debaty / ankiety i podsumowania

Umęczony anioł historii

Paweł Kaczmarski

Głos Pawła Kaczmarskiego w debacie "Poezja na nowy wiek".

strona debaty

W anto­lo­gicz­nym wybo­rze Roman Honet pomie­ścił w zasa­dzie wszyst­kich auto­rów, któ­rych był­bym skłon­ny okre­ślić sło­wa­mi, jakich on użył w sto­sun­ku do Edwar­da Pase­wi­cza: „poeta goto­wy”. Nie wda­jąc się w dys­ku­sję na temat tego, czy poezja może, czy nie może być „goto­wa” – to gru­pa poetów, któ­rzy przed­sta­wi­li kon­kret­ny pro­jekt, zdą­ży­li zakre­ślić ogól­ne ramy doświad­cze­nia, jakim jest dla nich język i lite­ra­tu­ra. Nie przed­kła­da­ją oni już tyl­ko „obiet­nic” i „zapo­wie­dzi” do reali­za­cji, ale pre­zen­tu­ją pewien cało­ścio­wy pro­jekt, któ­ry doma­ga się raczej kon­ty­nu­acji. Do tej gru­py zali­czam zarów­no auto­rów „wie­lo­książ­ko­wych”: Pase­wi­cza, Kopy­ta, Bar­giel­ską, Szy­cho­wiak, jak i tych, któ­rzy weszli w obieg lite­rac­ki z wyjąt­ko­wo moc­nym debiu­tem: Górę, Mira­hi­nę, Wit­kow­skie­go. Wśród pozo­sta­łych auto­rów znaj­du­je się co naj­mniej kil­ku bar­dzo obie­cu­ją­cych, jed­nak na razie ich twór­czość sta­no­wi raczej spię­trze­nie róż­nych kodów, obra­zów i sym­bo­li, któ­re wciąż cze­ka na osią­gnię­cie punk­tu kry­tycz­ne­go. Pew­nych nazwisk może bra­ku­je – bar­dzo chęt­nie zoba­czył­bym w anto­lo­gii Prze­my­sła­wa Owczar­ka, któ­re­go obie dotych­cza­so­we książ­ki wyda­ją się nie­do­ce­nio­ne, jeśli cho­dzi o ich języ­ko­wo-wywro­to­wy poten­cjał.

Sto­su­jąc jed­nak powyż­szy podział – ogól­ny, pry­mi­tyw­ny może, a jed­nak pod­sta­wo­wy – natra­fia się szyb­ko na doświad­cze­nie swe­go rodza­ju fun­da­men­tal­nej nie­cią­gło­ści. Oka­zu­je się bowiem, że zarów­no w ramach dwóch utwo­rzo­nych grup, jak i mię­dzy nimi, trud­no doszu­kać się sta­łych czy choć­by moż­li­wych do uchwy­ce­nia związ­ków.

Każ­dy tego rodza­ju pierw­szy, pier­wot­ny podział będzie praw­do­po­dob­nie zała­my­wał się w tym punk­cie. Kry­tyk lite­rac­ki, zabie­ra­ją­cy się do naj­młod­szej pol­skiej poezji, ma rze­czy­wi­ście kło­pot z dobo­rem narzę­dzi kla­sy­fi­ka­cji – nie dla­te­go, że doko­ny­wa­ne podzia­ły nie odpo­wia­da­ją dyna­micz­nej języ­ko­wej rze­czy­wi­sto­ści (z tym się już daw­no pogo­dził), ale dla­te­go, że nie wzbo­ga­ca­ją jego lek­tu­ry, nie otwie­ra­ją nowych per­spek­tyw – nie są już przy­dat­ne nawet jako myślo­we, teo­re­tycz­ne, meta­li­te­rac­kie kon­struk­ty. Trud­no jed­nak powie­dzieć, na ile to sytu­acja wyłącz­nie tym­cza­so­wa. Nale­ży pamię­tać, że poko­le­nia i nur­ty zwy­kle two­rzą się „wstecz”, na zasa­dzie „twór­cze­go wspo­mi­na­nia” pod­bu­do­wa­ne­go przez odpo­wied­nią kry­tycz­ną ana­li­zę. Za deka­dę dowie­my się może, że poeci, któ­rych dziś zupeł­nie nie jeste­śmy skłon­ni ze sobą łączyć, byli pod koniec pierw­sze­go dzie­się­cio­le­cia XXI wie­ku przed­sta­wi­cie­la­mi tego same­go nur­tu albo nowej tek­stu­al­nej prak­ty­ki. Jeśli tak się jed­nak nie sta­nie, to moż­na mieć nadzie­ję na powrót kry­ty­ki towa­rzy­szą­cej, wcho­dzą­cej w żywy dia­log z poetą, nasta­wio­nej na wni­kli­wą i dłu­go­trwa­łą recep­cję (któ­ra nie wyklu­cza szyb­kie­go reago­wa­nia), połą­czo­ną z kon­kret­nym dzia­ła­niem badaw­czym, teo­re­tycz­nym, z wła­sną filo­zo­fią języ­ka. Osob­ność poetów pocią­ga za sobą osob­ność kry­ty­ki, w tym wypad­ku – w naj­lep­szym sen­sie tego sło­wa.

Taka sytu­acja zosta­wia bar­dzo duże pole dla czy­tel­ni­czych manew­rów – zda­je się bowiem, żePoeci na nowy wiek sta­no­wią lite­rac­ką wspól­no­tę czy repre­zen­ta­cję tyl­ko o tyle, o ile czy­ta się ich razem. Pod­sta­wo­wa rela­cja mię­dzy nimi jest rela­cją spo­so­bu lek­tu­ry. To oczy­wi­ście zja­wi­sko jako­ścio­wo nie­no­we, daw­no temu dostrze­żo­ne zarów­no przez teo­re­ty­ków, jak i pisa­rzy – a jed­nak przez naj­młod­szych poetów moc­no wyja­skra­wio­ne; prze­su­nię­te na pierw­szy plan przez tych, któ­rzy odma­wia­ją bycia razem ina­czej niż przez bycie osob­no i nie czu­ją się już „przed­sta­wi­cie­la­mi” ani „spo­łecz­no­ści lite­rac­kiej”, ani żad­nej innej.

Owszem, czę­sto w kon­tek­ście tej poezji wyróż­nia się róż­ne­go rodza­ju dyk­cje „śro­do­wi­sko­we” i „lokal­ne” – któ­re jak naj­bar­dziej ist­nie­ją, wywie­ra­ją na poetów ogrom­ny wpływ i nie­jed­no­krot­nie „uszczel­nia­ją”, her­me­ty­zu­ją ich wier­sze. Osob­ność mło­dych gło­sów wyni­ka jed­nak zwy­kle nie z nad­przy­ro­dzo­nej zdol­no­ści wyrwa­nia się spod wpły­wu swo­ich kole­gów i kole­ża­nek, ale z nie­sta­ło­ści samych śro­do­wi­sko­wych dyk­cji. Momen­ta­mi fak­tycz­nie przy­tła­cza­ją­ce, tota­li­zu­ją­ce i hege­mo­nicz­ne (co widać szcze­gól­nie pod­czas lokal­nych kon­kur­sów poetyc­kich), oka­zu­ją się one bar­dzo zmien­ne i bar­dzo nie­trwa­łe, a wewnętrz­nie – nie­spój­ne, peł­ne nie­kon­tro­lo­wa­nych zwro­tów i zerwań (któ­re cza­sem – owszem – obja­wia­ją się kiczem). Nie ma cze­goś takie­go, jak „dyk­cja wro­cław­ska”, „łódz­ka” czy „poznań­ska” – jest naj­wy­żej „zbiór dyk­cji wro­cław­skich”, „łódz­kich”, „poznań­skich”, do któ­re­go trze­ba się usto­sun­ko­wać dla­te­go, że nie pozwa­la on podzie­lić się w jasny spo­sób na mniej­sze jed­nost­ki ani ujed­no­li­cić do więk­szych. Te języ­ki zmie­nia­ją się jed­nak z roku na rok, cza­sem z mie­sią­ca na mie­siąc, zmu­sza­jąc poetów do nagłych (choć nie­ko­niecz­nie bra­wu­ro­wych) sko­ków mię­dzy reje­stra­mi i kształ­cąc mimo wszyst­ko dość regu­lar­nie inte­re­su­ją­cych, „osob­nych” czy „nie­za­leż­nych” auto­rów.

Trud­no mówić o zmia­nach tema­tycz­nych w twór­czo­ści mło­dych poetów. O ile nie doko­na­ła tego poprzed­nia gene­ra­cja, to rocz­ni­ki ’80 zde­cy­do­wa­nym kro­kiem wyszły poza tema­tycz­ne kry­te­rium okre­śla­nia prze­strze­ni języ­ka. Po czę­ści moż­na to zapew­ne tłu­ma­czyć gęsto­ścią i dyna­mi­ką obra­zów, jakie odnaj­du­je się choć­by w naj­lep­szych wier­szach Kopy­ta i Bar­giel­skiej. Temat sta­no­wi dla nich nie­po­trzeb­ne narzę­dzie roz­drab­nia­nia rze­czy­wi­sto­ści i rugo­wa­nia z języ­ka tego, co ate­ma­tycz­ne, bądź tema­tycz­nie nie­wy­god­ne, a osta­tecz­nie – ogra­ni­cza nawet moż­li­wość pla­stycz­ne­go opi­su świa­ta. Dla czy­tel­ni­ka ozna­cza to poważ­ne wyzwa­nie – balan­so­wa­nie mię­dzy wie­lo­ma per­spek­ty­wa­mi, czę­ste nar­ra­cyj­ne zwro­ty, obco­wa­nie z anty­te­tycz­ny­mi wobec sie­bie spo­strze­że­nia­mi i komen­ta­rza­mi.

Osob­ną kwe­stią jest zwią­zek „mło­de­go” wier­sza z naj­now­szy­mi środ­ka­mi prze­ka­zu. Z pew­ną iro­nią moż­na by powie­dzieć, że ani inter­net, ani współ­cze­sne media nie są na tyle postę­po­we czy awan­gar­do­we, by roz­pę­tać rewo­lu­cję w poezji. Auto­rzy, któ­rych te zja­wi­ska szcze­gól­nie inte­re­su­ją – powiedz­my: Puł­ka, Kon­strat, Mira­hi­na, Kopyt – mają do nich duży dystans; potra­fią przed­sta­wić zarów­no spo­so­by posze­rza­nia za ich pomo­cą hory­zon­tów języ­ka, jak i miej­sca, w któ­rych te hory­zon­ty zosta­ją zawę­żo­ne. Nowe środ­ki prze­ka­zu to raczej wyzwa­nia i przed­mio­ty obser­wa­cji niż narzę­dzia i tech­ni­ki dzia­ła­nia. Na mar­gi­ne­sie war­to zasta­no­wić się nad przy­czy­na­mi i kon­se­kwen­cja­mi zmian, jakie zacho­dzą w prze­strze­ni liter­ne­tu, gdzie model „por­ta­lu lite­rac­kie­go” prze­su­wa się z typu foru­mo­wo-dys­ku­syj­ne­go w kie­run­ku infor­ma­cyj­no-blo­go­wym.

W tek­ście ini­cju­ją­cym i zapra­sza­ją­cym do Przy­sta­nio­wej dys­ku­sji zna­la­zło się pyta­nie o „kry­te­ria uzna­nia” auto­rów. To pro­ble­ma­tycz­na kwe­stia. Poeta, któ­ry nie może być zna­ny – jest prze­cież poetą, a więc jest nie­ryn­ko­wy, her­me­tycz­ny, nie­czy­tel­ny i nie tra­fia w gusta „prze­cięt­ne­go odbior­cy” – może jed­nak zostać „u‑znany”, a rolę pre­fik­su peł­nią zarów­no nagro­dy, jak i przy­chyl­ne opi­nie kry­ty­ków czy tzw. roz­głos śro­do­wi­sko­wy. Kło­pot w tym, że „uzna­nie” poety jest kate­go­rią skraj­nie mgli­stą, któ­ra nie odno­si się dziś ani do jego poety­ki, ani do spo­so­bów lek­tu­ry jego wier­szy, ani do badaw­czej recep­cji twór­czo­ści. Jest tak praw­do­po­dob­nie dla­te­go, że tym sło­wem okre­śla się wszel­kie spo­so­by kom­pen­sa­cji nie­po­pu­lar­no­ści współ­cze­snej poezji. „Uzna­nie” jest wszyst­kim tym, co może sta­no­wić sub­sty­tut popu­lar­no­ści – i jako takie zda­je się kate­go­rią nie­po­trzeb­ną i nie­prak­tycz­ną. Co jed­nak istot­ne – powyż­szy zwią­zek jest coraz czę­ściej i coraz powszech­niej dostrze­ga­ny; pozby­wa­my się jed­nej z naj­bar­dziej wsty­dli­wych i kurio­zal­nych mia­rek, jakie moż­na przy­kła­dać do poezji.

Bar­dzo trud­no odpo­wie­dzieć, czy pro­jek­ty Połów i „Poeci na nowy wiek” speł­nią rolę ana­lo­gicz­ną do cyklu „Bar­ba­rzyń­cy i nie”; za dużo tu róż­nic, zbyt wie­le osob­no­ści. Jed­nak mię­dzy naj­młod­szy­mi poeta­mi są tacy, po któ­rych moż­na spo­dzie­wać się bar­dzo wie­le; któ­rzy będą – jeśli jesz­cze nie są – wśród naj­bar­dziej cie­ka­wych i istot­nych twór­ców pol­skiej lite­ra­tu­ry współ­cze­snej. War­to może powie­dzieć kil­ka słów o tych, któ­rzy intry­gu­ją w szcze­gól­ny spo­sób.

Edward Pase­wicz w kapi­tal­ny spo­sób łączy swo­imi wier­sza­mi naj­bar­dziej odle­głe od sie­bie kul­tu­ro­we kody; bar­dzo bły­sko­tli­wie demi­ty­zu­je prze­strzeń miej­ską; a jed­no­cze­śnie – jest w sta­nie wywo­łać w wier­szu spe­cy­ficz­ne, inten­syw­ne wra­że­nie (moż­na powie­dzieć – moder­ni­stycz­nej w duchu) czu­ło­ści – w sto­sun­ku do świa­ta, języ­ka, wła­snej pry­wat­no­ści.

Justy­na Bar­giel­ska fascy­nu­je swo­bo­dą, z jaką poru­sza się w cią­gle gęst­nie­ją­cej sie­ci obra­zów, z jaką w ostat­niej chwi­li wycho­dzi z nie­mal zaci­śnię­tej pętli zna­czeń. Jej poezja sta­le poszu­ku­je kra­wę­dzi, na któ­rych moż­na balan­so­wać, a wszyst­kie je zwra­ca w kie­run­ku ludz­kiej intym­no­ści i oso­bi­ste­go doświad­cza­nia świa­ta.

Julia Szy­cho­wiak podej­mu­je w wier­szu fak­tycz­ną pra­cę; pra­cę nad odzy­ski­wa­niem war­to­ści. Język ma tutaj moż­li­wość – jest moż­li­wo­ścią – wywró­ce­nia świa­ta na lewą stro­nę. I odna­le­zie­nia na jego pod­szew­ce tego, co wspól­ne i mię­dzy­ludz­kie.

Agniesz­ka Mira­hi­na dowo­dzi swo­imi wier­sza­mi przy­naj­mniej jed­nej istot­nej kwe­stii: że ani poetyc­ki obraz, ani poezja, ani język w ogó­le nie potrze­bu­ją uza­sad­nie­nia; co nie zna­czy, że nie moż­na bądź nie nale­ży takie­go uza­sad­nie­nia kon­stru­ować, odkry­wa­jąc przez to głęb­sze war­stwy rze­czy­wi­sto­ści.

Kon­rad Góra zma­ga się ze sta­gna­cją i styg­ma­ty­za­cją języ­ka. Jego poezja jest sta­łym poszu­ki­wa­niem opusz­czo­nych miejsc, w któ­rych to, co nie­uchron­ne – zbli­ża­ją­cy do śmier­ci język – ule­ga opóź­nie­niu, odwle­cze­niu, twór­czym prze­ję­zy­cze­niom.

Prze­my­sław Wit­kow­ski fascy­nu­je dba­ło­ścią o detal i kon­stru­owa­niem wier­sza z tego, co nie­ja­ko odrzu­co­ne, naj­dal­sze, okro­jo­ne z pry­wat­no­ści, a jed­no­cze­śnie zbli­żo­ne do niej „z dru­giej stro­ny”, uka­zu­ją­ce jej naj­bar­dziej nie­zro­zu­mia­łą, a jed­nak pier­wot­ną i nagą postać.

Szcze­pan Kopyt zachwy­ca nie­złom­ną wie­lo­per­spek­ty­wicz­no­ścią, moc­nym żąda­niem cało­ścio­we­go ludz­kie­go doświad­cze­nia, któ­re nie­gdyś skry­wa­ło się w lite­ra­tu­rze pod marze­niem o spój­nym pod­mio­cie i uży­tecz­nym języ­ku. Kopyt przy­wra­ca to, co wyklu­czo­ne, odzy­sku­je śle­pe plam­ki, inter­we­niu­je w spo­łecz­ną rze­czy­wi­stość i sta­le eks­pe­ry­men­tu­je, nie bojąc się kon­fron­ta­cji z sobą samym i z róż­ny­mi momen­ta­mi wła­snej twór­czo­ści.

Dys­ku­sję, któ­ra toczy się w Przy­sta­ni!, trud­no będzie pod­su­mo­wać. Nie dla­te­go jedy­nie, że pro­gno­zy zosta­ną zwe­ry­fi­ko­wa­ne dopie­ro za kil­ka lat; przede wszyst­kim ze wzglę­du na osob­ność samej „poezji na nowy wiek”, któ­ra wyry­wa się zasta­nym kate­go­riom i – co może istot­niej­sze – zry­wa ana­lo­gie, któ­re mogły­by łączyć ją z twór­czo­ścią star­sze­go poko­le­nia. Ile­kroć przy­cho­dzi mu pisać o „naj­młod­szej pol­skiej poezji”, kry­tyk musi odczu­wać odru­cho­wą nie­chęć do wszel­kich reduk­cji, stresz­czeń i skró­tów. To nie tyl­ko jego reak­cja na gene­ro­wa­ne przez nowe wier­sze seman­tycz­ne nad­wyż­ki, ale rów­nież odruch, zba­wien­ny nawyk – pozwa­la­ją­cy wsłu­chać się dokład­niej w poezję, któ­ra gło­śno doma­ga się zawie­sze­nia opo­zy­cji mię­dzy „razem” i „osob­no”. To poezja, któ­ra negu­je tema­tycz­ną orga­ni­za­cję języ­ka, poszu­ku­je wła­snych anty­tez, nie oba­wia się świa­to­po­glą­do­wych zmian i rozu­mie wpływ, jaki wywie­ra na niej śro­do­wi­sko­wy wie­lo­głos. To poezja goto­wa, by zaska­ki­wać.

O AUTORZE

Paweł Kaczmarski

Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.