro­wa­dzą­cą do nie­go dro­gę.

Ten para­doks bar­dzo sku­tecz­nie wyła­pa­ła autor­ka (sic!) ostat­nie­go jak do tej pory gło­su w biu­ro­wej dys­ku­sji, Zuzan­na Sala. W jasnym i traf­nym tek­ście pisze:

W moim poszu­ki­wa­niu spo­ko­ju jest dużo z dzie­dzic­twa małe­go mia­stecz­ka. Każ­dy krzyk spra­wia, że odru­cho­wo zaty­kam uszy, kulę się i poru­szam ner­wo­wo w przód i w tył. Nawet, jeśli ten krzyk mi impo­nu­je (vide: krzyk Mai Staś­ko).

Choć nie zga­dzam się z Salą co do tego, że kry­ty­ka to jedy­nie komen­tarz do dzia­ła­ją­ce­go samo­dziel­nie wier­sza, bar­dzo doce­niam jej roz­sąd­ną, „samo­kry­tycz­ną” reflek­sję, wyraź­nie wska­zu­ją­cą gdzie się zga­dza­my, a gdzie – nie, nie „pięk­nie róż­ni­my” – gdzie mamy do wyko­na­nia pra­cę; co jest do prze­my­śle­nia, jakie są kon­se­kwen­cje poli­tycz­ne­go, eman­cy­pa­cyj­ne­go myśle­nia o lite­ra­tu­rze.

Zwra­ca­nie uwa­gi na to, w jaki spo­sób sami wyklu­cza­my, przy jed­no­cze­snym nie­roz­my­wa­niu wła­sne­go sta­no­wi­ska, jak pro­po­nu­je Sala, wyda­je mi się dzia­ła­niem o wie­le waż­niej­szym i trud­niej­szym niż upra­wia­ne tu przez Staś­ko strze­la­nie na oślep.


[1] Uży­wa­nie hasła „homo­spo­łecz­ność” jako slo­ga­nu, bez ana­li­zy, uza­sad­nie­nia czy celu inne­go niż ści­śle reto­rycz­ny, słu­ży w tek­ście „Jestem męż­czy­zną i mam obo­wiąz­ki męskie” przy­pi­sa­niu z zasa­dy nega­tyw­nych war­to­ści rela­cji mię­dzy męż­czy­zna­mi.