debaty / wydarzenia i inicjatywy

Warsztaty literackie

Mariusz Polakowski

Głos Mariusza Polakowskiego w debacie "6. edycja Warsztatów literackich".

strona debaty

6. edycja Warsztatów literackich

Gdy­bym miał w dwóch sło­wach powie­dzieć, co dają warsz­ta­ty poetyc­kie, rzekł­bym: podróż i spo­tka­nie. Wyda­rze­nia już same w sobie. Podob­nie zresz­tą jak bez­ruch i samot­ność.

W tym roku nie dotar­łem do zdro­ju Kudo­wy. Tym razem wygra­ła pro­za i dar­mo­wy pil­zne­rek na Mię­dzy­na­ro­do­wym Forum Przy­ja­ciół Dobre­go Woja­ka Szwej­ka w Sano­ku, któ­re odby­wa­ło się pra­wie w tym samym cza­sie. Byłem jed­nak na warsz­ta­tach w Koło­brze­gu, rok temu. Za mistrzów robi­li Jarniewicz&Sosnowski.

Nie ukry­wam, że poje­cha­łem tyleż dla nich, co dla wła­snej satys­fak­cji. Byłem pewien, że tomik, któ­ry wysła­łem Artu­ro­wi Bursz­cie kil­ka mie­się­cy wcze­śniej, tyl­ko dla­te­go nie jest jesz­cze w bursz­to­wej księ­gar­ni (a ja nie wykła­dam na podob­nych warsz­ta­tach), że Szef BL prze­czy­tał go w chwi­li złe­go nastro­ju lub, co gor­sza, dał do prze­czy­ta­nia jakie­muś igno­ran­to­wi. Jecha­łem z misją udo­wod­nie­nia wszyst­kim…

Przed warsz­ta­ta­mi nigdy nie spo­tka­łem żywe­go „mistrza”. Dotąd wybie­ra­łem sobie tyl­ko tych umar­łych. Łatwiej­szych we współ­ży­ciu, dużo powol­niej­szych. Po warsz­ta­tach zna­łem już nowe zna­cze­nie sło­wa „mistrz”, a więc – maj­ster, mistrz w fachu, pro­fe­sjo­na­li­sta. Oka­za­ło się, że w poezji zna­czy to mniej wię­cej tyle, co w budow­la­nej cie­siół­ce i mecha­ni­ce pre­cy­zyj­nej. Cho­dzi o to, żeby paso­wa­ło do sie­bie i dzia­ła­ło. W poezji – na czy­tel­ni­ka. Żeby tego doko­nać trze­ba choć tro­chę BYĆ mistrzem.

Cały piąt­ko­wy wie­czór zaję­ło nam dotar­cie do (wymu­szo­nej przez Jar­nie­wi­cza) praw­dy, że pisze­my po nic, bo nam się tak podo­ba, i nic niko­mu do tego. W póź­nych godzi­nach noc­nych docze­ka­łem się na kon­fe­sję u Sosnow­skie­go. Kil­ka zdań, któ­re powie­dział, war­tych było kasy wyda­nej na tę impre­zę. W sobo­tę Jar­nie­wicz czy­tał Basho i poetów z Wysp, Sosnow­ski póź­ne­go Iwasz­kie­wi­cza (zdzi­wie­ni?), my – sie­bie. A w nie­dzie­lę Bursz­ta wybi­jał nam z gło­wy (bez­myśl­ne) wyda­wa­nie tego, co napi­sze­my.

Zarzut: nie przy­je­cha­li (mam nadzie­ję…) naj­lep­si z naj­lep­szych adre­sa­tów prze­sy­łek do Biu­ra, tyl­ko ci, któ­rzy mie­li aku­rat parę gro­szy na podob­ne „bzdu­ry” jak nauka (?) pisa­nia wier­szy. No, ale to wła­ści­wie pre­ten­sja do oko­licz­no­ści, bo inny klucz nabo­ru trud­no sobie wyobra­zić. Poza tym: bała­gan przy kon­fe­sjo­na­łach, brak wspól­nych posił­ków, cho­ciaż­by jed­nej wspól­nej bie­sia­dy (tzn. odby­ła się, ale dzię­ki ini­cja­ty­wie oddol­nej, no i nie obję­ła wszyst­kich), za mało pisa­nia poezji, choć nie za dużo czy­ta­nia. Dowie­dzia­łem się za to, że nic nie wiem i pew­nie nie będę wie­dział dużo wię­cej. Że mam kochać język, to zna­czy kochać się z języ­kiem, a nie trak­to­wać go jak zwie­rzę trzy­ma­ne w nie­wo­li. Pozna­łem spo­so­by uni­ka­nia klisz i sztanc, któ­re gro­żą wier­szo­wi od momen­tu poczę­cia. Pozna­łem sztu­kę dystan­su, anty-egzal­ta­cji, całe to aktor­stwo poezji, kie­dy led­wo dostrze­gal­nym gestem, gry­ma­sem, niu­an­sem prze­ka­zu­je kata­stro­fę lub wnie­bo­wstą­pie­nie. Kon­kret­ne infor­ma­cje na temat mate­rii książ­ki jako pro­duk­tu, któ­ry­mi podzie­lił się z nami Szef Biu­ra Lite­rac­kie­go, były wie­dzą koniecz­ną dla zbyt nie­cier­pli­wych debiu­tan­tów.

W dro­dze do Koło­brze­gu (z Prusz­ko­wa) zaha­czy­łem o Płock i Toruń. Napi­sa­łem 2 chy­ba kiep­skie wier­sze. Po koło­brze­skich roz­mo­wach z Mr Sosnow­skim i Artu­rem Bursz­tą, Micha­łem Pro­chow­ni­kiem i Kubą Mikur­dą nie pisa­łem przez kil­ka mie­się­cy. Nauka nie pro­cen­tu­je od razu…

Podróż i spo­tka­nie. Wyjazd, prze­jazd, przy­jazd. Prze­mia­na boha­te­ra, trans­po­zy­cja tła. Sce­na­riusz opo­wie­ści, zakwas wier­sza. Start.