debaty / ankiety i podsumowania

Święto, jeżeli przychodzi

Monika Brągiel

Głos Moniki Brągiel w debacie "Biurowe książki 2014 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2014 roku

Żywio­ły wyobraź­ni i języ­ka, twór­cze indy­wi­du­al­no­ści i per­spek­ty­wy: lista Biu­ro­wych ksią­żek wyda­nych w 2014 roku jest róż­no­rod­na i god­na zain­te­re­so­wa­nia pod wie­lo­ma wzglę­da­mi. Moja uwa­ga – za spra­wą subiek­tyw­nych poszu­ki­wań i powro­tów – sku­pia­ła się i sku­pia przede wszyst­kim na kolej­nych tomach poetów takich jak: Roman Honet, Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki, Julia Szy­cho­wiak czy Dariusz Sośnic­ki, na spraw­dza­niu, jakie kar­ty mają jesz­cze do odkry­cia. Na żad­nej z naj­now­szych pro­po­zy­cji wymie­nio­nych auto­rów się nie zawio­dłam, na stro­nach każ­dej z nich odnaj­du­ję bowiem klu­cze do inter­pre­ta­cji nie tyl­ko naj­now­szych pro­jek­tów, ale też cało­ści dotych­cza­so­we­go dorob­ku. To nie­zmier­nie satys­fak­cjo­nu­ją­ce i odkryw­cze lek­tu­ry. Jeśli jed­nak któ­raś książ­ka mia­ła­by zostać prze­ze mnie sym­bo­licz­nie wyróż­nio­na, był­by to – tak­że jako rodzaj sen­ty­men­tal­nej podró­ży, choć nie tyl­ko – wybór wier­szy Jac­ka Pod­sia­dły z lat 1984–2012, doko­na­ny i opa­trzo­ny posło­wiem przez Pio­tra Śli­wiń­skie­go.

„Trud­no pogo­dzić się z obra­zem poezji współ­cze­snej bez Jac­ka Pod­sia­dły” – pisze kry­tyk i nie spo­sób się z nim nie zgo­dzić. Być może nale­ża­ło mówić to książ­ka waż­na co naj­mniej z kil­ku powo­dów. Po latach zaan­ga­żo­wa­nia w życie naj­now­szej pol­skiej poezji, czę­stych publi­ka­cji kolej­nych tomów wier­szy, szcze­gól­nie w latach dzie­więć­dzie­sią­tych, obec­ność opol­skie­go poety na lite­rac­kiej sce­nie sta­ła się dużo mniej widocz­na. Bio­rąc pod uwa­gę roz­mach i zna­cze­nie całe­go dorob­ku auto­ra, nie spo­sób nie myśleć o jego wyco­fa­niu się jako swe­go rodza­ju stra­cie. Wybór Śli­wiń­skie­go jest więc istot­ny, bowiem przy­wra­ca i przy­bli­ża twór­czość Pod­sia­dły, daje moż­li­wość prze­śle­dze­nia – choć­by frag­men­ta­rycz­ne­go – jej naj­bar­dziej inte­re­su­ją­cych wąt­ków.

Być może nale­ża­ło mówić jawi się zatem jako lirycz­ny przy­czy­nek do rapor­tu o innym cza­sie i świe­cie, któ­ry się roz­pły­nął. Moż­li­we były w nim Dro­ga i Wol­ność, Miłość i Czu­łość, dekla­ra­cja chę­ci zmie­nia­nia świa­ta wier­szem zakoń­czo­na zapew­nie­niem „jestem w sta­nie napi­sać taki wiersz/ ale powstrzy­mam się jesz­cze” oraz wyzna­nia czy­nio­ne uko­cha­nej, takie jak np.: „I jesz­cze mam teraz cie­bie – nie wol­no mi umrzeć, bo pła­ka­ła­byś” czy „wystar­czy zapo­mnieć o całym świecie/ z wyjąt­kiem skar­pe­tek na zmia­nę i pie­nię­dzy na bilet/ i jechać do cie­bie”. To tak­że – a może przede wszyst­kim, bio­rąc pod uwa­gę tona­cję całe­go zbio­ru – opo­wieść o nabie­ra­niu świa­do­mo­ści, odczu­wa­niu świa­ta, o dzie­ciń­stwie i innych nie­moż­li­wym już spra­wach. O nie­któ­rych z nich mowa w wier­szu Jak gdy­by nas nie było:

Chciał­bym opo­wie­dzieć mu teraz o sza­lo­nym tem­pie
swo­je­go bez­na­dziej­ne­go pości­gu za wła­snym ist­nie­niem, któ­ry
wła­śnie
szczę­śli­wie zakoń­czył się nie­po­wo­dze­niem (…).

O smut­ku tak wiel­kim,
że chwi­la­mi zabi­jał sam sie­bie i nie czu­łem nic,
jak­by mnie nie było. O tym, że jestem, jestem,
że moż­na to spraw­dzić: jeśli zadzwo­ni tele­fon, pod­nio­sę słu­chaw­kę,
jeśli wyj­dę naprze­ciw roz­pę­dzo­ne­go auta, kie­row­ca zatrą­bi,
jeśli rzu­cić kamie­niem, nie prze­le­ci prze­ze mnie.
Widzę za oknem świa­tła samo­lo­tu, scho­dzi na Okę­cie
wypeł­nia­jąc nie­bo cięż­ką pra­cą odrzu­to­wych sil­ni­ków.
Za trzy godzi­ny świt otwo­rzy śle­pe oczy mia­sta.
Łagod­ny wiatr prze­cha­dza się uli­ca­mi, drze­wa są poru­szo­ne.
Zamiast mijać, sekun­dy roz­gry­wa­ją się.
Jak tra­ge­die. Jeste­śmy tacy bez­rad­ni.

Nar­ra­tor wier­szy Pod­sia­dły, ich lirycz­ny boha­ter – tak w cyto­wa­nym, jak i w wie­lu innych tek­stach – two­rzy lirycz­ny dzien­nik intym­ny, przez co wyraź­nie daje do zro­zu­mie­nia, że praw­da (Praw­da) o świe­cie jest moż­li­wa o tyle, o ile jest praw­dą oso­bi­stą; moc­no subiek­tyw­ną rela­cją z prze­ży­te­go, pomy­śla­ne­go lub opo­wie­dzia­ne­go. Istot­ne są odczu­cia, rela­cje i emo­cje, w rytm któ­rych zapi­sy­wa­na jest nar­ra­cja. Dro­ga, któ­rą się prze­cho­dzi, aby jak naj­wię­cej zoba­czyć; dro­ga, na któ­rej trze­ba zacho­wać czuj­ność; każ­dy przy­sta­nek. I tak trwa świat w kolej­nych tomach auto­ra Aryt­mii. Zmie­nia­ją się imio­na uko­cha­nych, na świat przy­cho­dzi dziec­ko, zmie­nia­ją się też kra­jo­bra­zy i oko­licz­no­ści wier­szy. Przy­cho­dzi czas roz­li­czeń, jak w Prze­bie­rań­cach czy Trzy­dzie­st­ce na kar­ku, z któ­rej pocho­dzi zna­na fra­za: „Jeste­śmy rymo­zau­ra­mi. Rosną nam papie­ro­we ogo­ny”. Co pozo­sta­je bez zmian, to wyobraź­nia i lirycz­na czu­łość w sto­sun­ku do róż­nych prze­ja­wów życia, nawet na pro­gu snu:

Suną­cy powo­li kra­jo­braz otu­ma­nił mnie, uko­ły­sał.
Osła­bła dłoń zaci­śnię­ta na uchwy­cie bata.
Prze­stał mnie zaj­mo­wać cel tego woja­żu.
Przy­mkną­łem oczy, popu­ści­łem wodze wyobraź­ni.
Wsze­dłem w gęstwę bady­li, roz­gar­ną­łem  buro­zie­lo­ne kom­że łopia­nów.
Dusz­no pach­nia­ły kamie­nie i kurz.

(…)

I nagle krzyk i gde­ra­nie nie­do­brej, gru­bej kobie­ty.
Moja wyobraź­nia jak koń znaj­du­je Dro­gę do domu.

(Wiersz poran­ny, oni­rycz­ny)

Poetyc­ka wyobraź­nia Pod­sia­dły pozwa­la mu uka­zy­wać wie­le warian­tów rze­czy­wi­sto­ści, przed­sta­wiać ją w roz­ma­itych uję­ciach cza­so­prze­strzen­nych. Tak budu­je poeta wła­sny obraz świa­ta i sie­bie w nim, szu­ka i błą­dzi, ale – przede wszyst­kim – otwie­ra przed czy­tel­ni­kiem osob­ną prze­strzeń: jed­no­cze­śnie zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­ną przez swo­je spoj­rze­nie oraz język i otwar­tą, ponie­waż odwo­łu­je się głów­nie do tego, co zna­ne, zwy­kłe, choć nie­ko­niecz­nie – pro­ste; do codzien­no­ści, ludz­kich rela­cji i emo­cji, do natu­ry i rzą­dzą­cych nią praw. Snu­je histo­rię o „ja” doświad­cza­ją­cym, cza­sa­mi bez­rad­nym, nie­pew­nym. Bez­po­śred­niość pod­mio­tu rów­nież oswa­ja czy­tel­ni­ka, pozwa­la mu wejść w kon­kret­ną oso­bi­stą prze­strzeń, gdyż mówią­cy nie zasła­nia się ani nie uni­ka nie­wy­god­nych tema­tów. For­ma prze­ka­zu opie­ra się nato­miast na poto­czy­stej fra­zie, spe­cy­ficz­nej melo­dii tek­stu oraz takim ope­ro­wa­niu sło­wa­mi, któ­re pozwa­la una­ocz­nić sprzecz­no­ści rzą­dzą­ce nie­raz życiem, a tak­że  momen­ty je sca­la­ją­ce.

To tyl­ko nie­któ­re wyróż­ni­ki poezji słyn­ne­go nie­gdyś abne­ga­ta i out­si­de­ra Jac Po. Wpro­wa­dzam czas prze­szły, bowiem przy oka­zji ostat­nich tomów auto­ra poja­wia­ły się gło­sy, że oto nade­szła pora, w któ­rej ustał bunt, a nasta­ły nowe porząd­ki, przede wszyst­kim –  rodzin­ny, ale tak­że nie­do­okre­ślo­ny, nazna­czo­ny poczu­ciem gory­czy, czas doro­sło­ści czy nawet sta­ro­ści. W zbio­rze Kra z 2005 roku jest wiersz zaty­tu­ło­wa­ny Histo­rie. Noc w Bra­ty­sła­wie, nie­do­pi­te piwo, roz­mo­wa mię­dzy dwoj­giem bli­skich sobie ludzi i istot­ne wspo­mnie­nie:

„Czę­sto mia­łam wra­że­nie, że dosta­łam tyl­ko reszt­ki cie­bie” –
mówi Iza.
Wresz­cie się nauczy­łem, że każ­dy kamień jest milo­wy.

Po tylu latach spo­tka­łem wczo­raj Annę Marię. Jest ta sama.
Jest szczę­śli­wa i lżej mi będzie z tym kie­dyś umie­rać.

Postać Anny Marii, wszyst­kie listy do niej w for­mie wier­szy, każ­da radość i cier­pie­nie, kie­dy już jej nie było – to spra­wy waż­ne, jeśli nie naj­waż­niej­sze dla lirycz­ne­go boha­te­ra Pod­sia­dły. To do niej kie­ro­wa­ne są sło­wa z Jadąc do cie­bie: „Nie mogę okła­mać cię w wier­szu”. Teraz wra­ca, jak­by bez­cie­le­sna. Inna boha­ter­ka Histo­rii, Iza, „nigdy nie zapo­mni Paw­ła. Teraz nie­waż­ne, że pił/ i po mistrzow­sku kła­mał”. Dalej boha­ter wyzna­je:

(…) Tak, zosta­ły ze
mnie reszt­ki.
Gdy­bym miał tro­chę rewol­we­ru albo nowiut­ką odwa­gę!

Zno­wu sły­szę i uży­wam słów, jakich nie uży­wa­łem przez lata.
Dogo­ry­wam. Nie­wie­le nauczy­ło mnie życie: wykrę­tów, ustępstw,
zaprze­czeń.
pio­no­wa kre­ska kur­so­ra mru­ga wycze­ku­ją­co, co dalej napi­szę.
Czu­ję się, jak­bym zjadł kil­ka żywych serc, więc nie napi­szę nic.

Tak, pięk­ne są listy i wier­sze dla Anny Marii – pamię­tam je z pierw­szych spo­tkań z tomi­ka­mi Jac Po. Pamię­tam, że po Krze dłu­go cze­ka­łam na kolej­ną książ­kę, aż w 2012 uka­za­ło się, jako e‑book, tom  Pod świa­tło. Pamię­tam wra­że­nie, że coś się skoń­czy­ło. Coś w poety­ce? Czy we mnie jako czy­tel­nicz­ce? Być może nale­ża­ło mówić koń­czy utwór Wigi­lia ze wspo­mnia­ne­go e‑booka, któ­ry brzmi: „Nie potra­fię się prze­ła­mać”. Wybór doko­na­ny przez Śli­wiń­skie­go daje wgląd w naj­istot­niej­sze momen­ty twór­czo­ści Pod­sia­dły, pozwa­la zauwa­żyć kil­ka prze­ła­mań, zakrzy­wień i nowych począt­ków. Jeśli więc poeta musi cza­sem powie­dzieć: „nie napi­szę nic”, by po latach powró­cić na stro­nach w odpo­wied­nich pro­por­cjach zapeł­nio­nych czcion­ką, jego czy­tel­nik powi­nien być goto­wy na zmia­ny. Dzię­ki tym ponad trzy­stu stro­nom z tek­sta­mi Jac Po, pamię­tam dużo wię­cej z róż­nych eta­pów czy­ta­nia poety, wię­cej dostrze­gam pomniej­szych cało­ści. I tak, to wła­śnie jest świę­to.