debaty / wydarzenia i inicjatywy

Wiersz i osobowość

Mateusz Kotwica

Głos Mateusza Kotwicy w debacie "Dobry wieczór".

strona debaty

Dobry wieczór

Muszę przy­znać, że jeśli cho­dzi o wie­czo­ry poetyc­kie, to jestem w tym tema­cie tra­dy­cjo­na­li­stą. Ich kla­sycz­na for­ma, zakła­da­ją­ca spo­tka­nie małej gru­py osób z poetą, sta­no­wi dla mnie nie­pod­wa­żal­ną pod­sta­wę. Wytwa­rza się wte­dy uni­kal­ny nastrój, któ­re­go nie da się nigdy wię­cej powtó­rzyć. Z tego powo­du każ­dy wie­czór poetyc­ki jest nie­po­rów­ny­wal­ny z żad­nym innym. Ponad­to, odpo­wie­dzial­no­ści za jego powo­dze­nie nie pono­si orga­ni­za­tor czy kto­kol­wiek inny – wszyst­ko zale­ży od zebra­nej publicz­no­ści oraz poety. Jeśli potra­fią oni wspól­nie stwo­rzyć atmos­fe­rę, wte­dy mamy do czy­nie­nia z uda­nym wyda­rze­niem.

Do tego w małej gru­pie uda­je się nawią­zać odpo­wied­nią rela­cję, jaka powin­na łączyć arty­stę z jego słu­cha­cza­mi – dla mnie spo­tka­nie z poetą i słu­cha­nie czy­ta­nych przez nie­go wier­szy zawie­ra w sobie nie­usu­wal­ną intym­ność zwią­za­ną z emo­cja­mi, jakie odczyt wywo­łu­je. Przy nie­wiel­kiej gru­pie, w któ­rej zazwy­czaj są wier­ni czy­tel­ni­cy dane­go auto­ra, dosko­na­le zna­ją­cy jego poezję, powsta­je prze­ko­na­nie, że wiersz jest czy­ta­ny bez­po­śred­nio dla mnie i do mnie – jako jed­nost­ki. I wła­śnie to odczu­cie jest naj­waż­niej­sze.

Pły­nie z tego wnio­sek, że bar­dzo wie­le zale­ży od poety i jego cha­rak­te­ru. Nie­któ­rzy twór­cy świet­nie radzą sobie z pro­wa­dze­niem publicz­no­ści przez całe spo­tka­nie. Czę­sto decy­du­ją o tym nie­znacz­ne deta­le, jak ton gło­su, mimi­ka czy poje­dyn­czy gest, a cza­sem cho­dzi po pro­stu o to, by nawią­zać dobry kon­takt z publicz­no­ścią – zawsze decy­du­je jed­nak cha­ry­zma poety, bo to na nim sku­pia się cała uwa­ga.

Oczy­wi­ście nie jestem prze­ciw­ni­kiem wzbo­ga­ca­nia wie­czo­rów poetyc­kich o aspek­ty teatral­ne czy muzycz­ne. Jed­nak nie mogą one domi­no­wać nad całym spo­tka­niem i zabie­rać tego, co w nim naj­waż­niej­sze – przy­jem­no­ści z obco­wa­nia z wier­szem. Daw­ko­wa­ne w odpo­wied­niej ilo­ści mogą pomóc w odbio­rze poezji, jed­nak kie­dy dzia­ła­nia oko­ło­li­te­rac­kie zaczy­na­ją się narzu­cać, wte­dy docho­dzi do roz­bież­no­ści pomię­dzy indy­wi­du­al­ną inter­pre­ta­cją każ­de­go słu­cha­cza, a tym, co pre­zen­tu­je się poprzez inne ele­men­ty.

Ze spo­tkań autor­skich, w któ­rych bra­łem udział, w pamię­ci szcze­gól­nie utkwi­ło mi jed­no – na samym począt­ku moje­go pozna­wa­nia współ­cze­snej poezji. Wier­sze czy­tał wte­dy Andrzej Sosnow­ski. Nie tyl­ko potra­fił swo­ją oso­bo­wo­ścią zapeł­nić całą prze­strzeń, ale wcią­gnął w to rów­nież publicz­ność – w trak­cie czy­ta­nia „Lau­tréa­mont mix” popro­sił, by wszy­scy razem z nim odczy­ty­wa­li „refren” zawar­ty w utwo­rze. Po tym nastą­pi­ło peł­ne poro­zu­mie­nie auto­ra i zgro­ma­dzo­nych czy­tel­ni­ków. Tak napraw­dę był to wyraz tego, że oso­by słu­cha­ją­ce rów­nież mają swój udział w pro­ce­sie inter­pre­ta­cji.

To autor powi­nien więc wyzna­czać wszel­kie ramy dla pre­zen­ta­cji swo­ich wier­szy. Jesz­cze lepiej, gdy burzy przed chwi­lą wyty­czo­ne gra­ni­ce na rzecz zaska­ki­wa­nia słu­cha­czy.