debaty / ankiety i podsumowania

W tym domu nie ma nikogo

Grzegorz Tomicki

Głos Grzegorza Tomickiego w debacie "Opowieści Portowe: Legnica".

strona debaty

Opowieści Portowe: Legnica

Kie­dy w czerw­cu 1996 roku wybra­łem się do legnic­kie­go teatru na wido­wi­sko W tym domu nie ma niko­go, nie mia­łem poję­cia, w czym wezmę udział. Skądś się dowie­dzia­łem, że ma to być impre­za – hap­pe­ning? spek­takl? – poetyc­ka, a do tego dar­mo­wa, i posta­no­wi­łem sko­rzy­stać. Jakoś w tym mniej wię­cej cza­sie wyla­no mnie z pra­cy i zupeł­nie nie wie­dzia­łem, co ze sobą zro­bić. Byłem bez­ro­bot­nym elek­tro­me­cha­ni­kiem, któ­ry czuł się bar­dziej poetą, ale bynaj­mniej nim nie był. Nawet we wła­snym mnie­ma­niu. Sytu­acja iście pato­wa.

Jeże­li cho­dzi o lite­ra­tu­rę, to w Legni­cy nie­wie­le się wte­dy dzia­ło. Jeże­li zaś wziąć pod uwa­gę moje oso­bi­ste lite­rac­kie zain­te­re­so­wa­nia, mogę powie­dzieć, że nie dzia­ło się zgo­ła nic. Z tymi moimi nie­ży­cio­wy­mi skłon­no­ścia­mi do współ­cze­snej poezji pol­skiej, na któ­rą nikt się jakoś w Legni­cy nie rzu­cał, czu­łem się we wła­snym mie­ście niczym „zwie­rzę zwy­rod­nia­łe” Jana Jaku­ba Rous­se­au, a co naj­mniej nie­zgor­szy dzi­wak, żeby nie powie­dzieć wyro­dek albo i zaprza­niec.

Pod wzglę­dem lite­rac­kim Legni­ca lat 90. przy­po­mi­na­ła Legni­cę – tudzież każ­de inne podob­nej wiel­ko­ści mia­sto w Pol­sce – lat 70. Dzi­siaj nato­miast nie przy­po­mi­na nicze­go.

Jak się póź­niej dowie­dzia­łem, wido­wi­sko W tym domu nie ma niko­go było punk­tem kul­mi­na­cyj­nym kil­ku­dnio­wych Euro­pej­skich Spo­tkań Mło­dych Pisa­rzy, impre­zy, któ­rej nazwa śmie­szy mnie do dziś, a któ­ra wyro­dzi­ła się z Nie­miec­ko-Pol­skich Spo­tkań Mło­dych Pisa­rzy (pierw­sze Spo­tka­nia odby­ły się w Stro­niu Ślą­skim i Mainz) – nazwa nie mniej zabaw­na. We wszyst­kim maczał pal­ce nie­ja­ki Artur Bursz­ta, któ­ry wła­śnie w 1996 zain­sta­lo­wał się w Legni­cy i od tej pory wszyst­ko poto­czy­ło się lawi­no­wo. Zain­au­gu­ro­wa­ny za jego spra­wą festi­wal lite­rac­ki został wkrót­ce szczę­śli­wie prze­mia­no­wa­ny na Fort Legni­ca i pod cokol­wiek zmie­nio­ną nazwą prze­trwał do dziś.

Legnic­kie cza­sy for­tecz­no-por­to­we­go przed­się­wzię­cia – a raczej wie­lu roz­ma­itych przed­się­wzięć – były jedy­nym okre­sem, jaki pamię­tam z autop­sji, kie­dy moż­na było mówić o ist­nie­niu tzw. „życia lite­rac­kie­go” w naszym mie­ście. Wpraw­dzie dziś coś takie­go jak „życie lite­rac­kie” nie robi na mnie więk­sze­go wra­że­nia, a nawet cokol­wiek mnie mier­zi, ale wte­dy byłem zachwy­co­ny.

Nie musia­łem nigdzie wyjeż­dżać, aby zoba­czyć czo­ło­wych pol­skich poetów „mło­de­go” poko­le­nia, bo czo­ło­wi poeci przy­jeż­dża­li do mnie (głów­nie słyn­nym pocią­giem 14.44 z Wro­cła­wia) i to wyda­wa­ło mi się w porząd­ku. Pro­win­cju­szom też się od życia – tak­że lite­rac­kie­go – coś prze­cież nale­ży. Na przy­kład wie­czo­ry autor­skie w salo­nie fry­zjer­skim, na któ­ry wsze­la­ko nie uda­ło mi się wci­snąć, albo połą­czo­ne ze sma­że­niem przez Poetę nale­śni­ków, na któ­rych kon­sump­cję oso­bi­ście się jed­nak nie zała­pa­łem.

Cze­go by nie mówić, Legni­ca na tych kil­ka lat sta­ła się – cze­go się zupeł­nie nie spo­dzie­wa­łem – waż­nym lite­rac­ko miej­scem, pro­mie­niu­ją­cym na cały kraj. Zjeż­dża­li tu gro­mad­nie nie tyl­ko lite­ra­ci, ale i spra­gnie­ni podob­nych atrak­cji czy­tel­ni­cy. Biu­ro Lite­rac­kie wyda­wa­ło waż­ne książ­ki. „Gdy­by kie­dy­kol­wiek powsta­ła lite­rac­ka mapa Pol­ski, Legni­ca musia­ła­by być na niej zazna­czo­na nie mniej­szą krop­ką niż War­sza­wa, Kra­ków czy Poznań. Orga­ni­zo­wa­ne tu Euro­pej­skie Spo­tka­nia Pisa­rzy to ewe­ne­ment – takiej impre­zy mogą nam zazdro­ścić naj­więk­sze aglo­me­ra­cje” – pisał Piotr Kani­kow­ski w „Gaze­cie Wro­cław­skiej”. A Mar­cin Ham­ka­ło w „Gaze­cie Wybor­czej” wiesz­czył:Fort Legni­ca z roku na rok sta­je się impre­zą coraz bar­dziej zna­czą­cą i, nawet jeśli tego typu zda­nie zabrzmi tu zbyt szum­nie, wyglą­da na to, że za kil­ka­dzie­siąt lat będzie o nim moż­na prze­czy­tać w pod­ręcz­ni­kach szkol­nych”.

Wpraw­dzie jeden poeta z dru­gim dosta­li tu od miej­sco­wej łobu­ze­rii po twa­rzy – za co do dziś nie­zmier­nie mi wstyd – ale gdzie dziś się w Pol­sce nie wali za nic, tj. za samą odmien­ność, po ryju? Takie cza­sy.

Artur Bursz­ta naro­bił zatem w Legni­cy spo­re­go sym­pa­tycz­ne­go zamie­sza­nia, po czym spa­ko­wał mane­le i wybył do Wro­cła­wia (takie mia­sto na wschód od Legni­cy), cze­go mu bynaj­mniej nie mam za złe. Każ­dy idzie tam, gdzie widzi szer­sze per­spek­ty­wy dla sie­bie i swo­jej pra­cy, dla swo­jej pasji. W moim mie­ście wszyst­ko wró­ci­ło do nor­my, czy­li znów „w tym domu nie ma niko­go”, komu by się chcia­ło i kto by umiał zakrzą­tać się wokół spraw oko­ło­li­te­rac­kich. Kto by naro­bił tro­chę lite­rac­kie­go szu­mu.

Ja zaś w mię­dzy­cza­sie zosta­łem dok­to­rem od lite­ra­tu­ry (zabaw­ny tytuł), przez co czu­ję się w Legni­cy jesz­cze więk­szym zwy­rod­nial­cem niż wcze­śniej. I dobrze mi tak.