Wszystko co stałe, rozpływa się…
Jakub Skurtys
Głos Jakuba Skurtysa w debacie "Powiadacie, że chcecie rewolucji".
strona debaty
Powiadacie, że chcecie rewolucjiRewolucji raczej nie było – diagnozuje Adam Poprawa w tekście otwierającym debatę, a ja na taką diagnozę chętnie przystanę, jako historyk literatury, krytyk i jako uczestnik wydarzeń literackich ostatniego dziesięciolecia. Teza o tym, że polska poezja po roku 1989 ukonstytuowała się w przestrzeni Fortu/Portu/Biura w całej swojej innowacyjnej różnorodności, że powstała Instytucja w pewien sposób nowa, a jednak w żadnym razie nie zrywająca ciągłości, wydaje mi się uzasadniona, trafna i w pełni zrozumiała.
Zastanawia mnie raczej, dlaczego to właśnie owa „rewolucja w poezji” stała się dla krytyka chłopcem do bicia? Dlaczego skonstruowana jest z kilku wypowiedzi-klisz, które więcej mówią o nastroju lat 90., o historycznym już wyczekiwaniu wielkiej zmiany („apetycie na przemianę”), niż o samym Biurze Literackim i Portach w momencie, w którym akurat jesteśmy? Może stąd nasilenie „zabiegów autoimmunizacyjnych” na ostatnim Porcie (prócz tego, że był on Portem ostatnim w takiej formie), że ma się on dziś – w poczuciu organizatorów – raczej pięknie zestarzeć, stać się legendą, pokoleniowym wspomnieniem, niż być czymś, co chce jeszcze nosić w sobie jakąkolwiek chęć przemiany polskiej poezji? Wbrew temu, co twierdzi Poprawa, Port się jednak zestarzał, zestarzała się tak jego forma, jak i duch, któremu towarzyszy poczucie, że najnowsza poezja jest już gdzie indziej, nawet jeśli reprezentują ją wciąż ci sami poeci (a witalności np. Andrzejowi Sosnowskiemu odmówić nie sposób).
1. Baza
Poprawa trochę ironizuje, ale zarysowuje bardzo interesującą perspektywę dłuższego trwania. Przed kilkoma laty próbowaliśmy (z kilkoma jeszcze osobami, m.in. Pawłem Kaczmarskim i Martą Koronkiewicz) zrobić coś podobnego w ramach sesji naukowej „Nie zawsze fragment”, odnosząc najnowszą (najmłodszą) polską poezję do twórczości roczników 50. i 60. Wyszło koniec końców, że jednak „zawsze” i „tylko” fragment. Chyba tylko Poprawa zdołał wtedy klarownie i przekonująco wywieść najnowszą poezję od „Brulionu”, a „Brulion” od Nowej Fali, i chwała mu za to, chwała historyka literatury, który dysponuje oczytaniem i świetną pamięcią i potrafi zasadnie używać ich w działalności krytycznej.
Będę dalej używał pojęcia hegemonii w duchu Antonio Gramsciego, trochę na złość drwinie z „marksistowskiego myślenia baza-nadbudowa” w tekście Poprawy, bo jestem przekonany, że w dyskusji o poezji i jej zmianach baza (tzn. instytucjonalne, materialne zaplecze, sposoby dystrybucji, obiegi wydawnicze itd.) jest ważna, zwłaszcza w dyskusji o historii, dla której punktem węzłowym pozostaje pytanie o to, „co zmieniło się za sprawą lub pomimo Portu?”.
Początki działań Biura, a wcześniej Fortu, przypadły na okres zaniku centrali, a ich skutkiem był właściwie jej powrót (w zgodzie z głównymi tezami Przemysława Czaplińskiego ze słynnej książki Powrót centrali). Nie była to wprost centrala medialna, skupiona wokół kilku czasopism i nagród poetyckich (choć jednak na nich bazująca), ale wokół jednego właściwie wydawnictwa, które dziś powoli przywyknąć musi do istnienia alternatywnych, konkurencyjnych i równie prestiżowych miejsc publikacji. Możemy to oczywiście przedstawić w narracji odwrotnej: to Biuro zrezygnowało z promowania pewnych autorów, ograniczyło zasięg, bo wypełniło już swoją „misję”, a na jego miejscu mogły wreszcie powstać nowe inicjatywy. Tak czy tak, pierwsze dziesięć lat nowego milenium to okres absolutnej hegemonii Biura, które wchłania w siebie (lub wytwarza dzięki sobie, a pewnie jedno i drugie) najciekawszą, najważniejszą i najbardziej charakterystyczną poezję, zarówno „ojców” (Sommer, Świetlicki, Sosnowski, Dycki), jak i ich następców (z najbardziej niedocenioną, ale wpływową dykcją Honeta).
W pewnym momencie na spacyfikowanej scenie poetyckiej (i jest to raczej sprawa ostatnich pięciu lat) pojawiły się jednak ciekawe kontrpropozycje wydawnicze. Wokół osoby Marcina Świetlickiego ukonstytuowało się krakowskie EMG, odrodziło się (dorosło?) środowisko łódzkie, skupione wokół „Arterii” i tamtejszego SPP, wzmocnił się Staromiejski Dom Kultury w Warszawie, powstała Rozdzielczość Chleba w Lublinie, poznański WPBiCAK, szczecińska Forma, gnieźnieńskie Zeszyty Poetyckie, wrocławskie Warstwy oraz Fundacja im. T. Karpowicza, ważną instytucją okazał się Instytut Mikołowski. To z wydawnictw dla tzw. „młodych”, bo oczywiście mamy też a5 i Wydawnictwo Literackie, w których zawsze mogą liczyć na publikację Krynicki, Zagajewski, Hartwig, Kozioł czy Matywiecki (choć i w ich stronę Biuro robiło znaczące wycieczki), a być może również całe grono poetów bardziej klasycznie ustawiających sytuację komunikacyjną w wierszu. Coraz wyraźniej odznaczyły się na naszej poetyckiej mapie również festiwale: większe i mniejsze, które przerosły w ambicjach i możliwościach prezentacji poezji Forty/Porty, głównie dzięki otwartej formie i bardziej awanturniczemu charakterowi: Poznań Poetów, Manifestacje Poetyckie w Warszawie, Miasto Poezji w Lublinie, a nawet konkurencyjny, wrocławski Mikrofestiwal. Dywersyfikacja postępuje, choć efekt centrali jest nadal odczuwalny.
Nie należy jednak dziedzictwa Biura przekreślać. Możemy powiedzieć, że nastąpiło tu dialektyczne napięcie. Hegemonia Biura/Fortu/Portu doprowadziła w końcu do (jakże płodnego poetycko!) rozproszenia, do większej mobilizacji samych poetów (jako wydawców, animatorów) i do próby zbudowania alternatywnych, nowoczesnych obiegów. To będzie, miejmy nadzieję, dziedzictwo działań Burszty w ramach tzw. socjologii życia literackiego. Na fali ostatniego Portu słychać tu i ówdzie głosy, wypowiadane w dość apokaliptycznym tonie, że „za dwadzieścia lat nikt o tym wszystkim nie będzie pamiętał, zostanie za to garść dobrych tomików”. Z pewnością zostaną tomiki, ale zostanie też instytucjonalna baza, oparta na możliwości wyboru wydawnictwa zgodnie z własną przynależnością ideową i pokoleniową, wspierana lokalnymi ambicjami włodarzy miejskich, rozdających nagrody i stypendia dla połechtania własnej, mecenackiej fantazji. Na poezji się nie zarabia, a przynajmniej nie zarabiają sami poeci. Poezję się dotuje, aby mogła być pisana, czytana, wymieniana, dyskutowana, jako jedna z niszowych, ale wciąż ważnych praktyk w obrębie pola literackiego. Próba zbudowania wokół niej czegoś na kształt rynku, z rozwiniętym system reklamy, dystrybucji, identyfikacji marki i ochrony praw autorskich, wydaje mi się nie tyle błędna, co z gruntu nieetyczna, bo poezję z przestrzeni dobra wspólnego przenosi w przestrzeń fetyszyzmu towarowego.
2. Nadbudowa
Poprawa uważa, że podstawową formą kontaktu poety z publicznością jest czytanie na spotkaniu autorskim. Owszem, tak było i zapewne będzie, ale zauważmy, że forma tych spotkań zmieniała się przez lata i wciąż ulega zmianom, oraz – co bardziej zastanawiające – że nasza refleksja teoretyczna nad tą formą praktycznie nie istnieje. W tym sensie wszystkie kuriozalne, czasem zbyt teatralne (słynne smażenie naleśników przez Zadurę), czasem rzeczywiście wywrotowe (np. „Poeci u wód”), działania na relacji poeta-widz/słuchacz/czytelnik stworzyły alternatywę wobec czołobitnego lub ekstatycznego modelu, jaki ukonstytuował się jako dziedzictwo stanu wojennego. Model zmienia się dalej, podkopywany przez performatywne występy Kaczanowskiego, Kopyta i Góry, czy niemieszczące się w tej formie działania przedstawicieli Rozdzielczości Chleba. Formuła Fortu/Portu nie zestarzała się dlatego, że unieważniony został podstawowy model odbioru poezji: słuchanie wiersza, ale dlatego, że w ramach tego modelu nie potrafi zaproponować już nic więcej, bo a) wiele sama zmieniła i b) jest dziś Instytucją, funkcjonującą na mocy pewnych konwencji, których nie może już przekroczyć.
Nie będę tak ironiczny i dowcipny jak autor Kobyłki apokalipsy, nie mam lekkości jego pióra, czego szczerze żałuję. Ważniejsze wydaje mi się to, że poetycko (i krytycznie) dojrzewałem właśnie w czasie hegemonii Biura i na własnej skórze doświadczałem efektu centrali: pisałem dla niej teksty, uczyłem się pewnego sposobu myślenia o poezji i reprodukowałem język. Niezbyt długo, okazało się bowiem, że centrala wymaga mniej lub bardziej spolegliwego podejścia. Ale jednak to właśnie tomikom Biura zawdzięczam pierwsze lektury Podgórnik, Honeta, Majzla, a nawet Sommera i Wiedemanna, czytanych na ławce obok omawianego właśnie na ćwiczeniach z literatury Kochanowskiego lub Reja.
Czy Biuro stworzyło nowych krytyków, nowych poetów i nowych czytelników, sprawiając, że książki poetyckie stały się wreszcie powszechnie dostępne? Nie sądzę, bo głęboko wierzę, że nowi poeci, krytycy i czytelnicy „stwarzają się” sami w momencie, gdy pewnej tradycji mówią „nie” i stają się zdolni do własnych, autonomicznych wyborów. W tym sensie Fort/Port/Biuro kontynuowało barbarzyńską linię „Brulionu”, dokonując jej mariażu z „Nowym Nurtem” i poetami bardziej „akademickimi”, jak Gutorow, Sosnowski czy Jarniewicz. Z pewnością stworzyło jednak pewien kontekst instytucjonalny, który pozwolił tym „nowym”, „innym”, „współczesnym” uczestnikom debaty poetyckiej uzyskać „niepodległość głosu”, ze wszystkimi zaletami i wadami tego ruchu.
3. Nadbudówka (na marginesie)
Zastanawiam się mimochodem, w kogo wymierzony jest pamflet wrocławskiego krytyka: 1) w Dziennikarzy, którzy poezji nadal nie rozumieją i się w nią nie wsłuchują (przychodzą przecież z porządku infotainment i napędzają tylko popularność Andrzeja Franaszka), ale muszą odhaczyć odpowiedni słupek w dziale z kulturą, 2) w Wydawnictwo, które dokonuje kolejnych mitotwórczych zabiegów na własnym trupie, podtrzymując wrażenie (zwłaszcza poza Wrocławiem), że jego fantomowe ciało ma się całkiem dobrze, 3) czy też przeciw tym wszystkim, którzy od poezji rzeczywiście oczekują/oczekiwali rewolucyjności (tak w aspekcie politycznym, jak i poetyckim), choć to naiwny, paseistyczny i do znudzenia przerobiony trop modernizmu?
Revolution, wyśpiewane przez Johna Lennona (jednego z czołowych bojowników politycznych lat 60.) jako pewien głos rozsądku, po prawie sześćdziesięciu latach brzmi dość konserwatywnie, lękliwie i zachowawczo. „Będę z wami, jeśli przyniesiecie pokój, a nie przemoc” – a więc właściwie nie będę z wami, nie w centrum ruchu, który konstytuuje waszą tożsamość. Powiadacie, że chcecie rewolucji… wybrzmiewa tu – tzn. w pamflecie krytyka – cokolwiek reakcyjnie, ze wszystkimi niedobrymi skojarzeniami tego słowa. Wyklucza w pewnym sensie to wszystko, co ujmuje się dzisiaj w kategoriach „młodej poezji zaangażowanej”, jako pewnej wspólnoty postaw i inspiracji, od działań Rozdzielczości Chleba, przez niektóre tomiki łódzkie, po patronackie już figury Kopyta, Pietrek i Góry. Chciałbym zwrócić uwagę, że żaden z tych autorów nie wydał jeszcze (podkreślam – jeszcze – bo Góra jest blisko poematu Nie) własnego tomiku w Biurze, choć większość z nich była różnie w samo wydawnictwo zaangażowana (w poszczególne Połowy, spotkania, wybory wierszy itd.). Zwłaszcza Połowy, nawet jeśli w pewnej chwili przestały umożliwiać debiut w Biurze, w dziwny sposób kształtowały i namaszczały tych „młodych poetów”, którzy kilka lat później wydawali gdzie indziej ważne, ciekawe książki (Gawin, Bies, Elsner, Mirahina, Sadulski, Kulbacka, Szeremeta, Brewiński, Domagała-Jakuć, Jędrek, Taranek).
To oczywiście tylko przeczucia, wydaje mi się jednak, że pragnienie nowego, które w jakiś sposób ukonstytuowało instytucję Fortu/Portu, było czymś innym niż upupiona w tekście Poprawy „wola rewolucji”, która dziś zwraca się przeciwko tejże instytucji. Przeciwko autorytetowi Poety wystąpiła wtedy Wielka Ironistka, ośmieszająca wiarę w samą sytuację komunikacyjną wiersza, jako coś klarownego lub pochwytnego (bardziej paradygmatyczni byliby tu Sendecki i Foks niż Dycki, Świetlicki czy Sosnowski). Dziś to w tą Wielką Ironistkę, z obawy przed jej uproszczeniami, mierzy „żarliwość” najnowszych wierszy, próbuje ją zawiesić, obłaskawić lub wyminąć (co nie znaczy, że nie ma i takich, którzy przyjęli ją z całym dobrodziejstwem inwentarza). Port/Biuro jest w centrum tych przemian, w dwóch rolach równocześnie: jako ośrodek krystalizowania się „innej tradycji”, która doprowadziła do odzyskania dla naszej poezji np. awangardy (chyba głównie za sprawą Amerykanów) i jako ośrodek skrystalizowanych postaw, które coraz bardziej uwierały/uwierają jako „reprezentacja” tego, czym miałaby być poezja najnowsza. I w tym sensie zmieniło się całkiem sporo, bo Fort/Port/Biuro przestało być przestrzenią najbardziej atrakcyjną dla młodych, subwersywną i niepokorną, i raczej tej roli już nie odzyska (nie wiem nawet, czy zamierza). Tak na poziomie bazy, jak i nadbudowy, „wolny rynek marzeń” skompromitował się, emitując z siebie potwora Instytucji, przeciwko któremu powiedziano sporo negatywnych komentarzy. Jestem zdania, że dykcje poetyckie rozmawiają ze sobą na przestrzeni lat tym dynamiczniej, im więcej w nich anarchicznej siły, skłonnej przeciwstawić się narzuconym tradycjom. Biuru Literackiemu przypada ostatnio rola chłopca do bicia, co znaczy, że jego dziejowa „misja” trwa w najlepsze.
O AUTORZE
Jakub Skurtys
Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).