debaty / ankiety i podsumowania

Wyrastanie z wielogłosu

Paweł Kaczmarski

Głos Pawła Kaczmarskiego w debacie „Formy zaangażowania”, towarzyszącej premierze antologii Zebrało się śliny, która ukaże się niebawem w Biurze Literackim.

strona debaty

Formy zaangażowania

Wni­kli­we for­mal­ne ana­li­zy wier­sza mają w pol­skiej kry­ty­ce lite­rac­kiej sta­tus dość zaska­ku­ją­cy. Skru­pu­lat­ne śle­dze­nie i opi­sy­wa­nie akcen­tów, metrum, figur i struk­tur ryt­micz­nych jest z jed­nej stro­ny domyśl­nie dowar­to­ścio­wy­wa­ne, doce­nia­ne przez współ­kry­ty­ków – wpi­sa­ne choć­by w kon­fe­ren­cyj­ny refe­rat wzbu­dza zacie­ka­wie­nie i rodzaj sub­tel­ne­go podzi­wu zare­zer­wo­wa­ne­go dla filo­lo­gicz­nej rze­tel­no­ści – ale jest też trak­to­wa­ne jako zupeł­nie opcjo­nal­ny tryb lek­tu­ry, któ­ry nie pro­wo­ku­je raczej dys­ku­sji czy spo­ru. Kiwa­my z uzna­niem gło­wa­mi, ale na tym nasze komu­ni­ka­cyj­ne inte­rak­cje się koń­czą. Jestem w sta­nie wska­zać poje­dyn­czych kry­ty­ków, któ­rzy ana­li­zy for­mal­ne trak­tu­ją jako jed­no z pod­sta­wo­wych narzę­dzi kry­tycz­no­li­te­rac­kiej lek­tu­ry (do gło­wy przy­cho­dzą choć­by Joan­na Orska i Jerzy Jar­nie­wicz, z młod­sze­go poko­le­nia – Mar­ta Koron­kie­wicz czy Inez Okul­ska; prze­pra­szam, rzecz jasna, pomi­nię­tych – tezę o zasad­ni­czo krót­kiej liście pod­trzy­mu­ję).

Wyda­je się to podwój­nie zaska­ku­ją­ce, gdy zauwa­ży się, jak wiel­ką wagę kry­ty­cy poezji przy­kła­da­ją nadal do osob­no­ści poezji jako pola, dzie­dzi­ny czy medium. I cho­ciaż nikt chy­ba nie bro­ni już kate­go­rii „lite­rac­ko­ści” w jej arche­ty­picz­nej, czy­stej posta­ci – nikt nie bro­ni poezji jako kró­lo­wej sztuk, ezo­te­rycz­nej mądro­ści „dla wta­jem­ni­czo­nych” – to przed­mio­tem namy­słu nie­mal każ­dej wyda­nej w ostat­nich latach kry­tycz­no­li­te­rac­kiej książ­ki o poezji jest poezja wła­śnie – jako coś mimo wszyst­ko osob­ne­go. „Led­wo” osob­ne­go, „wąt­pli­wie” osob­ne­go, „nomi­nal­nie” osob­ne­go, „enig­ma­tycz­nie” osob­ne­go, ale – osob­ne­go. Na pal­cach jed­nej ręki mogę poli­czyć takie książ­ko­we kry­tycz­no-poetyc­kie publi­ka­cje, któ­re dekla­ra­tyw­nie – w punk­cie wyj­ścia – chcia­ły­by powie­dzieć coś o „świe­cie w ogó­le”, a nie kon­kret­nie o „poezji” (wśród chlub­nych wyjąt­ków umie­ścił­bym Świat nie sca­lo­ny Kac­pra Bart­cza­ka). Owszem, przy­naj­mniej kil­ka istot­nych pro­jek­tów kry­tycz­no­li­te­rac­kich sta­wia w punk­cie wyj­ścia pro­blem rela­cji poezji do innych dzie­dzin – celem jest dla nich jed­nak nadal okre­śle­nie roli poezji w naszki­co­wa­nej sytu­acji komu­ni­ka­cyj­nej, dopie­ro zaś pośred­nio – zro­zu­mie­nie samej tej sytu­acji [1].

Ten dziw­ny stan rze­czy obja­wił mi się szcze­gól­nie moc­no, gdy recen­zo­wa­łem ostat­nio feno­me­nal­ną książ­kę Arka­diu­sza Żychliń­skie­go – wyda­ne już dwa lata temu Labo­ra­to­rium antro­po­fik­cji. Żychliń­ski – teo­re­tyk i kry­tyk lite­ra­tu­ry, co wię­cej: filo­log, do mia­na filo­lo­ga się przy­zna­ją­cy – napi­sał genial­ną książ­kę, któ­ra nie tyle kwe­stio­nu­je pew­ne głę­bo­ko zako­rze­nio­ne mecha­ni­zmy podzia­łu dys­cy­pli­nar­ne­go, co zwy­czaj­nie je zby­wa (z wiel­kim tak­tem i sty­li­stycz­nym wdzię­kiem). Książ­ka Żychliń­skie­go chce mówić przede wszyst­kim o fik­cjach w róż­nych posta­ciach, for­mach, mediach – a że fik­cjom Żychliń­ski przy­pi­su­je fun­da­men­tal­ną ewo­lu­cyj­ną rolę, to już w punk­cie wyj­ścia pisze nie tyle o „lite­ra­tu­rze”, co o fun­da­men­tach ludz­kie­go doświad­cze­nia i kon­dy­cji „czło­wie­ka współ­cze­sne­go”; jego lek­tu­ry są świa­do­mie inte­re­sow­ne. Na tak odważ­ne gesty w obrę­bie nasze­go oko­ło­li­te­rac­kie­go pola stać nie­wie­lu – a w niszy, jaką jest dys­ku­sja o współ­cze­snej poezji, pra­wie niko­go.

Jeśli tak bar­dzo przy­wią­za­ni jeste­śmy do osob­no­ści poezji – do „for­my poetyc­kiej” w jej sze­ro­kim, ogól­nym rozu­mie­niu – to skąd to nasze dziw­ne podej­ście do for­my kon­kret­nej, do skru­pu­lat­ne­go roz­wa­ża­nia rymów, ryt­mów, brzmień? Dla­cze­go trak­tu­je­my ją jako nad­da­tek bądź (god­ny pochwa­ły) doda­tek, opcjo­nal­ną bły­skot­kę albo koniecz­ną egzem­pli­fi­ka­cję, rze­mieśl­ni­czy popis, ale osta­tecz­nie – cie­ka­wost­kę? Nasze podej­ście do lek­tu­ry sku­pio­nej na for­mie wyglą­da nie­co podob­nie do tego, jak wie­lu mię­so­żer­ców (włącz­nie z – przy­zna­ję – niżej pod­pi­sa­nym) trak­tu­je wege­ta­ria­nizm: wart doce­nie­nia, moral­nie słusz­ny wysi­łek, ba, akt hero­izmu, do któ­re­go jed­nak (jako „więk­szość popu­la­cji”) dokła­dać się w naj­bliż­szym cza­sie nie będzie­my.

Wyja­śnie­nie może być oczy­wi­ście, nazwij­my to, logi­stycz­ne – for­mal­ne ana­li­zy zaj­mu­ją dużo miej­sca na papie­rze i w kon­fe­ren­cyj­nej wypo­wie­dzi, wyma­ga­ją wie­lo­krot­ne­go przy­wo­ły­wa­nia tych samych cyta­tów, są też dość mozol­ne w przy­go­to­wa­niu i zapi­sie; a do tego kry­ty­ka lite­rac­ka, wraz z cały­mi bada­nia­mi lite­rac­ki­mi prze­ży­wa­ją­ca rze­ko­mo nadal kry­zys legi­ty­ma­cji, szu­ka try­bów wypo­wie­dzi bar­dziej przy­stęp­nych, prost­szych, nie­wy­ma­ga­ją­cych „wie­dzy facho­wej” do ich zro­zu­mie­nia. To jed­no wytłu­ma­cze­nie. Wyda­je się jed­nak, że w kwe­stii for­my moż­na mówić o głęb­szym pro­ble­mie, któ­ry naj­kró­cej zdia­gno­zo­wał­bym tak: kry­ty­ka przy­zwy­cza­jo­na jest dziś do postrze­ga­nia świa­ta raczej jako podzie­lo­ne­go niż połą­czo­ne­go. Stąd przy­wią­za­nie do zaj­mo­wa­nia się (choć­by dekla­ra­tyw­nie) tym, co „poetyc­kie” – tym, co kon­sty­tu­uje „poezję” jako osob­ny byt (wcho­dzą­cy w rela­cję z inny­mi dzie­dzi­na­mi, pola­mi, ale jed­nak domyśl­nie osob­ny); i stąd też sub­tel­na, nie do koń­ca uświa­do­mio­na awer­sja do for­my, któ­rej zdol­ność łącze­nia jest (wbrew pew­nym intu­icyj­nym prze­ko­na­niom) sil­niej­sza niż dąż­ność do two­rze­nia podzia­łów i ogra­ni­czeń. Ale po kolei.

***

Dobry przy­kład „awer­sji do for­my” dał kil­ka dni temu Piotr Śli­wiń­ski w wywia­dzie dla „Gaze­ty Wybor­czej”:

Mia­łem w liceum wykład o poezji, nauczy­ciel­ka potem powie­dzia­ła: „Jestem roz­cza­ro­wa­na, pan mówił o emo­cjach, a prze­cież trze­ba poli­czyć syla­by”. Nie rozu­miem, dla­cze­go trze­ba liczyć z nasto­lat­ka­mi syla­by?!

No wła­śnie: emo­cje, nastro­je, prze­ży­cia, doświad­cze­nia; o tym chce pisać dziś kry­tyk (przy­naj­mniej z poko­le­nia Śli­wiń­skie­go). I słusz­nie! Ale w tej swo­jej chę­ci two­rzy dziw­ne opo­zy­cje: czy w syla­bach, w zgło­skach (rów­nież liczo­nych), rymach (rów­nież porów­ny­wa­nych), ali­te­ra­cjach (rów­nież wyja­śnia­nych), gatun­kach (rów­nież uczo­nych) nie ma cze­goś waż­ne­go dla „emo­cji” i „doświad­czeń” kon­tak­tu z poezją? Czy „mądrość naro­du”, kry­tycz­ny sto­su­nek do języka/rzeczywistości, etc., nie mogą wyni­kać wprost z tego licze­nia sylab?

Nie cho­dzi jed­nak o to, że Śli­wiń­ski w ogó­le for­my poetyc­kiej nie lubi – raczej o głę­biej zako­rze­nio­ny (i dzie­lo­ny przez Śli­wiń­skie­go z wie­lo­ma inny­mi kry­ty­ka­mi) odruch sta­łe­go oddzie­la­nia „wła­ści­wej” poezji, jej wyobra­żo­nej „dome­ny” od tego, co w jakimś sen­sie „poza” czy „zewnętrz­ne”. Nie bez powo­du dla kry­ty­ki ostat­nich 25 lat tak waż­ny jest pro­blem refe­ren­cjal­no­ści języ­ka – tego, w jaki spo­sób lite­ra­tu­ra ma się do tego, co „poza­li­te­rac­kie”, tekst – do tego, co „poza­tek­sto­we”, „język” – do tego, co „poza­ję­zy­ko­we”.

***

W wywia­dzie dla „Wybor­czej” mamy więc poezję naprze­ciw for­my. Ale pod­czas dys­ku­sji z udzia­łem Śli­wiń­skie­go, jaka sto­czy­ła się w maju zeszłe­go roku przy oka­zji poznań­skiej kon­fe­ren­cji „Nie­zna­ni obec­ni” (poświę­co­nej mło­dej poezji) – jed­nej z naj­cie­kaw­szych publicz­nych roz­mów o wier­szach, w jakich ostat­nio bra­łem udział – wyj­ścio­wa opo­zy­cja była inna. Spró­bu­ję bar­dzo krót­ko stre­ścić jej prze­bieg. Zaczę­ło się od Macie­ja Taran­ka, auto­ra uda­ne­go debiu­tu z 2013, któ­ry dekla­ru­je wprost pewien poli­tycz­ny angaż. Teza Śli­wiń­skie­go była taka, że Tara­nek jest dobrym poetą, bo pisze dobre wier­sze, któ­re przy tym poli­tycz­ne. Kontr-teza (bro­nio­na prze­ze mnie i kil­ko­ro innych mło­dych kry­ty­ków) była taka, że poli­tycz­ność wier­szy Taran­ka jest jed­ną z rze­czy, któ­ra powo­du­je, że są dobre. Śli­wiń­ski zda­wał się zga­dzać z nami aż do momen­tu osta­tecz­nej kon­klu­zji – jak­by­śmy byli w sta­nie poro­zu­mieć się co do tego, że zaan­ga­żo­wa­nie poety nie reali­zu­je się tyl­ko w tema­cie wier­sza, jest z nim głę­biej sple­cio­ne, ale na pew­nym zupeł­nie fun­da­men­tal­nym, rdzen­nym pozio­mie umie­jęt­ność napi­sa­nia „dobre­go” wier­sza była dla Śli­wiń­skie­go czymś osob­nym od pre­dy­lek­cji do pisa­nia wier­szy „poli­tycz­nych” – ist­nia­ła jako oddziel­na kate­go­ria czy oddziel­ne zja­wi­sko.

Autor Świa­ta na brud­no wyar­ty­ku­ło­wał opo­zy­cję, któ­ra w dys­ku­sjach o poezji powra­ca czę­sto, cho­ciaż czę­ściej w obie­gu mówio­nym – na kon­fe­ren­cjach, spo­tka­niach autor­skich, pod­czas uni­wer­sy­tec­kich zajęć – niż w deba­tach na papie­rze. Z jed­nej stro­ny – poetyc­ka czy języ­ko­wa bie­głość, wiersz „jako wiersz”, spraw­ność for­my (rozu­mia­nej znów sze­ro­ko – jako „for­my poetyc­kiej”); z dru­giej stro­ny – poli­tycz­ny temat, per­for­ma­tyw­ne „zaan­ga­żo­wa­nie”, pewien seman­tycz­ny nad­da­tek, któ­ry jest zawsze czymś tro­chę obcym – któ­re­go domyśl­nie w poezji nie ma, cho­ciaż może w niej być.

***

Zaznacz­my jesz­cze wyraź­niej – kry­ty­ka, któ­ra podzie­la intu­icje Śli­wiń­skie­go (wiersz zaan­ga­żo­wa­ny jest dobry pomi­mo swo­je­go zaan­ga­żo­wa­nia, obok swo­jej poli­tycz­no­ści) nie ma zwy­kle pro­ble­mu z dostrze­że­niem, że wiersz doty­ka poli­tycz­nych czy spo­łecz­nych kwe­stii, co wię­cej – zda­rza jej się doce­nić i dowar­to­ścio­wać jego poli­tycz­ność, a wobec wie­lu auto­rów „zaan­ga­żo­wa­nych” oka­zu­je jaw­ny entu­zjazm. Jej postrze­ga­nie poli­tycz­no­ści jako cze­goś osob­ne­go czy nad­da­ne­go potra­fi, cokol­wiek para­dok­sal­nie, ten entu­zjazm wzmoc­nić – jeśli poli­tycz­ność lite­ra­tu­ry koja­rzy­my na wstę­pie z jakimś rodza­jem instru­men­ta­li­za­cji, agit­ki, ubez­wła­sno­wol­nie­nia wier­sza, to dobry wiersz zaan­ga­żo­wa­ny będzie­my widzieć jako rodzaj popi­su, dowód wyjąt­ko­wej bie­gło­ści: autor nie­ja­ko rzu­cił sobie wyzwa­nie, decy­du­jąc się „zaha­czyć” o poli­ty­kę, i temu wyzwa­niu spro­stał.

Żeby nie opie­rać się wyłącz­nie na try­bie kry­ty­ki mówio­nej (wywiad, dys­ku­sja kon­fe­ren­cyj­na), się­gnij­my do jed­ne­go z naj­bar­dziej wpły­wo­wych tek­stów Śli­wiń­skie­go – cen­tral­ne­go, jak sądzę, dla jego ostat­niej książ­ki szki­cu Poli­tycz­na, nie­par­tyj­na [2].

Zasad­ni­cze tezy szki­cu są dobrze zna­ne (jeśli nie z nie­go same­go, to z innych wypo­wie­dzi auto­ra): w Pol­sce lite­ra­tu­ra jest „domyśl­nie” czę­ścią deba­ty publicz­nej, więc naj­cie­kaw­sze jest to, co pod­wa­ża jej „słu­żeb­ną” rolę [3]; zaan­ga­żo­wa­nie powin­no reali­zo­wać się w pod­wa­ża­niu „zde­fi­nio­wa­nych dys­kur­sów”; poli­tycz­na moc lite­ra­tu­ry naj­cie­ka­wiej reali­zu­je się w „odpie­ra­niu poli­ty­ki”; ta moc jest „ako­lek­tyw­na” i dowar­to­ścio­wu­ją­ca indy­wi­du­al­ność – to „wła­dza uwal­nia­nia jed­nost­ki spod wła­dzy kon­tek­stu”.

Co naj­bar­dziej zaska­ku­je jed­nak w Poli­tycz­nej, nie­par­tyj­nej, gdy czy­ta się ją z inte­re­su­ją­cej mnie per­spek­ty­wy, to to, jak szyb­ko Śli­wiń­ski usta­wia „poezję” i „poli­tycz­ność” jako dwie osob­ne dzie­dzi­ny, dwie siły pozo­sta­ją­ce w napię­ciu. Już na pod­sta­wie dru­giej stro­ny szki­cu jeste­śmy w sta­nie stwo­rzyć kil­ka­na­ście poję­cio­wych opo­zy­cji zawie­ra­ją­cych sło­wo „poli­tycz­ność”: poli­tycz­ność a „pry­wat­ność, codzien­ność, psy­cho­lo­gizm, este­tyzm, dan­dyzm, zauro­cze­nie sztu­ką, odda­nie pięk­nu”; „bez­in­te­re­sow­ność”; „sytu­acje z pozo­ru indy­fe­rent­ne”; „język”; „róż­ni­ce mię­dzy utwo­ra­mi”; „róż­ni­ce arty­stycz­ne”. Rzecz nie w tym, któ­re róż­ni­ce Śli­wiń­ski uwa­ża za wia­ry­god­ne czy war­te pod­trzy­ma­nia, a w tym, że domyśl­nie, w punk­cie wyj­ścia, przed całym wywo­dem poli­tycz­ność ist­nie­je w opo­zy­cji, w odróż­nie­niu czy w osob­no­ści wobec kil­ku­na­stu innych zna­czą­cych kate­go­rii. Osta­tecz­nie nawet spo­strze­że­nie, że w pew­nym („pasyw­nym”, zob. przy­pis wyżej) sen­sie poezja zawsze jest poli­tycz­na, przy­cho­dzi jako nie­oczy­wi­sty punkt doj­ścia – jako nie­ocze­ki­wa­ne połą­cze­nie poli­ty­ki i poezji po wyj­ścio­wym podzia­le.

***

Wróć­my do kło­po­tli­we­go sta­tu­su for­mal­nych ana­liz czy lek­tur przy­wią­za­nych do for­my. Odbi­ja­ją one tro­chę kło­pot z samym poję­ciem for­my: lubi­my kate­go­rię „for­my poetyc­kiej”, gdy ozna­cza warsz­ta­to­wą bie­głość, języ­ko­wą spraw­ność, lite­rac­kie wyro­bie­nie – inny­mi sło­wy, gdy sta­no­wi synek­do­chę „poezji wła­ści­wej”, „poezji w ogó­le”. Nie lubi­my jed­nak „licze­nia sylab”. Zapy­taj­my ponow­nie: dla­cze­go?

Odpo­wie­dzi moż­na szu­kać w mobil­no­ści for­my – jej poten­cja­le do łącze­nia i prze­ni­ka­nia róż­nych obsza­rów życia, zarów­no na jego mikro‑, jak i makro­po­zio­mach. Opie­ram się tu przede wszyst­kim na reflek­sji Caro­li­ne Levi­ne z gło­śne­go Forms [4]; naj­ogól­niej rzecz bio­rąc cho­dzi o to, w jaki spo­sób te same for­my poja­wia­ją się jako istot­ne dla orga­ni­za­cji codzien­ne­go życia, rela­cji wspól­no­to­wych, etc. w pozor­nie bar­dzo odle­głych (cza­so­wo, prze­strzen­nie, logicz­nie) sytu­acjach – w spo­sób, któ­re­go nie da się wyja­śnić pro­stym cią­giem przy­czy­no­wym czy histo­rycz­ną (ety­mo­lo­gicz­ną, arche­olo­gicz­no-poję­cio­wą) ana­li­zą. Levi­ne śle­dzi for­my fun­da­men­tal­ne i dość ogól­ne czy abs­trak­cyj­ne – „całość”, „rytm”, „hie­rar­chię”, „sieć” – tym nie­mniej poka­zu­je waż­ny mecha­nizm funk­cjo­no­wa­nia for­my w ogó­le: jej nie­uchwyt­ność na grun­cie jed­nej dzie­dzi­ny. Inny­mi sło­wy, autor­ka zwra­ca uwa­gę na to, że kon­kret­ne for­my nie „przy­na­le­żą” do jed­ne­go obsza­ru życia – poli­ty­ki, lite­ra­tu­ry, sztu­ki, etc.; zawsze zwró­co­ne są do innych, naj­od­le­glej­szych nawet dzie­dzin i sytu­acji. For­ma „cało­ści” może orga­ni­zo­wać zarów­no życie zakon­ne, jak i opo­wia­da­nie czy dzie­więt­na­sto­wiecz­ną bry­tyj­ską kon­cep­cję „social body” [5].

To samo spo­strze­że­nie doty­czyć może wie­lu form bar­dziej szcze­gó­ło­wych i tra­dy­cyj­nie przy­wią­za­nych do spe­cja­li­stycz­nej dzie­dzi­ny. Na grunt poeto­lo­gicz­ny moż­na prze­nieść spo­strze­że­nia Levi­ne w dość kon­kret­ny spo­sób: to, co trak­tu­je­my jako „tra­dy­cyj­ne” poetyc­kie for­my, trze­ba być może tłu­ma­czyć języ­ko­wy­mi sche­ma­ta­mi i nawy­ka­mi wybie­ga­ją­cy­mi dale­ko poza pole kry­tycz­no­li­te­rac­kiej bądź histo­rycz­no­li­te­rac­kiej lek­tu­ry (odwo­łu­jąc się nie tyl­ko do muzy­ki czy sztuk wizu­al­nych, ale rów­nież kul­tu­ry mediów spo­łecz­no­ścio­wych, badań nad mia­stem, etc.). Inny­mi sło­wy – to, co domyśl­nie naj­bar­dziej „poetyc­kie”, może nagle oka­zać się kom­plet­nie „nie­po­etyc­kie”.

Szkol­na sce­na naszki­co­wa­na przez Śli­wiń­skie­go może być teraz widzia­na, nie­co wbrew intu­icji, nie jako świa­dec­two tego, że kry­tyk chce „uprzy­stęp­nić”, „przy­bli­żyć” poezję odbior­cy, ale – prze­ciw­nie – jako wyraz oba­wy przed tym, że poezja mogła­by prze­stać być czymś wyjąt­ko­wym i osob­nym. Gdy pochy­la­my się nad for­mą wier­sza – nad kon­kret­ną for­mą, nad jej ali­te­ra­cja­mi, prze­rzut­nia­mi, juk­sta­po­zy­cja­mi, wyli­cze­nia­mi, etc. – odkryć może­my, że to, co wyda­wa­ło nam się inhe­rent­nie poetyc­kie, tak napraw­dę „nale­ży” do szer­szych sił i szer­sze­go porząd­ku. Nie­trud­no zna­leźć przy­kła­dy: może oka­zać się, że dla doce­nie­nia roli wyli­cze­nia trze­ba pochy­lić się nad tym, jak powsta­ją dziś listy zaku­pów i listy prze­bo­jów; dla zro­zu­mie­nia obse­syj­nych powtó­rzeń u Doma­ga­ły-Jaku­cia i Puł­ki trze­ba poroz­ma­wiać o schi­zo­fre­nii; dla opi­sa­nia roli egzal­to­wa­ne­go pod­mio­tu w wier­szach Kopy­ta musi­my odwo­łać się do kul­tu­ro­wych źró­deł tego, czym jest beat; a dla pogłę­bio­nej lek­tu­ry kolej­nych „wstę­pu­ją­cych” auto­rów – dys­ku­to­wać nie ogól­nie o „obie­gu inter­ne­to­wym” i „nowych mediach”, ale o kon­kret­nych pro­ble­mach inte­rak­cji w Sie­ci.

Taka zaś for­ma, któ­ra jest w oczy­wi­sty spo­sób zabar­wio­na poli­tycz­ny­mi prze­ko­na­nia­mi – gdzie zabie­gi for­mal­ne wyra­ża­ją i współ­two­rzą głę­bo­ko zako­rze­nio­ne poli­tycz­ne poglą­dy, intu­icje, myśli – jest nie­wy­god­na podwój­nie. Nagle oka­zu­je się bowiem, że to, co w oczy­wi­sty spo­sób przy­na­leż­ne poezji – jeśli nie „naj­bar­dziej poetyc­kie”, to w jakimś sen­sie „domyśl­nie poetyc­kie” – nie tyl­ko wymy­ka nam się z rąk, ale jesz­cze flir­tu­je z siłą, któ­ra w domyśl­ny spo­sób do poezji nie przy­na­le­ży – jeśli nie jest „naj­mniej poetyc­ka”, to z pew­no­ścią przy­naj­mniej „zewnętrz­na”. Kon­kret­ne for­my są podej­rza­ne, bo wychy­la­ją się na zewnątrz; for­my, któ­re wikła­ją się poli­tycz­nie, są zewnętrz­ne podwój­nie.

***

Zało­że­nia dobre­go wier­sza zaan­ga­żo­wa­ne­go moż­na pod­su­mo­wać jed­nym zda­niem: poli­tycz­ność nale­ży domyśl­nie do poezji, bo jest nie­od­łącz­ną czę­ścią życia; wiersz, któ­ry od poli­tycz­no­ści ucie­ka, nie jest „bazo­wą” for­mą poezji, jej „stop­niem zero”, ale efek­tem (nie­wy­klu­czo­ne, że świa­do­me­go, celo­we­go, a nawet cie­ka­we­go) pomi­nię­cia pew­ne­go obsza­ru życia.

Ta teza w róż­nych waria­cjach i odmia­nach powra­ca na nie­zli­czo­nych spo­tka­niach autor­skich, gdy „zaan­ga­żo­wa­ni” poeci i poet­ki pyta­ni są o to – w pew­nym uprosz­cze­niu – dla­cze­go piszą tak, jak piszą. Ich podej­ście do poezji trak­tu­je się jako szcze­gól­ne, sta­no­wią­ce odchy­le­nie od wyobra­żo­nej nor­my, doda­ją­ce do wier­sza coś, cze­go domyśl­nie tam nie ma; ich głos trak­to­wa­ny jest jako opar­ty (znów) na seman­tycz­nym nad­dat­ku. Oni powta­rza­ją zaś w kół­ko: sto­sun­ki spo­łecz­ne, rela­cje wspól­no­to­we, poli­ty­ka – są nie­od­łącz­ną czę­ścią życia; są więc też domyśl­nie mate­ria­łem wier­sza, o ile poezja chce „mówić” o „życiu”. Poli­tycz­ność nie jest „zewnętrz­na” wobec wier­sza bar­dziej niż „egzy­sten­cjal­ność” czy „intym­ność”.

Taka per­spek­ty­wa pozwa­la myśleć o kon­kret­nych poli­tycz­nych poglą­dach jako głę­bo­ko uwew­nętrz­nio­nych przez wiersz. For­ma sta­je się i wyra­zem pew­ne­go ogól­niej­sze­go czy cało­ścio­we­go świa­to­po­glą­du – i czymś, co go współ­two­rzy. Przy­kła­dem niech będzie – by się­gnąć do tak zwa­ne­go kano­nu – Whit­ma­na rozu­mie­nie demo­kra­cji; i to, jak wpły­nę­ło ono na kon­struk­cję zdań poety, uprzy­wi­le­jo­wu­jąc enu­me­ra­cję (jako figu­rę natu­ral­nie demo­kra­tycz­ną) oraz zda­nia współ­rzęd­nie zło­żo­ne (jako two­rzą­ce ega­li­tar­ny, demo­kra­tycz­ny rytm nar­ra­cji). Czy powie­my, że Whit­man trak­to­wał poezję instru­men­tal­nie, że wyko­rzy­sty­wał ją dla poli­tycz­nych celów? Nie – bo demo­kra­cja nie była u nie­go czymś zewnętrz­nym wobec wier­sza, czymś poza­po­etyc­kim. Nie była ani „z tego”, ani „z tam­te­go” świa­ta, bo Whit­man widział wszę­dzie związ­ki, wspól­no­ty, komu­nie – jego świat nie był na wstę­pie podzie­lo­ny. Od naj­bar­dziej zna­nych poema­tów, jak Song of Myself i I Sing the Body Elec­tric, po wier­sze krót­sze, jak Eido­lons – Whit­man nie dzie­lił świa­ta (to jeden z powo­dów, dla któ­rych tak wiel­ką tra­ge­dią był dla nie­go roz­pad Unii).

***

Poja­wia­nie się w ostat­nich latach na sce­nie poetyc­kiej kolej­nych auto­rów, któ­rzy do poli­tycz­ne­go anga­żu przy­zna­ją się otwar­cie i na wstę­pie, powo­du­je, że nawet naj­bar­dziej nie­chęt­ni dyk­cjom „zaan­ga­żo­wa­nym” kry­ty­cy nie mogą igno­ro­wać poli­tycz­ne­go „prze­ka­zu” licz­nych wier­szy. Pod­trzy­my­wa­nie dycho­to­mii bie­gło­ści for­mal­nej i zaan­ga­żo­wa­nia (któ­re przez kry­ty­kę zafa­scy­no­wa­ną post­struk­tu­ra­li­zmem powin­no być już daw­no temu zde­ma­sko­wa­ne jako waria­cja na temat opo­zy­cji tre­ści i for­my, „języ­ka” i „prze­ka­zu”) jest dla nich rodza­jem tak­tycz­ne­go odwro­tu. Nie mogą igno­ro­wać już coraz wyraź­niej­szej obec­no­ści poli­ty­ki w wier­szu (po okre­sie, kie­dy wyra­ża­ła się ona mniej bez­po­śred­nio, a czę­sto była z tek­stów zwy­czaj­nie rugo­wa­na); decy­du­ją się więc wobec niej na gest uzna­nia – i nawet dowar­to­ścio­wa­nia – ale o tyle, o ile funk­cjo­no­wać będzie ona na pra­wach gościa, zewnę­trza, nad­dat­ku. Jeśli jed­nym z pod­sta­wo­wych narzę­dzi Spek­ta­klu jest, jak chcie­li Lefe­bvre i sytu­acjo­ni­ści, frag­men­ta­ry­za­cja i spe­cja­li­za­cja życia codzien­ne­go, to oca­le­nie bądź znie­sie­nie same­go podzia­łu – poli­tycz­no­ści jako osob­nej wobec poezji – jest staw­ką dużo istot­niej­szą niż to, czy licz­ba zaan­ga­żo­wa­nych auto­rów będzie rosnąć, etc.

***

Kry­ty­ka nie musi oczy­wi­ście się w powyż­szych kwe­stiach zga­dzać z poeta­mi. Może argu­men­to­wać, że poli­tycz­ność to na pew­nym pod­sta­wo­wym pozio­mie siła jeśli nie „obca” poezji, to przy­naj­mniej jej „nie­przy­na­leż­na” czy wobec niej „zewnętrz­na”; moż­na dowo­dzić tego zarów­no na grun­cie histo­rii lite­ra­tu­ry, jak i bar­dziej zacho­waw­czych nur­tów teo­rii. W ten spo­sób kry­tyk podej­mu­je jed­nak istot­ną decy­zję doty­czą­cą cało­ści kry­tycz­no­li­te­rac­kiej meto­dy (per­spek­ty­wy czy podej­ścia do tek­stu – dla tych, któ­rzy nie lubią sło­wa „meto­da”) – doty­czą­cą tego, czy życie i świat widzi w punk­cie wyj­ścia jako raczej połą­czo­ne czy raczej podzie­lo­ne.

W tej per­spek­ty­wie Poli­tycz­ną, nie­par­tyj­ną Śli­wiń­skie­go moż­na trak­to­wać jako doku­ment pro­gra­mo­wy cze­goś, co nazwał­bym „kry­ty­ką niskiej łącz­li­wo­ści”. Nie lubi ona żad­ne­go rodza­ju total­no­ści i uni­wer­sa­li­zmów, nie­za­leż­nie od tego, czy sto­ją po stro­nie domi­nu­ją­cej ide­olo­gii i hege­mo­nicz­nych dys­kur­sów. Waż­ne gło­sy (lite­rac­kie, kry­tycz­ne) woli widzieć jako efek­ty indy­wi­du­al­nej pra­cy, opa­trzo­ne autor­ską sygna­tu­rą, niż jako epi­fe­no­me­ny pro­ce­sów spo­łecz­nych bądź rezul­ta­ty kolek­tyw­ne­go wysił­ku. Lubi post­struk­tu­ra­lizm, ale nie prze­pa­da za Nowym Histo­ry­zmem, rzad­ko przy­wo­łu­je Laca­na i Deleuze’a; woli chrze­ści­jań­skich per­so­na­li­stów od Spi­no­zy; tra­dy­cję mark­si­stow­ską utoż­sa­mia z deter­mi­ni­zmem [6]. Eman­cy­pa­cja, któ­rą ofe­ru­je wiersz, to dla niej przede wszyst­kim eman­cy­pa­cja jed­nost­ki spod hege­mo­nicz­nych dys­kur­sów; figu­ra poety to „czło­wiek wol­ny”, zdol­ny do rela­tyw­nie swo­bod­ne­go poru­sza­nia się wśród tych dys­kur­sów dzię­ki zdol­no­ści kry­tycz­ne­go myśle­nia.

Przede wszyst­kim zaś taka kry­ty­ka widzi w punk­cie wyj­ścia świat podzie­lo­ny na osob­ne byty: poli­ty­ka, poezja; publicz­ne, pry­wat­ne; szko­ła, uni­wer­sy­tet, pra­ca, dom; papier, inter­net; lite­ra­tu­ra jako zbiór indy­wi­du­al­nych gło­sów; sama kry­ty­ka jako zbiór indy­wi­du­al­nych gło­sów. Ten podział jest postrze­ga­ny raczej jako domyśl­ny (a nawet oczy­wi­sty, natu­ral­ny czy pożą­da­ny) niż sztucz­ny i doma­ga­ją­cy się znie­sie­nia bądź demi­to­lo­gi­za­cji. (To dla­te­go książ­ki o poezji, wycho­dzą­ce spod pió­ra jej przed­sta­wi­cie­li, doty­czą – w punk­cie wyj­ścia, w pierw­szej kolej­no­ści – wła­śnie poezji.) Kry­ty­ka niskiej łącz­li­wo­ści rzad­ko uży­wać będzie meta­for „sił” i „aspek­tów”. Domyśl­ny modus bycia to dla niej osob­ność, domyśl­na prze­strzeń (lek­tu­ry i pisa­nia) – wła­sny pokój. To wła­śnie postrze­ga­nie świa­ta jako zasad­ni­czo podzie­lo­ne­go – podzie­lo­ne­go „natu­ral­nie”, w spo­sób bądź to oczy­wi­sty, bądź koniecz­ny – powo­du­je, że wspo­mnia­na eman­cy­pa­cja ofe­ro­wa­na przez wiersz jest w rze­czy­wi­sto­ści eman­cy­pa­cją do wie­lo­gło­su, któ­ry jest kate­go­rią klu­czo­wą dla tego rodza­ju kry­ty­ki. Eman­cy­pa­cja moż­li­wa w poezji bądź poprzez poezję opie­ra się na pomno­że­niu gło­sów, na stwo­rze­niu prze­strze­ni, w któ­rej moż­li­we jest współ­ist­nie­nie wie­lu zróż­ni­co­wa­nych gło­sów; nie tyle na prze­mia­nie (na przy­kład domi­nu­ją­ce­go dys­kur­su), co na zwie­lo­krot­nie­niu (moż­li­wych gło­sów, dys­kur­sów alter­na­tyw­nych).

War­to poczy­nić te spo­strze­że­nia choć­by po to, by zauwa­żyć, że sta­wia­nie na „apo­li­tycz­ność” lite­ra­tu­ry (jako siły opo­ru wobec tego, co poli­tycz­ne) nie jest po pro­stu wyra­zem przy­wią­za­nia do pew­nych tra­dy­cyj­nych kate­go­rii, głę­bo­ko zako­rze­nio­nych w naszej kul­tu­rze opo­zy­cji, etc.; nie jest też świa­dec­twem „uciecz­ki” od poli­ty­ki, jak chcie­li­by nie­któ­rzy lewi­co­wi kry­ty­cy. Kry­ty­ka niskiej łącz­li­wo­ści zabie­ra przede wszyst­kim głos w spra­wie repre­zen­ta­cji – zakła­da­jąc bądź to, że świat ze swo­jej natu­ry jest raczej podzie­lo­ny niż połą­czo­ny, bądź że domyśl­ny (natu­ral­ny?) spo­sób wyobra­ża­nia go sobie odwo­łu­je się raczej do podzia­łów niż połą­czeń.

Naj­po­waż­niej­szy pro­blem, jaki mam z tą kry­ty­ką – pro­blem naraz poli­tycz­ny i este­tycz­ny – jest taki, że sprzy­ja ona spe­cja­li­za­cji i „kom­part­men­ta­li­za­cji” życia; jest w tym sen­sie (może nie­świa­do­mie, może nie­chęt­nie, może nie­bez­po­śred­nio) sojusz­nicz­ką Spek­ta­klu – sprzy­ja oddzie­la­niu, „odci­na­niu” kolej­nych obsza­rów ze „zwy­kłe­go”, codzien­ne­go życia, w któ­rym wytwa­rza­ne jest to, co wspól­ne.

Po prze­ciw­nej stro­nie – kry­ty­ka wyso­kiej łącz­li­wo­ści, rzecz jasna. Nie odrzu­ca ona z zało­że­nia uni­wer­sa­li­zmu, dowar­to­ścio­wu­je poten­cjał zmia­ny kry­ją­cy się w total­no­ściach i cało­ściach; doce­nia rolę „praw­dy obiek­tyw­nej” (czy, jak­by powie­dział Eagle­ton, „po pro­stu praw­dy” [7]) jako kate­go­rii koniecz­nej dla pro­duk­tyw­ne­go spo­ru. Eks­pe­ry­men­tu­je z pra­cą kolek­tyw­ną i przy­pi­su­je jej zasad­ni­czo pozy­tyw­ną war­tość; trak­tu­je ją jako coś pożą­da­ne­go. Kry­tycz­ne i lite­rac­kie gło­sy sta­ra się widzieć jako wyni­ka­ją­ce z szer­szych pro­ce­sów kul­tu­ro­wych; cza­sem popa­da w trak­to­wa­nie ich jako pro­stych epi­fe­no­me­nów sto­sun­ków spo­łecz­nych. Trak­tu­je róż­ne for­my mediów i prze­ka­zu – od poezji po gry wideo – jak rów­no­war­to­ścio­we; jako część jed­ne­go doświad­cze­nia. Z post­struk­tu­ra­li­zmu wybie­ra poje­dyn­cze inspi­ra­cje – głów­nie tych myśli­cie­li, któ­rych sama za post­struk­tu­ra­li­stów nie uzna­je (Foucault, Lacan, Deleu­ze, myśli­cie­le zwią­za­ni z Nowym Histo­ry­zmem); woli mark­sizm, szcze­gól­nie ten nasta­wio­ny „lewi­co­wo”, auto­no­mi­stycz­nie, flir­tu­ją­cy z anar­chi­zmem. Uni­ka deter­mi­ni­stycz­ne­go czy­ta­nia Mark­sa; przy­wią­zu­je dużą wagę do tego, z któ­rej mark­si­stow­skiej tra­dy­cji czer­pie. Odwo­łu­je się do socjo­lo­gii lite­ra­tu­ry. Poetę widzi raczej jako towa­rzy­szą­ce­go ruchom, uczest­ni­ka i pro­wo­ka­to­ra zmia­ny – nie jako ucie­le­śnio­ny sym­bol wol­no­ści. Jako domyśl­ną prze­strzeń lek­tu­ry trak­tu­je róż­ne for­my prze­strze­ni wspól­nej. Lubi opi­sy­wać świat meta­fo­ra­mi sił, prą­dów, aspek­tów, pod­skór­nych nur­tów, któ­re prze­ni­ka­ją bądź prze­ci­na­ją róż­ne pozio­my życia. Róż­no­rod­ność nie jest dla niej naj­wyż­szą war­to­ścią. Two­rze­nie alter­na­tyw wobec hege­mo­nicz­nych dys­kur­sów ma pro­wa­dzić do cało­ścio­wej zmia­ny – nie jest celem samo w sobie (podob­nie jak cele­bro­wa­nie toż­sa­mo­ści). „Wie­lo­głos” koja­rzy jej się z para­li­żem, któ­ry przed­kła­da świę­to­wa­nie róż­no­ści nad sys­te­mo­wą zmia­nę – każ­dy może mówić, co chce, każ­da zmia­na jest jed­ną z wie­lu war­to­ścio­wych pro­po­zy­cji, a bied­ni pozo­sta­ją bied­ni. Przede wszyst­kim zaś – kry­ty­ka wyso­kiej łącz­li­wo­ści sta­ra się nie dzie­lić kul­tu­ry ani doświad­cze­nia odbio­ru podług dys­cy­pli­nar­nych i medial­nych gra­nic. W pierw­szej kolej­no­ści widzi połą­cze­nia, dopie­ro póź­niej – podzia­ły. Chce prze­ciw­dzia­łać temu, co widzi jako roz­drab­nia­nie i roz­bi­ja­nie codzien­no­ści, codzien­ne­go życia, codzien­ne­go doświad­cze­nia. Wie­lo­głos jest dla niej rezy­gna­cją z tego, co wspól­ne – skie­ro­wa­niem uwa­gi gdzie indziej.

***

Za hasła­mi „wier­sze są dobre, bo są zaan­ga­żo­wa­ne”; „poezja jest dobra, gdy jest poli­tycz­na” kry­je się bar­dzo pro­ste pra­gnie­nie, któ­re powin­no być roz­po­zna­ne jako bli­skie i żywe przez każ­de­go czy­tel­ni­ka poezji (nawet, jeśli z samy­mi hasła­mi ma się nie zgo­dzić) – pra­gnie­nie tego, by życie codzien­ne, dziś roz­człon­ko­wa­ne, roz­dar­te i wybra­ko­wa­ne, sta­ło się cało­ścią. Dobry wiersz nie zno­si opcjo­nal­nych wybo­rów, pakie­tów pre­mium, pozio­mów człon­ko­stwa; dobry wiersz, nawet naj­krót­szy, naj­cich­szy, naj­bar­dziej wyco­fa­ny, chce być jakie­goś rodza­ju total­no­ścią. Nie­jed­no­krot­nie wbrew dekla­ra­cjom swo­je­go auto­ra.

Mówie­nie o poli­tycz­no­ści wier­szo­wej for­my jest dziś gło­sem w obro­nie dwóch nie­toż­sa­mych, ale jed­na­ko­wo nie­po­pu­lar­nych wśród kry­ty­ków kate­go­rii: total­no­ści (życia i codzien­no­ści) i uni­wer­sa­li­zmu (war­to­ści, idei, ale też języ­ko­wych oddzia­ły­wań). Dla nie­któ­rych to kate­go­rie sta­ro­mod­ne i zdys­kre­dy­to­wa­ne; dla innych – nie­wy­star­cza­ją­co nowe. Dla nas – potrzeb­ne.


Przy­pi­sy:
[1] Nie chciał­bym stwo­rzyć na wstę­pie wra­że­nia, że niniej­szy tekst jest pochwa­łą tych kry­ty­ków (czy inte­lek­tu­ali­stów w ogó­le), któ­rzy z racji na „ogól­ne” wykształ­ce­nie i wyko­ny­wa­nie „wol­ne­go zawo­du” czu­ją się kom­pe­tent­ni do wypo­wia­da­nia się w każ­dym istot­nym tema­cie tzw. deba­ty publicz­nej. Wypo­wia­da­nie się z pozy­cji spe­cja­li­sty w nie­swo­jej spe­cja­li­za­cji nie jest prze­kro­cze­niem podzia­łu, któ­ry spe­cja­li­za­cje wytwa­rza – albo jest tegoż podzia­łu prze­kro­cze­niem pozor­nym.
[2] P. Śli­win­ski, Hor­ror poeti­cus, Wro­cław, s. 34–43 (pier­wo­druk w „Wie­lo­gło­sie” nr 9(1)/2011). Odno­tuj­my tyl­ko na mar­gi­ne­sie, że nie­któ­re wypo­wie­dzi kry­ty­ka z przy­wo­ła­ne­go wywia­du sto­ją, jak mi się wyda­je, w sprzecz­no­ści z tym tek­stem; choć­by stwier­dze­nie „A mnie się zda­je, że poezja jest zja­wi­skiem poli­tycz­nym z uro­dze­nia” nie uzgad­nia się z teza­mi wcze­śniej­sze­go szki­cu (zob. np. pod­szy­ty scep­ty­cy­zmem począ­tek ósme­go aka­pi­tu: „Od paru lat obser­wu­je­my pró­by prze­ko­na­nia opi­nii, iż nie ma lite­rac­ko­ści bez poli­tycz­no­ści”). Nawet poczy­nio­ne w Poli­tycz­nej, nie­par­tyj­nej roz­róż­nie­nie na „pasyw­ną” i „czyn­ną” poli­tycz­ność nie pozwa­la uzgod­nić tego szki­cu z wypo­wie­dzia­mi z wywia­du. Jeśli kon­sta­to­wa­nie poli­tycz­no­ści pasyw­nej („wro­dzo­nej, danej przez język, nie­uchron­nie wyni­ka­ją­cej z kon­tek­stu”) jest, jak pisał Śli­wiń­ski, „tru­izmem”, to w wywia­dzie dla GW albo odże­gnu­je się on od wcze­śniej­szych tez, albo powta­rza tru­izm.
[3] Tutaj pada jed­na z bodaj naj­bar­dziej kon­tro­wer­syj­nych tez Śli­wiń­skie­go: że dziś nadal „Dla czy­tel­ni­ka pol­skie­go lite­ra­tu­ra jest do tego stop­nia nie­wąt­pli­wą skła­do­wą dys­kur­su publicz­ne­go, że zaj­mu­ją­ce mogą być przede wszyst­kim momen­ty wąt­pli­we tej nie­po­ko­ją­co oczy­wi­stej praw­dy” (ibi­dem, s. 36).
[4] C. Levi­ne, Forms: Who­le, Rhy­thm, Hie­rar­chy, Network, Prin­ce­ton 2015.
[5] Ibi­dem, s. 33.
[6] A pole­mi­zu­jąc z „lewi­cą” w kwe­stii zaan­ga­żo­wa­nia przy­wo­łu­je zawsze Rancière’a, trak­tu­jąc go jako domyśl­ny głos „z lewej stro­ny” – ale to rzecz na mar­gi­ne­sie.
[7] W tej kwe­stii zob. T. Eagle­ton, After The­ory, New York 2003, s. 103–139.