debaty / ankiety i podsumowania

Z motyką na słońce

Anna Podczaszy

Głos Anny Podczaszy w debacie „Ludzie ze Stacji”.

strona debaty

Ludzie ze Stacji: wprowadzenie

Jest we mnie, odkąd pamię­tam, prze­ko­na­nie, że to, co się dzie­je – wokół i we mnie – jest jed­no­cze­śnie cał­kiem nie­waż­ne i absur­dal­nie waż­ne zara­zem.

Mogłam była omi­nąć sze­ro­kim, przy­pad­ko­wym łukiem Bar­ba­rzyń­ców, For­ty, Por­ty i Sta­cje. Nie wie­dzia­ła­bym o niczym, nie popły­nę­ła­bym. Wyobra­żam sobie taką moż­li­wość. Mogły się były we mnie nie wyda­rzyć spo­tka­nia, w któ­rych uczest­ni­czy­li­śmy – ja i mój strach, gło­sy (choć­by ołów­ko­wy wie­lo­kro­pek Andrze­ja Sosnow­skie­go na sce­nie legnic­kie­go teatru) i obra­zy (choć­by Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki pochy­lo­ny po raz pierw­szy), któ­re wchło­nę­łam w sie­bie. Świat toczył­by się dalej, ja toczy­ła­bym się dalej, bez okru­chów (choć­by Grze­gorz Wró­blew­ski – „Chmury”/ Są.), któ­re upar­cie przy­wie­ra­ły do mnie na każ­dym spo­tka­niu. Mogłam była nigdy nie zoba­czyć, jak Artur, nagle nie­obec­ny, w środ­ku roz­mo­wy z poetą w legnic­kiej kawiar­ni obra­ca się w stro­nę okna, bo zda­je się, że widzi swo­ją cór­kę, co kil­ka lat póź­niej dało mi wiel­ce do myśle­nia na temat tego, co waż­ne i nie­waż­ne. Mogłam była nie wsłu­chi­wać się w nie­skoń­czo­ność w melo­die i ryt­my po to, by wyeks­tra­ho­wać z nich kil­ka głu­piut­kich, nie­do­rzecz­nych słów. Mogłam była nie pod­dać się ich magii. Czy pod­da­ła­bym się innej?

Ale pew­ne rze­czy się wyda­rzy­ły, pew­ne oko­licz­no­ści splo­tły ze sobą, i sta­ło się tak, jak się sta­ło. Mam za sobą kil­ka swo­ich ksią­żek, wie­le innych, któ­re prze­fil­tro­wa­ły mój świat, jak cedzak, i poczy­ni­ły zmia­ny we mnie – to się dzia­ło lata­mi, nie­spiesz­nie, nie­po­strze­że­nie, czy­li tak, jak lubię. A jed­nak, mimo że mam na kar­ku pra­wie pół wie­ku, nie mogę pozbyć się wra­że­nia o swo­jej nie­zmien­nej głu­po­cie, śmiesz­no­ści i tchó­rzo­stwie. (Na któ­rymś Por­cie, w Teatrze Pol­skim we Wro­cła­wiu, sce­na wysła­na była strzę­pa­mi gazet. Kie­dy przy­szła moja kolej na czy­ta­nie, naszła mnie wiel­ka chęć, by wejść, pod­nieść gaze­tę z pod­ło­gi i poczy­tać – może i z więk­szym pożyt­kiem dla słu­cha­czy? Stchó­rzy­łam). Z wie­kiem nabie­ram coraz głęb­sze­go prze­ko­na­nia, że już się tego dobra nie pozbę­dę. Ale dzię­ki temu rów­nież, że dane mi było otrzeć się o lite­ra­tu­rę, zebra­łam w sobie wystar­cza­ją­co dużo odwa­gi, by otwar­cie napi­sać – jestem głu­pia, śmiesz­na i tchórz­li­wa. Mam tę moc.

Za to chcę Ci, Artu­rze, podzię­ko­wać – żeś miał i masz wiel­ką odwa­gę, by pory­wać się z moty­ką na słoń­ce, i że ja, ze swo­imi śmiesz­ny­mi dzie­cin­ny­mi grab­ka­mi, mogłam też tro­chę pogrze­bać na tym nie­skoń­czo­nym tru­skaw­ko­wym polu.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry