debaty / ankiety i podsumowania

Sześćdziesiątka na Stacji

Jerzy Jarniewicz

Głos Jerzego Jarniewicza w debacie „Ludzie ze Stacji”.

strona debaty

Ludzie ze Stacji: wprowadzenie

When I get to the bot­tom, I go back to the top of the sli­de! – sie­dzi­my z Fili­pem na sce­nie, wśród drew­nia­nych skrzy­nek, z gło­śni­ków leci „Hel­ter Skel­ter”, stu­ka­my obca­sa­mi w par­kiet, dorzu­ca­my nasz łże-wokal, kie­dy sie­dzieć z zamknię­tym dzio­bem sta­je się zada­niem nie­wy­ko­nal­nym. Kawa­łek trwa pra­wie pięć minut, pięć minut łomo­tu, któ­ry nie może się skoń­czyć, zani­ka i powra­ca, póki pał­ker z bólu nie krzyk­nie: „Mam pęche­rze na pal­cach!”. Postron­ne­go obser­wa­to­ra widok ten może zdzi­wić: dwóch gości w wie­ku póź­no śred­nim, pusz­cza­ją­cych muzy­kę i wyraź­nie pobu­dzo­nych paleo-meta­lem sprzed pół wie­ku, a wokół publicz­ność dwa, trzy dzie­się­cio­le­cia od nich młod­sza. Niko­mu by pew­nie nie posta­ło w gło­wie, że dzie­je się to w ramach festi­wa­lu poetyc­kie­go. Że jeden z tych gości pra­cu­je w wyso­kim urzę­dzie pań­stwo­wym, a dru­gi w wyso­kiej, a nawet wyż­szej, szko­le rów­nie pań­stwo­wej. I że obaj piszą, tłu­ma­czą, a swo­ją muzy­kę, rocz­nik ’68, przy­wieź­li, bo na taki pomysł – muzycz­ne­go After Par­ty – wpadł Artur, zapra­sza­jąc ich na Sta­cję do Stro­nia. Nas zapra­sza­jąc.

Ta edy­cja Sta­cji splo­tła mi się z życiem. Z jed­nej stro­ny – wier­sze, prze­kła­dy, warsz­ta­ty, z dru­giej – wciąż świe­że poope­ra­cyj­ne szwy na brzu­chu, pigu­ły, die­ta, abs­ty­nen­cja. Roz­mo­wy o wier­szach wcho­dzą na obszar mojej pry­wat­no­ści, moja pry­wat­ność kła­dzie się cie­niem na roz­mo­wach o wier­szach. I widzę, jak bar­dzo od rze­czy było­by jed­no od dru­gie­go oddzie­lać. Zwłasz­cza że to mój – posłu­żę się fra­zą Dyla­na Tho­ma­sa – sześć­dzie­sią­ty rok do nie­ba. Z tej oka­zji cze­ka mnie tu feta – wie­czór Pustych nocy, Sank­cji i anto­lo­gii prze­kła­dów – bo Biu­ro wyda­ło w tym roku aż trzy moje książ­ki. Roz­mo­wę pro­wa­dzą Dawid, Mar­ta, Paweł. Nie­co­dzien­na moż­li­wość prze­sko­cze­nia tych – ilu? trzy­dzie­stu? – lat, któ­re nas dzie­lą. Spoj­rze­nia na sie­bie ich oczy­ma. Opi­sa­nia tego, co robię, ich języ­kiem. I co cie­kaw­sze: zawie­sze­nia podzia­łu na ich i nasze. Ich? Upior­na nie­sto­sow­ność zaim­ków dzier­żaw­czych. Ta ponad­po­ko­le­nio­wość to jed­na z nie­kwe­stio­no­wa­nych cnót Biu­ro­wych spo­tkań. Nie­oczy­wi­sta, bo prze­cież Biu­ro zaczy­na­ło jako przed­się­wzię­cie gene­ra­cyj­ne. Z cza­sem jed­nak, z napły­wem nowych rocz­ni­ków, z otwie­ra­niem się Biu­ra na inne języ­ki, zamie­ni­ło się w plat­for­mę spo­tkań, zawie­sza­ją­cą – doraź­nie – poko­le­nio­we dys­tynk­cje. Bo nie one tu decy­du­ją, a powi­no­wac­two w sło­wie. Gdy widzia­łem w Stro­niu – albo wcze­śniej w Legni­cy – dziew­czy­ny i chło­pa­ków sie­dzą­cych na kari­ma­tach, pół­le­żą­cych w śpi­wo­rach, z ple­ca­ka­mi pod gło­wą, któ­rzy przy­by­li tu z lewa i z pra­wa, z desz­czu i ze słoń­ca, trud­no mi było nie sko­ja­rzyć tego z legen­dar­nym trzy­dnio­wym festi­wa­lem sprzed pół­wie­ku. I nie zdzi­wił­bym się wca­le, gdy­by za chwi­lę zawył sta­ry fen­der Hen­drik­sa.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry