debaty / wydarzenia i inicjatywy

Warsztaty literackie

Monika Mosiewicz

Głos Moniki Mosiewicz w debacie "6. edycja Warsztatów literackich".

strona debaty

6. edycja Warsztatów literackich

Wykła­dy o poezji chy­ba dopie­ro wte­dy mają sens, kie­dy wymy­ka­ją się w rejo­ny nie­prze­wi­dy­wal­ne nawet dla wykła­dow­ców. I tak wła­śnie momen­ta­mi było w Kudo­wie. Kie­dy prze­ćwi­cze­ni z form poetyc­kich i roli for­my w poezji prze­szli­śmy do Love Para­de w wer­sji autor­skiej i gdy Pan Andrzej Sosnow­ski tłu­ma­czył, że zale­ża­ło mu, aby na koń­cu wier­sza dźwię­cza­ło Sss, natych­miast padł komen­tarz, że to oczy­wi­ste, bo prze­cież wiersz zaczy­na się od A. „A o tym nie pomy­śla­łem…” – odpo­wie­dział Autor. Dla­te­go koniecz­nie w każ­dej następ­nej edy­cji warsz­ta­tów powin­no się zna­leźć miej­sce na autor­skie przed­sta­wie­nie tek­stu przez pro­wa­dzą­cych – ta część była naj­bar­dziej wyjąt­ko­wa.

Ogrom­nie cen­ne są kon­sul­ta­cje twa­rzą w twarz, chęć skon­fron­to­wa­nia się z auto­ry­te­tem (tego nawet nie trze­ba uza­sad­niać), a zada­nia – jak w tym wypad­ku napi­sa­nie tek­stu z okre­ślo­ny­mi wyra­za­mi – wyma­ga­ją zarzu­ce­nia swo­ich przy­zwy­cza­jeń, wpro­wa­dze­nia nowych ele­men­tów do swo­je­go sys­te­mu myśle­nia o tek­ście czy poezji. Stąd dużą fraj­dę spra­wi­ło mi pisa­nie akro­se­sty­ny, (w pier­wot­nym fer­wo­rze wal­ki był jesz­cze pomysł, żeby w każ­dym pierw­szym wer­sie każ­dej stro­fy wymie­nić kom­po­zy­to­ra). Kon­ty­nu­ując wymy­śla­nie ogra­ni­czeń nie­uchron­nie docho­dzi­ło się do kon­klu­zji, że wiersz w koń­cu napi­sze się „sam”. Rygor jako  f o r m a  natchnie­nia, czy może jed­nak sub­sty­tut? A może z pisa­niem tek­stu powin­no być jed­nak jak ze ska­ka­niem na głów­kę do wody (bądź z jaz­dą w rurze w ośrod­ku rekre­acyj­nym Wod­ny Świat) – może nale­ży po pro­stu dać się ponieść?

Sko­ro cią­gle są jakieś pyta­nia, to jed­nak jakaś daw­ka wie­dzy musia­ła po warsz­ta­tach zostać: kto nic nie wie, o nic nie pyta. Dodat­ko­wo – rze­czy­wi­ście uda­ło się powtó­rzyć kli­mat pierw­szych warsz­ta­tów dzier­żo­niow­skich, a dzię­ki więk­szej swo­bo­dzie nawet go popra­wić.

Oczy­wi­ście jestem za mały­mi miej­sco­wo­ścia­mi (do któ­rych dojazd zawsze obfi­tu­je w jakieś przy­go­dy, zgo­to­wa­ne głów­nie przez wymy­ka­ją­cy się wszel­kim rygo­rom sys­tem komu­ni­ka­cji), bo gdzie indziej moż­na zna­leźć w menu miej­sco­wej eklek­tycz­nej knaj­py Amfo­ra (lata 80 & egip­skie papi­ru­sy) takie egzo­tycz­ne dese­ry jak pyzy na parze z pole­wą, w regio­nal­nym, kudow­skim, tłu­ma­cze­niu na angiel­ski: nod­dles with icing. Nato­miast jestem zde­cy­do­wa­nie prze­ciw­ko orga­ni­za­cji warsz­ta­tów jako dodat­ku do festi­wa­lu por­to­we­go – edy­cja warsz­ta­tów z kwiet­nia 2003 wzbu­dzi­ła we mnie naj­mniej entu­zja­zmu. Być może plu­sem takiej orga­ni­za­cji była więk­sza licz­ba wykła­dow­ców, ale z dru­giej stro­ny – chy­ba każ­dy czuł się tyl­ko „dodat­kiem”.