W powietrzu unoszą się kłęby pierza, czyli Ginczanka i Tkaczyszyn-Dycki
Jolanta Nawrot
Głos Jolanty Nawrot w debacie "Biurowe książki 2014 roku".
strona debaty
Biurowe książki 2014 rokuKsiążka roku? Książka najlepsza i najważniejsza? Może najpierw wstaniemy i zaczniemy od łóżka? Niepościelone łóżko przy otwartym oknie/balkonie to początek/koniec historii (erotycznej?), kontynuacja nocy za dnia, wdzieranie się w światłość, symbol niechlujstwa lub pośpiechu, którego przyczyna zostaje tajemnicą. Łóżko budzi także skojarzenie z narodzinami, chorobą, śmiercią. Niezasłane wywołuje skrajne emocje, w tym strach, że ktoś zaraz może nas z własnego bezpiecznego miejsca wyciągnąć siłą, nie zostawiając wiele czasu na przemyślenie sytuacji. Jest ono silnie zakorzenione w kulturze. Znane się sceny filmowe obrazujące niszczenie łóżek i pościeli w akcie złości przez siły wroga, przyjacielskie obrzucanie się poduszkami, łóżka splamione zdradą. Często toną w kłębach pierza, choć dzisiaj panuje raczej moda na pościel sztuczną. Wprawdzie na okładce najnowszego, wydanego w tym roku przez Biuro Literackie, tomiku Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego pt. Kochanka Norwida pierza nie ma, ale jest ono w domyśle i urasta do rangi symbolu. Wiąże się z tym także odwoływanie się przez Dyckiego do twórczości Zuzanny Ginczaki, poetki dwudziestolecia międzywojennego, której wybór wierszy pt. Wniebowstąpienie ziemi, opracowany przez Tadeusza Dąbrowskiego, ukazał się także w 2014 roku i także w Biurze Literackim. Zbieg okoliczności? Może po prostu spotkanie dwóch świetnych poetów – przywróconej i kontynuowanego? Dwie rzeczy są pewne. Pierwsza – Biuro Literackie znowu w jednym roku daje nam możliwość zagłębienia się w twórczości dalekich od siebie, ale jednocześnie bliskich, oryginalnych polskich poetów. Druga – tomiki Kochanka Norwida i Wniebowstąpienie ziemi powinny się znajdowować razem na stoliku nocnym każdego czytelnika literatury polskiej. Wstańmy więc, zaścielmy łóżka (lub nie) i zajrzyjmy do wierszy.
Ginczanka w *** (Non omnis moriar…) pisze:
„Chmury rozprutych poduszek i obłoki pierzyn
Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;
To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym
I uskrzydlonych nagle w aniołów przemieni.”
Tkaczyszyn-Dycki w XXVIII. (na moich oczach wywleki ją) pisze:
„na moich oczach wywlekli ją
z wiejskiej izby w jednym tylko chodaku
w powietrzu unosiły się kłęby
pierza (niczym w wierszu Zuzanny
Ginczanki) z rozprutej pierzyny
z porwanej poduszki musimy bowiem
pamiętać że matka nie dała się”
Ginczanka nawiązuje oczywiście do przeszukiwań domów żydowskich w czasie II wojny światowej, Tkaczyszyn-Dycki do deportacji swojej matki na sowiecką Ukrainę. Oba teksty mają silne piętno tragizmu, chociaż u Ginczanki pojawia się iskierka nadziei zaczerpnięta z przesłania wiersza Testament mój Julisza Słowackiego i z Exegi monumentum Horacego. Być może tę nadzieję w pewnym stopniu przejmuje i Dycki poprzez nawiązanie do Ginczanki. Może chciał także wydobyć sedno jej twórczości, które często bywa zasłaniane przez skupianie się na biografii tej poetki, na jej urodzie, kontaktach ze skamandrytami. Dopomina się zatem Dycki o wnikliwą lekturę, o poszukiwanie prawdy wewnątrz słów. Jego nowy tomik to nie ciąg dalszy wiersza Dyckiego, to wytrącenie czytelników z dotychczasowych przyzwyczajeń („obudziłem się w nocy i odkrykłem/prawdę której nie chciałem/przyjąć: to nie są moje wiersze”, I. Piosenka o deportacjach). Poeta zaskakuje na nowo. Tworzy swoją poetycką genealogię, wiele jest elementów autotematycznych, nadal występuje język chachłacki, ale z silnym dążeniem do zamieszkania w polszczyźnie na dobre i złe („moje miejsce jest/ w polszczyźnie niczym w kościółku” – IV. (śliczny śliczny kościółek)). Podmiot liryczny u Dyckiego jest metaforycznie synem kochanki Norwida chorej na schizofrenię, więc wchodzi on do literatury inną drogą, można by rzec „z nieprawego łoża”. Należy do wspólnoty, lecz jednocześnie jest bardzo indywidualny i do zbiorowości nie przystaje. Co ciekawe, charakteryzuje się wykluczeniem zwielokrotnionym. Już sam Norwid za życia był przez wielu odrzucany, a co dopiero jego syn ze związku społecznie nieuznanego, mającego w sobie coś nieczystego, i na dodatek schizofrenicznego? Dlatego podmiot liryczny wiele razy ucieka, ma problem z określeniem swojej tożsamości. Raz jest Konradem Bełskim, raz Lucjuszem Polańskim, raz krową, ale niezmiennie synem swojej matki w różnych postaciach. Stara się cały czas przekraczać własny język, poddaje go ciągłej analizie, jednocześnie oddzielając się od niego („moje miejsce jest/w transporcie czyli po stronie/matki w bydlęcym wagonie”– V. (śliczny śliczny kościołek)). Dochodzi bowiem do wniosku, że znajduje się pomiędzy. Starym zwyczajem powtarza poeta w kolejnych wierszach te same frazy, które nabywają nowych znaczeń, i dba o funkcjonalny podział wiersza na wersy. Osoba mówiąca w utworach jest bardzo cielesna, zastanawia się nad organiczeniami różnego typu. To jednak nie ten sam Dycki, jeśli jeden Dycki kiedyś w ogóle istniał. Pisał o matce już wcześniej, lecz dopiero teraz poświęca jej tomik niemal w całości i nadaje mu w sposób eufemistyczny imię matki. Stawia poezji bardzo wysokie wymagania – ma być „rozróbą”, ma być zawsze celna, ma narobić wielkiego huku, ma umieć tworzyć wiersze z „brudnych szmat”. Z pościeli powinno zatem lecieć pierze, a topos poety jako uskrzydlonego wieszcza trzeba wysadzić w powietrze. Ważniejsze (i pojedyncze) są pióra, które w owych skrzydłach ma, które można później wkładać w poszewkę i robić z nich pościel. A potem ją rozpruwać. Cykl poetycki nieustannie się tworzy i niszczy. Ciągły ruch zapewnia zbliżanie się do prawdy, permanentną żywotność, niezapomnienie krzywd.
Oczywiście, Dyckiego można różnie interpetować. Kochanka Norwida pokazuje, że poeta ten nie tylko utrzymuje swoje mistrzostwo, ale czytelników do niego zaprasza, choć nie gwarantuje bezpieczeństwa. Jednocześnie nowy i stary. Między innymi dlatego jest tak cenny i jego kolejny tomik razem ze Wniebowstąpieniem ziemi Ginczanki to według mnie najważniejsze książki wydane przez Biuro Literackie w 2014 roku, choć to subiektywny wybór.
Czterdzieści cztery wiersze Ginczanki zebrane przez Dąbrowskiego zyskują bowiem nowe światło. Czytane dzisiaj od nowa zachwycają czymś więcej niż swoim witalizmem – prawdziwą głęboką radością życia i wezwaniem do przyjęcia postawy aktywnej w codzienności, do walki z fałszem i obojętnością. Według Ginczanki każdy jest odpowiedzialny za swoje szczęście i powinien umieć je dostrzegać – „To jest nie lada sztuczka:/udźwignąć własne szczęście -/ radośnie,/świętokradzko/nie ugiąć się pod niebem-” (Mitologia radosna). Narzekanie na los jest dużo łatwiejsze i szybciej przyjmowane przez społeczeńtswo (szczególnie polskie). Historia jednak nie zawsze to ułatwia i Ginczanka walczy cały czas z poczuciem obcości związanym z jej żydowskim pochodzeniem, które w czasie II wojny światowej musiała z trudem ukrywać. Stąd w jej wierszach pojawia się także niepokój i elementy grozy („Noce jak czarne koty przebiegiem kreślą mi drogę -”, Zabobon). Próbowała także wyzwolić się ze schematów kobiecości, buntowała się przeciwko konwenansom. Dlatego jej wiersze można dzisiaj odczytywać feministycznie. Potrafiła umiejętnie bawić się językiem i z tego powodu bywa nazywana „Tuwimem w spódnicy”, a i sam Tuwim ponoć się nią zachwycał. Krytycznie podchodziła do rzeczywistości, nie szczędząc jej własnych gorzkich opinii i prześmiewczości, o czym świadczą chociażby wiersze Pochwała snobów i Ballada o krytykach poezje wertujących. Z pewnością warto ponownie zagłębić się w jej poezję, by spostrzec, jak bardzo jest dzisiaj ona aktualna, jak wiele mówi o tworzeniu siebie, i również zdać sobie sprawę z tego, że nie jest ona jednoznaczna w odbiorze, bo zależy on w dużej mierze od czytelnika, który sam musi wyzwolić się ze schematyczności. Dycki miał rację – w jej wierszach dużo jest pierza, słychać jak gwałtownie pióra wydostają się z pierzyny wskutek autoanalitycznej działalności poetki i czynników zewnętrznych. To poezja skomplikowana i bogata, jeśli tylko podejmiemy trud pracy nad samymi sobą i wczytamy się w nią, wpadając w zachwyt uzasadniony.
Być może to nie burzliwy romans Ginczanki i Tkaczyszyna-Dyckiego (w sensie poetyckim), lecz z pewnością to dwoje ważnych partnerów poetyckich, których wiersze wydało w tym roku Biuro Literackie i nad którymi warto dłuższą chwilę się pochylić. W jakim stopniu poezja Ginczanki wpłynęła na Tkaczyszyna-Dyckiego? W jaki sposób Ginczanka wniebowstępuje w ziemię? Bez wątpienia Kochanka Norwida i Wniebowstąpienie ziemi to istotne pozycje książkowe i cieszę się, że pojawiły się w 2014 roku w Biurze Literackim. Mam zatem dla wydawnictwa dwie rady na kolejny rok/kolejne lata: jeszcze więcej Dyckiego i jeszcze więcej poetów w serii 44. Poezja polska od nowa. A wtedy czytelnicy wciąż będą… i… oraz… będą.
O AUTORZE
Jolanta Nawrot
Urodzona w 1992 roku. Doktorantka w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Laureatka Konkursu Poetyckiego im. Klemensa Janickiego (2015), którego pokłosiem jest jej debiutancki tomik Płonące główki, stygnące stópki. Otrzymała za niego wyróżnienie w XII Konkursie Literackim im. Artura Fryza „Złoty Środek Poezji” na najlepszy poetycki debiut książkowy roku. Publikowała w „Wakacie”, „Autografie”, „2Miesięczniku. Piśmie ludzi przełomowych”, „EleWatorze”, „Pro Arte” i w „Salonie Literackim”. Mieszka w Gółkowie i w Poznaniu.