debaty / książki i autorzy

Ta osobliwa zdolność literatury

Martyna Pańczak

Głos Martyny Pańczak w debacie "Męska, żeńska, nieobojętna".

strona debaty

Żeńska, męska, nieobojętna

Roz­wój pol­skiej świa­do­mo­ści spo­łecz­nej utknął w jakimś trud­nym do zde­fi­nio­wa­nia „pomię­dzy”. Mogło­by się wyda­wać, że ostat­nich kil­ka­na­ście lat to czas zado­wa­la­ją­co szyb­kiej zmia­ny kon­ser­wa­tyw­ne­go, opar­te­go na wypar­ciu i sil­nie wyklu­cza­ją­ce­go myśle­nia. Pol­ski ruch kobie­cy wyraź­nie widocz­ny jest w sfe­rze publicz­nej i odno­si nie­ma­łe suk­ce­sy, coraz gło­śniej sły­chać też gło­sy osób iden­ty­fi­ku­ją­cych się z któ­rąś z mniej­szo­ści etnicz­nych czy kul­tu­ro­wych, szcze­gól­nie w lokal­nych podwór­kach więk­szych miast. Gorzej od femi­ni­stek w ogól­no­kra­jo­wej deba­cie mają się śro­do­wi­ska LGBT, cho­ciaż i tu moż­na mieć nadzie­ję na nadej­ście lep­szych dni, bo pró­by dzia­ła­nia podej­mu­je się na róż­nych polach – swój homo­sek­su­alizm coraz czę­ściej ujaw­nia­ją zna­ni i lubia­ni przez maso­we media, dzię­ki cze­mu nie­nor­ma­tyw­na sek­su­al­ność prze­sta­je być zja­wi­skiem „egzo­tycz­nym”, rodzi­me uczel­nie nato­miast sta­le powięk­sza­ją ofer­tę kur­sów gen­der i queer stu­dies, któ­rych wybór wśród stu­den­tek i stu­den­tów powo­li sta­je się nawet pew­ną pod­no­szą­cą na duchu modą. Z dru­giej stro­ny, by prze­ko­nać się, jak zatrwa­ża­ją­co wie­le jest jesz­cze do zro­bie­nia, wystar­czy jed­no nie­prze­my­śla­ne klik­nię­cie mysz­ką lub przy­pad­ko­wo zasły­sza­na w komu­ni­ka­cji publicz­nej roz­mo­wa. 8 mar­ca dzię­ki uprzej­mo­ści jed­nej z inter­ne­to­wych kole­ża­nek dowie­dzia­łam się na przy­kład, że według nie­któ­rych pań „isto­tę ide­olo­gii dzi­siej­sze­go femi­ni­zmu sta­no­wi wal­ka z kobie­co­ścią”, a tak­że, że jest to „sprzecz­ne z natu­rą, jak i z dąże­nia­mi oraz pra­gnie­nia­mi nor­mal­nych (sic!) kobiet”. Tego, o jaką wie­dzę wzbo­ga­ci­łam się w auto­bu­sie, wolę nawet sobie nie przy­po­mi­nać. Pol­skie spo­łe­czeń­stwo wkro­czy­ło więc w rok 2014 – dla komen­tu­ją­cych arty­ku­ły trak­tu­ją­ce o pra­wach kobiet wciąż naj­bar­dziej palą­cą kwe­stią jest uro­da autor­ki tek­stu, a zna­jo­mi geje (nie tyl­ko oni) nadal boją się wra­cać samot­nie z klu­bu do domu, bo podob­no wygląd może być zbrod­nią prze­ciw­ko pol­sko­ści.

Ale mia­ło być o lite­ra­tu­rze. Rów­nież ona musi się prze­cież w tej rze­czy­wi­sto­ści jakoś okre­ślić, zna­leźć dla sie­bie miej­sce. W jaki spo­sób jed­nak pisar­stwo, któ­re pozo­sta­jąc w krę­gu dzia­łal­no­ści arty­stycz­nej powin­no cie­szyć się przy­wi­le­jem auto­no­mii, mogło­by opo­wia­dać się po któ­rejś ze stron spo­łecz­ne­go spo­ru? Myślę, że w bar­dzo pro­sty spo­sób, jeśli zgo­dzić się, że arty­stycz­na auto­no­mia dzie­ła lite­rac­kie­go zakła­da w rów­nej mie­rze jego samo­dziel­ność, co odręb­ność, nie­za­leż­ność i wol­ność od inge­ren­cji cen­zu­ry – w pol­skiej rze­czy­wi­sto­ści co praw­da sto­sun­ko­wo mło­dą – a zatem to, co Jacqu­es Der­ri­da nazwał­by regu­łą „z zasa­dy” pozwa­la­ją­cą lite­ra­tu­rze na „powie­dze­nie wszyst­kie­go”. Wię­cej nawet – wszyst­kie­go o wszyst­kim, w dodat­ku przez wszyst­kich. War­to zatem odwró­cić pyta­nie posta­wio­ne we wpro­wa­dze­niu do Por­to­wej deba­ty. Czy to moż­li­we, by dzi­siej­sza lite­ra­tu­ra nie była spo­łecz­nie lub poli­tycz­nie zaan­ga­żo­wa­na? Czy lite­rac­ka twór­czość mogła­by, w swo­jej skraj­nej indy­wi­du­al­no­ści i oso­bli­wej zdol­no­ści do mówie­nia gło­sa­mi roz­ma­itych Innych, nie mieć płci, sek­su­al­nej bądź kul­tu­ro­wej toż­sa­mo­ści, czy mgli­ście nawet zary­so­wa­ne­go świa­to­po­glą­du?

O tym, że nie ist­nie­je coś takie­go jak uni­wer­sal­ność doświad­cze­nia, uczą nie tyl­ko naj­now­sze kie­run­ki badań huma­ni­stycz­nych, ale przede wszyst­kim powsze­dnia prak­ty­ka. Coraz czę­ściej boję się pochop­nych uogól­nień oraz – cza­sem prze­cież tak kuszą­ce­go – popad­nię­cia w ste­reo­typ, z tego tyl­ko powo­du, że na wła­snej skó­rze odczu­łam nie raz, jak bar­dzo nie­spra­wie­dli­wa kate­go­ry­za­cja potra­fi zabo­leć. Współ­cze­sna pol­ska lite­ra­tu­ra rów­nież zda­je się dobrze to rozu­mieć, bo wła­śnie od ste­reo­ty­pu pró­bu­je odże­gnać się naj­czę­ściej. Tym bar­dziej, że jeśli owa pró­ba się nie powie­dzie, bar­dzo szyb­ko jeste­śmy skłon­ni uznać tę lite­ra­tu­rę za mar­ną – i słusz­nie, nie ma bowiem nic mniej inte­re­su­ją­ce­go od posłu­gi­wa­nia się kli­sza­mi. Pisar­ki i pisa­rze chęt­niej zatem pod­kre­śla­ją dziś jed­nost­ko­wość niż ogól­ność doświad­czeń – od glo­bal­no­ści spoj­rze­nia wolą par­ty­ku­lar­ność, a od uni­wer­sal­no­ści róż­no­rod­ność. Dowo­dów napraw­dę nie trze­ba szu­kać dale­ko, wystar­czy przy­wo­łać kil­ka bar­dziej roz­po­zna­wal­nych posta­ci pol­skie­go pisar­stwa. Myślę tu cho­ciaż­by o przed­sta­wi­ciel­kach „pro­zy kobie­cej” lat 90., a więc Gret­kow­skiej czy Fili­piak, któ­re bodaj jako jed­ne z pierw­szych zwró­ci­ły uwa­gę na potrze­bę opo­wia­da­nia pry­wat­nych her-sto­ry. Myślę rów­nież o Doro­cie Masłow­skiej, któ­rej gro­te­sko­we posta­cie, wła­śnie będąc ist­nym ucie­le­śnie­niem bana­łu, jed­no­cze­śnie ten banał defor­mu­ją i unie­waż­nia­ją. Mam na myśli oczy­wi­ście Micha­ła Wit­kow­skie­go, któ­ry po mistrzow­sku potra­fi grać płyn­ny­mi, wie­lo­znacz­ny­mi toż­sa­mo­ścia­mi swo­ich boha­te­rów, a tak­że uwi­kła­nych w potocz­ność poetów – mię­dzy inny­mi Świe­tlic­kie­go, Pod­sia­dłę, Bie­drzyc­kie­go – ponie­waż potocz­ność daje się odczuć tyl­ko indy­wi­du­al­nie.

Przy­kła­dy rzecz jasna moż­na mno­żyć, a poprze­sta­jąc na tych naj­bar­dziej oczy­wi­stych, pra­gnę zazna­czyć, że lite­ra­tu­ra, uka­zu­jąc jed­nost­ko­we wymia­ry prze­ży­wa­nia świa­ta, nie ist­nie­je prze­cież wca­le „sama dla sie­bie”. Wręcz prze­ciw­nie – jest zna­na, czy­ta­na i komen­to­wa­na, a więc obec­na w prze­strze­ni spo­łecz­nej jako dają­cy się usły­szeć i zin­ter­pre­to­wać głos, jako jed­na z pro­po­zy­cji spoj­rze­nia na rze­czy­wi­stość, czło­wie­ka, męskość i żeń­skość lub sek­su­al­ność. Co wię­cej, snu­ta przez auto­ra czy autor­kę opo­wieść w wyni­ku lek­tu­ry sta­je się rów­nież wewnętrz­nym doświad­cze­niem czy­tel­ni­ka, a przy­swa­ja­na jest w więk­szo­ści przy­pad­ków zapew­ne nie na zasa­dzie iden­ty­fi­ka­cji, ale dzię­ki moż­li­wo­ści oddzie­le­nia się, dostrze­że­nia róż­ni­cy. Ist­nie­nie wie­lu jed­nost­ko­wych nar­ra­cji pod­trzy­mu­je tym samym świa­do­mość ist­nie­nia róż­nych, odmien­nych punk­tów widze­nia, któ­rych wie­lo­znacz­ność daje naj­lep­szą pod­sta­wę do kry­tycz­ne­go inter­pre­to­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści. Choć może zabrzmię naiw­nie, to dzię­ki tej wyjąt­ko­wej wła­ści­wo­ści roz­róż­nia­nia lite­ra­tu­ra naj­do­bit­niej daje do zro­zu­mie­nia, jak bar­dzo nie­po­dob­ni jeste­śmy do wszyst­kich wokół, a tak­że ile obco­ści i nie­okre­ślo­no­ści nosi­my w sobie samych. War­to pamię­tać o tej pro­stej praw­dzie, szcze­gól­nie, jeśli żyje­my w świe­cie, w któ­rym pro­blem wie­lo­kul­tu­ro­wo­ści, a co za tym idzie róż­no­rod­no­ści, inno­ści, nie-toż­sa­mo­ści, pozo­sta­je jed­nym z naj­więk­szych wyzwań codzien­no­ści.

Jaka jest zatem lite­ra­tu­ra? Męska lub żeń­ska? Z pew­no­ścią, cho­ciaż nale­ży dodać, że naj­bar­dziej war­to­ścio­wa to ta, któ­ra kate­go­rie męsko­ści i żeń­sko­ści sta­wia pod zna­kiem zapy­ta­nia, znie­kształ­ca lub rede­fi­niu­je. Nie­obo­jęt­na? Bez wąt­pie­nia, bowiem nawet jeśli uni­ka zwią­za­nia for­mu­łą lite­ra­tu­ry zaan­ga­żo­wa­nej i dekla­ru­je chęć zwró­ce­nia się w stro­nę codzien­nej, potocz­nej rze­czy­wi­sto­ści, cią­gle wyra­ża wobec niej osob­ną, swo­istą, indy­wi­du­al­ną posta­wę – sądzę, że nie ist­nie­je nic z ducha bar­dziej poli­tycz­ne­go.