debaty / książki i autorzy

Z kieratu w surf – o jednym wierszu Agaty Puwalskiej

Joanna Mueller

Głos Joanny Mueller w debacie „Berek wierszem”.

strona debaty

Berek wierszem: wprowadzenie

Cza­sem tęsk­nię za poezją, któ­ra nicze­go nie musi dźwi­gać. Któ­ra nie musi napę­dzać nicze­go poza samą sobą. Któ­ra śmi­ga raź­no poza zaprzę­giem, wyrwa­na z dysz­li i ram. Tęsk­nię za fra­zą uno­szą­cą się nie­waż­ko w cza­so­prze­strze­ni, odda­ną w spon­tan śli­zgu. Za sen­sem pusz­czo­nym jak kamień po powierzch­ni wody, za sty­lem na led­wie sty­ku.

Kie­dy czy­tam hakę! Aga­ty Puwal­skiej – a mam już za sobą kil­ka­na­ście takich lek­tur – czu­ję, że autor­ka tęsk­ni podob­nie. Jej wier­sze, któ­re for­mal­nie przy­po­mi­na­ją nakła­da­ją­ce się w ana­mor­fo­zie fra­zy-obra­zy, z mime­tycz­ną fine­zją poka­zu­ją, jak bar­dzo wszy­scy jeste­śmy zbom­bar­do­wa­ni, zgnie­ce­ni bodź­ca­mi. Pod­miot­ka tych tek­stów prze­dzie­ra się przez zasie­ki wra­żeń, pró­bu­je umknąć hakom namol­nych roz­pra­sza­czy, ale obez­wład­nia­ją­ca lep­kość zatrzy­mu­je jej mar­szo­bieg, wci­ska jej sto­py nie­me­trycz­ne w sty­gną­cy szyb­ko asfalt.

Taka jest więk­szość utwo­rów w tym świet­nym debiu­cie poetyc­kim. Jed­nak do zaba­wy „berek wier­szem”, któ­rą dzi­siaj roz­po­czy­nam (razem z Zuzan­ną Strehl w okien­ku obok), wybra­łam zupeł­nie inny tekst.

Pamię­tam, jak w bodaj­że dru­gim dniu zajęć w Pra­cow­ni pierw­szej książ­ki w Stro­niu Ślą­skim sie­dzie­li­śmy w sypial­ni apar­ta­men­tu Supe­rior Sol­den razem z Aga­tą Puwal­ską, Kasią Szwe­dą oraz Micha­łem Myt­ni­kiem i oma­wia­li­śmy ich debiu­tanc­kie pro­po­zy­cje wydaw­ni­cze: hakę!, Bosor­kę i hood­shit (grip­ta­pe). Dzi­siaj dwie z tych ksią­żek są już wyda­ne (a jed­na nawet nomi­no­wa­na), trze­cia zaś wła­śnie powę­dro­wa­ła do dru­ku. Mówi­li­śmy o róż­nych spra­wach, tro­chę szli­śmy w powa­gę, tro­chę się chi­chra­li­śmy, aż w pew­nym momen­cie dotar­li­śmy do tema­tu ars poeti­ca – i do tego, co tam ska­cze po sty­kach. To wła­śnie wte­dy, kie­dy Michał opo­wia­dał nam, co jego poezja czer­pie z doświad­cze­nia skej­ter­skie­go, pomy­śla­łam o sur­fie, z któ­re­go z kolei Aga­ta wywio­dła swo­ją teo­rię sztu­ki poetyc­kiej. Zasko­czy­ła mnie nagła zbież­ność obu tomów – tak prze­cież róż­nych i tema­tycz­nie, i sty­li­stycz­nie. A ponie­waż ten zaskok wciąż we mnie trwa, dla­te­go „berek wier­szem” posta­no­wi­łam roz­po­cząć od sur­fu:

surf poeti­ca

zdej­mu­ję pia­sek z cia­ła pod czer­wo­ną fla­gą z ramion
zrzu­cam miał­kość fra­zę bez wyra­zu do sto­py mocu­ję lin­kę
wkła­dam w płu­ca oddech ostrzę do linii wia­tru więc spa­da oce­an
dźwięk jak głaz się prze­ta­cza lodo­wa­ta woda za stre­fą zała­ma­nia
w zim­nie się zanu­rzam polu­ję na falę pły­nę pod jej grzbie­tem
cia­ło przy­kry­wam deską choć brak mi pomo­stu a w oczach wie­le słońc
lin­ka trzy­ma moc­no sztyft sku­tecz­nie chro­ni przed ultra­fio­le­tem
wbi­jam w drew­no sto­py prze­kro­czyć chcę sie­bie nie zwa­żam na prą­dy

Takich zbież­no­ści – takich sty­ków, z któ­rych bie­rze się zapie­ra­ją­cy dech flow lite­ra­tu­ry – jest wię­cej. W niniej­szym nume­rze Maga­zy­nu Lite­rac­kie­go biBLio­te­ka, w któ­rym zaczy­na­my zaba­wę „berek wier­szem”, świę­tu­je­my też pre­mie­rę książ­ki Naj­słab­szy opór Addy Djørup w prze­kła­dzie Bogu­sła­wy Sochań­skiej. I tam rów­nież poja­wia się sur­fo­wa­nie. Emma, głów­na boha­ter­ka duń­skiej powie­ści, wsku­tek zbie­gu oko­licz­no­ści zosta­je wyrwa­na z kie­ra­tu kor­po­ra­cyj­ne­go życia i rzu­co­na mię­dzy fale zda­rzeń, któ­rym stop­nio­wo prze­sta­je sta­wiać opór. Przy­god­ny zna­jo­my (a póź­niej przy­god­ny kocha­nek) John opo­wia­da Emmie o tym, czym dla nie­go jest sur­fo­wa­nie – i to spor­to­we, i to życio­we:

sur­fing dosko­na­le obra­zu­je naj­bar­dziej pożą­da­ny stan, w jakim czło­wiek może się znaj­do­wać, tak fizycz­nie, jak i men­tal­nie. Mia­no­wi­cie stan, w któ­rym dzię­ki kil­ku, i to dość pro­stym, manew­rom moż­na utrzy­mać się na fali i pozwa­lać się nieść po powierzch­ni potęż­nym siłom, nad któ­ry­mi same­mu się nie panu­je. Tym spo­so­bem da się mini­mal­nym wysił­kiem przejść przez życie, któ­re w prze­ciw­nym razie może oka­zać się cięż­ką prze­pra­wą, o tym wie wszyst­ko.

Emma, mistrzy­ni pusz­cza­nia kaczek po wodzie i samo­zwań­cza przed­sta­wi­ciel­ka filo­zo­fii „mini­mal­ne­go hedo­ni­zmu myśle­nia”, nie pozo­sta­je Joh­no­wi dłuż­na:

Porów­na­ła mimo­wol­ny prze­pływ myśli (nie moż­na nie myśleć, to nie­moż­li­we, powie­dzia­ła dydak­tycz­nie) z powierzch­nią morza, a uważ­ną, ale zre­lak­so­wa­ną samo­świa­do­mość myśli – wła­śnie z cia­łem sur­fe­ra. W spo­tka­niu mię­dzy tymi dwie­ma wiel­ko­ścia­mi, mówi­ła, znaj­do­wa­ła punkt naj­mniej­sze­go opo­ru, gdy doświad­cze­nie bycia jest tyl­ko nie­ustan­nym, przy­jem­nym łasko­ta­niem, nigdy za moc­nym ani za sła­bym, nigdy zbyt­nio pod­nie­ca­ją­cym ani zbyt nud­nym. Ale, żeby pozo­stać przy tej meta­fo­rze, w prze­ci­wień­stwa do Joh­na i jego sur­fo­wa­nia, któ­re zda­je się zale­żeć od siły pcha­ją­cej do przo­du i od zmien­no­ści, ona prze­ciw­nie, poszu­ki­wa­ła sta­nu moż­li­wie naj­więk­sze­go spo­ko­ju i mono­to­nii, i zna­la­zła jasną jak słoń­ce zale­tę tego men­tal­ne­go spor­tu: nie jest się zależ­nym od fal innych niż te, któ­re i tak zawsze ma się w sobie, powie­dzia­ła, ilu­stra­cyj­nie stu­ka­jąc się w czo­ło.

I Emma z Naj­słab­sze­go opo­ru, i Aga­ta Puwal­ska w „surf poeti­ca” rzu­ca­ją się w ślizg po falach men­tal­nych. Obie wyry­wa­ją się z kie­ra­tu codzien­no­ści, zrzu­ca­ją brze­mię prze­bodź­co­wa­nia, bio­rą oddech i ryzy­ku­jąc utra­tę rów­no­wa­gi – sta­ją się nie­waż­kie, nie­po­waż­ne i lek­kie. Może ozna­cza to nie­zbyt roz­waż­ne życio­we wybo­ry Emmy, może też mój wybór wier­sza Aga­ty nie jest wska­za­niem naj­cie­kaw­sze­go tek­stu haki! – nie­waż­ne. Zatę­sk­ni­łam za ruchem, zaba­wą i led­wie sty­kiem – za tym momen­tem, kie­dy bie­gniesz wte i wewte, z cha­otycz­ną werwą za tym i tam­tą, za tą chwi­lą, kie­dy wycią­gasz dłoń z wier­szem do przy­pad­ko­wej oso­by i łapiesz ją, zdo­by­wasz jej uwa­gę – i teraz to ona jest ber­kiem, ona bie­gnie dalej, ona zara­ża wier­szem.

O AUTORZE

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.