Towarzyszki podróży
Barbara Stawicka-Pirecka
Głos Barbary Stawickiej-Pireckiej w debacie "Jaka Pol(s)ka".
strona debaty
Jaka Pol(s)kaWyruszyłem samotnie, bez towarzyszy podróży, których
towarzystwo czyniłoby mi podróż milszą, i nie w karawanie,
do której bym przynależał
Ibn Battuta, Osobliwości miast i dziwy podróży (Książka i Wiedza, 1962)
Czuję, jak mocno temat mnie przerasta. W niepewności usiłuję zbliżyć się do niego, i z szacunkiem, jaki należy się twardej skale. Intuicja lub po prostu instynktowna próba uniknięcia zderzenia czołowego kieruje mnie w stronę horyzontów odległych, tym samym jakby łagodzących tak konkretne pytanie. Dystans w czasie i przestrzeni wydaje mi się bezpieczniejszy, jakby kurtyna kultury mogła okryć… no właśnie… co takiego chciałoby się okryć lub ukryć za tą kreowaną przez człowieka i przez wieki całe piękną, konieczną, po wielekroć bolesną i zwodniczą zasłoną?
Trupa? Delikatną roślinę? Wstydliwą jakąś chorobę? Nowonarodzone życie? Jakiś obraz bezcenny?
Dlaczego pytanie o Polskę (to moja Ojczyzna), o Polkę (to również ja, jedna z milionów kobiet mojej Ojczyzny) wywołuje (czy we mnie tylko?) ten silny niepokój?
Czego się boję?
Często jestem w podróży. Bardzo często są to podróże „małe”, przemieszane z „dużymi”, dłuższymi, dalekimi, bezlitośnie i cudownie, niejednokrotnie też ryzykownie odległymi od przestrzeni „domowej”, od świata, w jakim mnie wychowano, w jakim sama wciąż i nieustannie – muszę wychowywać samą siebie. Przynależność do Ojczyzny nie oznacza przecież, że jest się wychowanym, uformowanym raz na zawsze. Ani też, raz a dobrze…
I w tych podróżach towarzyszem moim najintymniejszym jest… mój wzrok. Krępuje mnie jego zachłanność. Nie potrafię powiedzieć ani też napisać, ani namalować niczego, czego by najpierw, dosłownie niemal, nie pochłonęły jak dzikie koty – moje źrenice.
Pociągi w tych „małych” podróżach… późnonocne, wczesnoporanne (nie, to nie śp. Edward Stachura i Jego „nocne” i „dzienne” podróże pociągiem – to są moje pociągi, przejścia podziemne, moje oszronione o piątej porannej perony.) Patrzę zatem, widzę twarze kobiet, dziewczyn, kobiet tzw. dojrzałych, staruszek… Wiedźmy, piękności, „pańcie”, matki, amanteczki z dyplomowanym w „Akademii Paznokcia” pazurem, w kwiecie wieku, w smrodzie nędzy i „nie trzymania” moczu (właśnie tak, dosłownie). Utajnione alkoholiczki z przypudrowanym sińcem na policzkowej kości, królowe kas fiskalnych w „Żabkach” i „Biedronkach”, przedszkolanki, studentki, zakonnice… Pociągi Regio, zgodnie z nazwą, królewską zachowują powolność, a im – Polkom, na które patrzę (a one patrzą na mnie), zdecydowanie za szybko bije serce… Bo one wciąż i wciąż się spieszą. Lekarz rodzinny zamknął już gabinet… w przedszkolu dzieciak czeka i „ryczy”… ZUS nie wydaje już więcej numerków. Za późno dzisiaj na odbiór wyników, najważniejsze są dzieci – rozwiedziemy się później, a może, kurna, prezes też się spóźni… Tak właśnie mówią. Słyszę, jak mówią. Słyszę, słucham uważnie ich słów… Zdążyć przed rakiem, przed „pierwszym”, przed ostatnim… i za szybko bije serce. Za późno na bal.
Czytamy. To fakt. W „małych” podróżach zaglądam do przedziału. Jedna twarz Polki pochylona nad aż pięćdziesięcioma twarzami Greya… Następny przedział i… jakby ten sam paznokieć w zamieci brokatu przesuwa się po podobnej stronie książki – (kolej)na twarz Greya… Czytamy. To fakt. Ale także i lęk. Grey piękny Cyganie?… To pewnie ja znów pomyliłam przedział.
I ciekawość, i niedowierzanie. Czasopisma. Kolor. Cały ten blask. Uśmiechy „rozrzutne”, dobrze wyćwiczone – Polka prawdę Ci powie, więc czytasz – „Jak pięknie jest się starzeć… Wreszcie zrozumiałam, że ja już nic nie muszę…”, „Małżeństwo udane, to przede wszystkim, wzajemny szacunek”…
I mówią, mówią – jakby się znały na wszystkim. Czy kochają język w jakim mówią? Czy czują, gdzie biją jego źródła? Do kogo mówią Polki w dialekcie „glamour”?
I równocześnie głęboka wdzięczność, bo są przy nas, na dobre i na złe, na mądre i na głupie, na wiarę i na zwątpienie, na zachwyt i na rozpacz, na teraz i oby na niepojętą wieczność – polskie poetki – naprawdę niezwykłe, chyba jedyne takie na całym świecie. Tak wiele z nich odeszło. Ale przecież nadal są. Towarzyszą mi niezłomnie ich lamenty, zachwyty, ich dykcja.. Moich (polskich) poetek „cała jaskrawość”. Jak mam uwierzyć, że one umarły, skoro w podróżach „małych” i większych, częstokroć bez towarzyszy wędrowania i w karawanach, do których nie przynależę, właśnie ich głosy są przy mnie jak ratunkowe liny. Są moim szałasem na pustyni i w meksykańskim wąwozie. Jest przy mnie ich siła, niezłomność, prawda. To są moje polskie Baby. Te najprawdziwsze. „Najpierwsze”. Kto wie, czy też nie ich właśnie głosy będą blisko – niczym szeptuchy z zaświatów, kiedy już mocno powieje… Może potrzebna jest mi w tym przemieszczaniu się i „barykada” Świrszczyńskiej, i brak tchu Poświatowskiej, może zwyczajny kawałek drewna ma być dla mnie jak figurka świątka, którego przejmuję z umarłych dłoni Anny Kamieńskiej? Dlaczego Pierwsza miłość Szymborskiej nie ma dla mnie końca, a ciemne światło Sadowskiej przeprowadza mnie bezpiecznie nocą przez zimne i ciemne dworcowe perony? Ta Polska poetek to moje Królestwo. Serce mi bije, ale nie spieszę się. Tak, ja też jestem „biegunem”, ale znam moje Królestwo.
Głosy poetek, polskich pisarek, żywych i tych już niewidzialnych. Może to eskapizm tak mocno wiązać z nimi pojęcie kraju, domu, również czucie „kobiecości”, tego, co „żeńskie” i „męskie” i również takiego doznawania świata, jakie podobnego podziału wcale nie potrzebuje. Nie piszę o kobietach przeciwko mężczyznom. Feminizm to niewątpliwie niezwykle ważna przestrzeń myślenia o świecie, o naszej egzystencji, w tych czasach, w jakich przyszło się nam bić. Ważna i wieloraka. Czym innym przecież jest w Polsce, aniżeli w odmiennych przestrzeniach kulturowych. To oczywiste. Interesują mnie światy kobiet, sztuka kreowana przez kobiety, aktywna obecność kobiet tam, gdzie staje się ona nieocenioną pomocą dla biednych, chorych, zdruzgotanych przez życie. Feministką jednak, w powszechnym rozumieniu tego słowa, nie jestem.
A przewodnikami w docieraniu do innych brzegów, do innych przestrzeni, byli dla mnie niemal zawsze mężczyźni. Z powodów różnych i w konfiguracjach wielorakich. Spoiwem tych wszystkich losowych konstelacji była chyba zawsze jakaś przestrzeń twórcza. Bez względu na rodzaj „głodu”, jaki nas zbliżał do siebie – „coś” razem tworzyliśmy. Musieliśmy to „coś”, ten cały nasz głód ulepić, wytańczyć, zapisać, wysłowić. Razem przewędrować, przejrzeć na wylot…
Przyglądałam się więc i Polsce i Polkom z dalekiego brzegu Meksyku, z perspektywy Francji, Hiszpanii. Kilka ostatnich podróży powiodło mnie do Egiptu. Do Aleksandrii, Kairu, do turystycznej bardzo Hurgady. Ale tak, jak mogłam, unikałam hotelowego „ślepego zaułka”. Jak tylko mogłam, byłam „w środku”. W środku ulicznego kotłowiska, „we wnętrzu” arabskich suków, w zepsutych windach domów bez dachów, w fetorze rybnego targowiska nocą, w ciągłej niemal obecności koranicznego śpiewu. Okryta ciemną arabską suknią – abają – jak zdecydowana większość arabskich kobiet, znów zachłannie patrzyłam na „ich” świat, na wszystko, co mogło w jakikolwiek sposób wyjawić mi ich tajemnice. Starałam się to zapisać, choćby tylko pobieżnie naszkicować, zaznaczyć.
I rozpoczął się także czas czytania. Zaczęły brzmieć mi w uszach jak linie melodyczne, imiona kobiet – poetek i powieściopisarek muzułmańskiego świata. Zobaczyłam ich Ojczyzny, wnętrza domów, zaułki, ulice, ogrody… Poczułam zapachy, moje oczy dosłownie zderzyły się z kolorami, upał zawładnął całą fizycznością. Odrzuciłam obrazy „uciemiężonych” muzułmańskich kobiet, mężczyzn gotowych nieustannie do terrorystycznej przemocy… Zaczęłam tam „być” – być „w środku”. Ale jest to zaledwie początek historii. Poczułam, jak ogromny jest obszar mojej niewiedzy. Zawstydziła mnie moja ignorancja.
I być może teraz powinno zacząć się porównywanie. Nie odważę się jednak na żadne wnioski.
Pragnę, by towarzyszyły mi kobiety, które poruszyły moja wyobraźnię. Te, które potrafiły opowiedzieć historie, o jakich trudno będzie zapomnieć. Mówią w swoich książkach o najważniejszych sprawach dla każdej kobiety – o poszukiwaniu więzi z mężczyzną, o znaczeniu wiary, rodziny, domu, ojczyzny, wygnania, asymilacji w świecie Zachodu, o tęsknocie, o rozumieniu inności, o przemocy i o czułości.
Mój kontakt z tym innym dla mnie światem znów przełożył się na pisarstwo, na twórczość.
Rodzi się pytanie – czym to pisarstwo może być dla kobiet ukształtowanych w kulturze islamu, a czym dla Polek, które być może zechcą się do tych książek zbliżyć?
Tu dopiero może się zacząć fantastyczna historia poznania, próba zrozumienia, przygoda umysłu, serca i wyobraźni.
Powinnyśmy posłuchać historii o „Tłumaczce” – Leili Abouleli, zagłębić się w kryminalną intrygę, jaką snuje urodzona w 1970 roku w Mekce, olśniewająca absolutnie jako pisarka – Raja Alem, nazywana „duchowym przewodnikiem pielgrzymów”, nagrodzona sporą ilością nagród literackich, w tym prestiżową International Prize for Arabic Fiction, właśnie za powieść wydaną ostatnio przez Wydawnictwo Smak Słowa (Sopot 2013) – Wszystkie drogi prowadzą do Mekki.
Hanan Asz-Szajch, w powieści Szarańcza i ptak, otworzy przed nami przestrzeń bardzo trudnej i niezwykłej relacji pomiędzy matką i córką. W realiach małej wioski na południu Libanu, później w Bejrucie, Kamila, jako czternastolatka, rozpoczynać będzie życie dojrzałej kobiety…[Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2011]
Być może jednak za najbardziej kontrowersyjną książkę świata arabskiego wydaną w Polsce, Polki właśnie uznałyby Smak miodu [Wydawnictwo W.A.B., 2011]. Jej autorka, urodzona w Damaszku – syryjska poetka i powieściopisarka – Salwa an Nu’ajmi, od lat siedemdziesiątych mieszka w Paryżu. Ukończyła teatrologię i filozofię na Sorbonie. Pierwszy tomik wierszy opublikowała w 1980 roku (Mes ancetres les assassins – 2003). Jest także dziennikarką, współpracującą z arabskimi czasopismami. W Instytucie Świata Arabskiego w Paryżu prowadzi dział prasowy. Prawa do powieści Smak miodu nabyli wydawcy z kilkunastu krajów.
Powieść ta, potępiona najpierw w Libanie, została później zakazana w większości krajów arabskich. Oczywiście, merkantylne prawa rynków wydawniczych sprawiły w tym momencie, iż zagraniczne wydawnictwa nigdy wcześniej nie zapłaciły tak dużo za prawo do wydania arabskiej książki.
„Istnieją ludzie, którzy wywołują duchy – ja wywołuję ciała” – wyznaje Nu’ajmi i osadza strukturę swojej narracji w przestrzeni erotycznej mądrości dawnych arabskich traktatów o miłości fizycznej.
To oczywiście jedynie wierzchołek góry lodowej, czy może raczej wyłaniający się spoza narracyjnej strategii Autorki – szczyt wulkanu…
Ale „Piekło ksiąg” do jakiego strącono i dawne, wspaniałe traktaty, i również opowieść współczesnej syryjskiej pisarki, nie musi być równoznaczne z „Piekłem kobiet”… (może nawet i interesujący okazałby się powrót do dawnej a ważnej książeczki Boya). Nu’ajmi mówi o pragnieniach, o pożądaniu i rozkoszy w pełnym świetle i wolności słowa.
Myślę, iż należałoby nieco złagodzić aurę obyczajowego skandalu wokół tej książki.
Nu’ajmi mówi bowiem o czymś niezwykle ważnym, poza tym, co niewątpliwie jest niezwykle ważne… Smak miodu jest książką o kobiecie-pisarce… Pisanie o tym, co sprawia rozkosz, także jest rozkoszą (może nią być). Jest to więc również książka o pisarstwie, o smaku pisania.
O tym jednak krytycy milczą, a szkoda.
„Ja pragnę przede wszystkim wody, nasienia i słów”, mówi Nu’ajmi.
A pragnienia Polek?
W wywiadzie Kingi Dunin z Olgą Tokarczuk („Wysokie Obcasy”, nr 42 [443], 20 października 2007) pt. Biegun, Tokarczuk mówi: „Wyobrażam sobie kulturę, gdzie ludzie chodzą ze zdjęciami rentgenowskimi, pokazują sobie swoje serca czy tomografię mózgu”.
No tak.
I znów ten peron. Bankomat. PIN. Pociąg odjeżdża. Błąd. Serce wali. Nie zdążymy.
PUK.