debaty / ankiety i podsumowania

Wynika? Co?

Bogusław Kierc

Głos Bogusława Kierca w debacie "Być poetą dzisiaj".

strona debaty

Być poetą dzisiaj

Oprócz rado­ści jest jesz­cze i satys­fak­cja, że wśród osób sta­no­wią­cych jury zna­la­zły się takie, któ­re nie tyl­ko uzna­ły ten tomik za wyjąt­ko­wo istot­ny (wśród innych waż­nych obja­wień pol­skiej lite­ra­tu­ry współ­cze­snej), ale zdo­ła­ły ponad­to swo­je uzna­nie uczy­nić mia­ro­daj­nym. Nagro­dy bowiem są w rów­nym (albo i wyż­szym) stop­niu świa­dec­twem wraż­li­wo­ści i kom­pe­ten­cji czy­tel­ni­czych tych, któ­rzy je przy­zna­ją oraz – co oczy­wi­ste – wyra­zem potwier­dze­nia spo­łecz­nej (by tak powie­dzieć) sku­tecz­no­ści dzie­ła. War­to­ści samej książ­ki ani nie powięk­sza­ją, ani nie zmniej­sza­ją. Przy­spa­rza­ją jej popu­lar­no­ści – nie mówiąc o innych gra­ty­fi­ka­cjach dla auto­ra. To cie­szy tak­że urze­czo­ne­go czy­tel­ni­ka, choć każe mu (rzecz jasna mówię o sobie) powścią­gać swo­ją egzal­ta­cję, by nie naru­szyć pro­por­cji wła­ści­wych same­mu wyda­rze­niu.

Kie­dy wiem, że książ­ki fun­da­men­tal­ne dla myśle­nia i jego pro­tu­be­ran­cji w pol­sz­czyź­nie, książ­ki abso­lut­nie ory­gi­nal­ne, jakich dotąd nie było – mówię o Sło­jach zadrzew­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza i o Led­wie mrok Andrze­ja Fal­kie­wi­cza – nie zdo­ła­ły uzy­skać choć­by kwa­li­fi­ka­cji do fina­łu, to wszel­kie za wyso­kie tem­pe­ra­tu­ry gro­żą­ce moje­mu entu­zja­zmo­wi od razu obni­żam i dalej cie­szę się fak­tem, że nagro­dzo­no Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go za ciche (!) arcy­dzie­ło mówie­nia (śpie­wa­nia) o pokrę­co­nych losach kon­kret­ne­go czło­wie­ka, kon­kret­nych miej­scach, kon­kret­nym cza­sie, kon­kret­nym języ­ku, sple­cio­nym w stru­mień, któ­ry zda­je się prze­pły­wać przez (tak­że) moje ist­nie­nie. Co z tego wyni­ka? Dla mnie – wię­cej życia. Albo – bar­dziej życia. Nie podzie­lam opi­nii Woj­cie­cha Kuczo­ka – to chy­ba widać po prze­czy­ta­niu tych paru zdań wyżej. Z moich dotych­cza­so­wych doświad­czeń – od chwi­li, kie­dy zaczą­łem pozna­wać mowę – wyni­ka pro­ste spo­strze­że­nie: nie spo­tka­łem czło­wie­ka, któ­ry by mówił pro­zą.

W żywej mowie takie zja­wi­sko jak pro­za nie ist­nie­je. Zapis od lewej do pra­wej rów­no – nie jest obra­zem mówie­nia ani myśle­nia. Wiersz – jest. Bo wszy­scy mówi­my wier­szem, choć nie­ko­niecz­nie poezją. A jed­nak każ­de mówie­nie moż­na tak usły­szeć, że się ujaw­ni poezja – jak w rewe­la­cyj­nych zapi­sach Bia­ło­szew­skie­go, Miło­będz­kiej, czy wła­śnie Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go. Przy­pusz­czam, że ten fakt „fizjo­lo­gicz­ny” (orga­nicz­ne­go poro­zu­mie­wa­nia się i wyra­ża­nia wier­szem) natu­ral­nie przy­swa­ja sobie fak­ty „filo­lo­gicz­ne” i prze­mie­nia je w suro­wiec nie­zbęd­ny dla życia. Naj­bar­dziej kon­kret­nie. Prze­ko­nu­je mnie o tym codzien­na prak­ty­ka czy­tel­ni­cza, tak samo jak pisa­nie wier­szy. To, że chęt­niej pro­mo­wa­na jest pro­za, utrwa­li­ło się dzię­ki (podob­ne­mu do zda­nia Kuczo­ka o sypia­niu w bun­krze na przed­mie­ściach) wmó­wie­niu, że poezja jest czymś pery­fe­ryj­nym, a zara­zem – osten­ta­cyj­nie sztucz­nym.

Gdy­by ina­czej zaj­mo­wa­no się poezją już na począt­ku, w szko­le, gdy­by uda­ło się nie zasy­py­wać natu­ral­nej prze­łę­czy mię­dzy dzie­cię­cym „wier­szy­ko­wa­niem” a póź­niej­szym roz­po­zna­niem cze­goś podob­ne­go u poetów z pod­ręcz­ni­ka; ina­czej: gdy­by deli­kat­niej pro­wa­dzo­no edu­ka­cję lite­rac­ką, kto wie – może by się zmie­nił tro­chę kie­ru­nek wia­tru… Autor wier­szy­ka „Bo mię mat­ka moja miła na sło­wi­ka uro­dzi­ła” był cał­kiem bli­ski swo­je­mu dzie­się­cio­let­nie­mu czy­tel­ni­ko­wi, któ­ry czte­ry lata wcze­śniej napi­sał taką strof­kę: „Pły­ną chmury/ poprzez lasy i góry,/ poprzez wąskie ścieżynki,/ gdzie się bawią dziew­czyn­ki”. Dla mnie, dzie­się­cio­lat­ka, któ­ry z wła­snej woli zaczy­ty­wał się w Sło­wac­kim, nie było nicze­go, co by razi­ło sztucz­no­ścią. Bo nikt tej jego – niby sztucz­no­ści – mi wcze­śniej nie wmó­wił.

Owszem, swo­je pierw­sze, miło­sne unie­sie­nia smar­ka­cza pró­bo­wa­łem wyra­żać wier­szem. Bo tak mi to w środ­ku mówi­ło, bul­go­ta­ło. Od tam­te­go cza­su skłon­ny był­bym uwa­żać edu­ka­cję poetyc­ką za ukry­tą część edu­ka­cji sek­su­al­nej (kul­tu­ry sek­su­al­nej – w jej wymia­rach ducho­wych i racjo­nal­no-zmy­sło­wych). Prze­cież wszyst­kie wiel­kie księ­gi, któ­re usta­no­wi­ły for­mat nasze­go ludz­kie­go byto­wa­nia, od Gil­ga­me­sza po Biblię – to poezja. Do prak­tycz­ne­go sto­so­wa­nia. Pogo­to­wie poetyc­kie. No wła­śnie! War­to powo­li zmie­niać powszech­ne prze­ko­na­nie o nie­prak­tycz­no­ści poezji. Tym – nie mam wąt­pli­wo­ści – zaj­mu­je się w naj­szer­szym zna­cze­niu (i jak się oka­zu­je – sku­tecz­nie!) Biu­ro Lite­rac­kie. Nie silę się na pane­gi­ryk. Widzę poli­czal­ne (i nie­po­li­czal­ne) fak­ty.