debaty / ankiety i podsumowania

Świat bez twierdz i klamek

Dariusz Nowacki

Głos Dariusza Nowackiego w debacie "Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po 'przełomie'".

strona debaty

Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po „przełomie”

„Co się sta­ło z ówcze­sny­mi ‘bar­ba­rzyń­ca­mi’, któ­rzy kon­te­sto­wa­li insty­tu­cje wydaw­ni­cze, kry­tycz­ne i lite­rac­kie? Czy cią­gle pozo­sta­ją w kontrze? A jeśli nie, to co spra­wi­ło, że ich bunt się usta­tecz­nił?” – pyta­ją auto­rzy ankie­ty. Pyta­nia to nad wyraz mylą­ce, zwłasz­cza dla osób mło­dych, dla któ­rych życie lite­rac­kie począt­ku lat 90. ubie­głe­go wie­ku to odle­gła histo­ria. W roku 1991, gdy uka­za­ła się anto­lo­gia poetyc­ka Przy­szli bar­ba­rzyń­cy gro­ma­dzą­ca wier­sze poetów zwią­za­nych z „bru­lio­nem”, mło­dzi, któ­rych mam tu na uwa­dze, cho­dzi­li do przed­szko­la lub pod­sta­wów­ki, tam­tą epo­kę znać mogą tyl­ko z opo­wie­ści lub nie­licz­nych i nie naj­lep­szych opra­co­wań. To im (wam) trze­ba wyja­śnić, o jaką kon­te­sta­cję pod­ów­czas cho­dzi­ło, oraz dopo­wie­dzieć, że wte­dy, na samym począt­ku lat 90., owe „bun­ty” były tyleż oczy­wi­ste, co prze­raź­li­wie łatwe.

Poko­le­nie wcho­dzą­ce na sce­nę lite­rac­ką wraz z prze­ło­mem ustro­jo­wym lub kil­ka lat po gra­nicz­nym roku 1989 zasta­ło insty­tu­cje wydaw­ni­cze, kry­tycz­ne i lite­rac­kie w takim a nie innym sta­nie. W jakim sta­nie? W ruinie i hań­bie bądź w trak­cie kon­sty­tu­owa­nia się nowej ofi­cjal­no­ści. Skom­pro­mi­to­wa­na PRL-owska infra­struk­tu­ra nie roz­pa­dła się z dnia na dzień, a jakie­kol­wiek pró­by wej­ścia w jej orbi­ty bądź pozo­sta­ło­ści owych orbit były nie­moż­li­we z powo­dów hono­ro­wych – to z jed­nej stro­ny. Z dru­giej zaś stro­ny kul­tu­ral­ne salo­ny nie­daw­nej opo­zy­cji były nie tyl­ko nie­sa­mo­wi­cie prze­lud­nio­ne, ale też zacho­waw­czo uspo­so­bio­ne oraz nie­uf­ne wzglę­dem „nowych dzi­kich”. Nie­co star­si kole­dzy „bru­lio­now­ców” mie­li swo­je uko­cha­ne „Zeszy­ty Lite­rac­kie”, swo­je sta­bil­ne hie­rar­chie, wła­sne gwiaz­dy wspie­ra­ne przez jedy­nie słusz­ne auto­ry­te­ty. Mówiąc w dużym skró­cie, nie bar­dzo było komu się pod­li­zy­wać, nie bar­dzo wypa­da­ło, deli­kat­nie rzec ujmu­jąc, przy­łą­czać się tak do jed­nych, jak i dru­gich. Trze­ba było zało­żyć wła­sne insty­tu­cje, co też się sta­ło i co po latach wyda­je się szczy­to­wym i zara­zem zdu­mie­wa­ją­co nie­trwa­łym osią­gnię­ciem tam­tej for­ma­cji.

Zadzia­ła­ła tu łaska histo­rii. „Bar­ba­rzyń­cy” i ich mene­dże­ro­wie poja­wia­ją się w szczę­śli­wym inter­wa­le – mię­dzy roz­pa­dem daw­ne­go porząd­ku a ukon­sty­tu­owa­niem się nowe­go ładu, mię­dzy koń­cem PRL‑u i resty­tu­cją kapi­ta­li­zmu z jego ter­ro­rem ryn­ko­wo-medial­nym. Kon­tra wobec sta­re­go porząd­ku nie była w isto­cie żad­ną kontrą, ponie­waż prze­ciw­ni­ka już nie było, kon­tra wzglę­dem nowe­go porząd­ku tym bar­dziej nie mogła się poja­wić, ponie­waż prze­ciw­ni­ka jesz­cze nie było. Naj­wcze­śniej poja­wił się – jak obja­śnia­ją histo­ry­cy lite­ra­tu­ry naj­now­szej – w oko­li­cach 1997 roku, a w całej peł­ni uka­zał szka­rad­ną gębę w pierw­szych latach obec­nej deka­dy. Być bun­tow­ni­kiem w cza­sach bez­kró­le­wia i bra­ku real­nych pokus – to nawet zabaw­ne i w jakiejś mie­rze z ducha „bru­lio­nu” wywie­dzio­ne.

Pod to, o czym tu przy­po­mi­nam, moż­na sobie pod­ło­żyć kon­kret­ne ilu­stra­cje. Oto na przy­kład w roku 1994 Mar­cin Świe­tlic­ki odmó­wił przy­ję­cia Pasz­por­tu „Poli­ty­ki”, czy­li zro­bił coś, co dziś żad­ne­mu twór­cy nawet przez myśl by nie prze­szło. Pod­ów­czas jed­nak nie był to gest samo­bój­czy, lecz odruch zupeł­nie natu­ral­ny. 15 lat temu wyróż­nie­nie war­szaw­skie­go tygo­dni­ka nie tyl­ko nie mia­ło żad­ne­go – jak to się dziś mówi – prze­ło­że­nia medial­ne­go, ale i z uwa­gi na sam tytuł było cokol­wiek szem­ra­ne (pamięć o reżi­mo­wym piśmie kie­ro­wa­nym przez tow. Rakow­skie­go była zbyt żywa).

W epo­ce cią­gu na szkło trud­no uwie­rzyć – choć to auten­tyk! – w aler­gię Jac­ka Pod­sia­dły na… szkło. Zda­je się, że naj­więk­szy kom­pro­mis, na któ­ry Jac­Po pod­ów­czas poszedł, to zgo­da udzie­lo­na eki­pie Tele­wi­zyj­nych Wia­do­mo­ści Lite­rac­kich na fil­mo­wa­nie jego posta­ci i nagry­wa­nie gło­su, lecz w dale­kim pla­nie, koniecz­nie bez poka­zy­wa­nia twa­rzy. Fana­be­ria? Bynaj­mniej – w poło­wie lat 90. poja­wia­nie się arty­sty na ekra­nie tele­wi­zo­ra było odbie­ra­ne jako obciach. „Kto się tam poka­zu­je, tego ja nie sza­nu­ję” – jak śpie­wał mło­dy Kazik.

Powtó­rzę – żaden bunt, nawet nie pozo­ro­wa­ny, „uda­wa­ny”. A wszy­scy, któ­rzy przy­szli po „bar­ba­rzyń­cach”, powin­ni im zazdro­ścić świa­ta bez kla­mek, u któ­rych się nie wisi, bo ich (kla­mek) nie ma, twierdz, któ­rych się nie sztur­mu­je, bo ich (twierdz) nie ma.

O AUTORZE

Dariusz Nowacki

Urodzony w 1965 roku. Krytyk literacki i badacz literatury, pracownik Instytutu Nauk o Literaturze Polskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Mieszka w Katowicach.