debaty / ankiety i podsumowania

Tylko tacy autorzy zostają

Jakub Winiarski

Głos Jakuba Winiarskiego w debacie "Poeci na nowy wiek".

strona debaty

Poeci na nowy wiek

1.
Debiut w lite­ra­tu­rze nie zna­czy nic.
Pisa­nie to raczej mara­ton niż sprint i każ­dy kolej­ny tekst zmie­nia kon­tekst debiu­tu, zmie­nia­jąc w isto­cie – wszyst­ko. I to jest w porząd­ku.

W pol­skiej poezji, gdzie tak szyb­ko się debiu­tu­je i tak czę­sto debiu­tu­je bez sen­su, ist­nie­je dłu­ga tra­dy­cja podwój­ne­go debiu­to­wa­nia, tra­dy­cja debiu­tanc­kie­go fal­star­tu. Iwasz­kie­wicz, Miłosz, Szym­bor­ska – to przy­pad­ki naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­ne. Cha­rak­te­ry­stycz­ny był­by tu Iwasz­kie­wicz, mówią­cy o swo­ich mło­dzień­czych Okto­sty­chach: „Wszyst­ko, co napi­sa­łem póź­niej, pisa­łem prze­ciw­ko tej książ­ce”.

Dla­te­go trze­ba powie­dzieć wyraź­nie: debiut nie zna­czy nic.

2.
Wśród poetów debiu­tu­ją­cych w nowym tysiąc­le­ciu nie było, moim zda­niem, niko­go, kto już na star­cie trwa­le dopi­sał­by się do histo­rii pol­skiej lite­ra­tu­ry. Mnie taka książ­ka w ręce nie wpa­dła, ale też – to zastrze­że­nie koniecz­ne – na pew­no nie znam wszyst­kie­go, co dzie­je się obec­nie w lite­ra­tu­rze i poezji pol­skiej. Znam może dwa, trzy śro­do­wi­ska, nie iden­ty­fi­ku­jąc się z żad­nym – to daje wol­ność osą­du, ale też pozba­wia dokład­niej­szej wie­dzy. Mówię o tym, ponie­waż jest bar­dzo istot­ne, żeby pamię­tać, jak nie­mia­ro­daj­ne są wszel­kie pró­by uję­cia tego, co dzie­je się w ska­li kra­ju, kie­dy nie ma ani jed­nej gaze­ty, ani jed­ne­go por­ta­lu, któ­ry gro­ma­dził­by wszyst­kich zain­te­re­so­wa­nych. Jest roz­bi­cie, jest misz­masz, a po dru­giej stro­nie – jest wro­cław­skie Biu­ro Lite­rac­kie jako jedy­ny w peł­ni pro­fe­sjo­nal­ny wydaw­ca, pod­pi­su­ją­cy z auto­ra­mi poezji umo­wy gwa­ran­tu­ją­ce rze­tel­ną, dłu­go­fa­lo­wą pro­mo­cję książ­ki poetyc­kiej. Wszyst­ko inne, co zwią­za­ne z poezją, robio­ne jest na wariac­kich papie­rach. Trze­ba uznać ten fakt i wmy­śleć się w jego kon­se­kwen­cje – tak­że dla debiu­tan­tów.
Wszyst­kich, a zwłasz­cza tych spo­za Biu­ra Lite­rac­kie­go.

3.
Nie było zatem, moim zda­niem, żad­ne­go nowe­go pol­skie­go Rim­bau­da (Tomasz Puł­ka łapie się tyl­ko wie­kiem), były nato­miast książ­ki obie­cu­ją­ce.

Spo­śród auto­rów i auto­rek, po któ­rych moż­na by spo­dzie­wać się w przy­szło­ści cze­goś dobre­go, wymie­nił­bym (w przy­pad­ko­wym porząd­ku): Kry­sty­nę Dąbrow­ską, Julię Szy­cho­wiak, Justy­nę Rad­czyń­ską, Elż­bie­tę Lipiń­ską, Kata­rzy­nę Koscha­ny, Joan­nę Muel­ler, Moni­kę Mosie­wicz, Iwo­nę Kac­per­ską, Mar­ka Woj­cie­chow­skie­go, Dariu­sza Pado, Jac­ka Mącz­kę, Rober­ta Rybic­kie­go, Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza, Domi­ni­ka Bie­lic­kie­go, Pio­tra Janic­kie­go, Sła­wo­mi­ra Elsne­ra, Paw­ła Kozio­ła, Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go, Prze­my­sła­wa Owczar­ka, Dariu­sza Ada­mow­skie­go oraz Woj­cie­cha Brzo­skę.

Lista ta jest oczy­wi­ście nie­peł­na i nie rości sobie żad­nych praw.

4.
Spo­śród debiu­tan­tów, któ­rych wymie­ni­łem powy­żej – znów to powtó­rzę, ponie­waż to pro­blem napraw­dę coraz bar­dziej palą­cy – tyl­ko debiu­tu­ją­cy w Biu­rze Lite­rac­kim mogli liczyć na pro­fe­sjo­nal­ne wpro­wa­dze­nie w obieg kry­tycz­no-lite­rac­ki, na sen­sow­ne omó­wie­nia swo­je­go debiu­tu, co naj­mniej kil­ka recen­zji na stro­nie BL oraz przy­naj­mniej jeden lub dwa wywia­dy przy­bli­ża­ją­ce postać auto­ra. Resz­ta poetów i poetek od cza­su debiu­tu żyje sobie na lite­rac­kim mar­gi­ne­sie, w niszy, zna­na jedy­nie tym kil­ku­na­stu zapa­leń­com, któ­rzy cały czas na bie­żą­co śle­dzą, a raczej pró­bu­ją śle­dzić, co dzie­je się w lite­ra­tu­rze pol­skiej.
Tak to wyglą­da obec­nie.
Taka jest sytu­acja debiu­tów.

5.
Czy jakieś debiu­tanc­kie tomi­ki zosta­ły przez kry­ty­kę – w kon­tek­ście tego, co napi­sa­łem wyżej – prze­oczo­ne, nie­do­ce­nio­ne?
Oczy­wi­ście.
Podam jedy­nie dwa przy­kła­dy.
Justy­nę Rad­czyń­ską (ur. 1965), ponie­waż debiu­to­wa­ła w serii „Stu­dium” wydaw­nic­twa Zie­lo­na Sowa, któ­re pro­mo­cją nigdy się nie zaj­mo­wa­ło, a w dodat­ku debiu­to­wa­ła dość póź­no i nie pasu­je do żad­nej gru­py – łatwiej było nie dostrzec i zigno­ro­wać niż potrak­to­wać z uwa­gą i zro­zu­mie­niem dla jej kunsz­tu, pomy­sło­wo­ści i lite­rac­kiej odmien­no­ści.

Też póź­ny debiu­tant, Jacek Mącz­ka (ur. 1965) wydał – gdzieś, wła­snym sump­tem, sobie a muzom, dale­ko od kul­tu­ral­nych cen­trów – pięć zna­ko­mi­tych arku­szy, zanim wresz­cie docze­kał się nor­mal­nej książ­ki, a i o tej głu­cho wszę­dzie, ponie­waż – moż­na powie­dzieć – taki jest los twór­ców spo­za main­stre­amu, co dzi­siaj ozna­cza: spo­za Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Podob­nie Kry­sty­na Dąbrow­ska, Wio­let­ta Grze­go­rzew­ska, Elż­bie­ta Lipiń­ska, Dariusz Ada­mow­ski, czy Robert Rybic­ki – przy­kła­dy moż­na by mno­żyć.

Powiem wprost: wszy­scy debiu­tu­ją­cy w serii brze­skie­go pisma „Red.”, wszy­scy debiu­tu­ją­cy przy sopoc­kim „Topo­sie”, debiu­tu­ją­cy w wydaw­nic­twie Mami­ko, w Zie­lo­nej Sowie, czy w war­szaw­skim Sta­ro­miej­skim Domu Kul­tu­ry i innych tego typu miej­scach – to są poeci i poet­ki, o któ­rych nie pisze się, z któ­ry­mi nie prze­pro­wa­dza się roz­mów o ich twór­czo­ści, któ­rych dro­gi poetyc­kie­go roz­wo­ju nikt albo pra­wie nikt od począt­ku nie śle­dzi. (SDK robi to co praw­da dla nie­któ­rych swo­ich auto­rów na łamach „Waka­tu”, ale to jed­nak za mało).
Ktoś powie może: ano­ni­mo­wość jest dla poety dobra.
Ktoś powie: poeta nie ma być gwiaz­dą, ma pisać.
Tak jest, na pew­no, nie będę się sprze­czać. Nie bar­dzo to jed­nak jest dobre, kie­dy poeta śred­nich lotów dzię­ki machi­nie pro­mo­cji dobre­go wydaw­cy zaj­mu­je czas, w któ­rym moż­na by czy­tać i pozna­wać inne­go, lep­sze­go poetę, tyle tyl­ko, że o tym lep­szym poecie nikt nie wie, bo jego nie pro­mo­wa­no.
Być może zawsze tak było, nie zna­czy to jed­nak, że trze­ba się z takim sta­tus quo zga­dzać.
Być może jakimś roz­wią­za­niem było­by udo­stęp­nia­nie stron Biu­ra Lite­rac­kie­go auto­rom innych wydaw­nictw, pre­zen­to­wa­nie ich dorob­ku na zasa­dzie: zapra­sza­my kole­gów i kole­żan­ki z zewnątrz, poka­zu­je­my to, co naj­cie­kaw­sze nie­za­leż­nie od miej­sca wyda­nia.
Nie wiem, tak tyl­ko – gło­śno myślę.
Z dru­giej jed­nak stro­ny, dla­cze­go bar­dzo umie­jęt­nie wal­czą­ce o rynek wydaw­nic­two mia­ło­by wspie­rać nie­mra­wą i nie­sta­ra­ją­cą się kon­ku­ren­cję?
Takie są dyle­ma­ty.
Taka jest kwa­dra­tu­ra koła.

6.
Czy ostat­nie dzie­sięć lat to fak­tycz­nie domi­na­cja debiu­tan­tów z lat dzie­więć­dzie­sią­tych ubie­głe­go stu­le­cia?
Nie sądzę.
Wyda­je mi się, że ostat­nie lata to czas domi­na­cji idio­mu – awan­gar­do­we­go, her­me­tycz­ne­go, sło­wiar­skie­go, nasta­wio­ne­go na eks­pe­ry­ment zamiast komu­ni­ka­cję. Przy mak­sy­mal­nym wspar­ciu Biu­ra Lite­rac­kie­go, gru­pu­ją­ce­go wszyst­kich chy­ba auto­rów z tego Ash­be­ry­’ow­skie­go i OULI­PO­’w­skie­go fan-klu­bu, idiom ten usu­nął na pewien czas w cień – mam nadzie­ję, że nie na dłu­go – wszyst­kie inne idio­my, języ­ki i odmien­no­ści.
To zresz­tą aku­rat nie jest może takie zupeł­nie złe.
Wszak wia­do­mo, że tam, gdzie wszy­scy sta­ra­ją się pisać jed­nym spo­so­bem i pod jed­ne­go auto­ra prę­dzej czy póź­niej furo­rę zro­bi ktoś, kto pisać będzie zupeł­nie ina­czej.
Przy­pad­ki Roma­na Hone­ta, Bar­tło­mie­ja Maj­zla czy Jac­ka Deh­ne­la były­by potwier­dze­niem tej tezy.

7.
Czy poeci, któ­rzy debiu­to­wa­li w pierw­szej deka­dzie nowe­go wie­ku będą w sta­nie nadać nowy ton poezji pol­skiej?
To już jedy­nie od nich i ich cięż­kiej pra­cy zale­ży.

8.
Kto może ode­grać naj­waż­niej­szą rolę w przy­szło­ści pol­skiej poezji?
Ten, kto w danej sytu­acji, w sytu­acji, jaka poja­wi się w lite­ra­tu­rze naj­bliż­szych lat oka­że się naj­in­te­li­gent­niej­szy, naj­pra­co­wit­szy, naj­bar­dziej zde­ter­mi­no­wa­ny i naj­mniej przej­mu­ją­cy się ryn­kiem, któ­ry potra­fi jedy­nie powie­dzieć, że coś się sprze­da, a coś inne­go nie. Ten, kogo talent nie skar­le­je, lecz umie­jęt­nie wspie­ra­ny pra­cą roz­wi­nie się.
Taki autor, jeśli tyl­ko będzie mieć tro­chę szczę­ścia, pora­dzi sobie.
Tyl­ko tacy auto­rzy zosta­ją, choć­by za ich cza­sów machi­na pro­mo­cji wspie­ra­ła innych auto­rów.
Chy­ba, że wygra pro­mo­cja.